Reklama

Oto literackie świadectwo, że starożytne greckie posągi były pomalowane. Tymczasem w powszechnej świadomości antyk to nadal lśniąca biel marmuru. To przekonanie wpoili nam ludzie renesansu, także wielcy rzeźbiarze, którzy zachwycili się sztuką antyku, gdy ziemia odkryła tak wielkie jej dzieła, jak w 1506 r. Grupa Laokoona. Renesansowi następcy Fidiasza nauczyli nas, że klasyczne piękno to umiar, a marmur ma być nagi. Jednak w XIX w. wykopywano coraz więcej starożytnych obiektów i ku zdumieniu archeologów nosiły one ślady pigmentów. Długo jednak pierwotny wygląd rzeźb i architektury pozostawał zagadką. Dzięki badaniom wielospektralnym i spektroskopii rentgenowskiej dziś już wiemy o nich znacznie więcej.

Reklama

Niemiecki archeolog Vinzenz Brinkmann od lat odtwarza utracone barwy antyku. Wykonuje repliki rzeźb, używając pigmentów, jakie stosowali starożytni. Skanowanie w 3D pozwala mu zrobić kopię bez dotykania oryginału. Jego „Bogowie w kolorze”, jak nazwał wystawę, robią wrażenie tyleż oszałamiające, co zaskakujące.

A przecież o prawdziwych barwach antyku mogliśmy wiedzieć o wiele więcej dużo wcześniej, gdyby nie… dobre chęci. W British Museum znajdują się tzw. marmury Elgina zrabowane w latach 1801–1805 przez Thomasa Bruce’a, siódmego hrabiego Elgina, ambasadora brytyjskiego w Konstantynopolu (Grecja była wówczas pod turecką dominacją). Przywiózł on do Anglii fragmenty marmurowego fryzu z Partenonu, świątyni poświęconej Atenie. W większości są to dzieła Fidiasza, o którym mówiło się, że jako jedyny ze śmiertelnych widział, jak naprawdę wyglądają bogowie. W trosce o marmury, na powierzchni których zachował się głównie brud, postanowiono je oczyścić. W 1838 r. o pomoc poproszono fizyka i chemika Michaela Faradaya, który zdał potem sprawozdanie komisarzowi wystawy. Stwierdził, że umycie rzeźb wodą i gąbką niewiele dało, bo brud pozostał w zagłębieniach. Użył zatem roztworów zasadowych karbonizowanych i kaustycznych – bez oczekiwanego efektu. W tej sytuacji przyznał, że nie jest w stanie doprowadzić rzeźb do stanu pierwotnej czystości i bieli.

Dziś już wiemy, jaki pstrokaty był ubiór łucznika ze świątyni Afai na Eginie i że fryz Partenonu barwił m.in. tzw. błękit egipski. To najstarszy ze znanych pigmentów syntetycznych, używany już 2,5 tys. lat p.n.e. Naturalne i syntetyczne barwniki stosowali Egipcjanie, pokrywając freskami ściany świątyń i wnętrza piramid. Jako spoiwa używali zaś gumy arabskiej, klejów zwierzęcych i żółtka. Jak wykazały badania zespołu prof. Andrzeja Turosa z Instytutu Problemów Jądrowych w Świerku, błękit egipski to krzemian wapniowo-miedziowy – kuproriwaityt. Aby zidentyfikować barwniki użyte przez starożytnych, naukowcy ze Świerka wykorzystali akcelerator elektrostatyczny. Ich odkrycie posłuży konserwatorom zabytków.

Tajemnicą pozostaje nadal proces wytwarzania błękitu majańskiego. Wiadomo, że Majowie otrzymywali go z pałygorskitu – uwodnionego krzemianu magnezu i glinu – oraz indygo z liści anilu (Indigofera suffruticosa) poprzez ich chemiczne połączenie. Ten błękit okazał się niezwykle trwały – nie znika pod wpływem działania czynników atmosferycznych ani czasu. Jest też odporny na rozpuszczalnik i kwas azotowy.

Kultura Majów była pełna barw. Lud ten wierzył, że wszystkie mają swoje znaczenie: każdą stronę świata i każdego boga symbolizuje inny kolor. Czerwień reprezentuje wschód, biel – północ, czerń to zachód, a żółcień południe. Niebie-skozielony związany był z majańską koncepcją nieba, ziemi i świata podziemnego i łączył niejako cztery strony świata. Niebieski pigment miał znaczenie rytualne. Był kolorem ofiarnym – Majowie malowali na niebiesko ciała jeńców składanych w ofierze i krzemienne noże, którymi ich zabijali.

Tymi wszystkimi barwami, które zachowały się przez setki lat, skrzyły się malowidła i murale pokrywające ściany pałaców i piramid.

– Zaskoczenie, czasami grymas niechęci, jakie w nas wzbudzają rekonstrukcje kolorowych budowli i rzeźb starożytności, dowodzą, jak bardzo przyzwyczailiśmy się do „naszego antyku”, do chłodnej i trochę obojętnej bieli marmuru wyniesionej na wyżyny doznań estetycznych w klasycystycznym i akademickim XIX w. Nie powinniśmy jednak obrażać się na rzeczywistość historyczną. Lepiej zastanówmy się, dlaczego naga Afrodyta pomalowana złotą farbą albo czerwony rzymski cesarz wydają się nam mniej wzniośli i godni naśladowania – mówi dr Jerzy Żelazowski z Instytutu Archeologii UW, który prowadził badania w starożytnym Ptolemais w Libii.

Reklama

Reklama
Reklama
Reklama