– Fotografować zacząłem w późnym przedszkolu. Dostałem wtedy pierwszy aparat od rodziców, a tata zabierał mnie do improwizowanej ciemni i pokazywał, jak wywołać film w koreksie oraz jak zrobić odbitkę pod powiększalnikiem – tak o początkach swojej przygody z fotografią mówi Marcin Dobas. Zanim dziecięce zainteresowania przerodziły się w prawdziwą pasję minęło jednak wiele lat.

Reklama

– Aparaty towarzyszyły mi przez całą szkołę podstawową i średnią, choć nie da się ukryć, że były to dość amatorskie „pstryki”. Pierwszy „poważny aparat” jaki miałem to był Zenit 12XP, w którym później wymieniałem matówkę na taką z mikrorastrem i klinem. Były chyba wszystkie Praktiki, Exacta, Kiev, Pentacon Six. Potem nadeszła era lustrzanek z zachodu, które w czasach mojego dzieciństwa były dla mnie całkowicie poza zasięgiem. Od 2007 roku są to aparaty cyfrowe. Na poważnie zacząłem zajmować się fotografią na studiach. Przywoziłem materiały z wyjazdów, publikowałem, organizowałem pokazy slajdów najpierw na Uniwersytecie Warszawskim, potem na festiwalach – opowiada fotograf.

To właśnie studia były przełomowym momentem w jego życiu. Marcin studiował geologię, a w ciągu dziesięciu lat nauki miał okazję uczestniczyć w wielu wyprawach naukowych. Chociaż podróżował jako geolog, zawsze zabierał ze sobą aparat.

– Studia były terenowe, dużo jeździliśmy po świecie odwiedzając różne ciekawe miejsca – od Arktyki po tropiki. Wyjazdy były wprawdzie geologiczne, ale już wtedy na każdy brałem aparat i dokumentowałem wszystko, co tam się działo. Czasu miałem sporo, bo od momentu rozpoczęcia studiów do momentu obrony minęło 10 lat – wspomina.

Po części to właśnie od jednej z takich wypraw zaczęła się jego współpraca z National Geographic Polska.

– W roku 2007 byłem uczestnikiem Polskiej Wyprawy Polarnej na Spitsbergen i po powrocie przyniosłem do redakcji NG propozycję artykułu. To były jeszcze czasy, w których materiały trzeba było oddać osobiście albo przesłać pocztą, bo internet był zbyt kulawy, aby go do tego wykorzystać. Mniej więcej w tym samym czasie otrzymałem nagrodę w Wielkim Konkursie Fotograficznym NG. Jakiś czas później otrzymałem mail z redakcji z pytaniem, czy nie zechciałbym zostać fotografem National Geographic Polska – mówi Dobas.

Choć może się wydawać, że to prawdziwy „łut szczęścia”, to w rzeczywistości współpraca Marcina z polską redakcją NG była efektem jego ciężkiej pracy i konsekwencji w działaniu – fotografowaniu i publikowaniu. Zanim przyszedł do redakcji, miał na swoim koncie już publikacje w innych polskich mediach.

Kolejnym ważnym krokiem w karierze Marcina Dobasa było podjęcie współpracy z waszyngtońską redakcją National Geographic.
– Byłem zaproszony na wernisaż wystawy Joela Sartore w Warszawie. Znaliśmy się już choćby z festiwalu fotografii przyrodniczej w Niemczech, gdzie odbierałem nagrodę European Wildlife Photographer of the Year. O dziwo Joel mnie pamiętał i podczas rozmowy na wernisażu zadał pytanie, czy współpracuję tylko z polską redakcją czy również z waszyngtońskim NG. Gdy dowiedział się, że nie mam umowy z „Amerykanami” oznajmił, że ktoś się do mnie odezwie. Rzeczywiście tak się stało, zostałem poproszony o wybranie i przesłanie swoich stu najlepszych fotografii i po dość długim czasie oczekiwania otrzymałem wiadomość o treści „Welcome on board” – opisuje fotograf.

Marcin Dobas jest nie tylko fotografem, ale również ratownikiem górskim i przewodnikiem prowadzącym wyprawy fotograficzne. Jest członkiem międzynarodowego teamu fotografów Olympus Visionaries oraz ambasadorem Eizo.

Spędził z aparatem wiele czasu w takich miejscach jak Svalbard, Kamczatka, Nowa Zelandia, Norwegia, Tajlandia, Nepal, Malezja, Szwecja, Finlandia, Grenlandia, Maroko, Egipt, czy Wielka Brytania koncentrując się na fotografowaniu dzikiej przyrody i krajobrazów tych miejsc. Jego zdjęcia są publikowane w magazynach, książkach i kalendarzach na całym świecie.

Reklama

W 2015 roku pod patronatem National Geographic ukazała się książka jego autorstwa: „Fotowyprawy czyli dziewięć opowieści o fotografii”.

Reklama
Reklama
Reklama