Reklama

Łukasz Dudek i Jacek Matuszek wczoraj 29.06. po dwóch dniach walki zameldowali się na szczycie po pokonaniu drogi Brento Centro (8b, 1000 m).

Reklama

Radość na szczycie (fot. Alpine Wall Tour)

Prawie miesiąc temu Łukasz Dudek i Jacek Matuszek udali się do włoskiej doliny Sarca, by zrobić rekonesans na drodze, będącej jednym z największych wielowyciągowych wyzwań w Alpach. Forsująca masywny dach wschodniej ściany Monte Brento linia to tamtejsza jedyna klasyczna propozycja, którą jako pierwszy poprowadził duet David Lama i Jorg Verhoeven.

- Sami autorzy zmagali się z linią prawie trzy lata i przeżyli na niej niejeden koszmar, opowiadając później o braku możliwości wycofu i wszechobecnej kruszyźnie – tłumaczą wspinacze.

Może to konsekwencja w realizacji projektów, a może elektryzujący ogrom skały poprzecinanej okapami sprawił, że Austriak i Holender nie odpuścili i w 2010 roku dokonali pierwszego przejścia drogi. Na podobny wyczyn nie zdobył się już jednak później żaden inny zespół. Aż do teraz.
Łukasz Dudek i Jacek Matuszek rozpoczęli pracę nad drogą na początku czerwca. Wtedy też udało im się wciągnąć portaledge'a (namiot ścienny )pod okap centralny, znajdujący się po 19 wyciągach od startu oraz przehaczyć całą drogę, rozpoznając pobieżnie 27 wyciągów. Brento Centro to kulminacja trudności: wycena aż 22 wyciągów to 7a i więcej, trzy ostatnie to trudności za 8a+, z czego wieńcząca drogę długość jest mocno boulderowa w charakterze.
- Pierwsze siedem wyciągów biegnie połogimi, szarymi płytami o trudnościach w okolicach III-IV. Po 400 metrach wchodzimy we właściwą część drogi. Tam start do kolejnej linii daje nam sporo do myślenia - Jacek nie może znaleźć żadnych litych chwytów. Po spojrzeniu do topo widzimy, że są na nim miejsca oznaczone jako ekstremalna kruszyzna, a ów wyciąg się do niej nie zalicza.
Dodatkowo słowa Davida Lamy, że im wyżej, tym gorsza jakość skały, powoduje, że musieliśmy chwilę przystanąć i pomyśleć, czy chcemy pchać się w to dalej. Pierwszą okazję, by zmierzyć się ze skrajnie kruchym terenem mamy kilka wyciągów wyżej.

Widząc skałę przed nami stwierdzamy, że puszczanie tędy drogi można opisać tylko jednym słowem: szaleństwo. Większość chwytów zostaje w rękach, tylko nieliczne „chodzone” dają możliwość przejścia. Może jeszcze wytrzymają kolejną próbę? Zabawny jest wyciąg nr 15 za 8a, na którym trzeba pokonać długi trawers z dobrą półką na nogi i kruchymi chwytami. Obciążamy je tak, by jednocześnie dopychać do skały. Następny za 7c to start rysą z zardzewiałymi hakami, po kilku metrach znów przechodzący w długi trawers. Po przejściu tego odcinaka wycof jest już bardzo trudny lub praktycznie niemożliwy. Do portaledge'a pozostają nam już tylko dwie wytrzymałościowe 7c - relacjonowali Łukasz i Jacek po pierwszym rekonesansie w ścianie.
W tym miejscu zespół od szczytu dzieli już tylko osiem długości, wszystkie mocno wymagające. Po trzech tygodniach odpoczynku, o 05:00 rano 28 czerwca Łukasz i Jacek podejmują kolejną próbę. I tym razem jednak nie obyło się bez przygód:
- Pierwsze 400 metrów miało być bez emocji. Narzekanie rozkręciło się już po godzinie 09:00, kiedy słońce zaczęło mocno operować. Skwar połączony z brakiem wiatru wysysał nasze siły z każdą minutą. Na chwilę udaje mi się o nim zapomnieć, gdy nagle Jacek urywa podest skalny, a ten zaczyna pędzić w moim kierunku. Wklejając się w ścianę, cudem unikam uderzenia słysząc przelatujące obok mnie 'cegły' – opowiada Łukasz.

Łukasz pod okapem centralnym (Fot. Alpine Wall Tour)

Zespół wchodzi we właściwą część drogi przed południem, godzinę później dołącza do nich wyczekiwany cień, dający wytchnienie zarówno ciału, jak i umysłowi, nieustannie wystawianemu na próbę przez wątpliwą jakość skały.
- Wszystko idzie po naszej myśli. Pniemy się szybko, skoncentrowani choć zestresowani ciągłą niepewnością co do „trwałości” chwytów. Do portaledge'a dochodzimy bez odpadnięcia o 20:30. Następnego dnia budzimy się mocno zakwaszeni, mamy problem z zebraniem się w sobie. Ruszamy dopiero o 10:30. Jacek na śniadanie ma do poprowadzenia 8b. Rozgrzewa się na startowym boulderze i kończy w kolejnej próbie. Pierwsze trudności napotykamy na następnym wyciągu za 8a+. Rozpadające się zacięcie przechodzące w siłowy boulder udaje mi się zrobić dopiero w drugiej próbie. Kolejne trzy wyciągi, choć często na granicy odpadnięcia, robimy w pierwszych wstawkach. Kluczowe są ostatnie trzy długości – wszystkie za 8a+. Pierwsza z nich po dograniu optymalnych patentów pada, o dziwo, w pierwszej „poważnej” próbie.

Reklama

Łukasz podchodzi po linach w trawersie (Fot. Alpine Wall Tour)
Ostatnie dwa wyciągi Łukasz i Jacek rozpatentowali podczas wcześniejszego wyjazdu, co okazało się kluczowe dla powodzenia całego projektu. Dzięki temu pokonują je bez większych problemów i 29 czerwca o 19:20 zmęczeni, choć bardzo szczęśliwi meldują się na szczycie.
Przypomnijmy, że to nie jedyny wielkościanowy cel zespołu na ten rok. W ramach projektu Alpine Wall Tour, Jacek i Łukasz planują zmierzyć się jeszcze z jedną z trzech najtrudniejszych i najbardziej spektakularnych dróg świata, słynną PanAromą (8c, 500 m) oraz pokonać ostatnią prostą - czyli Silbergeiera (X+, 200 m) - na drodze do skompletowania Trylogii Alpejskiej.
Założenia projektu, jak i realizacja profesjonalnej relacji filmowej zależne są mocno od powodzenia akcji Polak Potrafi, do końca której zostały już tylko dwa dni. Projekt można wesprzeć na: https://polakpotrafi.pl/projekt/alpine-wall-tour-2015

Reklama
Reklama
Reklama