Nie tylko rajskie plaże i turkusowa woda. Fascynujące górnicze dziedzictwo Sardynii
Sardynia bywa nazywana rajem na Ziemi. Strony biur turystycznych i portale podróżnicze rozpisują się o doskonałej pogodzie niemal przez cały rok, o malowniczych plażach ze szmaragdową wodą i rewelacyjnej, śródziemnomorskiej kuchni, w której nie może zabraknąć wybornego wina. Rzadko jednak pojawia się zaproszenie do odwiedzenia miejsc, które upamiętniają górniczą historię tej drugiej pod względem wielkości włoskiej wyspy.
- Barbara Palewicz-Ryży
W tym artykule:
- Górnicze dziedzictwo Sardynii
- Górniczy Park Narodowy na Sardynii
- Krajobraz z wieżami szybowymi
- Rekonstruktorzy górniczych strajków w Iglesias
- Porto Flavia – niepowtarzalny port załadunkowy
- Fascynująca Bryła Cukru
- Jak budowano Porto Flavia
- Jaskinia św. Barbary
- Czy powinnam jeszcze wracać na Sardynię?
Maria pokazuje mi postawioną przed wejściem do jaskini kolejkę elektryczną, którą jeździł jej ojciec. Nie muszę jej pytać, czy lubi swoją pracę. Jej twarz cała promienieje. Na wewnętrznej stronie nadgarstka ma wytatuowaną kuplę – górnicze godło składające się z dwóch skrzyżowanych młotków. Choć każdego roku Sardynię odwiedzają miliony turystów, niewiele osób pamięta o górniczej tradycji wyspy. Nawet na polskiej stronie Wikipedii, która dla wielu internautów jest przecież często podstawowym źródłem wiedzy, o działalności wydobywczej wspomniane jest jedynie w dziale gospodarka.
Górnicze dziedzictwo Sardynii
Sardynia administracyjnie stanowi region autonomiczny. I chociaż mieszkańcy woleliby, żeby na wyspie zostawało więcej pieniędzy z podatków, jest tu sporo swobody, np. w stanowieniu prawa dotyczącego regulacji turystycznych. A jest tam niewątpliwie co zwiedzać, bo bogata historia osadnictwa na wyspie sięga grubo przed naszą erę. – Mieszkańcy Sardynii wykonywali przedstawienia figuratywne, kiedy Grecy potrafili robić jedynie płaskorzeźby – usłyszałam w dniu przylotu.
Kiedy jednak z płyty lotniska w Cagliari, stolicy wyspy, weszłam do terminala przylotów, na pierwszych billboardach nie zobaczyłam ani nuragijskiej megalitycznej budowli, ani wojownika z podniesioną prawą dłonią, często wymienianych jako obowiązkowe do zobaczenia na Sardynii. Dwa pierwsze duże plakaty stanowiły zaproszenie do Parco Geominerario Storico e Ambientale della Sardegna – parku narodowego zrzeszającego obiekty stanowiące pozostałości kultury górniczej. Pomimo iż obecnie funkcjonują już zaledwie pojedyncze kopalnie, instytucja ta dba, by dziedzictwo przemysłu wydobywczego pozostało dla Sardyńczyków ważnym elementem budującym ich tożsamość.
Właśnie dlatego wiosną 2024 roku park zorganizował szkolenie dla przewodników, którzy mają popularyzować wiedzę o tym wycinku historii wyspy. I to właśnie z tego powodu znalazłam się na wyspie. Muzeum Górnictwa Węglowego oddelegowało mnie jako przewodniczę po Kopalni Guido i Sztolni Królowa Luiza, by na zaproszenie Parco Geominerario Storico e Ambientale della Sardegna opowiedzieć uczestnikom kursu przewodnickiego o historii górnictwa w Polsce – szczególnie górnictwa węglowego – oraz o działalności naszego muzeum. Tak poznałam Marię Laurę Mocci, która wzięła udział w pierwszej edycji kursu, mimo iż oprowadza po obiektach pokopalnianych już od 2015 roku. To najbardziej pogodna osoba świata, jej uśmiech jest wręcz zaraźliwy. Nie od razu dostrzegłam, jak wiele nas łączy, ale nić porozumienia pojawiła się już przy pierwszej wspólnej kawie.
Górniczy Park Narodowy na Sardynii
Maria dołączyła do grupy 30 przewodników (wszyscy uczestnicy mieli wcześniej uprawnienia do oprowadzania), by ugruntować swoją wiedzę i skonfrontować się z innymi przewodnikami. – Przecież nigdy nie przestajemy się uczyć – odpowiada, kiedy dopytuję o powód, dla którego wzięła udział w szkoleniu, mimo iż podskórnie wiem, jak ważny jest rozwój nawet dla osoby z doświadczeniem. Kursy te w zamyśle organizatorów mają odbywać się cyklicznie. Park sfinansował zajęcia i zorganizował wyjazdy, żeby pokazać przewodnikom i organizatorom turystyki, jak bogatą ofertę prezentują obiekty górnicze w głębi Sardynii. Do tego, aby spędzać czas na wybrzeżu, nie trzeba nikogo przekonywać.
Siedziba czy raczej biura parku, gdzie odbywały się wykłady, mieszczą się w Carbonii, na terenie nieczynnej kopalni węgla kamiennego. Nietrudno domyślić się z nazwy miejscowości, co tutaj wydobywano. W dawnych wyrobiskach przygotowano ekspozycję Museo del Carbone – Grande Miniera di Serbariu, gdzie prezentowane są prawdziwe maszyny górnicze – kombajny, strugi, obudowy zmechanizowane. Historia tej kopalni i miasteczka rozpoczyna się za czasów Benita Musoliniego. Zwiedzający podziemia otrzymują nie tylko hełmy (a pod nie kojarzące się w pierwszej chwili z masarnią czepki higieniczne), ale przede wszystkim porcję wiedzy o technikach górniczych i czasach faszyzmu, o terrorze oraz wszechobecnej propagandzie.
Carbonia to propagandowy projekt z czasów, kiedy Włochami rządzili faszyści. Wszystko tu było z góry zaplanowane. Kopalnia, wokół której wyrosły osiedla robotnicze, została zamknięta w 1971 roku. Zachowano oryginalną bramę wjazdową, a nad okolicą górują widoczne z daleka dwie charakterystyczne wieże przypominające duże litery R. Kolor rdzy ani na chwilę nie pozwala zapomnieć, że zakład już nie fedruje.
Misją Parco Geominerario Storico e Ambientale della Sardegna jest zachowanie pamięci o tym, jak ważną rolę odgrywało górnictwo na Sardynii. Budowa geologiczna wyspy sprawiła, że to jeden z najważniejszych górniczych obszarów spośród włoskich terytoriów. Przyznano tu ponad 600 koncesji na wydobycie. Szczególnie imponujące były złoża metali, wśród których jednym tchem wymieniane są ołów, cynk, srebro i żelazo. Złoża były eksploatowane już w czasach starożytnych Fenicjan, ale wydobycie ruszyło pełną parą w połowie XIX wieku.
Krajobraz z wieżami szybowymi
Właśnie wtedy rozkwitły miasta takie jak chociażby Montevecchio, które w ciągu zaledwie 17 lat rozrosło się od surowego korzenia do 1100 mieszkańców. We wnętrzu grzbietu górskiego ciągnącego się od Montevecchio do Ingurtosu biegnie bogata żyła galeny i blendy – minerałów zawierających ołów i srebro oraz cynk. To umożliwiło założenie blisko 10 kopalń. Granice pól górniczych pomiędzy poszczególnymi kopalniami były w zasadzie symboliczne, bo wyrobiska pozornie odrębnych zakładów często łączyły się ze sobą pod ziemią.
Wiele z kopalń wykorzystywało sztolnie, czyli zbliżone do poziomych tunele wchodzące w złoże od strony zbocza. Ich wyloty zostały już dawno zamurowane – są na ten temat nawet bardzo konkretne regulacje mówiące o liczbie otworów, jaką należy pozostawić w tamie, żeby z tych antropogenicznych tuneli mogły w dalszym ciągu korzystać nietoperze czy jaszczurki. Wyraźniej widoczne w krajobrazie są wieże szybowe wznoszące się nad zaroślami, betonowe, kozłowe i basztowe, wyglądające jak historyczne budowle obronne. Dodają krajobrazowi charakteru.
Minerały przewożono kolejkami napowietrznymi i przenośnikami taśmowymi do zakładów przeróbczych. Jeśli te znajdowały się zbyt daleko, budowano nowe płuczki – co po włosku określa się jako laveria. Przemysł wydobywczy stanowił podstawę utrzymania całych rodzin. W kopalniach pracowali mężczyźni, ale w zakładach przeróbczych zatrudniane były również ich żony i dzieci – po włosku ci pracownicy określani są jako cernitrici. Gorzej wynagradzane, często pracowały w trudnych warunkach, bez ogrzewania, boso. Nierzadko ulegały wypadkom.
Jedno z tragicznych wydarzeń nastąpiło 4 maja 1871 roku, kiedy to zawalił się strop pod wybudowanym właśnie zbiornikiem wody, umieszczonym na dachu budynku w okolicach Montevecchio. Na tablicy pamiątkowej w pobliżu ruin budynku wymieniono 11 nazwisk. Wiek niektórych ofiar sprawia, że cierpnie mi skóra. Dziewczynki miały po 10–12 lat. Były młodsze od moich córek.
Rekonstruktorzy górniczych strajków w Iglesias
Takie trudne wspomnienia mogą wydawać się niewskazane na wakacyjnym szlaku, ale czy historię można traktować wybiórczo i omijać nieprzyjemne zdarzenia? Coraz więcej lokalnych przewodników wplata do swojej narracji elementy mówiące o historii górnictwa. Historii, która bez względu na kraj niesie w sobie chyba zawsze elementy trudu, cierpienia i wyzysku. Nie inaczej było na Sardynii.
Na początku XX w. górnicy zaczęli protestować przeciwko trudnym warunkom pracy. Protesty nasiliły się zwłaszcza w roku 1920 r. Rosnące ceny chleba sprawiły, że górnicy z kopalń Monteponi, San Giovanni i Campo Pisano zjechali w maju do Iglesias. Rankiem 11 maja w kierunku głównego miejskiego placu ruszyło blisko 3000 górników. Zastali tam czterech gotowych do strzału karabinierów. Ktoś nie wytrzymał napięcia i w ruch poszły kamienie, a wtedy padły strzały, od których zginęło siedmiu górników. Najmłodszy z nich miał 18 lat.
Jordania w pojedynkę. „W Petrze i Dżaraszu odkryłam fascynujące historie i spektakularne widoki”
Gdy planowałam samotny, choć lepiej napisać „w pojedynkę”, wyjazd do Jordanii, koleżanki łapały się za głowę. „Sama?”, „A jak coś się stanie?”. Ale co może się stać? Jord...Od 2008 roku do wybuchu pandemii z inicjatywy lokalnego nauczyciela, profesora Gianni’ego Persico, uczniowie miejscowych szkół podstawowych i średnich przygotowywali inscenizacje tych wydarzeń. W 2024 roku grupa dziesięciu, tym razem dorosłych mieszkańców Iglesias zdecydowała powołać Stowarzyszenie 11 maja 1920. Można by ich określić grupą rekonstrukcyjną, która stara się zachować pamięć o wydarzeniach.
– Mamy nadzieję, że większość mieszkańców przyjmie tę datę jako swoją, ważną do zapamiętania dla całej społeczności – tłumaczy mi z cierpliwie Maria Laura, która jest wśród owych dziesięciu osób. Przez lata chodziła oglądać inscenizacje, w których brał udział jej ojciec, Silvestro. To on uruchamiał syrenę. Co roku czekał z niecierpliwością na to wydarzenie, bo przez lata zwykł chodzić do szkół, aby opowiadać o pracy górników, pokazywać, jak działa lampa karbidowa. – Przepracował w kopalni St.Giovanni 28 lat. Lubił o tym opowiadać – najwyraźniej kobieta odziedziczyła po nim oddanie, z jakim wykonuje swoją pracę.
Organizacja obchodów w 2024 roku zajęła stowarzyszeniu cztery miesiące – to niewiele czasu na zaangażowanie aż dwustu uczestników, których czasami trzeba było namawiać do wzięcia udziału w rekonstrukcji. Członkowie podzielili się zadaniami związanymi z wydarzeniem. Dopytuję, skąd wzięli kostiumy, bo w spektaklu, w którym nie pada ani jedno słowo, to właśnie stroje (nomen omen!) grają ogromną rolę. – Część nam podarowano, inne kupiliśmy używane, a resztę wykonali nasi eksperci od kostiumów – słyszę w odpowiedzi.
Efekt jest piorunujący. Chociaż od wydarzeń upłynęło ponad 100 lat i wśród oglądających nie ma nikogo, kto mógłby pamiętać tamte zajścia, opowieść o nich żyje i przetrwa dzięki zaangażowaniu społeczników.
Porto Flavia – niepowtarzalny port załadunkowy
W latach dwudziestych XX w. wydobycie cynku i ołowiu wzrosło na potrzeby odbudowy zniszczeń po Wielkiej Wojnie. Sardynia mogłaby dawać jeszcze więcej, gdyby nie wąskie gardło w transporcie. Stanowiły je miejsca załadunku urobku do niewielkich łodzi z ożaglowaniem łacińskim nazywanych bilancelle. Z głównej wyspy zabierały one po 20 ton do portu Carloforte na Wyspie św. Piotra oddalonego o jakieś 30 km dalej na południowy-zachód. Tam rudy były ręcznie przeładowywane do magazynów, gdzie oczekiwały na transport dużymi parowcami do Francji, Niemiec czy Belgii. Na początku lat 20. XX w. to właśnie belgijska firma Vielle Montagne nabyła trzy kopalnie w okolicach nadmorskiej miejscowości Masua.
O znalezienie sposobu na przyspieszenie i usprawnienie załadunku kopalin Belgowie poprosili Cesare’a Vecelli’ego, pochodzącego z kontynentalnej części Włoch inżyniera, który od lat mieszkał w Iglesias i sprawował funkcję dyrektora tych kopalń. Vecelli przez blisko rok przeczesywał wybrzeże w celu znalezienia najbardziej sprzyjających warunków do założenia portu załadunkowego.
Aby docenić geniusz koncepcji, którą wybrano, nie trzeba nawet cofać się do pierwszych dekad XX w. Chodziło o to, by dużo większy statek mógł podpłynąć do miejsca, gdzie możliwy byłby załadunek np. za pomocą przenośnika. Konieczne było również przygotowanie zbiorników, w których kopalina miała być sukcesywnie gromadzona i przechowywana do czasu załadunku. Cesare Vecelli znalazł zarówno miejsce odsłonięte od fal z pełnego morza, jak i pomysł na wykorzystanie różnicy wysokości poziomów (transportu urobku i tafli wody) do magazynowania rudy.
W roku 2024 mija okrągły wiek od czasu oddania do użytku Porto Flavia. Dlatego już wiosną wspólnie z władzami miasta Iglesias w Parco Geominerario Storico e Ambientale rozpoczęto przygotowania do obchodów stulecia otworzenia tego jedynego w swoim rodzaju portu załadunkowego.
Fascynująca Bryła Cukru
Laurę Sasso, która oprowadza mnie po Porto Flavia, również poznałam na kursie przewodnickim. Zwiedzałyśmy razem Miniera di Sos Enattos – kopalnię cynku i ołowiu położoną w prowincji Nuoro – i kopalnię węgla kamiennego Carbosulcis, w której trzykilometrową pochylnię prowadzącą na głębokość blisko 300 metrów drążyli polscy górnicy. Wtedy Laura zaprosiła mnie do swojego miejsca pracy. To dla Porto Flavia zapragnęłam przylecieć na wyspę, więc był to dla mnie rodzaj spełnienia marzeń. W jednym z hoteli, w których spałam, na ścianie powieszono zdjęcie Pan di Zucchero – Bryły Cukru – skalistej wyspy położonej naprzeciwko wylotu Porto Flavia. Kiedy po przejściu 600-metrowego tunelu stanęłyśmy z Laurą nad portalem, pokazała mi, jak wyraźnie widać na wodzie miejsce osłonięte przez wysoki klif wyspy od fal i wiatru z pełnego morza. Patrzyłam na kadr z pierwszego plakatu na lotnisku. Przepełniło mnie uczucie, że jeżeli się czegoś bardzo pragnie, należy do tego dążyć i słuchać głosu serca.
Obecność Pan di Zucchero była jednym z powodów, dla których Vecelli wybrał to właśnie miejsce. Sardyńczycy są bardzo dumni z tego widoku. Na stronie internetowej innego hotelu w zdjęcie wybrzeża z Pan di Zucchero, wkomponowano wieże szybowe Grande Miniera di Serbariu – górnicze dziedzictwo Sardynii w podwójnym nasileniu. Wcześniej rozmawiałam o Pan di Zucchero z Francescą z kawiarni na targu San Benedetto w Cagliari. Mam wrażenie, że absolutnie wszyscy uwielbiają to miejsce. Mogę jedynie zgadywać, jak pięknie wyglądałoby o zachodzie słońca, ale przecież nie tym kierował się Cesare Vecelli, wybierając na port załadunkowy tę właśnie lokalizację.
Prace ruszyły pod koniec 1922 r. Rozpoczęto je od strony lądu na wysokości 37,4 metra nad poziomem morza. Wykorzystując wiertarki pneumatyczne i materiały wybuchowe, wydrążono niemal idealnie prosty tunel w kierunku falezy. Aby przyspieszyć prace, zespoły drążyły na zbicie – z dwóch stron. To tędy elektryczną kolejką miał być transportowany ołów i cynk z kopalń Masua, Montecani i Acquaresi, należących do belgijskiej firmy.
Jak budowano Porto Flavia
Niemal idealnie poniżej, na wysokości 16 metrów nad wodą, wykonano niższy tunel – tym razem od strony klifu. Początkowo robotnicy mogli go drążyć, jedynie zwisając na linach i ze specjalnych drabin. Tunel wykonano na odcinku około 100 metrów. Pomiędzy poziomami dwóch sztolni, bo tak należałoby nazwać te wyrobiska, przygotowano dziewięć silosów – zasobników do gromadzenia rudy cynku i ołowiu. Były zlokalizowane naprzemiennie, po obu stronach chodników, tworząc w rzucie rodzaj szachownicy. Silosy wydrążono w budującym klif dolomicie w kierunku od dołu do góry, czyli metodą nadsięwłomu. Nie należy ona do najbezpieczniejszych, bo odspojone skały opadają na pracujących górników, ale znacznie przyspiesza i ułatwia usuwanie zbędnego materiału.
Zastanawia mnie tylko, czy rzeczywiście wyrzucano rumosz do morza, skoro tak ważna była głębokość kanału pod wylotem, do którego miały wpływać statki pełnomorskie. Zasobniki mogły ostatecznie pomieścić ponad 10 tysięcy ton materiału. Ale skoro cieśnina pomiędzy Pan di Zucchero a klifem ma od 16–18 metrów głębokości, nie miało to specjalnego znaczenia. Ciężko nawet wyobrazić sobie, jakie masy skał potrzebne by były, aby ją zasypać.
Zgromadzony cynk i ołów miał być wysypywany w dolnym tunelu z silosów na przenośnik, który wybiegał aż 15 metrów w kierunku morza. A pod ów wysięgnik podpływał pełnomorski statek, do którego ruda była z przenośnika nasypywana grawitacyjnie w specjalnym rękawie zapobiegającym rozwianiu przez wiatr.
Najstarsze góry w Polsce wieki temu upodobały sobie wiedźmy. Dziś to świetny cel wędrówek
Najstarsze góry w Polsce to jednocześnie jedne z najniższych gór w naszym kraju. Turyści chętnie odwiedzają region, w którym są położone. Nie tylko z uwagi na piesze szlaki turystyczne, ...Ozdobny portal wykonany wokół wylotu sztolni nie był konieczny ze względów konstrukcyjnych, ale inwestor postawił na prestiż i niewątpliwie dzięki temu port załadunkowy zyskał majestatyczny charakter. Belgijska firma zgodziła się, by Vecelli nazwał projekt Porto Flavia. Powszechnie przyjęte jest, że to na cześć córki projektanta, która w 1919 roku przyszła na świat w Iglesias. Warto jednak wspomnieć, że to imię nosiła również matka inżyniera, Flavia Rinaldi. Bliskie więc było Cesare’owi, bo obecne w rodzinie od dawna.
Budowa Porto Flavia, obejmująca wydrążenie obu tuneli i zasobników, zajęła 18 miesięcy. Pieniądze, które pochłonęło jej wykonanie, zwróciły się w ciągu zaledwie pięciu lat. Tak poważnie zredukowano koszty transportu i załadunku kopalin. Powstanie portu dało więc kopalniom należącym do Belgów ogromną przewagę nad innymi, które w dalszym ciągu zmuszone były wysyłać urobek do Carloforte. Podczas budowy nie zginął ani jeden górnik. Potem, przez blisko 40 lat funkcjonowania, przydarzył się w wyniku błędu ludzkiego jeden śmiertelny wypadek. Kiedy podczas zwiedzania potykam się o torowisko na trasie, Laura żartuje, żebym nie psuła im statystyk.
Jaskinia św. Barbary
Władze Iglesias prowadzą kilka obiektów turystycznych, w których przewodnicy (a głównie to przewodniczki) pracują rotacyjnie. Jedną z najpiękniejszych atrakcji turystycznych, której odkrycie ściśle wiązało się z działalnością kopalni ołowiu i cynku, jest jaskinia św. Barbary. Święta uznawana za opiekunkę wyspy jest również, a może przede wszystkim, patronką górników. Dlatego kiedy w 1952 roku pracownicy kopalni San Giovanni poszukujący kolejnych złóż minerału natrafili na przepięknie ozdobioną naciekami grotę, ani przez moment nie mieli wątpliwości, komu ją poświęcić.
Marcowego ranka w dniu, w którym odnaleziono jaskinię, funkcję capo servizio – czyli sztygara zmianowego – pełnił Marcello Mocci. Po południu odebrał telefon: – Wracaj do pracy, odkryliśmy dużą grotę. Marcello był dziadkiem ze strony ojca Marii Laury, mojej znajomej przewodniczki. To ona opowiedziała mi tę historię. Maria Laura prowadzi równolegle dwie wycieczki. Po włosku i po angielsku, bo grupa składa się również z obcokrajowców. Wśród zwiedzających jest rodzina z Poznania i dwoje polskich studentów, którzy przylecieli do Cagliarii na weekend. Ale słyszę również francuski i hiszpański. Maria swobodnie przełącza się między językami niczym za pomocą magicznego guzika i dba o to, by w każdej z wersji pojawiły się wszystkie elementy narracji. Podziwiam ją, bo doskonalę zdaję sobie sprawę, że to niezwykle wymagające zadanie, zwłaszcza jeśli prowadzi się kilka wycieczek dziennie. Kobieta znalazła jednak na to sposób i ma go opanowany do perfekcji.
Niemal natychmiast po odkryciu jaskini zaprzestano wykorzystania materiałów wybuchowych w masywie, aby nie narażać na uszkodzenie delikatnych nacieków. Kilka dużych stalaktytów zdążyło ukruszyć się i opaść ze stropu. Ściany pokryte są tu nie tylko naciekami węglanowymi. To ich biel pierwsza rzuca się w oczy. Występują tu w postaci draperii, kaskad czy zawieszonych pod stropem chmur, a także stalaktytów, stalagmitów i połączonych kolumn. Jeśli jednak uważniej się przyjrzeć, pod spodem widoczne są brązowawe kryształy barytu, który wykrystalizował tu niedługo po powstaniu jaskini – w okresie kambru, przed blisko pół miliardem lat. Tak, to nie literówka, 500 milionów lat temu.
Plaża zniszczona podczas erupcji Wezuwiusza po 2 tys. lat została otwarta dla turystów
Wezuwiusz, mimo (niskiego) ryzyka erupcji, pozostaje jedną z największych naturalnych atrakcji turystycznych Włoch. Przyjezdni chętnie odwiedzają też tereny zniszczone przez żywioł 2 tys. l...Przy wyjściu kolega Marii przynosi mi kawałek galeny. Mam obawy, czy przejdę z nim przez kontrolę bezpieczeństwa na lotnisku i czy będę mogła ten skarb zabrać do Polski. Kiedy piszę te słowa, bryłka leży obok klawiatury i mieni się niczym czyste srebro.
Czy powinnam jeszcze wracać na Sardynię?
Przed tą delegacją Włochy nie były nawet w kręgu moich zainteresowań. Ale ciągle czeka na mnie jeszcze Górniczy Szlak Świętej Barbary, którego pętla wytyczona w południowo-zachodniej części Wyspy liczy 500 kilometrów. 30 etapów, które go tworzą, prowadzi pomiędzy lokalizacjami mającymi szczególne znaczenie dla dziedzictwa przemysłowego i kultu św. Barbary. Wyznaczające trasę charakterystyczne kobaltowoniebieskie tabliczki z żółtym rysunkiem wieży – symbolem uwięzienia męczennicy za wiarę – można znaleźć w najbardziej malowniczych miejscach. Brzmi jak plan. Wymagający, ale wykonalny.
Urodziłam się na Górnym Śląsku i chociaż nie pochodzę z górniczej rodziny, otrzymałam imię Barbara. Może to to sprawiło, że od zawsze wpatrywałam się w wieże szybowe i kręcące się na nich koła. Teraz oprowadzam po obiektach kopalnianych Muzeum Górnictwa Węglowego, więc na pewno nie jestem obiektywna w swoich ocenach Sardynii. Dziedzictwo przemysłowe działa na mnie wręcz hipnotyzująco. Mam wrażenie, że jest trochę jak korzenie – nie mniej ważne niż średniowieczne mury obronne miast czy barokowe kościoły. Czy zazdroszczę Marii, że może kontynuować dziedzictwo swojego ojca? Nie. Mój tłumaczył dla National Geographic, więc i ja w swojej pracy pielęgnuję pamięć o swoim Tacie.
Kiedy 14 kwietnia 2024 roku, w 78. rocznicę śmierci Cesare’a Vecelli’ego wsiadałam do samolotu powrotnego do Polski, myślałam nie tyle o nim, ile o dziedzictwie, które po sobie pozostawił. I nawet nie o samych projektach, ile o tym, że z każdej pozornie beznadziejnej sytuacji są przynajmniej dwa wyjścia. Tę opinię usłyszałam ostatnio. Jeszcze nie potrafię określić, czy się z nią do końca zgadzam. Zawsze warto poszukać rozwiązania, chociaż pewnie łatwiej, gdy się ma odpowiednie wsparcie i inwestorów.