Jako obiekt swojej pracy wybrałeś zwierzęta, a nie ludzi. Czy to była świadoma decyzja, czy raczej „tak się złożyło”? A może uważasz, że praca ze zwierzętami jest łatwiejsza?

Reklama

Marcin Dobas: To chyba kwestia ewolucji mojej fotografii. Gdy zaczynałem fotografować na poważnie, większość moich zdjęć to były krajobrazy, ale im więcej jeździłem w ciekawe miejsca, tym więcej interesujących zwierząt spotykałem. Chyba pierwsze moje zlecenie w pełni poświęcone zwierzętom to było fotografowanie narodzin fok szarych. Było to zlecenie dla WWF Polska, a za jedno ze zdjęć, które tam wykonałem, otrzymałem nagrodę w Grand Press Photo. Wtedy chyba zdałem sobie sprawę z faktu, że fotografowanie zwierząt – zwłaszcza ciekawskich ssaków, które są tobą zainteresowane i niejednokrotnie wchodzą w jakieś interakcje, daje więcej frajdy niż zdjęcie wschodu czy krajobrazu.

Z całą pewnością praca ze zwierzętami nie jest łatwiejsza niż fotografia krajobrazu. W zdjęciach zwierząt powinny „zagrać” takie same elementy, jak przy fotografowaniu krajobrazu, ale dodatkowo trzeba jeszcze do tego dodać zwierzaka. Trzeba wyczekać odpowiedni moment, liczyć na jakieś ciekawe wydarzenie zyskać jego zaufanie. Drugim rodzajem mojej ulubionej fotografii jest połączenie dobrego zdjęcia krajobrazowego z fotografią przyrodniczą. Dla mnie doskonałym przykładem jest Stefano Unterthiner i jego fotografie. Niejednokrotnie jest to świetne zdjęcie krajobrazowe na którym jednym z elementów jest właśnie zwierzak.

Młody lis polarny, Spitsbergen. Olympus E-M1X + mZD300 Fot. Marcin Dobas / dobas.art.pl

Niektórzy mogą powiedzieć, że praca ze zwierzętami nie budzi takich emocji jak fotografia społeczna. Ale patrząc na przykład na twoje zdjęcie lisa spacerującego po wielkiej „zaspie” styropianu, to jest to obraz bardzo emocjonalny, pokazujący to zderzenie świata ludzi i zwierząt, niekoniecznie pozytywne. Masz w swoim archiwum więcej takich poruszających zdjęć?

W żadnym przypadku nie chcę dać się wciągnąć w tego typu porównania. Bo czy więcej emocji budzi fotografia uliczna, fotografia wojenna, fotografia społeczna czy fotografia przyrodnicza? To zupełnie inne dziedziny fotografii i wszystkie tak samo potrzebne. Z jednej strony fotografowie poszukują ładnych estetycznych obrazków. To zrozumiałe. Z drugiej strony mamy możliwość mówić o problemach i pokazywać je szerszemu gronu odbiorcy, ale nie da się wartościować, że problem głodu i ubóstwa jest większy czy mniejszy niż kłusownictwo, czy zanieczyszczenia środowiska. To wszystko nas dotyczy i nad wszystkim powinniśmy się pochylić i zastanowić, co powinniśmy i co możemy zmienić. Mam kilka projektów i liczę na to, że kiedyś ujrzą światło dzienne. Niestety, aby pokazać dany problem trzeba nad nim pracować niejednokrotnie przez kilka lat.

Wysypisko śmieci w Arktyce to kontrast między dwoma różnymi światami. Piękną nietkniętą przez człowieka przyrodą i odpadami jakie po sobie zostawiamy. Ilullisat, Grenalndia Olympus OM-D E-M1 + mZD 40-150 Fot Marcin Dobas / dobas.art.pl

Otwarcie mówisz o tym, że fotografia przyrodnicza jest swoistą formą ochrony dzikich zwierząt. Utrwalasz na fotografiach gatunki i krajobrazy, które za kilkanaście, czy kilkadziesiąt lat mogą już nie istnieć. Co w tym kontekście chcesz szczególnie przekazać poprzez swoje prace tym, którzy mogą się z nimi zetknąć?

Oczywiście, że może być formą ochrony. Z jednej strony jesteśmy w stanie zainteresować ludzi jakimś tematem czy problemem. Można pokazać fokę szarą tak, aby ludzie zaczęli w niej widzieć piękne zwierzę żyjące w naszym kraju, a nie paskudną bestię wyżerającą rybakom ryby z sieci. Zresztą samo stwierdzenie, że są to ryby należące do rybaków jest już wielką manipulacją. Do rybaków należą one dopiero po wyłowieniu, a wcześniej są po prostu częścią wód morskich.

O tym, jak obraz może zmienić postrzeganie świata, każdy z nas chyba doskonale wie. Myślę, że jako fotografowie przyrody powinniśmy pokazywać wszelkie istotne problemy tak, aby zwiększać świadomość w społeczeństwie. Staram się, aby moje zdjęcia nie tylko były ładnym obrazkiem przyrodniczym – choć to też jest ważne, ale bardzo zależy mi na tym, aby te fotografie pracowały na korzyść fotografowanych przeze mnie zwierząt. Bardzo chętnie współpracuję z organizacjami pozarządowymi, a moje zdjęcia wykorzystują takie organizacje, jak WWF czy Client Earth.

Fulmar lecący nad taflą spokojnego oceanu. Olympus OM-D EM-5 + mZD 40-150 Fot Marcin Dobas / dobas.art.pl

W jednym z wywiadów powiedziałeś, że nie ma dobrej fotografii przyrodniczej bez podróżowania. Sam odbyłeś kilkadziesiąt, jeśli nie kilkaset podróży w najdalsze zakątki świata. Czy wśród tych wszystkich wypraw jest taka, która szczególnie zapadła ci w pamięć?

Każda zapada w pamięć i nie wiem czy łatwo będzie wskazać tę jedyną. Z całą pewnością w moim przypadku najbardziej zapisują się w umyśle wyjazdy, w których dochodzi do jakiejś interakcji ze zwierzakami. Gdzie z cichego obserwatora staję się obiektem zainteresowań ciekawskich i inteligentnych ssaków. Nie ma znaczenia czy to foka szara szturchająca mnie nosem, czy uchatka łapiąca delikatnie zębami mój skafander nurkowy lub kradnąca fajkę mojemu nurkowemu partnerowi. Hitem zeszłego roku było spotkanie z rysiem w Puszczy Piskiej. Mimo, że dziura w plecaku wygląda imponująco, nie był to atak, ale sprawdzanie czym jest mój plecak i jaki jest w „dotyku”.

Jeśli jednak miałbym wskazać jakąś jedną wyprawę, to pewnie byłaby to XXX Wyprawa polarna PAN na Spitsbergen. Był to mój pierwszy wyjazd w tak odludne miejsce, podczas którego nie tylko sporo się nauczyłem, ale również poznałem Paula Nicklena i miałem możliwość fotografowania z nim przez długi czas. Był to dla mnie wyjazd przełomowy pod względem tego, jak zacząłem patrzeć na fotografię i jakie mam do niej podejście.

Akcesoria dodatkowe podczas działania na Spitsbergenie. Karabin i pistolet sygnałowy do dostrasdzania niedźwiedzi, Telefon satelitarny, nadajnik PLB mapa i GPS. Fot Marcin Dobas / dobas.art.pl

Teraz pandemia koronawirusa mocno ograniczyła, jeśli nie całkiem uniemożliwiła podróżowanie. Jak to się odbiło na twojej pracy?

Zeszły rok wymagał wielkich zmian. Kalendarz miałem bardzo zapełniony. Pandemia zaczęła się rozkręcać, gdy byłem w Indiach. Stamtąd miałem lecieć od razu na Svalbard, potem bezpośrednio w Alpy, z Alp do Republiki Południowej Afryki. Niestety wylądowałem w dniu, w którym zamknięto przestrzeń powietrzną w Polsce dla samolotów innych niż czarterowe i cały plan się posypał.

Kalendarz wymagał przebudowania, zwłaszcza, że byłem w trakcie realizowania dużego zlecenia. Zdecydowałem się na skończenie projektu w obrębie Europy. Zdecydowanie łatwiej jest, jak „przytrzaśnie cię” w Europie, niż na południowym krańcu Afryki.

Zachód słońca nad zatoką Disko na Grenlandii. Zdjęcie wykonane z użyciem szerokokątnego obiektywu i filtra połówkowego NISI ND 16 Olympus E-M1X + mZD7-14 Fot Marcin Dobas / dobas.art.pl

Przy planowaniu pojawiła się masa dodatkowych problemów, kontakty z konsulatami, ambasadami, wczytywanie w przepisy poszczególnych państw, a i tak wszystko mogło zmienić się z dnia na dzień. Na szczęście większość przepisów była niezbyt restrykcyjna i dawała szereg możliwości kontynuowania pracy. Nie rozstrzygałem z czego wynikał brak konsekwencji, tylko starałem się przestrzegać prawa. Przykładowo nie można było wrócić samolotem do kraju, ale spokojnie można było wylądować w Berlinie i wrócić samochodem, nie można było gdzieś polecieć samolotem lecącym z Hiszpanii, ale prawo pozwalało na lot z przesiadką w innym państwie. Mimo wszystko związane jest to z wielkim stresem i tak, jak wspominałem, przepisy zmieniały się z dnia na dzień. Jeden z wyjazdów musiałem odwołać w dniu, w którym miałem zarezerwowany lot. Przebukowałem bilet i wróciłem do domu.

Szczenię foki szarej, Morze Północne Olympus E-PL5 + ZD 150 Fot Marcin Dobas / dobas.art.pl

Często fotografujesz w trudnych warunkach – pogodowych albo terenowych. Czy to oznacza, że aby fotografować dziką przyrodę trzeba mieć dodatkowe niefotograficzne przygotowanie, np. dobrą kondycję, trening wspinaczkowy?

Może niekoniecznie trzeba, ale jest to bardzo pomocne. Jeśli fotografujesz w górach, to na pewno kondycja się przyda, ale każda dodatkowa umiejętność poszerza twoje możliwości fotograficzne. Nurkuję, więc mogę fotografować pod wodą, działam na wysokościach, więc mogę założyć stanowisko i sfotografować coś wisząc na linie, mam patent jachtowego i motorowodnego sternika morskiego, więc mogę gdzieś popłynąć Zodiakiem i sfotografować temat z pontonu.

Miejscem bardzo wymagającym, jeśli chodzi o dodatkowe umiejętności, jest Svalbard. Trzeba mieć broń do ochrony przed niedźwiedziem, a więc trzeba umieć się nią posługiwać, tu znów pozwolenie i własna broń, z którą się trenuje jest wielkim ułatwieniem. Zimą schodzą lawiny, więc trzeba mieć pojęcie o ratownictwie i poruszaniu się w trudnym terenie, jeśli środkiem transportu jest skuter śnieżny, trzeba umieć bezpiecznie na nim jeździć. Im więcej umiemy i potrafimy zrobić, tym większe szanse, że sfotografujemy coś w niedostępnym miejscu, zrobimy to bezpiecznie oraz bez niepotrzebnego narażania się. Moim zdaniem to zwiększa znacząco „wartość fotografa”, bo można go wysłać w bardzo dziwne miejsca. Nawet jeśli trzeba będzie to zjedzie na linie ze śmigłowca.

Zjazd ze sprzętem fotograficznym ze śmigłowca LPR podczas wykonywania zdjęć dla GOPR. Olympus OM-D EM-1 + mZD 75-300 Fot Mateusz Dejnarowicz

W fotografowaniu zwierząt pewnie przydaje się też cierpliwość? Zdarzało ci się godzinami czekać na dobre ujęcie?

Oj niejednokrotnie. Mało tego, zdarzało mi się czekać tygodniami bez żadnego efektu. Osobiście jestem z natury dość niecierpliwym człowiekiem i tego typu oczekiwanie na to, aby można było wcisnąć spust migawki, nie jest moją ulubiona formą fotografowania, ale czasami nie ma wyjścia. W zeszłym roku próbowałem sfotografować rysia. Przez ponad tydzień nie było takiej możliwości.

Każdy wiedział o swej obecności. Ja wiedziałem, że gdzieś niedaleko jest ryś, ryś z całą pewnością wiedział, że jestem nieopodal i nie miał ochoty dać się zobaczyć. Po ponad tygodniu, gdy było już ciemno i pakowałem sprzęt, kot nagle się pojawił i zaczął obwąchiwać cały mój sprzęt. Próbował gryźć statyw, wygryzł mi dziurę w plecaku fotograficznym. Zasada jest prosta – im więcej czasu na coś poświęcimy, tym większe szanse na sukces. Tylko tak jak mówisz – trzeba być cierpliwym, a wiem, że to akurat nie jest moja mocna strona. Z drugiej strony plus jest taki, że jeśli siedzisz tydzień w terenie można nadrobić zaległości w czytaniu książek.

W terenie. Fot Łukasz Bożycki / bozycki.pl

Opowiedz jak w twoim przypadku wygląda praca koncepcyjna. Czy wychodzisz w teren z pierwszym zamysłem, wyobrażeniem tego, co chcesz uchwycić i potem czekasz na idealny moment? Czy raczej idziesz „na plan” bez żadnych założeń, „na żywca”, i obserwujesz co się wydarzy?

Nigdy nie jadę w teren bez planowania. Każdy wyjazd jest związany z długimi i żmudnymi przygotowaniami. Co będzie tematem, gdzie i kiedy najlepiej się pojawić, jak zachowuje się dany zwierzak. Na co mogę sobie pozwolić, a czego pod żadnym pozorem nie można robić, aby nie szkodzić zwierzakom, jakiej pogody się spodziewać, gdzie będzie słońce, gdzie będzie księżyc albo droga mleczna. Im więcej czasu poświęcimy przed wyjazdem na przygotowania, tym lepszy efekt uzyskamy w terenie i tym łatwiej będzie nam zrealizować dany materiał.

Oczywiście jest cała masa rzeczy, która się zmieni albo rzeczy, których nie jesteśmy w stanie przewidzieć. Wtedy trzeba improwizować i dopasować się do warunków. To momenty, kiedy fotografowanie jest „na żywca”, tak więc jest trochę tego i tego.

Makaki w świątyni małp. Monkey Temple, Kathmandu Olympus OM-D E-M1 + mZD 9-18 Fot Marcin Dobas / dobas.art.pl

Niektórzy amatorzy fotografii dokarmiają dzikie zwierzęta, aby zwabić je w pobliże czatowni i móc je wtedy w spokoju fotografować. Takie praktyki budzą sporo kontrowersji w środowisku, nie tylko fotografów, ale też szerzej – działaczy na rzecz przyrody. Jakie jest twoje zdanie na ten temat?

Temat jest długi i raczej na osobną rozmowę, bo myślę, że aby poruszyć ważne kwestie potrzebowalibyśmy co najmniej godzinę. Najważniejsza rzecz to dobro fotografowanych zwierząt i o tym musimy pamiętać, jednak każda skrajność w poglądach jest złem. Zarówno beztroskie dokarmianie, jak i całkowita negacja karmienia. Naukowcy w przypadku wielu gatunków wręcz zalecają dokarmianie, podkreślając choćby sukces na przelotach czy większy sukces lęgowy.

W wielu cywilizowanych państwach dokładnie wiadomo, czy i kiedy można wykładać pożywienie, czym można karmić, a fotograficzne czatownie działają w ramach narodowych programów dokarmiania danego gatunku i w oparciu o restrykcyjne przepisy.

Renifer swalbardzki w zimowej aurze. Olympus E-M1X + mZD300 Fot Marcin Dobas / dobas.art.pl

Zgadzam się z naukowymi publikacjami, które podkreślają, że najważniejsze jest uregulowanie tego tematu. Które zwierzęta można dokarmiać, gdzie, kiedy i czym. Niestety w wielu miejscach, w tym w Polsce, mamy do czynienia z totalną partyzantką, każdy robi co chce, jak chce i czym chce. Mamy więc takie smaczki, że zwierzęta są nęcone karmą dla psów, odpadami z cukierni albo psującymi się odpadami z rzeźni, które w normalnych warunkach należałoby zutylizować.

Zresztą prym w wyrzucaniu karmy bez jakiejkolwiek kontroli wiodą koła łowieckie. Tu krótki cytat z Łowca Polskiego – branżowej gazety dla myśliwych: „Nierzadko zdarza się, że dziki na śniadanie pożerają kilogramy drożdżówek, a jelenie ucztują przy hałdach marchwi, która z pewnością nie pochodzi z ekologicznych upraw. W normalnych okolicznościach piekarz z rolnikiem musieliby zapłacić za utylizację niesprzedanego towaru, ale na ich szczęście pojawiają się myśliwi gotowi zabrać wszystko do lasu. Wysypiska z chlebem i marchwią stały się plagą naszych łowisk”.

Konkluzja jest taka: przykład powinien płynąć z rozwiniętych państw, w których te kwestie są uregulowane prawnie. Dokarmianie w wielu miejscach jest częścią ochrony przyrody, ale jeśli robimy to bez wiedzy i jakiejkolwiek kontroli to zamiast pomagać, zaczynamy szkodzić.

Żółw zielony w Morzu Czerwonym. Olympus EPL1 + mZD 9-18 Fot Marcin Dobas / dobas.art.pl

Jak mówiliśmy wcześniej, teraz pandemia nas wszystkich nieco uziemiła, ale czy masz już plany na kolejną wyprawę fotograficzną, w którą ruszysz po rozmrożeniu granic?

Jak wspominałem – nie planuję obecnie, bo ciężko przewidzieć kiedy i czy granice zostaną rozmrożone. Na pewno po powrocie do normalności jadę tam, gdzie nie udało mi się pojechać w ubiegłym roku. Gdy granice zostaną otwarte to również czekają mnie wyjazdy na fotowyprawy, które prowadzę. Z ciekawszych to Spitsbergen, Grenlandia, Tonga.

Na koniec takie być może typowe pytanie, ale zawsze ciekawe – gdybyś nie został fotografem, to kim byłbyś dzisiaj?

Nie wiem, czy taki scenariusz w ogóle byłby możliwy. Podejrzewam, że wsiąkłbym bardziej w ratownictwo, które ze względu na pracę fotograficzną musi być tylko pasją, a nie może być zawodem. Kto wie? Może zamiast ochotnikiem zostałbym zawodowym ratownikiem górskim lub zawodowym strażakiem. Albo jedno i drugie. Prawdę powiedziawszy nigdy nie rozważałem scenariusza zmiany zawodu.


Marcin Dobas - specjalizuje się głównie w fotografii podróżniczej krajobrazowej, przyrodniczej oraz podwodnej. Od lat związany z „National Geographic” (zarówno w polskiej, jak i w ogólnoświatowej edycji). Jest laureatem wielu międzynarodowych konkursów fotograficznych: European Wildlife Photographer of the Year, Memorial Maria Luisa, Grand Press Photo czy Wielkiego Konkursu National Geographic. Angażuje się w edukację fotograficzną podczas prowadzenia stacjonarnych kursów oraz dalekich wyjazdów. Autor książki “Fotowyprawy, czyli dziewięć opowieści o fotografii”.

web: www.dobas.art.pl

insta: www.instagram.com/marcindobas

blog: www.dobas.art.pl/blog

Reklama

fb: www.facebook.com/dobas.art

Reklama
Reklama
Reklama