Masowe wymieranie gatunków przyśpieszyło. Tak, to przez nas
Szósta w historii Ziemi masowa zagłada żywych istot to proces, którego powszechną świadomość mamy od 2015 roku. Problem w tym, że ono przyśpiesza. I to szybciej, niż byliśmy w stanie przewidzieć. Naukowcy śledzący to dramatyczne przyrodnicze zjawisko sądzą, że zbliżyliśmy się do krytycznego punktu, z którego nie będzie już powrotu.
- Jan Sochaczewski
Ponad 500 gatunków zwierząt lądowych jest na krawędzi wymarcia. Biolodzy dają im 20 lat, nie więcej. Tyle samo zniknęło z powierzchni planety w całym XX wieku. - Gdyby ludzie nie istnieli ten proces zająłby tysiące lat – twierdzą eksperci z uczelni Stanforda.
Istniejące historyczne dane o 77 zagrożonych wymarciem lądowych kręgowcach wskazują, że po zabiciu 94 proc. osobników zostaliśmy może z 1000 każdego z nich na całej Ziemi. Mówimy tu m.in. o nosorożcu sumatrzańskim (Dicerorhinus sumatrensis), strzyżyku wyspowym (Troglodytes tanneri), żółwiach z Galapagos (Chelonoidis hoodensis) czy drzewołazie wytwornym (Oophaga histrionica).
To, co nam najbardziej grozi, to wywołanie efektu domina, gdzie zniszczenie jednego gatunku prowadzi to śmierci innych zależnych od niego. – Wymieranie płodzi wymieranie. Niszcząc inne stworzenia podcinamy gałąź na której sami siedzimy – przekonują autorzy analizy ”Accelerated modern human–induced species losses: Entering the sixth mass extinction” opublikowanego w czasopiśmie ”Science Advances”.
Bioróżnorodność pozwala człowiekowi zachować zdrowie. Pandemia koronawirusa jest ekstremalnym przykładem tego, co grozi nam za szkodzenie Matce Naturze. - Niekontrolowany wzrost ludzkiej populacji, niszczenie i zajmowanie habitatów, handel dzikimi zwierzętami, zanieczyszczenie i kryzys klimatyczny to problemy wymagające natychmiastowej reakcji – twierdzi prof. Paul Ehrlich ze Stanfordu, współautor badania.
Naukowcy obserwując sytuację blisko 30 tysięcy gatunków kręgowców z bazy IUCN (tzw. Czerwona Księga Gatunków Zagrożonych publikowana przez Międzynarodową Unię Ochrony Przyrody) doszli do wniosku, że ich wymieranie osiągnęło tempo, w którym stało się globalnym kryzysem porównywalnym w konsekwencjach do ocieplenia klimatu (z którym jest też związane) i powinno być traktowane przez światowych przywódców z tą samą atencją.
- Mamy ostatnią okazję by zapewnić przetrwanie wystarczającej liczby gatunków – uważa prof. Gerardo Ceballos z Narodowego Autonomicznego Uniwersytetu Meksyku, współautor badania. 515 gatunków jest na krawędzi wymarcia, dodaje wskazując na te z liczbą osobników poniżej 1000 (połowa z nich ma nawet mniej niż 250 osobników). W większości są to ssaki, ptaki, gady i płazy żyjące w regionach tropikalnych i subtropikalnych.
Kolejne 388 gatunków ma liczebność poniżej 5 tys., a co gorsza aż 84 proc. z nich żyje na tych samych terytoriach, co gatunki krytycznie zagrożone (mniej niż 1000 osobników). To tam naukowcy spodziewają się wystąpienia efektu domina.
Jednym z takich zwierząt jest kałan morski (”morska wydra”, Enhydra lutris) żywiący się jeżami morskimi. Jeżeli one znikną, populacja jeży wybuchnie i będzie niszczyć lasy wodorostów (żywi się nimi). Zniszczenie tego środowiska morskiego przyniesie zagładę innym żyjącym tam gatunkom. Tak stało się już w Morzu Beringa z którego kompletnie zniknęła syrena morska (dawniej krowa morska, Hydrodamalis gigas).