Reklama

Dla Karen Dinesen, córki właścicieli ziemskich, nowe życie zaczyna się 2 grudnia 1913 r. Tego dnia opuszcza rodzinny dom w Rungstedlund w Danii i z matką oraz młodszą siostrą jedzie do Neapolu. Dwa tygodnie później na pokładzie statku Niemieckich Linii Wschodnioafrykańskich odpływa do Mombasy. Tam czeka na nią narzeczony – szwedzki kuzyn w drugiej linii, baron Bror von Blixen-Finecke.

Reklama

Dnia 14 stycznia 1914 r., ledwie kilka godzin po przybiciu statku do portu, młodzi biorą ślub. Karen ma 28 lat, jej mąż jest o rok młodszy. W Brytyjskiej Afryce Wschodniej chcą pomnożyć pokaźny kapitał, jaki tuż po zaręczynach otrzymali od matki i wujka Karen. Skuszeni wspaniałymi ekonomicznymi perspektywami świeżo upieczeni osiedleńcy mają wielkie oczekiwania względem kolonii. Życie szybko je zweryfikuje. Nie czeka ich sielanka z afrykańskimi krajobrazami w tle, choć tak się początkowo zapowiada. Zamiast niej chlebem powszednim staną się problemy. Będą choroby, zdrada i nieodwzajemniona miłość Karen. Miłość do Afryki.

KWIECIEŃ 1914 R.

Gęsty, mroczny las z biegnącą tędy wąską ścieżyną, którą szłam z Brorem 15 stycznia, jest teraz gładkim, pełnym spokoju polem kawy utrzymanym zupełnie tak jak ogród warzywny w domu – donosi Karen w liście do matki. Bror jeszcze przed przybyciem narzeczonej do Afryki za część pieniędzy zakupił farmę M’Bagathi niedaleko Nairobi, przylegającą do rezerwatu plemienia Kikuju. Karen opisuje plany przebudowy domu, nie wspomina jednak, że choruje na malarię i że małżonek często wyjeżdża w interesach. Opowiada za to anegdotki o zatrudnionych przez nią boyach. Podczas safari, gdy wybieraliśmy się polować na lwy, mieli z reguły budzić nas o godz. 4. Pewnego ranka „kill” [przynęta] leżała nieco dalej, powiedzieliśmy więc, żeby zbudzili nas „very early”. Przyszli więc o godz. 2, zapukali i oświadczyli: „Now is it very early”. Właśnie za takie historie wielu ludzi tutaj tak się na nich złości, a przecież oni starają się najlepiej, jak potrafią.

Karen jest ciekawa Afryki i jej mieszkańców. Nie kryje swych poglądów na temat podziałów rasowych. Dzieli się nimi w licznych listach, które wysyła do najbliższych w Danii – przede wszystkim do matki i brata, ale także do dwóch sióstr i ciotki Bess. Ojciec Karen zmarł, gdy miała 10 lat. Dla przywiązanej do niego dziewczynki była to prawdziwa tragedia. Na dodatek – choć wtedy jeszcze nie zdawała sobie z tego sprawy – z chwilą śmierci ojca zabrakło pewnego rodzaju przeciwwagi dla silnych i bardzo religijnych kobiet, które zostały w domu – matki, niezamężnej ciotki Bess, babki oraz guwernantki i niani.

Do ukochanej ciotki Bess pisze: „Natives” interesują mnie najbardziej ze wszystkiego, sądzę jednak, że ja i Bror jako jedyni tutaj naprawdę wykazujemy to zainteresowanie. Anglicy są pod tym względem niezwykle ograniczeni, w ogóle nie przychodzi im do głowy traktować ich jak ludzi i gdy rozmawiam z angielskimi damami o różnicach między rasami bądź na podobny temat, poruszone śmieją się z wyższością z mojej oryginalności. […] Przyglądając się tutaj rozmaitym rasom, dochodzę do wniosku, że przewaga naszej białej rasy jest iluzoryczna.

Karen żałuje, że nie może przekazać krajowcom żadnej fachowej wiedzy – ogrodnictwa, stolarki czy pielęgniarstwa – bo sama takiej wiedzy nie ma. Zwierza się siostrze Ellen: Mogłabym również być misjonarką, bo naprawdę ich kocham, lecz nie mam im żadnej misji do przekazania; moją najlepszą filozofię znają lepiej niż ja sama. Czytałam w jednej z książek, że „żołnierzy kocha się jak młode kobiety, bez granic” – i podobną miłość wzbudzają „natives”, lecz nie opowiadaj o tym w domu, bo jeszcze ktoś mógłby to źle zrozumieć. Te poglądy nie przeszkadzają jednak stwierdzić Dunce w dalszej części listu, że Kikuju i Kavirondo wywodzą się z epoki kamienia, Masajowie z epoki żelaza, dopiero Somalijczycy z czasów historycznych.

W wolnych chwilach Karen maluje obrazy, m.in. portrety Kikuju. W dzieciństwie jej zeszyt, w którym zapisywała różne opowieści i historyjki, był pełen rysunków trolli, krajobrazów, portretów kobiet i ilustracji do ulubionych książek. Należały do nich m.in. sztuki Szekspira i nowele Charlesa Dickensa. Kiedy miała 17 lat, brała lekcje w prywatnej szkole plastycznej w Kopenhadze, później studiowała w Królewskiej Akademii Sztuk Pięknych. Twórczość plastyczna i pisarska stanowią rodzaj buntu wobec mieszczańskich poglądów panujących w jej domu – że przyszłością kobiety jest zamążpójście i życie rodzinne.


PAŹDZIERNIK 1914 R.

Wysyłam ten list do Ciebie, bo Ty chyba ze wszystkich w domu najlepiej zdołasz pojąć tę błogość, jaką wywołują opisane w nim przeżycia. Spędziłam cztery tygodnie w krainie szczęśliwych łowów i właśnie wracam z samej głębi wspaniałości potężnej, dzikiej natury, z pierwotnego życia, niczym sprzed tysiąca lat, ze spotkania z wielkimi drapieżnikami – pisze entuzjastycznie do swego brata Thomasa. Bror nauczył swoją żonę strzelać i podarował jej sztucer z lunetą, którego początkowo Karen panicznie bała się używać. Szybko jednak rozsmakowała się w polowaniach. Pobiera też regularne lekcje jazdy samochodem i przygląda się przeprowadzanym w aucie drobnym naprawom, by w przyszłości mogła sama sobie z nimi poradzić.

W jednym z listów odpowiada matce, która snuje plany o wnukach, że najlepiej by było, gdyby przynajmniej na razie to się nie stało. Karen uważa, że Afryka nie jest ani trochę odpowiednia dla małych dzieci, a już na pewno trzeba się oswoić z panującymi tu warunkami i zaaklimatyzować. Nie bardzo to też pasuje do ciągłych safari, w których tkwi największy urok Afryki.

Polowania odbywają się mimo trudnych czasów, które nastały po wybuchu wojny w Europie. Niepokoje dosięgnęły także Brytyjską Afrykę Wschodnią, gdzie toczyły się walki między Niemcami a Brytyjczykami. Wszystkie prace na farmie zostały wstrzymane, a dom wybrano na miejsce zgromadzenia farmerów z okręgu na wypadek wybuchu zamieszek wśród krajowców, których zaniepokoiło wkroczenie Niemców. Bror zaciągnął się do przenoszenia wiadomości. Karen kursowała z zaprzęgami wołów jako zaopatrzeniowiec. Uważała to zajęcie za fascynujące.

Pod koniec roku skarży się matce: Anglicy zaczęli na nas, tzn. Szwedów, trochę krzywo patrzeć, w czym właściwie nie ma nic dziwnego, ponieważ wszyscy Szwedzi zdecydowanie sprzyjają Niemcom. [...] Źle, że Dania albo Szwecja nie mają własnych kolonii; tu przecież człowiek zawsze czuje się obcy – mnie obcy są zwłaszcza Anglicy, szczęście więc, że Somalijczycy i „natives” są mi jak bracia. O tym, jak przewrotny potrafi być los, Karen przekona się wkrótce – pozna pewnego angielskiego arystokratę, który stanie się miłością jej życia.

1916 R.

Z powodu wojny wszystko, co jest produkowane w Kenii, osiąga w Europie wysokie ceny. Wydaje się, że Blixenowie znaleźli się we właściwym miejscu, by pomnażać powierzony im kapitał. Powstaje duża spółka akcyjna Karen Coffee Company Ltd., w której wielu członków rodziny lokuje pieniądze. Udaje się także zaciągnąć duży kredyt bankowy. Spółka kupuje większą plantację kawy – M’Bogani koło Ngong Hills, w pobliżu Nairobi – wraz z dużym domem, o jakim marzyli małżonkowie. Dom ten stanie się znany wszystkim za sprawą „Pożegnania z Afryką”. Minie jeszcze jednak wiele lat, zanim książka autorstwa Karen Blixen ujrzy światło dzienne.

Przyszłość zapowiada się jak najlepiej, ale tak naprawdę nadchodzące lata będą bardzo trudne dla wszystkich osadników. W kraju pojawia się zaraza dziesiątkująca bydło, drugi rok trwa niebywała susza. Wielu krajowców jest zatrudnianych jako tragarze i brakuje rąk do pracy. Na dodatek w 1917 r. Brytyjczycy zakazują importu kawy. Nie przeszkadza to jednak Brorowi angażować się w ryzykowne projekty. Planuje założyć na farmie hodowle bydła, świń, kur, pszczół i kwiatów, a także szkółkę palm kokosowych na wybrzeżu oraz rozpocząć produkcję cegieł. Kiedy dowiaduje się, że uprawa lnu opłaca się najbardziej, wchodzi w to przedsięwzięcie. Chce też otworzyć fabrykę wełnianych koców. Karen pisze matce, że oboje z mężem wierzą, że wszystko się powiedzie. Ani słowem nie wspomina o kryzysie w swoim małżeństwie, którego symptomy widać było już wcześniej.

1918 R.

Mam wrażenie, że w przyszłości, bez względu na to, w jakim miejscu na świecie się znajdę, będę się zastanawiać, czy w Ngong pada deszcz – pisze do matki w jednym z listów. Pogoda należy do tych spraw, które stale zaprzątają myśli Karen. Od obfitości opadów zależy wielkość zbiorów kawy, a więc i przyszłość farmy. Susza trwa kolejny rok – z braku wody wszystko więdnie, umierają ludzie, padają zwierzęta. Dunka próbuje pomóc miejscowym, zwłaszcza głodującym dzieciom, rozdając im posho, rodzaj kukurydzianej kaszki.


Ten rok jest dla Blixen trudny jeszcze z innych powodów. Przeżyłam wielką stratę, prawie największą, jaka tu może mnie dotknąć: straciłam Duska – zwierza się matce w liście z sierpnia. Dusk to jej ukochany chart szkocki, który towarzyszył jej od początku pobytu w Afryce. Karen nie może wiedzieć, że za kilkanaście lat los zgotuje jej straty po stokroć boleśniejsze. Ale i teraz nieszczęścia zdają się iść parami. Na początku września kobieta dotkliwie tłucze nogę na kamieniu, po tym gdy muł, na którym jechała, nagle wystraszył się szakala. W tropikalnym klimacie rana goi się tylko na zewnątrz, zaś w środku ropieje. Karen z zakażeniem krwi w ostatniej chwili tra? a do lekarza w Nairobi. Po zabiegu zostaje jej długa blizna od kolana po biodro, którą bardzo się przejmuje. Minie jeszcze kilka miesięcy, nim noga ostatecznie się zagoi.

Na szczęście podczas tego pechowego roku zdarzają się też szczęśliwsze chwile. 5 kwietnia podczas kolacji w Nairobi poznaje angielskiego pilota Denysa Finch Hattona, który w Brytyjskiej Afryce Wschodniej zajmuje się handlem oraz organizowaniem safari. Okaże się najważniejszym człowiekiem w jej życiu, „uosobieniem ideału”, jak to określiła w liście do brata.

Karen cieszy się też drobiazgami, np. że las otaczający jej dom został przerzedzony. Pomiędzy pniami widzi teraz cudowne Ngong Hills, które nigdy nie są jednakowe, czasami wyglądają, jakby były całkiem blisko, to znów wydają się bardzo odległe. Po deszczach, które wreszcie przyszły w listopadzie, jest pełna optymizmu co do przyszłości farmy.

Nie pierwszy już raz żywi nadzieję, że interesy wreszcie zaczną kwitnąć. Istnieje jednak poważna przeszkoda – Bror absolutnie nie nadaje się do zarządzania farmą, w kwestii pieniędzy nie można na nim polegać. Nie dość, że warunki w kraju są trudne, to jego pochopne inwestycje doprowadziły do zadłużenia farmy. Jeden ze znajomych barona stwierdził wręcz, że był on jedyną osobą na świecie, która naprawdę wierzyła, że rachunek jest rozliczony w momencie jego podpisania.

Karen zdaje się tego nie widzieć, wstawia się za mężem u matki: Każdemu człowiekowi potrzeba w życiu kogoś, kto by weń uwierzył, inaczej nigdy niczego nie osiągnie, dlatego błagam Cię, to moja największa prośba, abyś jeszcze przez dwa–trzy lata przymknęła oczy na poczynania Brora […] – a będę Ci bezgranicznie wdzięczna; Ty także się przekonasz, że to się opłaci.

19 CZERWCA 1921 R.

Karen zostaje dyrektorem Karen Coffee Co., które to stanowisko piastował wcześniej jej mąż. W ciągu kilku miesięcy sytuacja finansowa farmy tak znacznie się pogorszyła, że Aage Westenholz – wujek Karen i zarazem prezes spółki akcyjnej – przyjechał do Kenii tylko po to, by sprzedać plantację. Karen, zdeterminowana, by nie opuszczać Afryki, zgodziła się, choć nie bez rozgoryczenia, na postawione warunki. Najważniejszy był jeden – Bror Blixen nie będzie miał nic wspólnego z plantacją ani ze spółką.

Kilka miesięcy wcześniej baron dał popis swojej nieodpowiedzialności: oddał dom Karen w zastaw człowiekowi, który załatwił jej pożyczkę. Żonę poinformował o tym fakcie telegraficznie. Później wystawił kwit zastawny na wszystkie meble. Na dodatek pod jej nieobecność (Karen przez dłuższy czas przebywała w Europie) w domu mieszkali jacyś ludzie, którzy zniszczyli wiele rzeczy, m.in. urządzali zawody w strzelaniu do porcelany i szkła.

Mimo że wcześniejsze lata łatwe nie były, ten rok zapowiada się dla Karen niezwykle ciężki. Wszystkie sprawy – finansowe, rodzinne, małżeńskie – mają się bardzo źle. Bror wymusił separację, bliscy w Danii zdają się jej nie rozumieć, z powodu oszczędności będzie musiała się przeprowadzić do krytej trawą chaty. Nawet pogoda sprzysięgła się przeciw niej – susza jest jeszcze dotkliwsza niż trzy lata wcześniej.


25 PAŹDZIERNIKA 1921 R.

Karen w liście prosi matkę, by nie pisała do niej w sprawie Brora ani ich małżeństwa. Cała rodzina nakłania ją do rozwodu, czego ona nie może zrozumieć. Nie mogę pozbyć się wrażenia, że tak naprawdę powody tego są czysto finansowe. Przyznaję niekiedy rację ciotce Emy, która twierdzi, że w całej Twojej rodzinie pieniądze odgrywają ogromnie wielką rolę, mam też dwóch szwagrów, dla których jest to jedyny miernik wartości. Gdyby Bror zdołał mnie utrzymywać i nie sprowadziłby na Was tych kłopotów finansowych, nie doszłoby do tego; nigdy nie upieralibyście się przy naszym rozwodzie. Nie zrozum przypadkiem, że nie mam świadomości, jak strasznie dużo jestem Wam winna, ponieważ wyłożyliście tak wiele pieniędzy i stale ryzykujecie ich utratę. Wszystko, co tylko mogę zrobić, aby wyszło dla Was na dobre, zrobię. Zgodziłam się też, i to natychmiast, że Bror nie będzie miał z interesami nic wspólnego.

W rzeczywistości kobieta nie potrafi obiektywnie ocenić sytuacji finansowej farmy – Karen Coffee Company jest w najwyższym stopniu nierentowna – ani nie zdaje sobie sprawy, jakie kwoty rodzina wykłada na jej wsparcie. Pięć dni później znów pisze list do matki: Zastanawiałam się także wspólnie z Thomasem nad opuszczeniem tej farmy i być może słabością z mojej strony jest fakt, że tego nie zrobię. […] Uważam farmę za dzieło swojego życia i nie mogę z niej zrezygnować. Nigdy nie chcę myśleć o „natives”, którzy mi ufają, ani też o naszych wołach i drzewkach kawowych ze świadomością, że je opuściłam.

STYCZEŃ 1922 R.

Wiadomo już, że Blixenowie się rozwiodą. Karen zależy na utrzymaniu tego małżeństwa, ale Bror nalega. O tym, jaką tragedię stanowi dla niej rozwód, świadczą słowa listu wysłanego 15 czerwca do Ellen, siostry Brora: Zrozumiesz, być może, że jest to dla mnie nie tylko wielka przykrość, lecz także upokorzenie. Tak wiele wszak włożyłam w ten związek i starałam się go utrzymać, pokonując tyle trudności, a jedyne, co z niego wynikło po blisko 10 latach, to fakt, że Bror chce się mnie pozbyć za wszelką, jak mi się wydaje, cenę.

Tak naprawdę to Karen ma wystarczająco dużo powodów, by pozbyć się męża. Choćby dlatego, że kilka miesięcy po ślubie zorientowała się, że jest chora na syfilis. Nie jest wprawdzie pewne, czy to Bror ją zaraził, ale w liście, w którym prosił ją o rozwód, otwarcie napisał: Nie możesz mnie kochać, bo zawsze przysparzałem Ci trosk, oszukiwałem Cię i zdradzałem.

Leczyła się przez wiele lat, przyjmując tabletki rtęci, bo antybiotyków wówczas jeszcze nie znano. Choroba została dość wcześnie opanowana na tyle, że nie była zaraźliwa. Do końca życia Karen cierpiała jednak na różne silne bóle, które – jak wynika z najnowszych badań – były spowodowane chronicznym zatruciem ciężkimi metalami. Sama Blixen w listach opisuje chorobę jako jedno z mniejszych nieszczęść, które na nią spadły. Gorszy był dla niej rozpad małżeństwa czy ciągły brak pieniędzy.

Przyznaje się siostrze Brora, że jej sytuacja na farmie nie jest godna pozazdroszczenia. Owszem, mam 600 Rs. miesięcznie, ale tu znaczy to nie więcej niż 600 koron w domu, potrafisz więc na pewno sobie wyobrazić, że nie na wiele starcza. Pod koniec roku, po tym jak zarząd spółki drastycznie ograniczył jej pensję, Karen musi ratować budżet różnymi sposobami. Sprzedaje swoje suknie pewnej żydowskiej damie z Nai robi, a Thomas, który od jakiegoś czasu przebywa na farmie z siostrą, próbuje zastawić swoje strzelby.

Pewnej nocy ma miejsce zaskakujące wydarzenie. Po Thomasa, który mieszka w oddzielnym domku, Karen przysyła nocnego stróża. Kiedy mężczyzna przychodzi do siostry, kobieta szaleje z rozpaczy. Przez pewien czas sądziła, że jest w ciąży i urodzi dziecko Denysa Finch Hattona (co ciekawe, on sam nie bierze za to odpowiedzialności). Alarm okazał się jednak fałszywy. Thomas pociesza siostrę, jak potrafi, i po trzech godzinach udaje mu się ją trochę uspokoić. Po tym jak małżeństwo Karen się rozpadło, dziecko mogło być tym, które dałoby jej szczęście i poczucie „ciągłości w życiu”. Wprawdzie nie ma jeszcze rozwodu z Brorem – sprawa zostanie sfinalizowana dopiero trzy lata później – ale ciasne mieszczańskie zasady moralne są jej obce. O tym, jak ważny jest dla niej Denys, pisała w liście do brata: Wydaje mi się, że jestem na wieczność przywiązana do Denysa, skazana na kochanie ziemi, po której stąpa, na bycie ponad wszelkie wyobrażenie szczęśliwa, kiedy on tu jest, i na cierpienie po wielokroć gorsze od śmierci, gdy wyjeżdża.


1924 R.

Każde przedpołudnie spędzam z moimi „coffee pickers” [zbieraczami kawy]; nikt, zdaje się, nie może pojąć, że jak mało co bawi mnie zbieranie kawy i przysłuchiwanie się ich paplaniu. Kawa zebrana dotychczas jest marnej jakości, ale na pewno będzie lepsza – pisze do matki w czerwcu. Minęło już półtora roku od pożaru, w czasie którego spłonęła fabryka kawy. Na szczęście była ubezpieczona. Skarży się też na „pieskie zimno” i na kłopoty z nerwami. Nie znaczy to, że jestem nerwowa, lecz nagle dopada mnie taki straszliwy ból, przypominający ból zęba, tylko w innym miejscu, w piętach, w rękach, w uszach – ale każdemu przecież musi coś dolegać. Innym efektem ubocznym kuracji rtęcią było wypadanie włosów. Za radą matki ścięła je na krótko i na szczęście odrosła jej lwia grzywa. Dla wszystkich młodszych kobiet Karen ma teraz dwie rady: obciąć włosy i nauczyć się prowadzić auto. Te dwie rzeczy odmieniają całe istnienie. Długie włosy to prawdziwa, trwająca tysiące lat niewola, a z krótką fryzurą, którą można ułożyć w ciągu minuty i pozwolić wiatrowi ja rozwiewać, człowiek czuje się wolny tak, że niepodobna wyrazić to słowami. A ponieważ tutaj nie nosi się gorsetów, kobieta może się naprawdę poruszać jak osoba równa mężczyznom. Chodziłabym tu w spodniach, nawet w „shorts”, jak wiele innych pań, gdybym wyglądała w nich dobrze, niestety brak mi odpowiednich do tego nóg – albo moralnej odwagi.

Poglądy Karen wyprzedzają całą epokę. Uważa, że nadeszły dobre czasy, by kobiety mogły „pójść naprzód”, i że następne stulecie przyniesie im wiele wspaniałych odkryć. Myślę, że to będzie naprawdę cudowne, kiedy kobiety zostaną uznane za pełnoprawnych ludzi i cały świat stanie przed nimi otworem – zwierza się swojej siostrze Ellen.

1928 R.

Mimo że dla ciotki Bess charakter i sposób myślenia Karen często są obce, proponuje siostrzenicy opublikowanie jej listów nadsyłanych z Afryki. Pomysł ten wprawia Karen w przerażenie – nie wierzy, że jej spostrzeżenia i przemyślenia mogą zainteresować kogokolwiek spoza kręgu bliskich. Kilkanaście lat później jej nazwisko jako pisarki będzie już znane nie tylko w Danii, ale także za granicą.

1929 R.

Ten rok przyniesie wiele zmian w życiu Karen. Kiedy w maju dowiaduje się, że jej matka jest poważnie chora, natychmiast wyjeżdża do Danii. Przebywa tam aż do Bożego Narodzenia. Jedynie na krótko wybiera się do Londynu, gdzie odwiedza m.in. rodzinę Finch Hattona. Trwający wiele lat związek z Denysem zostaje zerwany. Mimo to ich przyjaźń nadal trwa – Anglik odwiedza ją na farmie, pomaga jej radami i czynem. Karen z pewnością tego potrzebuje. Po kilkumiesięcznym pobycie w domu wracała do Kenii ze świadomością, że farma znajduje się na skraju bankructwa.

MARZEC 1931 R.

Ironią losu są wspaniałe wczesne deszcze, które właśnie nastały. Gdy pomyślę, jak często o tej porze roku wychodziłam z domu i wyglądałam deszczu, który nie chciał przyjść, dziwnie się czuję, wiedząc, że nie ma to już najmniejszego znaczenia – pisze do matki.

Zarząd spółki stracił cierpliwość i farma została sprzedana na aukcji. Karen zobowiązała się, że dokończy wszystkie sprawy związane z zamykaniem przedsięwzięcia i dopilnuje ostatnich zbiorów kawy. Chce też zapewnić przyszłość swoim czarnym pracownikom, zanim wróci do Danii. Wydaje się, że nie może się już wydarzyć nic gorszego. A jednak. W maju Karen otrzymuje informację, że Denys Finch Hatton zginął w katastrofie swego prywatnego samolotu. Miał 44 lata. Jego ciało spocznie pod obeliskiem w Ngong Hills.

19 SIERPNIA 1931 R.

Z portu w Mombasie odbija statek z Karen Blixen na pokładzie. W Marsylii odbiera ją brat Thomas i razem jadą do Danii. 31 sierpnia zrujnowana finansowo i psychicznie 46-letnia kobieta dociera do rodzinnego domu w Rungstedlund. Tak jak 17 lat wcześniej musi teraz zacząć nowe życie. Czy będzie potrafiła?


Po powrocie z Afryki oświadcza matce, by zbyt wiele się po niej nie spodziewała, ponieważ połowa jej została w Ngong Hills. Bliskiej przyjaciółce mówi, że daje sobie pół roku na stwierdzenie, czy w ogóle będzie umiała radzić sobie z życiem, i jeżeli dojdzie do wniosku, że to niemożliwe, po cichu wycofa się z istnienia. Podobne słowa pisała do brata w liście z Ngong 10 kwietnia 1931 r.

Krótko przed opuszczeniem farmy Karen poważnie zraniła się w rękę i była bliska śmierci z wykrwawienia. Czy był to wypadek? Wszak miała już za sobą próby samobójcze. W pozostawionych przez nią papierach odnaleziono po latach bilecik z przeprosinami, które skierowała do ludzi, w których domu próbowała odebrać sobie życie. Nie wiadomo, kiedy dokładnie miało to miejsce, przypuszczalnie niedługo po tym, jak został zerwany związek z Denysem.

Mimo że straciła w życiu wszystko, co najbardziej kochała, stara się iść do przodu. W 1933 r. w Stanach Zjednoczonych zostają opublikowane jej opowiadania (pod pseudonimem Isak Dinesen), które zaczęła pisać jeszcze w Afryce. Niedługo później otrzymuje od wydawcy wiadomość, że jej „Siedem niesamowitych opowieści” uznano w Ameryce za książkę roku. Krytycy i czytelnicy przyjęli ją bardzo entuzjastycznie.

Jednak największą popularność przyniesie Blixen „Pożegnanie z Afryką”. Ukończyła ją w 1937 r. Jeszcze tego samego roku książka została wydana w Danii pod tytułem „Afrykańska farma”. To bardzo dokładne, niemal dokumentalne przedstawienie jej pobytu w brytyjskiej kolonii, w przeciwieństwie do scenariusza amerykańskiego melodramatu „Out of Africa”. Jego premiera odbyła się w 1985 r. Odtąd dla wielu osób Karen Blixen ma wygląd Meryl Streep – aktorki, która zagrała główną rolę.

Nawet kiedy była już słynną pisarką, jej myśli ciągle krążyły wokół farmy i Ngong Hills. Miała zwyczaj przed położeniem się spać otwierać drzwi na podwórze, stawać w nich na moment i patrzeć na południe. Nigdy nie wróciła do Afryki.

Reklama

NA PODSTAWIE: KAREN BLIXEN „LISTY Z AFRYKI” (1914–1924), WARSZAWSKIE WYDAWNICTWO LITERACKIE MUZA SA, WARSZAWA 1998; WWW.KAREN-BLIXEN.DK

Reklama
Reklama
Reklama