Reklama

Spis treści:

Reklama
  1. Jaki był skład „herbaty” w czasie II wojny światowej?
  2. Wojenne „zrób to sam”
  3. Herbata z marchwi i jabłek

Prawdziwy napar z liści herbacianych był podczas II wojny światowej luksusem. Gospodynie domowe stawały na głowie, udoskonalając oszczędne sposoby parzenia tego rarytasu. W chwili niedoboru odkrywały, że dobre gatunkowo listki można zalewać wielokrotnie i otrzymywać za każdym razem odrobinę słabszy, jednak nadal całkiem niezły napar.

Oczywiście nie można ich było natomiast zalewać w nieskończoność. Wreszcie pani domu była zmuszona kupić nową herbatę. Tej prawdziwej nie było w legalnych sklepach, a na czarnym rynku osiągała zaporowe ceny. Na szczęście do sprzedaży bardzo szybko wprowadzono tańsze zamienniki.

Jaki był skład „herbaty” w czasie II wojny światowej?

W oficjalnym obiegu pojawiły się herbaty syntetyczne w dwóch rodzajach: namiastka w płynie i namiastka w postaci stałej. Produkowano je w podły sposób, nawet na bazie farby. „Nowy Kurier Warszawski” pisał o tych praktykach, nadmieniając przy tym, że także herbaciany aromat owych erzaców jest uzyskiwany sztucznie. Z drugiej strony, reklamy zachwalały herbaty syntetyczne jako dobre, tanie i smaczne.

Producent jednego z tych surogatów, sprzedawanego pod marką Tonga, utrzymywał nawet, że jego erzac jest produkowany ze składników roślinnych, bez szkodliwych domieszek innego pochodzenia. W dodatku pięknie pachnie, jest tani i nie wpływa negatywnie ani na serce, ani na nerwy. Gdzie leżała prawda? Dziś trudno to stwierdzić. Nawet gdyby ktoś prowadził prywatne muzeum wojennych namiastek, trudno byłoby ich próbować po przeszło siedemdziesięciu latach. Wiele ówczesnych Polek nie zastanawiało się zresztą głębiej nad jakością sklepowych erzaców.

Wolały same zakasać rękawy i wytworzyć herbatę domowymi sposobami. Halina Bielińska i Maria Krüger, autorki okupacyjnego poradnika dla pań domu zatytułowanego Nie wyrzucaj pieniędzy za okno, pisały wprost: „Jak i co stosować, jako produkty zastępcze? Wynalazczość gospodyni w tym zakresie bywa nieraz nadzwyczajna. Potrzeba jest matką wynalazków i naprowadza na zupełnie niezwykłe pomysły”.

Wojenne „zrób to sam”

O konkretnych zamiennikach pisała między innymi słynna kucharka Elżbieta Kiewnarska. W 1942 roku ukazało się kolejne wydanie zredagowanej przez nią książki To pani musi wiedzieć. Praktyczny poradnik życia i gospodarstwa domowego obecnej doby. W zamyśle wydawnictwa miał to być „drogowskaz” dla czytelniczek w jakże trudnych, okupacyjnych okolicznościach. To na kartach tej pozycji znajdowały się podpowiedzi, jak radzić sobie z przeróżnymi problemami. Od nieproszonego gościa nie w porę, poprzez rozpoznawanie podrabianej żywności, aż po tępienie robactwa. Nie mogło zabraknąć też kwestii erzaców kawy i herbaty.

Dla ich obecności w codziennym menu autorka miała własne, cokolwiek naciągane uzasadnienie: „Pożądane jest ze względów zdrowotnych wyeliminowanie z codziennego użycia napojów podniecających”. W zamian Kiewnarska proponowała między innymi napary z kwiatu lipy, mięty, liści poziomek, malin, jeżyn czy borówek. A więc z surowców, które każda pani domu mogła znaleźć w lesie, sadzie lub na najbliższej łące.

Na bogactwo polskiej przyrody, tylko czekające, by wykorzystać je w kuchni, zwracał uwagę także „Nowy Kurier Warszawski”. W lipcu 1943 roku przypomniał gospodyniom, że przecież: „W miesiącach letnich łąki bielą się rumiankiem i owocują maliny w ogrodach i lasach, zieleni się mięta… kwitną lipy…”. Nic tylko zbierać, suszyć i parzyć…

Herbata z marchwi i jabłek

Jedną z popularniejszych erzac herbatek była ta sporządzana z obierzyn jabłkowych. Owoce obierało się ostrożnie i cienko, a obierki krajało w paseczki. Następnie należało je ususzyć i przypiec lekko w piecu. Po zalaniu wrzątkiem wychodził z tego bardzo aromatyczny napar o wyrazistym kolorze.

Erzac herbaty można też było sporządzić z marchwi. Po odciśnięciu soku, który doskonale sprawdzał się jako bomba witaminowa, pozostawało sporo odpadów. Właśnie z nich powstawała herbata, bo przecież pod okupacją wykluczone było wyrzucanie czegokolwiek. Po odpowiednim wysuszeniu marchewkowe fusy zalewano wrzątkiem i z powodzeniem zastępowały przedwojenny earl grey.

Reklama

To jest przedruk z książki „Okupacja od kuchni. Kobieca sztuka przetrwania” autorstwa Aleksandry Zaprutko-Janickiej, która ukazała się nakładem Wydawnictwa Poznańskiego. Tytuł, lead i śródtytuły pochodzą od redakcji.

Reklama
Reklama
Reklama