Reklama

Fakt, że już zniknęła nam z oczu a czas obserwacji był ograniczony (astronom Robert Weryk zauważył ją jako pierwszy, gdy już opuszczała nasz zakątek w galaktyce), ograniczona była możliwość zdobycia informacji tłumaczących jej istnienie i nietypowe zachowanie.

Reklama

Bo pytań i teorii o tym, czym Oumuamua jest, nie brakowało. Jeżeli była to kometa, to gdzie jej ogon? Bo owszem, przyśpieszyła jak odgazowana działaniem Słońca lodowa bryła, ale gdzie ślad ciągnący się nią.

Czy to zatem była asteroida? Podobny ruch obrotowy, ale kształt nie ten. Bardziej cygaro niż kulka. Fragment planety? Niektórzy widzieli w niej nawet słoneczny żagiel pojazdu kosmitów.

Nowe, a właściwie odnowione, spojrzenie autorstwa geofizyka Darryla Seligmana z Uniwersytetu Chicago i astronoma Gregory’ego Laughtona proponuje wyjaśnienie dość proste i logiczne, i to na wszelkie wątpliwości. Ma to być kosmiczna góra lodowa.

Badanie “Evidence that 1I/2017 U1 (‘Oumuamua) was composed of molecular hydrogen ice.” (ang. Dowód, że Oumuamua składa się z zamrożonego molekularnego wodoru) znajdzie się wkrótce w czasopiśmie ”The Astrophysical Journal Letters”.

W informacji dla mediów Seligman stwierdził, że teoria o wodorowej górze lodu ”wyjaśna wszystkie tajemnicze cechy” Oumuamua i daje podstawy by sądzić, że podobnych zimnych podróżników jest we Wszechświecie bardzo dużo.

Zanim Darryl Seligman połączył siły z Gregorym Laughtonem, w 2019 roku dokonał on we współpracy z Konstantinem Batyginem analizy najdziwniejszej anomalii dotyczącej Oumuamua, czyli owego przyśpieszenia ”na wylocie” z Układu Słonecznego. Batygin i Seligman udowadniali tam, że mamy do czynienia z kometą, ale nietypową.

- Jesteśmy pewni swojej hipotezy i sądzimy, że nie trzeba sięgać po inne by wyjaśnić to ”niegrawitacyjne przyśpieszenie” (Oumuamua przyśpieszył, choć nic na niego grawitacyjnie nie zadziałało; choć odgazowanie byłoby wytłumaczeniem, to jeżeli to była kometa, to brakowało widocznego ”ogona” – red.) – Seligman wyjaśniał wówczas dziennikarzom. Wniosek uczonych był jeden: choć anomalia jest i to dziwna, jej wytłumaczenie da się zawrzeć w ramach standardowych praw fizyki rządzących kometami.

Rok później, z pomocą Laughtona, Seligman mógł dorzucić brakujący element układanki: zamrożony wodór molekularny (H2) powstający w temperaturze -259.14 st. C. W czasie jego subilmacji (przejście ze stanu stałego do gazowego z pominięciem płynnego) nie pojawia się żadne światło a produkt także go nie odbija. Dlatego obserwacja teleskopami nic nie przyniosła.

Ta hipoteza tłumaczy nawet kształt obiektu. Gdy ogrzewany promieniami Słońca Oumuamua odgazowywał się, ”wywołana sumblimacją utrata masy prowadziła do monotonicznego wzrostu proporcji między jego osiami” – wyjaśniają naukowcy.

Seligman przyrównał to w informacji prasowej do ”ewolucji” kostki mydła na mydelniczce. Wszystkie mogą zaczynać jako kanciaste, ale wraz z myciem rąk robią się coraz mniejsze i cieńsze. Pozostaje jedynie pytanie, ile tego typu obiektów lata wokół nas a my nawet nie wiemy o ich istnieniu. Ponoć sporo.

- Już sam fakt, że widzieliśmy ten jeden musi oznaczać, że tych rzeczy jest we Wszechświecie bardzo dużo. Galaktyka musi być wypełniona tymi ciemnymi górami wodorowego lodu. Coś genialnego – przekonuje Seligman.

Ostatnia sprawa, to miejsce w których powstał Oumuamua i jemu podobne. Nie ma ich zbyt wiele, gdzie panowałaby odpowiednio niska temperatura. Idealnym jest środek olbrzymiego obłoku molekularnego, ja te które wypełniającego olbrzymie przestrzenie galaktyk.

W trakcie krótkiego (kilkaset tysięcy lat) życia takiego obłoku, krążące zamrożone cząsteczki wodoru przyczepiają się do pyłu tworząc razem coraz większe bryłki. Trwa to niezwykle wolno. Tak wolno, że pod koniec istnienia obłoku (rozrywa je ruch galaktyki) wydostać się z niego może bryła lodowa długości kilkuset metrów. Według NASA Oumuamua ma około 800 metrów.

Niestety, wszelkie te teorie pozostaną chwilowo bez weryfikacji. Czy była to bryła zimnego wodoru czy nie, Oumuamua zniknęła nam z oczu i sądząc po trajektorii, już jej (za życia tego pokolenia) nie zobaczymy.

Jan Sochaczewski

Reklama

Reklama
Reklama
Reklama