Reklama

Setki muzułmanów potępia terroryzm. W 2015 roku tłum muzułmanów wyszedł na ulice Londynu. Nieśli plakaty Terroryzm nie ma religii, Islam wspiera prawa człowieka, Każda sura Koranu przypomina o miłosierdziu. Nie towarzyszyły im jednak wozy transmisyjne telewizji. Odpowiedź mediów: cisza – żalił się następnego dnia na Twitterze Mohammed al Sharifi, jeden z administratorów facebookowej strony „No2ISIS” (Nie dla Państwa Islamskiego) i wolontariusz w organizacji koordynującej marsz. Jego post udostępniono 5 tys. razy. Komentujący byli zgodni: wiadomość, że większość muzułmanów to normalni, przestrzegający prawa obywatele, którzy chcą żyć w pokoju, nie zwiększy oglądalności ani nie podwyższy sprzedaży.

Reklama

Sam Sharifi dodaje: Media interesują się tylko historiami, które dzielą ludzi. Jeśli grupa muzułmanów zrobi coś dobrego, w ogóle się o tym nie wspomina albo nie mówi się, jakiego byli wyznania. Jeśli jednak jakiś muzułmanin zrobi coś złego, wiadomość idzie na czołówki gazet, a religia sprawcy jest jedną z pierwszych rzeczy, o której się pisze.

Wnuk Mahometa

Taki marsz odbywa się co roku. Ma upamiętniać wydarzenia sprzed 1300 lat, dokładnie 40 dni po męczeńskiej śmierci imama Husajna, która stała się kością niezgody pomiędzy muzułmanami i doprowadziła do rozdziału na szyitów i sunnitów. To wydarzenie, obok święta Aszury upamiętniającego samą śmierć Husajna, jest jednym z ważniejszych świąt szyitów.

Husajn był wnukiem proroka Mahometa. Kiedy prorok umarł, ojciec Husajna, Ali, został jednym z dwóch głównych pretendentów do objęcia zwierzchnictwa nad wspólnotą wszystkich muzułmanów – zwaną po arabsku ummą. Ali typowany był jako najbliższy męski krewny Mahometa, mąż jego córki Fatimy. Konkurentem był uczeń proroka, Abu Bakr. Muzułmanie nie potrafili się dogadać, kto ma im dalej przewodzić. Z tego konfliktu wywodzi się główny podział wyznawców islamu – na szyitów, czyli właśnie stronników Alego, i sunnitów, którzy opowiadali się za Abu Bakrem. 24 lata po śmierci proroka na krótko udało się nawet osiągnąć kompromis i Ali został czwartym po proroku zwierzchnikiem muzułmanów – kalifem. Jednak zgoda nie panowała długo. Pięć lat później Alego zamordowano. Jego starszy syn, Hasan, zrzekł się pretensji do urzędu kalifa, ale wysunął je kilka lat później jego młodszy brat Husajn. Wyprawił się więc przeciwko nowemu przywódcy Jazydowi. Pod Karbalą jego skromny oddział został zaatakowany. Husajn zginął, a jego odciętą głowę zawieziono urzędującemu w Damaszku Jazydowi. Dla szyitów, którzy stanowią tylko niewiele ponad 10 proc. z 2 mld współczesnych muzułmanów, te wydarzenia są ciągle istotne. Przypominają nie tylko o męczeńskiej śmierci ich przywódców, ale o wielu wiekach prześladowań, nieodłącznie związanych z historią szyizmu.

Islam przeciwko zamachom

W 2015 r. organizatorzy londyńskiego marszu postawili jednak na aspekty jednoczące całą wspólnotę w sprzeciwie wobec terroryzmu. Wydarzenie odbyło się zaledwie kilka tygodni po krwawych zamachach w Paryżu i Bejrucie, do których przyznało się tzw. Państwo Islamskie (angielski skrót ISIS), organizacja, która
w imię religii i obrony uciśnionych muzułmanów terroryzuje znaczną część Bliskiego Wschodu,
w tym duży kawałek Iraku i Syrii, a teraz zaczęła szantażować zamachami również Europę. Trudno zbadać, ilu z ogromnej rzeszy muzułmanów popiera ISIS czy choćby z nim sympatyzuje. Utożsamianie islamu z terroryzmem boli zarówno szyitów, jak i sunnitów.

– Nigdy nie spotkałem nikogo, kto zgadzałby się z ISIS. 99 proc. muzułmanów chce spokojnego życia, chcą chodzić na kawę z przyjaciółmi. To właśnie chcemy uświadomić ludziom – tłumaczył po manifestacji al Sharifi.

Pewnie trochę przesadza. Gdyby nikt nie popierał fundamentalistów z Państwa Islamskiego, do Syrii nie przyjeżdżałyby tysiące młodych ludzi (z Tunezji, z Egiptu, z krajów byłego ZSRR, ale także z Europy) zaciągać się do walki w jego szeregach. Badania prowadzone na Zachodzie pokazują, że sympatię dla działań ISIS deklaruje kilkanaście procent żyjących tam muzułmanów. Wbrew temu, co twierdzą media, nie znaczy to, że większość europejskich muzułmanów w kolejnych pokoleniach się radykalizuje. Jednak faktycznie umiarkowani wyznawcy Allaha mają kłopot ze swoimi radykalnymi braćmi w wierze, nawet jeśli tych pierwszych jest zdecydowana większość.

Niewygodne badania

Jedną z ofiar tego antagonizmu był Egipcjanin Nasr Hamid Abu Zajd, szanowany w środowiskach intelektualnych filozof i teolog. Świat dowiedział się o nim w 1994 r. przy okazji jego głośnego rozwodu z żoną. Był to rozwód o tyle nietypowy, że nie odbył się na życzenie żadnego z małżonków. Co więcej, mąż i żona po rozwodzie nadal żyli i mieszkali razem, a ich relacje wcale się nie pogorszyły. Zdecydowanie pogorszyły się natomiast stosunki Abu Zajda z częścią kolegów po fachu. Za rozwodem stała bowiem grupa konserwatywnych profesorów ze słynnego egipskiego uniwersytetu Al Azhar. Uznali oni, że działalność naukowa Abu Zajda jest antyislamska. Nie tylko odmówili mu nadania tytułu profesora tej uczelni, ale wręcz obwieścili, że z powodu tego, co pisze, nie można go już uznawać za muzułmanina. A skoro nim nie jest, w myśl islamskiej ortodoksji nie może być mężem muzułmanki. Wobec tego, by ratować kobietę, postanowiono ją, oczywiście bez pytania o zgodę, rozwieść z mężem apostatą.

Cóż takiego robił Abu Zajd, że naraził się gronu profesorskiemu jednej ze starszych i bardziej nobliwych uczelni muzułmańskich świata? Tłumaczył mi to tak: – Badałem historyczny kontekst, w jakim powstawał Koran, krytycznie analizowałem tradycję myśli islamskiej. Pisałem, że Koran, choć pochodzi od Boga, został zinterpretowany przez ludzi. To ostatnie właśnie tak bardzo zdenerwowało konserwatywnych profesorów Al Azharu. Ci wierzą bowiem, że Koran jako tekst objawiony jest wieczny i uniwersalny. Tymczasem, zdaniem Abu Zajda, bez mitologii, poezji, bez całego bagażu kulturowego czasów przedislamskich Koran, a więc także i islam, byłby czymś zupełnie innym.

Prowadząc swe studia, Abu Zajd nie robił nic, co nie byłoby praktykowane przez innych muzułmańskich uczonych. Inspirowali go racjonalistyczni teolodzy islamscy z IX w. – mutazylici. To oni doszli do wniosku, że Koran nie istnieje od zawsze, tylko został stworzony przez Boga w określonym momencie dziejów. Abu Zajd wyszedł z takiego samego założenia. Do swoich badań wykorzystał też dorobek zachodniej filozofii: hermeneutyki, semiotyki, analizy dyskursu.

Różnica polega na tym, że mutazylici działali w czasach, gdy islam przeżywał swój złoty wiek, był religią otwartą na świat, skorą do czerpania z całego dorobku ludzkości. Później jednak w świecie islamu przeważyły tendencje izolacjonistyczne i antyracjonalistyczne. Krytyczne myślenie wyszło z mody, co nie znaczy, że nie istnieje. Jednak świat nie śledzi debaty o liberalnym, humanistycznym islamie prowadzonej w Egipcie, Indonezji czy Iranie, choć ta toczy się nieustannie. Ruch reformatorski istnieje. Nie zawsze zresztą tworzą go tylko uczeni.

Za liberalnymi reformami opowiada się także muzułmańska ulica. Często domaga się tych reform z imieniem Boga na ustach, zupełnie tak samo jak zwolennicy Państwa Islamskiego.

Protesty przeciwko wszechwładzy duchownych

W 2009 r. w Iranie odbyły się wybory prezydenckie. Do startu w nich dopuszczono dwóch proreformatorskich kandydatów. Żaden nie chciał zlikwidować republiki islamskiej, ale opowiadali się za liberalizacją, tłumaczyli, że do religii nie można nikogo zmusić, a przeciwników politycznych nie należy wsadzać do więzień. Mimo że przekonali do siebie znaczną część społeczeństwa, wybory wygrał ubiegający się o drugą kadencję bardzo konserwatywny Ahmadineżad. Ludzie poczuli się oszukani, jeszcze w noc wyborów wyszli na ulicę. Protesty, nazwane potem Zieloną Rewolucją, trwały przez wiele dni po ogłoszeniu wyników. Zielony jest bowiem kolorem islamu. Znajduje się na wielu flagach muzułmańskich krajów. Podobno był ulubionym kolorem Mahometa. W Koranie tą barwą przedstawia się raj.

Większość protestujących młodych Irańczyków i Iranek (bo te również tłumnie wyszły na ulice) przeciwko wszechwładzy szyickich duchownych za nic nie wyrzekłoby się swojej muzułmańskiej tożsamości. Gdy władze zaczęły strzelać do protestujących, ci zmienili metodę. Zamiast tłumnie wylegać na ulice, wieczorami wychodzili na dachy swoich domów i krzyczeli na całe gardło Allahu akbar – Bóg jest wielki. Dla nich był to okrzyk wolności, ostatnia rzecz, jaką wolno im było zrobić w obronie własnej godności. Warto pamiętać, że z tym samym okrzykiem na ustach strzelali do ludzi zamachowcy z Paryża. To samo hasło wypisane jest także na oficjalnej fladze Republiki Islamskiej Iranu, której władze wielu z protestujących wsadziły potem do więzień, skazały na długoletnie wyroki, a niektórych nawet na karę śmierci. Irańskie protesty niezbicie dowodzą, że nie wszyscy muzułmanie chcą tego samego. Do jakże różnych wniosków można dochodzić, czytając te same święte teksty, pokazuje przykład Asmy Barlas, pochodzącej z Pakistanu muzułmańskiej feministki i badaczki.– W większości muzułmańskich społeczeństw Koran wciąż jest używany jako argument przeciwko prawom kobiet – przyznaje Barlas. I zaraz dodaje: – Dlatego ja zwracam się do Koranu, by udowodnić, że nie jest to prawda.

Ona, tak samo jak egipski teolog Abu Zajd, uważa, że Koran jest historyczny. Dlatego czytając go, trzeba odróżniać podstawowe zasady i wartości islamu, które przekazuje, od opisu konkretnych warunków historycznych, w jakich został objawiony.

Barlas daje prosty przykład: – Ani arabskie społeczeństwo, ani patriarchat nie stanowią przesłania Koranu. Jest nim za to zasada miłości, równości, łagodności, wzajemności i zgody między małżonkami. Skoro Koran zaleca takie równościowe zasady, nawet dla patriarchalnego społeczeństwa z VII w., znaczy to, że właśnie one są uniwersalne, nie patriarchat. I to wspomnianych zasad musisz przestrzegać, niezależnie od tego, czy jesteś na Księżycu, czy w VII-wiecznej Arabii. Kiedy Koran używa nazw specyficznych ubrań, jakie wtedy noszono, wcale nie znaczy to, że teraz ja też mam takie ubrania nosić.

Ślepe trzymanie się litery Koranu to pomyłka

Niestety wielu muzułmanom wydaje się, że jeśli będą ubierać się jak Arabowie i zachowywać jak Arabowie, staną się lepszymi muzułmanami. Takie ślepe trzymanie się litery Koranu to pomyłka. Badaczka w ten sam sposób demaskuje niekonsekwencję fundamentalistów islamskich: – Nawet oni, gdy chcą odróżnić to, co historyczne, od tego, co uniwersalne, potrafią to zrobić. Mułłowie, którzy fatwy, czyli religijne zalecenia, ogłaszali przez internet, jakoś nie przejmowali się tym, że Koran nic na temat internetu nie wspomina. Nie mówią, że skoro nie było internetu w czasach proroka, nie będą internetu używać. Tylko jeśli chodzi o kobiety nie potrafią zrobić tego rozróżnienia. Łatwo się domyślić dlaczego.

Nie tylko radykałowie islamscy wybierają z Koranu to, co im pasuje. Robią tak również krytycy islamu. Wielokrotnie różne cytaty z tej księgi służyły im do udawadniania mizoginii muzułmanów czy ich skłonności do agresji. Takie podejście ośmieszyło niedawno dwóch młodych Holendrów Sacha Harland i Alexander Spoor z satyrycznego ansamblu Dit Is Normaal. Wyszukali w Biblii różne drastyczne fragmenty, jak ten z Księgi Kapłańskiej: Ktokolwiek obcuje cieleśnie z mężczyzną, tak jak się obcuje z kobietą, popełnia obrzydliwość. Obaj będą ukarani śmiercią, czy z Księgi Powtórzonego Prawa nakazujący bezlitosne obcinanie ręki kobiecie, która będzie próbowała wyciągnąć męża z bójki. Następnie nałożyli na Biblię okładkę z Koranu i ruszyli na miasto odczytywać ludziom zaznaczone fragmenty. Nietrudno się domyślić, że zaczepieni przechodnie byli zgorszeni tym, co słyszeli, i często wypowiadali się jak najgorzej o ludziach „wychowanych na czymś takim”. Byli w szoku, gdy komicy uświadamiali im, że cytaty, które przed chwilą usłyszeli, pochodzą z Biblii.

Setki odłamów i podziałów

Na Zachodzie mamy skłonność, by wrzucać wszystkich muzułmanów do jednego worka, tymczasem różnych nurtów w islamie jest znacznie więcej niż w chrześcijaństwie. Wspólna dla wszystkich muzułmanów jest tylko wiara w jednego Boga, w anioły, w pisma święte (do których, pewnie ku zaskoczeniu wielu Europejczyków, oprócz Koranu należą także Tora i Ewangelia) oraz w wysłanników Boga, którym jest oczywiście Mahomet, ale także biblijni prorocy, Adam i Jezus. A także wiara w Sąd Ostateczny.

Oprócz zasadniczego podziału na szyitów i sunnitów w obrębie każdego z tych wielkich nurtów występują dziesiątki, jeśli nie setki odłamów. Jedni dopuszczają modlitwę w językach narodowych, inni tylko po arabsku. Jedni regularnie chodzą do meczetów i nie opuszczają żadnego piątkowego kazania, inni w ogóle nie budują świątyń. Jedni ściśle przestrzegają monoteizmu, inni dopuszczają kult świętych mężów, zasłużonych mistyków islamskich i czczą związane z ich historią miejsca. Jedni grzebią zmarłych na pustyni, nawet bez tablicy nagrobnej, inni budują gigantyczne grobowce. Jedni wierzą, że muzyka i taniec są grzechem, inni ku chwale Allaha wprowadzają się w szalony trans i wirują w dzikich pląsach. Podobnie do katolicyzmu scentralizowana jest tylko irańska odmiana szyizmu, zwana imamizmem. Ale nawet tam opinie wszystkich wielkich ajatollahów są równoważne, a wierni wybierają sobie tego z przywódców duchowych, którego poglądy najbardziej do nich przemawiają. Nie ma żadnego tak jednoznacznego autorytetu jak papież w Kościele katolickim.

Spory wewnątrz świata muzułmańskiego bywają równie drastyczne jak konflikty między muzułmanami a kafirami, czyli niemuzułmanami. Kiedyś rozmawiałam z Bassamem Tibi, Syryjczykiem od lat mieszkającym w Niemczech, autorem książki o fundamentalizmie religijnym, pod tym właśnie tytułem. Tibi uważa, że fundamentalistom chodzi o władzę, a nie o zbliżenie się do Boga. Powstanie tej ideologii wiąże z historią polityczną ostatnich dwóch wieków. Zapytałam go, kim zatem się czuje. Odpowiedział: – Jestem stuprocentowym muzułmaninem. Moja rodzina wywodzi się od Mahometa. Przede wszystkim jednak czuję się Europejczykiem. Europa dała mi tożsamość, a islam to moja religia. To, co głoszę, nie podoba się fundamentalistom. Nie akceptują tego, że chcę połączyć islam z europejskimi ideami. Ale to ja znam Koran na pamięć, nie oni.

Autorka: Ludwika Włodek

Reklama

Reklama
Reklama
Reklama