Czy na Ziemi jest jeszcze coś do odkrycia? Tak! Wciąż istnieją białe plamy. Na szczęście [WYWIAD]
Chociaż wydaje nam się, że już wszystko zostało odkryte i nie ma białych plam, tak naprawdę mapy pełne są niezbadanych miejsc. Współcześni odkrywcy ciągle mają pełne ręce roboty. Na szczęście. Bo ludzi wciąż pociąga to, co nieznane, niezbadane, tajemnicze i opuszczone.
Rozmawiała: Julia Lachowicz
1 z 5
Białe plamy na mapach
A co z wszystkowiedzącymi serwisami, które korzystają z satelitów, takimi jak Google Earth? Też ją pokazywały?
No i to jest najciekawsze. Wyspa Sandy nawet na nich była zaznaczona. Twórcy takich serwisów starają się nas przekonać, że dają nam pełną wizję świata. Że pozwalają spojrzeć nań z innej, szerszej perspektywy. I trochę tak jest. Ale nie do końca. Po ekspedycji z 2012 r. Sandy została zamazana. Przy tej okazji okazało się, że wykorzystują oni nie tylko zdjęcia satelitarne, ale też polegają na tradycyjnych mapach. Dziś w miejscu Sandy można znaleźć dużo śmiesznych zdjęć wrzucanych przez internautów: z walkami dinozaurów i piratów włącznie.
Ta historia pokazuje, że powszechne przekonanie, że wszystko zostało już odkryte i udokumentowane, jest błędne.
Tak. Ale jeszcze bardziej podkreśliła fakt, że my, wszystkowiedzący ludzie XXI w., potrzebę odkrywania i opisywania nowych lądów, znajdowania miejsc zjaw takich jak Sandy, konfrontowania się z nieznanym, mamy bardzo silnie wbudowaną w naszą psychikę. Pójdę nawet krok dalej. Nie możemy bez niej żyć. I jak się dobrze poszuka, to nieodkrytych miejsc jest ciągle dużo. Nawet w najbliższej okolicy. Jestem pewien, że i ty takie miejsca masz wokół siebie.
Na zdjęciu:
W Kangbashi, mieście w chińskiej Mongolii Wewnętrznej, miało mieszkać ponad milion ludzi. Ale mało kto chciał się tam osiedlić i stoi dziś opuszczone.
Fot. East News
2 z 5
Białe plamy na mapach
W Warszawie?
No, na przykład. Przecież miasta pełne są wyludnionych, niezbadanych zaułków. Opuszczonych szkół, szpitali, a może domów. Ja w swoim rodzinnym Newcastle znalazłem je pomiędzy autostradami. Nieosiągalną dla ludzi wysepkę, której nikt nie zaprojektował. Nikt o nią się nie troszczy. Po prostu jest. Zarośnięta, niedostępna i niczyja. A może musisz poszukać trochę głębiej. Tak jak to zrobili odkrywcy z Action Squad. W amerykańskiej aglomeracji Minneapolis-Saint Paul miejscy eksploratorzy odkryli niezwykły system tuneli i jaskiń, który nazwali Labiryntem. Przez dłuższy czas wierzyli, że pod miastem znajduje się coś niezwykłego. I tak długo eksplorowali studzienki miejskie, aż w końcu dotarli do wejścia do legendarnego labiryntu.
I nikt tam przed nimi nie był?
Jeżeli nawet, to bardzo wąska grupa ludzi. Nie było tam żadnych oznak działalności, np. graffiti. Odkrywcy z Action Squad musieli godzinami odkopywać zawalone wejścia do kolejnych tuneli. Robili to totalnie prymitywnymi narzędziami: nożami do masła i widelcami. Byli prawdziwymi odkrywcami miejskiej dżungli. Gdy z nimi rozmawiałem, dosłownie biło od nich podniecenie, które pewnie odczuwali też pierwsi odkrywcy Machu Picchu czy innych tego typu miejsc.
Na zdjęciu:
Starożytny ośrodek Derinkuyu w Kapadocji.
Fot. East News
3 z 5
poza mapami
No ale jednak są to tylko tunele, A nie całe miasta. Mamy szanse na odkrywanie czegoś wielkiego?
Spokojnie, jeszcze sporo przed nami. Mylnie szukamy ich zawsze nad ziemią. Wydaje się, że jak budować, to tylko wzwyż. Ale przecież podziemia dają bardzo bezpieczne schronienie. Naukowcy szacują, że w Kapadocji, w środkowej Turcji, ciągle znajduje się od 30 do ponad 200 takich miast. Na razie odkryto tylko niewielki procent. Największe podziemne miasto odnalezione w tamtych terenach to Derinkuyu. I to właściwie przez przypadek. W 1963 r. pewien mężczyzna chciał wyczyścić ścianę swojego wykutego w skale domu. Tarł tak mocno, że ściana runęła i odsłoniła ukryte wnętrze. To prowadziło do kolejnych. W sumie odkopano osiem poziomów podziemnych pomieszczeń, w których mogło mieszkać nawet 30 tys. ludzi. Ale okazuje się, że odnajdujemy też całe lądy. W 2014 r. odkryto w Kongu torfowisko wielkości Anglii, o którym nigdy wcześniej nie słyszano. Satelity pokazują wiele miejsc w Afryce w bardzo słabej rozdzielczości i są ogromne połacie ziemi zupełnie niezbadane.
Ale przynajmniej wiadomo, do jakiego kraju należą.
Nie zawsze. Ciągle zdarzają się bowiem ziemie niczyje. Nikt ich nie chce.
To wbrew logice. Zazwyczaj państwa prowadzą wojny o kolejne tereny, Nawet nie bardzo żyzne.
Teoretycznie. Ale praktyka pokazuje co innego. Na granicy sudańsko-egipskiej istnieje trapezoid o powierzchni 2000 km2. Nazywa się Bir Tawil. I jest to prawdziwa terra nullius, ziemia niczyja. Zarówno Sudan, jak i Egipt odżegnują się od niej.
fot. Shutterstock
4 z 5
poza mapami
Dlaczego?
Kluczem do zrozumienia sytuacji jest inna ziemia, do której pretensję zgłaszają oba te państwa, czyli Trójkąt Hala’ib nad Morzem Czerwonym, z cennymi złożami ropy naftowej. Istnieją dwie wersje przebiegu granic. Obydwie narysowali zresztą Brytyjczycy. Pierwsza, z 1899 r., biegnie wzdłuż 22. równoleżnika i oddaje Bir Tawil Sudanowi, a Hala’ib Egiptowi. Druga, z 1902 r., ciągnie się blisko wybrzeża i przyznaje bogate ziemie Sudanowi. I tak oba kraje rezygnują z Bir Tawil i twierdzą, że ten pustynny teren do nich nie należy.
A nie ma szaleńców, którzy chcieliby tam zamieszkać?
Oczywiście, że są. Już kilka osób ogłosiło się książętami Bir Tawil. Zresztą ludzi, którzy chcą założyć swoje własne państwa, nie brakuje. Mikronarody to kolejne wyzwanie współczesnej kartografii. Moim ulubionym przykładem jest Sealand, a dokładnie Księstwo Sealandu. Założone w 1967 r. przez emerytowanego majora Paddy’ego Roya Batesa na starej platformie przeciwlotniczej. Stoi niedaleko brytyjskiego wybrzeża. Postawiono ją tam w czasie drugiej wojny światowej, a potem opuszczono. Dlatego Bates czuł się uprawniony, żeby wdrapać się tam z rodziną, a siebie ogłosić księciem.
Co na to władze Wielkiej Brytanii?
W 1968 r. Królewska Marynarka Wojenna wysłała statek, który miał zabrać rodzinę Batesów z platformy. „Książę” oddał strzały ostrzegawcze, jednak nie uniknął aresztowania. Przed sądem dowodził jednak, że Księstwo Sealandu nie leży na terytorium Wielkiej Brytanii.
Fot. Shutterstock
5 z 5
Poza mapą
A co na to sąd?
Zgodził się z nim i oświadczył, że platforma nie podlega jurysdykcji Wielkiej Brytanii. Po wygranej batalii Księstwo Sealandu wypuściło serię złotych i srebrnych monet, a nawet znaczków pocztowych!
Brzmi to jak jakaś zabawa, a nie poważne odkrywanie nowych lądów.
Może i tak. Ale przecież w istocie o to zawsze chodziło. Największe odkrycia dokonywane były przez awanturników. I to się akurat nie zmienia. W przeciwieństwie do map, które cały czas się zmieniają. W zeszłym roku rosyjska ekspedycja, która badała Arktykę, zanotowała istnienie dziewięciu nowych wysp. Prawdopodobnie powstały dzięki globalnemu ociepleniu. Nikt o ich istnieniu jeszcze
kilka lat temu nie słyszał.
Odkrywcy i kartografowie mogą więc spać spokojnie?
Wręcz przeciwnie. Powinni działać. Bo wiele miejsc jest do odkrycia i zbadania. Zarówno na, jak i pod lądem. Są przecież pływające wyspy: ze śmieci, pumeksu czy tworzone przez ludzi, jak te, które mają powstać na Malediwach. Albo miejsca, które zmienia natura, jak Jezioro Aralskie, kiedyś ogromne. Dziś przypomina bardziej pustynię. Mógłbym wymieniać bez końca. Ale kluczowe jest w tym wszystkim co innego. Fakt, że my jako ludzie kochamy miejsca. I ta miłość ma nawet swoją nazwę: topofilia. Oby zawsze była niespełniona.
Na zdjęciu:
Alastair Bonnett - profesor geografii
społecznej na Uniwersytecie w Newcastle. Autor książki Poza mapą poświęconej nietypowym przestrzeniom. Wielki miłośnik miejsc.