Głos kobiet musi być słyszany wszędzie. Jak wygląda feminizm w Afryce i krajach arabskich
Równouprawnienie płci w wielu krajach wciąż jest rewolucją. Kobiety z całego świata głośno wyrażają swoje opinie i aktywnie działają, przybliżając świat do pełnego zrównania praw płci. Szczególnie w ostatnich latach kobiety poczuły, że mają prawo głośno krzyczeć o równym traktowaniu, wykroczeniach wobec nich oraz patriarchalnej dynamice władzy. Powoli zmieniają świat – poczynając od polityki, sztuki i społeczności.
- Rania Abouzeid
Prawa kobiet – po co kobietom równouprawnienie płci?
Idea postępu w kwestii praw kobiet zazwyczaj w mniejszym stopniu dotyczy spraw powierzchownych, na przykład ubioru. Koncentruje się na wyzwalaniu spod męskiej kontroli w najważniejszych aspektach ich życia. To misja wypełniana na kilku płaszczyznach – w instytucjach rządowych, w miejscach pracy i w domach, poprzez aktywność na ulicach oraz możliwość opowiadania własnych historii. W krajach takich jak Rwanda i Irak ustanowienie parytetów płci zagwarantowało znaczącą obecność kobiet w parlamencie. Od roku 2003 Rwanda ma proporcjonalnie najwyższą na świecie parlamentarną reprezentację kobiet. W Malawi i innych krajach afrykańskich, które nie mają prawnych uregulowań pomagających kobietom awansować, do zmiany w terenie doprowadzają kobiety-wodzowie inspirujące tamtejsze panie.
Ale zmiany rzadko bywają łatwe. Patriarchalne status quo jest bardzo głęboko zakorzenione, zwłaszcza w państwach autorytarnych, gdzie podważanie zasad politycznego systemu drogo kosztuje. Do dziś żadne państwo na świecie nie osiągnęło pełnej równości płci. W rankingu Global Gender Gap Index, opracowanym przez Światowe Centrum Ekonomiczne, przodują Skandynawowie. Ten wskaźnik, odnoszący się do całej populacji, mierzy dysproporcje płci w czterech kluczowych obszarach: zdrowia, wykształcenia, gospodarki i polityki.
Nierówność płci nie jest wyznaczona przez jakiekolwiek miejsce, rasę lub religię i nie jest ograniczona do najbiedniejszych rejonów świata. Na przykład Kanada zajmuje w globalnym indeksie miejsce 16., gdy tymczasem Stany Zjednoczone tkwią na pozycji 51., obniżając ogólny ranking dla Ameryki Północnej z powodu stagnacji w subindeksie „pozycji politycznej” i spadku równości płci wśród stanowisk na szczeblu rządowym, a także obniżenia poziomu publicznej edukacji. Te rankingi poprawiają nasze rozumienie kobiecych wpływów i wyzwań – zwłaszcza na Bliskim Wschodzie i w Afryce.
Pierwsza kobieta-wódz plemienia Ngoni, Theresa Kachindamoto, pamięta pierwsze dziecięce małżeństwo, które zakończyła. W dystrykcie Dedza, na południowy wschód od Lilongwe, stolicy Malawi, natknęła się na grupę dziewczynek i chłopców grających w piłkę nożną. To był całkiem zwyczajny widok, ale nagle jedna z dziewczynek przerwała grę, żeby nakarmić piersią niemowlę.
– Byłam zszokowana – wspomina Kachindamoto. – To mnie zabolało. [Ta matka] miała 12 lat, ale skłamała, mówiąc, że ma 13.
O młodej matce o imieniu Cecilia, Kachindamoto powiadomiła członków starszyzny, którzy mianowali ją kobietą-wodzem. Usłyszała, że to się zdarza, ale skoro jest przywódcą wioski, to może coś z tym zrobić. Kachindamoto anulowała małżeństwo i wysłała młodą matkę z powrotem do szkoły. To było w roku 2003. Kobieta-wódz opłacała czesne dziewczynki do czasu, gdy ta ukończyła szkołę średnią.
Od tego czasu 60-letnia dziś Kachindamoto zakończyła 2549 takich związków, odsyłając dziewczyny do szkół. Zakazała też rytuałów inicjacyjnych dla dziewczynek w okresie dojrzewania obejmujących utratę dziewictwa z obcymi. Kachindamoto jest jedną z wielu osób domagających się praw dla kobiet w Afryce.
Szefowa Kachindamoto za swój najważniejszy obowiązek uważa „ochronę kultury”, ale odkąd została wodzem w 2003 r., starała się zmienić niektóre kulturowe praktyki swojego plemienia. Natrafiała na potężny opór, a nawet groźby śmierci ze strony podlegających jej drugorzędnych wodzów i naczelników wiosek, a także innych wodzów tego samego szczebla co ona. Rodzina ostrzegała ją, bojąc się o jej bezpieczeństwo. Inni starsi wodzowie, mężczyźni, mówili jej, że „to kultura, którą nam zostawiono, żebyśmy ją pielęgnowali. Kim ty jesteś, żeby to zmieniać?”.
– Jeżeli chcecie robić to w swoim rejonie, wasza sprawa, ale u siebie nie chcę tego kontynuować, czy wam się to podoba, czy nie – wyjaśnia Kachindamoto.
Jej ojciec, kiedy był wodzem, próbował bezskutecznie zakazać praktyki inicjacji, ale teraz lęk przed HIV/AIDS w kraju, gdzie jedna na 11 dorosłych osób jest zakażona, pomaga w tych staraniach. Kachindamoto zakazała też dziecięcych małżeństw, wysyłając dziewczynki z powrotem do szkół, na długo przed rokiem 2015, kiedy w Malawi uchwalono prawo podnoszące wiek pozwalający na zawarcie małżeństwa z 15 do 18 lat. Poprawka z 2017 r. dostosowała konstytucję do nowego prawa.
Bochra Belhaj Hamida, prawniczka walcząca o prawa człowieka oraz jedna z założycielek i była przywódczyni Tunezyjskiego Związku Demokratycznych Kobiet, twierdzi, że myślenie, iż Arabka zaakceptuje mniej praw niż kobieta Zachodu, jest „kolonialne”. Ale jej podejście do uzyskania tych praw może być odmienne.
W Iranie aktywistki nie przestają śmiało dążyć do zmian poprzez indywidualne akty protestu w mediach społecznościowych. Sprzeciwiają się chociażby nakazowi noszenia przez kobiety hidżabów narzuconemu przez przywódców Republiki Islamskiej. W ciągu kilku ostatnich lat dziesiątki kobiet – często w białych strojach – publicznie zdzierało z głów chusty na filmach wideo opatrzonych hasztagiem #whitewednesdays, które robią furorę w internecie.
W Arabii Saudyjskiej kobiety i dziewczęta musiały do niedawna mieć pozwolenie męskiego opiekuna, żeby podróżować, wyjść za mąż albo studiować. W sierpniu wprowadzono nowe przepisy łagodzące system kurateli, który traktował kobiety jak osoby nieletnie. Te same władze saudyjskie, które w 2018 r. zniosły zakaz prowadzenia samochodów przez kobiety, wsadzały do więzień aktywistki, które jako pierwsze domagały się tego prawa.
Wiele z tych kobiet pozostaje w zakładach karnych, gdzie zdaniem ich rodzin były bite, torturowane, nękane seksualnie. Ich rzekome przestępstwa obejmują kontakty z międzynarodowymi organizacjami. Przesłanie płynące z ich zatrzymania jest jasne: w Arabii Saudyjskiej prawa będą udzielane kobietom na życzenie władz, a nie zdobywane lub uzyskiwane oddolnie. Kobiety nie mają w tej sprawie kontroli ani wyboru. Nie proś ani nie naciskaj i bądź wdzięczna za każde dodatkowe prawo, które ci przyznano.
Emancypacja kobiet w Afryce: na czym polega afrykański feminizm?
W 2012 r. Joyce Banda została pierwszą kobietą-prezydentem Malawi, choć nie należy do rodziny politycznej w swoim kraju, w którym nie ma parytetu wyznaczającego udział kobiet w parlamencie. Malawi, wciśnięta między Zambię, Tanzanię i Mozambik, ma prawie 18 mln mieszkańców. Kolejne próby wprowadzenia parytetu płci (ostatnia w grudniu 2017 r.) zawodziły. A jednak Banda osiągnęła cel, mimo braku instytucjonalnej infrastruktury albo rodzinnych powiązań i pieniędzy, które mogłyby jej to ułatwić. Ojciec Bandy był członkiem orkiestry dętej malawijskiej policji. Kobieta-prezydent wspomina, że gdy miała osiem lat, przyjaciel rodziny, „wujek John”, powiedział jej ojcu, że dostrzega w Joyce duży potencjał.
– To zapadło mi w pamięć – mówi. – On zasiał ziarno. I miałam szczęście, bo mój ojciec wciąż mi przypominał, co powiedział wujek John, więc zawsze wiedziałam, że czegoś dokonam.
Zanim w 2009 r. Banda została wybrana na wiceprezydenta Malawi, była ministrem ds. płci, dobra dzieci i usług społecznych oraz ministrem spraw zagranicznych. Została prezydentem po nagłej śmierci swego męskiego poprzednika i pełniła urząd w latach 2012-2014.
Kobiety są prezydentami jeszcze kilku krajów afrykańskich. Ten postęp w równouprawnieniu politycznym kobiet pani prezydent przypisuje przedkolonialnym wspomnieniom o kobiecych przywódcach, matrylinearnych systemach władzy odrzuconych przez kolonizatorów z Zachodu oraz o pojednawczym podejściu do feminizmu.
– Zachodni feminizm nie może się tutaj sprawdzić – twierdzi Banda, uznając go za konfrontacyjny. – Nie osiągniemy równouprawnienia płci, wykorzystując modele zaczerpnięte z innych miejsc. Tutaj, w Afryce, kobiety były przywódcami już wcześniej. I nie stawały się nimi przez zastraszanie mężczyzn, tylko przez ich przyciąganie i przekonywanie, żeby zrobili im miejsce. Na tym polega to podejście. Musimy zatem spojrzeć na nasze własne tradycje i zrobić to w nasz własny sposób.
Życie Bandy ukształtowało jej walkę o prawa kobiet. Gdy zobaczyła, że jej najlepsza przyjaciółka, Chrissie Zamaere, musi zakończyć naukę po szkole podstawowej, bo jej rodziców nie było stać na wynoszące 6 dolarów czesne, założyła Joyce Banda Foundation. Fundacja zapobiegała dyskryminacji kobiet i wykształciła 6,5 tys. dziewczynek w bezpłatnych szkołach. 10 lat toksycznego małżeństwa skłoniło ją do założenia Narodowego Stowarzyszenia Kobiet Biznesu, grupy pożyczającej pieniądze drobnym handlarkom, bo finansowa niezależność daje kobietom nowe możliwości.
W 2006 r., jako minister ds. płci, Banda opowiadała się za prawem zakazującym domowej przemocy, a w 2013, za jej prezydentury, Malawi wprowadziło ustawę o równości płci. W trakcie dwóch lat jej urzędowania spadł wskaźnik śmiertelności matek. Banda zajmowała się tym problem od czasu, gdy po urodzeniu czwartego dziecka doznała krwotoków poporodowych.
Zyskała pomoc plemiennych wodzów-mężczyzn, przekonując ich, żeby zachęcali kobiety do rodzenia w szpitalach, pod opieką medyczną, a nie tradycyjnie, w domu. Jak mówi, jest to przykład feminizmu działającego w ramach kultury i zmieniającego normy społeczne z męskim wsparciem. Ludność Malawi, głównie rolnicza, jest głęboko konserwatywna.
Międzynarodowe grupy aktywistów naiwnie liczą, że rozwiążą afrykańskie problemy. Przekonują się, że mogą być tu przez 20 lat, po czym wracają, osiągnąwszy niewiele, ponieważ pewne kwestie, z którymi przybyli się zmierzyć, są tak zakorzenione w tradycji, że nie można od zewnątrz przełamać oporu. Skuteczniejsze jest zmienianie kultury od wewnątrz, poprzez pozyskiwanie wpływowych ludzi władzy, takich jak wodzowie. A jeśli władzę mają kobiety, rezultaty mogą być imponujące.
Prawa kobiet w krajach arabskich: Tunezja wzorem walki o równouprawnienie?
W Tunezji, arabskim państwie liczącym ok. 11,5 mln mieszkańców, kobiety od dawna odgrywają ważną rolę w polityce i społeczeństwie. Tamtejsze prawa kobiet mają swoje źródła w latach 50. XX w., okresie rządów prezydenta Habiba Burgiby – ale nie dotyczy wszystkich Tunezyjek. W 1981 r. Burgiba, zwolennik sekularyzacji, zakazał noszenia hidżabów w instytucjach publicznych, praktycznie usuwając zakwefione kobiety ze szkół państwowych, administracji i innych sfer publicznych.
Tunezyjska rewolucja z 2011 r., pierwsze z powstań Arabskiej Wiosny, obaliła dyktatora Zajna al-Abidina ibn Alego i otworzyła arenę polityczną dla nowych twarzy, łącznie z kobietami w kwefach. Po jego odejściu ulice Tunisu, stolicy kraju, zmieniły się w widoczny sposób. Więcej kobiet nosiło na głowach chusty, być może nie tylko ze względów religijnych, ale w geście sprzeciwu wobec poprzedniej władzy. Relacjonowałam tunezyjską kobiecą rewolucję i byłam poruszona tą nagłą zmianą. Przypomniała mi stare arabskie porzekadło, które mówi: „To co zakazane, jest pożądane”.
Tunezyjski kodeks cywilny, uchwalony w 1956 r., należał do najbardziej postępowych w kwestii praw kobiet w regionie. Znosił poligamię, gwarantował równe prawo do rozwodu i ustalał minimalny wiek oraz obopólną zgodę przy zawieraniu małżeństwa. Aborcja została zalegalizowana w 1956 r. dla kobiet mających pięcioro lub więcej dzieci po uzyskaniu zgody męża, a w 1973 – dla wszystkich kobiet. W następnych dekadach Tunezyjki zachowały swe zdobycze, głównie dlatego, że ich kraj oszczędziły niszczycielskie wojny, sankcje oraz przemoc lokalnych milicji, które nękały Irak i inne państwa regionu.
Gdyby nie tamte wydarzenia, do reform mogłoby co prawda dojść, ale dużo wolniej. Ich katalizatorem stała się rewolucja oraz lęk kobiet, że utracą swe miejsce i prawa. Zmiany były szybkie i gruntowne. W 2014 r. nowa konstytucja zabezpieczyła zdobyte prawa i stwierdziła, że mężczyźni i kobiety są równi.
W roku 2017, pomimo silnej opozycji, tunezyjskie kobiety uzyskały prawo do wychodzenia za mąż za nie-muzułmanów, co przełamało powszechne w regionie tabu. Wcześniej uchwalono nowe przepisy o przemocy domowej oraz inną ustawę, stwierdzającą, że kobiety nie potrzebują już zgody ojca na samodzielne podróże zagraniczne ze swoimi dziećmi.
Prawo o „poziomej i pionowej równości płci” nakładało na wszystkie partie polityczne, jak na przykład obowiązek wystawiania w lokalnych wyborach jednakowej liczby kandydatów płci męskiej i żeńskiej, co miało zwiększyć kobiecą reprezentację. Rezultat był taki, że w wyborach do rad miejskich z 2018 r. kobiety zdobyły 48 proc. miejsc. Z 217 miejsc w tunezyjskim parlamencie kobiety zajmują 79, co jest najwyższym odsetkiem (36,4 proc.) w świecie arabskim. Stanowiska administracyjne tradycyjnie obsadzane z politycznego nadania, takie jak fotel potężnego przewodniczącego rady miejskiej Tunisu, otwarto dla wyborów. W zeszłorocznym głosowaniu na szefa rady i burmistrza zwyciężyła Souad Abderrahim, pierwsza kobieta sprawująca ten urząd od czasu jego utworzenia 160 lat temu.
Zamiast podejmować decyzje jednostronnie, Abderrahim przyjęła system konsultacyjny obejmujący wszystkich 60 członków lokalnej rady. W Tunezji rady municypalne odpowiadają za sprawy swoich miast, a jak mówi Abderrahim, stołeczna rada Tunisu jest jak matka wszystkich pozostałych rad – nadzoruje 350 takich zgromadzeń rozrzuconych po kraju.
– Mam prawo podpisywać pewne porozumienia, ale nie podpiszę żadnego bez skonsultowania go z członkami rady – wyjaśnia. – W demokracji chodzi o włączanie.
Hamida i inne aktywistki dążą teraz do zmiany obowiązujących od dawna, zakorzenionych w religii tradycji związanych z dziedziczeniem dóbr. Tunezyjskie prawo spadkowe przewiduje, że kobiety dziedziczą połowę tego, co mężczyźni. To zwyczaj powszechny w całym świecie arabskim i jego kwestionowanie oznacza rzucanie wyzwania religijnemu establishmentowi, który opiera to prawo na interpretacji islamskich tekstów.
– Sednem tego sporu jest rodzina – mówi Hamida. – Ich pojmowanie rodziny jest patriarchalne, czyli dokładnie odwrotne niż nasze.
Ma na myśli osoby takie jak Halima Maalej. Jest ona konserwatywną działaczką religijną i aktywistką, która popierając większość reform sprzyjających kobietom, wyznacza granicę w kwestii równości w dziedziczeniu.
– Dlaczego one chcą zmieniać fundament naszego społeczeństwa i jego tradycji? – pyta.
Będąc zwolenniczką Partii Odrodzenia, pamięta, jak była uciszana za czasów świeckich dyktatur Burgiby oraz ibn Alego. Nie mogła znaleźć szkoły, która by ją przyjęła, bo nosiła hidżab. W końcu została przyjęta do szkoły chrześcijańskiej.
Maalej uważa, że równość dziedziczenia jest sprzeczna z szariatem, czyli prawem muzułmańskim, i stanowi „drugorzędny problem” rozdmuchiwany przez „burżuazyjne” kobiety, które nie są jej reprezentantkami. Islamizm, podobnie jak każda inna ideologia polityczna, nie jest monolityczny, i nawet wśród zwolenników ugrupowań takich jak Partia Odrodzenia istnieje cała gama poglądów. Meherzia Labidi jest parlamentarzystką z ramienia tej partii i byłą wiceprzewodniczącą Izby. Podobnie jak Maalej nosi hidżab i pamięta represje religijne, które pozbawiły ją prawa głosu przed kobiecą rewolucją, ale na tym z grubsza kończą się podobieństwa między obiema kobietami.
– Wszędzie, gdzie następuje postęp w demokracji, dochodzi też do postępu w prawach kobiet, bo możesz mówić, możesz działać, ale w przestrzeniach, gdzie nie ma demokracji, nawet jeśli dochodzi do jakichś zmian na rzecz kobiet, to są one wymuszane przez władzę, przez rząd, prezydenta, króla, tego, kto reprezentuje władzę – mówi Labidi. – Więc te zmiany nie są wszczepione, pozostają bardzo powierzchowne. To, co my robimy, jest bardzo trudne. To próba wniknięcia w tkankę społeczną.
Dla Labidi „uniwersalne dziedzictwo” feminizmu stanowi most, który może zjednoczyć kobiety z różnych krańców spektrum aktywistek, takie jak Hamida i Maalej. I po części oznacza to brak oczekiwania, że kobiety Zachodu będą przemawiać w ich imieniu. Labidi ma przesłanie dla zachodnich feministek:
– Błagam was, przestańcie wypowiadać się za nas i dla nas, bo kiedy przemawiacie w moim imieniu, tłumicie mój głos.
Nominowana do Oscara reżyserka Labaki też mocno wierzy w to, że kobiety mają prawo i muszą opowiadać swoje własne historie. Jej trzy filmy – poczynając od pierwszego, pt. Karmel, z 2007 r., spojrzenia na losy pięciu kobiet osadzonego w bejruckim salonie piękności – zgłębiają uniwersalne tematy związane z patriarchatem i bolączkami społecznymi, takimi jak bieda. Karmel wziął się z jej „osobistej obsesji” na punkcie badania stereotypów libańskich dyskryminowanych kobiet, a także bardziej skomplikowanej rzeczywistości silnych kobiet wokół niej, poczynając od jej rodziny.
W swoim najnowszym filmie, Kafarnaum z 2018 r., nominowanym do Oscara, Labaki zajęła się dziećmi żyjącymi na ulicach. Labaki mówi, że uważa za komplement, kiedy ludzie po obejrzeniu jej filmu twierdzą, że wyczuwają, iż za kamerą stała kobieta.
– To nie znaczy, że moja wizja jest lepsza od męskiej. Nie. To inne spojrzenie, inne doświadczenie.
Nakręciła Kafarnaum, żeby wstrząsnąć ludźmi, żeby przestali być ślepi na cierpienie dzieci, a także dlatego, że musiała „pokazać, co się dzieje”. To odpowiedzialność, która wykracza poza kręcenie filmów. W 2016 r. Labaki startowała do rady miejskiej Bejrutu, ale nie została wybrana.
– W którymś momencie stajesz się aktywistką, nawet jeśli tego nie chcesz – mówi. – Dla mnie to nie jest sprawa wyboru. To teraz mój obowiązek. Nie wiem, czy będzie to dla mnie oznaczało pójście do polityki, czy tylko lobbowanie za pewnymi zmianami.
Labaki pyta: „Jak mamy zacząć dokonywać prawdziwych zmian?” I odpowiada, że należy to robić po swojemu, używając kobiecego głosu, ponieważ czasami jest się szybciej usłyszanym niż politycy. Labaki wierzy, że głosy kobiet są donośniejsze niż jakikolwiek przemówienia.
Źródło: NationalGeographic.com: Around the world, women are taking charge of their future