Czary – wiara w moc magii – są być może najstarszą religią ludzkości. Praktykowane na całym świecie od wieków często opierały się na kulcie natury i życia.

Reklama

W średniowiecznej Europie wiele osób uważało, że swoje magiczne moce czarownice otrzymują od diabła. To przekonanie często prowadziło do ogromnych prześladowań.

W szczytowym okresie polowań na czarownice, w latach 1550–1650, ponad 100 tys. osób było sądzonych za czary. Najczęściej oskarżyciele nie mieli żadnych dowodów, ale i tak, jak się szacuje, ogółem stracono 60 tys. „czarownic”.

Jedna z największych i najbardziej haniebnych egzekucji w historii walki z czarownicami miała miejsce w Würzburgu w Niemczech na początku XVII w. Tamtejszy biskup, za rzekome stosunki seksualne z diabłem, kazał spalić na stosie 900 osób. To była masowo, monstrualna rzeź, która objęła nawet czteroletnie dzieci i księży.

Słynniejsze, przynajmniej obecnie, są procesy czarownic z Salem w stanie Massachusetts z 1692 r. Oskarżono w nich setki kobiet, z których 20 skazano na śmierć. Te osławione wydarzenia stały się inspiracją wielu opowiadań, książek i filmów.

Czarna magia

Ogromną większość wśród oskarżonych o czary stanowiły stare kobiety. Dlaczego tak się działo?
– W mizoginicznym społeczeństwie europejskim ludzie zakładali, iż starsze panie, zwłaszcza wdowy, jako osoby biedne, samotne, słabe i nieszczęśliwe łatwiej dają się skusić diabłu, godząc się zawrzeć z nim pakt, w zamian za obietnice bogactwa, seksu i władzy – stwierdził Jason Coy, znawca europejskich czarów i przesądów z College’u Charlestońskiego w Karolinie Południowej.

Najprawdopodobniej właśnie te prastare przekonania stały się inspiracją dla współczesnych wyobrażeń wiedźm i czarownic, które często pojawiają się na ekranach jako powykrzywiane stare kobiety z haczykowatymi nosami i brodawkami. Wiele historycznych źródeł wspomina też, że czarownice zjadały dzieci. Miały to robić z wielu powodów, między innymi po to, żeby zachować wieczną młodość i moc. Coy twierdzi, że te wierzenia mogły być źródłem bajki o Jasiu i Małgosi.

Większość kobiet oskarżanych o czary nie próbowała rzucać żadnych uroków. Średniowiecznymi czarownicami często były wioskowe uzdrowicielki używające naturalnych, roślinnych substancji do leczenia sąsiadów. Korzystając z ziół, przyrządzały silnie działające – często halucynogenne – napary, maści i balsamy.

Prawdę mówiąc, słynny eliksir sporządzany przez trzy wścibskie wiedźmy w szekspirowskim Makbecie, którego składnikami były między innymi Mumia bluźnierczego Żyda / Łuska smoka, żaby połeć, miał pewne czarnoksięskie właściwości. Skóra płazów zawiera bowiem naturalne toksyny, których czarownicy i uzdrowiciele mogą użyć do sporządzania balsamów łagodzących cierpienia i działających podobnie do opium.

Nauka latania

Ale w jaki właściwie sposób czarownice unosiły się w powietrzu na swoich miotłach? Jak już wspomniano, kocioł wiedźmy często zawierał halucynogenne związki pochodzące z takich roślin jak pokrzyk wilcza jagoda, lulek czarny, mandragora czy bieluń dziędzierzawa. Takie składniki musiały sprawiać, że po ich zażyciu człowiek popadał w stan bliski śpiączki, w którym często doznawał żywych snów, czując, że sam lata, albo też widząc, jak latają inni.

Żeby nie być gołosłownym, podeprzyjmy się doświadczeniem Gustava Schenka, autora Księgi trucizn. W 1966 r. nawdychał się on dymu z płonących ziaren lulka czarnego. A oto jak relacjonuje swoje doznania: Doświadczyłem upajającego wrażenia latania. Unosiłem się, a moje halucynacje – chmury, groźne niebo, stada bestii, opadające liście (…) szybowały wraz ze mną. Tego typu psychotropowe upojenia zrodziły zapewne popularny obraz wiedźm latających po nocnym niebie na miotłach.

Reklama

Latająca czarownica może być sztuczką magiczną, ale bardzo łatwo ją sobie wyobrazić i wtedy staje się aż nazbyt prawdziwa.

Reklama
Reklama
Reklama