Grzyb, który wywołał epidemię. Historia mówi, że jest również odpowiedzialny za opętania
Za upiorne opętania, od których pękają kroniki sprzed wieków, może odpowiadać... grzyb. Wywołał także epidemie, w których zmarły dziesiątki tysięcy ludzi.
- Jakub Nowak
Spis treści:
- Opętania mniszek z Loudun
- Opętania w Polsce
- Zatrucie grzybem ze zboża
- Epidemie świętego ognia
- Naukowe wyjaśnienie przyczyn choroby
- Sporysz i wynalezienie LSD
Był 18 sierpnia 1634 roku, gdy francuski ksiądz Urbain Grandier, proboszcz kościoła św. Piotra w Loudun, został spalony na stosie. Oskarżyciel przedstawił niezbite dowody konszachtów oskarżonego z diabłem – ręcznie spisane dokumenty sygnowane przez demona i kapłana. Trybunał usiłował jednak zdobyć przyznanie się Grandiera do winy. Ksiądz uporczywie odmawiał.
Kat zamknął nogi ofiary w drewnianej skrzyni będącej odmianą hiszpańskiego buta, a między kolana zaczął wbijać drewniane kliny, które łamały kości i miażdżyły stawy. Grandier na zmianę mdlał i był cucony, lecz do winy przyznać się nie chciał. Oprawca planował udusić skazanego. Byłby to jednak niezasłużony akt łaski – sąd nakazał spalić duchownego żywcem.
Śmierć Grandiera wiązała się z aferą, o której huczała Francja. Pozwala też zrozumieć sekret jednej z najbardziej zagadkowych epidemii w historii: ergotyzmu.
Opętania mniszek z Loudun
Jesienią 1632 r. w klasztorze urszulanek w Loudun zaczęły dziać się upiorne rzeczy. Przeorysza matka Joanna od Aniołów oraz siostra Marta od świętej Moniki nagle zaczęły słyszeć i widzieć księdza Grandiera. Joanna twierdziła wręcz, że ksiądz obcował z nią cieleśnie. Według jej słów kapłan wysyłał do klasztoru demona, który namawiał mniszki do nieobyczajności.
Ksiądz nie cieszył się dobrą opinią z powodu złego prowadzenia się. Był nawet za to kilkakrotnie karany przez biskupa. Bez wątpienia wzbudzał zainteresowanie i rozgrzewał emocje kobiet.
Zachowanie zakonnic zaniepokoiło otoczenie. Do klasztoru wezwano egzorcystów. W trakcie rytuału siostry zdzierały z siebie ubranie, biegały nago i z krzykiem padały na ziemię. Opętanie zaczęło udzielać się innym siostrom. Mniszki bełkotały, przeklinały, snuły erotyczne opowieści, a ich ciałami wstrząsały konwulsje podobne do ruchów frykcyjnych. Egzorcyzmy nie pomagały. Matka Joanna mówiła, że nad jej ciałem władzę sprawuje siedem demonów rozmieszczonych w różnych częściach ciała. Siostra Agnieszka twierdziła, że w jej brzuchu mieszka diabeł.
Pod koniec 1634 roku (a więc już po śmierci Grandiera) jezuita Jean-Joseph Surin został wyznaczony na duchowego opiekuna matki Joanny. Swoje obserwacje zapisywał w raportach dla przełożonych. Dzięki tym zapiskom wiadomo, że od 1635 roku na ciele przeoryszy regularnie pojawiały się stygmaty. Joanna twierdziła, że Surin pomógł jej pozbyć się większości demonów prócz jednego. Tego można było wygnać jedynie u grobu Franciszka Salezego w Annecy. Podczas pielgrzymki objawy opętania faktycznie ustąpiły!
Opętania w Polsce
Inna część świata – podobne objawy. W 1633 roku umiera Zofia Tomicka z Tylic. Jej historię opisał jezuita Stanisław Brzechwa, opierając się na relacji nieznanego z nazwiska spowiednika z tego samego zakonu. Według nich Zofia była osobą bogobojną, a jednocześnie opętaną. Brzechwa relacjonował: „Łamał ją tedy nieprzyjaciel różnym sposobem i kości w niej prawie gruchotał. Zadawał jej tam srogie wzdymanie, członków wyciągania, miotania wnętrzności. Raz ogniem, drugi raz srogim zimnem ją trapił”. Kobieta miała przy tym halucynacje.
Teolodzy byli przekonani, że było to opętanie. Jednak fakt wielkiej pobożności Tomickiej – która przystępowała często do sakramentów, cierpliwie znosiła dolegliwości i stanowczo broniła się przed przypisywanymi jej objawami choroby psychicznej – stawiały tę diagnozę pod znakiem zapytania. Egzorcyzmy nie pomagały. Znakomici lekarze, w tym Czech Maciej Borbonius (lekarz królewicza Władysława Wazy), również nie potrafili postawić diagnozy. Ci sami medycy badali w Lesznie mistyczkę Krystynę Poniatowską. Tam też okazali się bezradni i nie umieli określić, czy jej wizje pochodzą od Boga, czy od szatana.
Nauka nie potrafiła wyjaśnić tych przypadków. Środki stosowane przez Kościół zawodziły. Wywoływało to w ludziach trwogę. Inaczej niż wiarą w czary i bezpośrednie interwencje diabła trudno im było wyjaśnić halucynacje, masowe opętania, palący ból kończyn, pęcherze, zgniliznę i postępującą martwicę kończyn. Te traumatyczne wydarzenia powodowały masową histerię. Dzisiejsi psychiatrzy powiedzą o zbiorowej psychozie. Toksykolodzy zaś o zatruciu sporyszem, czyli chorobie ergotyzmu. Zdaniem naukowców, oba te tłumaczenia wydają się zresztą w pewien sposób dopełniać.
Zatrucie grzybem ze zboża
Przypadki ergotyzmu bezpośrednio wiążą się z żytem. Zboże to jest podatne na zarażenie przetrwalnikiem (tzw. sporyszem) pasożytniczego grzyba – buławinki czerwonej. Sporysz przypomina ziarna – ale jest większy niż pozostałe w kłosie, w kolorze czarnofioletowym. Zawiera mieszaninę silnie działających alkaloidów. Kiedy więc sporysze dostawały się do mąki, powszechnie używanej do wypieku żytniego chleba, stawały się przyczyną masowych zatruć. W efekcie pojawiała się straszliwa choroba – zwana w zależności od przebiegu świętym ogniem lub ogniem świętego Antoniego (znana obecnie jako postać zgorzelinowa ergotyzmu), ewentualnie rojnicą czy tańcem świętego Wita (postać skurczowa).
W pierwszym przypadku zatrucie prowadziło do mrowienia w palcach rąk i nóg, które w następstwie siniały i obumierały. W kronikach znajdujemy opisy, z których wynika, że choroba atakowała również części twarzy i narządy płciowe. Chorzy byli zimni, nie udawało się ich rozgrzać. Powodowały to skurcze naczyń krwionośnych i uszkodzenie ich śródbłonka, przez co dochodziło do zastojów krwi, zakrzepów i niedokrwienia.
Z kolei druga postać choroby powodowała zaburzenia psychiczne, nadwrażliwość i silne skurcze mięśni przypominające napady padaczkowe. Takie objawy choroby tłumaczą wydarzenia w klasztorze w Loudun. Zbiorowe zatrucie sporyszem i masowa psychoza doprowadziły do tragedii matki Joanny i innych sióstr. Przypadek Zofii Tomickiej z Tylic także pokrywa się z opisami ergotyzmu. Jednak okazuje się, że pierwsze przypadki pojawiły się już tysiąc lat wcześniej.
Epidemie świętego ognia
Pierwsze wzmianki o ergotyzmie pochodzą z Francji z roku 530. Choroba atakowała na masową skalę, w krótkich odstępach czasu. W roku 857 epidemia ogarnęła Xanten w Nadrenii, w roku 945 Paryż i w 994 – Akwitanię. „Wielka plaga nabrzmiałych pęcherzy pochłaniała ludzi na skutek odrażającej zgnilizny, tak że ich kończyny były rozluźnione i odpadały przed śmiercią” – wspominały kroniki „Annales Xantenses” o fali zachorowań z IX w.
Większość przypadków wyzdrowień wiązała się ze zmianą miejsca pobytu chorych. Ci, którzy trafili do ośrodków pomocy organizowanych przez władców czy Kościół, zdrowieli. Jednak po powrocie do domu znów zapadali na tę samą chorobę. Po kolejnej interwencji związanej ze zmianą adresu objawy choroby cofały się ponownie. Wydaje się oczywiste, że w kościelnej czy pańskiej kuchni chorzy dostawali żywność wolną od zanieczyszczeń sporyszem, a po powrocie do domu bezwiednie spożywali zatruty chleb. To zresztą wyjaśniałoby, dlaczego także w przypadku matki Joanny od Aniołów objawy „opętania” ustąpiły po rozpoczęciu pielgrzymki do Annecy.
Epidemie świętego ognia pochłaniały w średniowieczu ogromną ilość ofiar. Źródła historyczne mówią, że w samej Akwitanii w 944 r. zmarło około 40 tys. osób. Nic dziwnego, że w 1093 r. papież Urban II powołał do życia zakon szpitalny antonitów zajmujący się opieką nad nieszczęśnikami, którzy zapadli na ergot oraz osobami okaleczonymi w wyniku choroby. Niektóre kroniki wspominają, że obok ołtarza w opactwie antonitów w La Motte-aux-Bois znajdowały się wyschnięte kończyny ofiar świętego ognia pozostawione tam jako wota dziękczynne za ocalenie życia. Szpitalnicy podróżowali po całej Europie i zbierali datki na szpitale.
Naukowe wyjaśnienie przyczyn choroby
Mieli co robić, bo zachorowań nie brakło przez cały okres średniowiecza. W późniejszych wiekach sytuacja nie wyglądała wcale lepiej, choć częściej pojawiały się epidemie typu konwulsyjnego. W samych Niemczech odnotowano je w latach 1581, 1587, 1596. Epidemię w Królestwie Hesji w 1596 r. opisał niemiecki lekarz Wendelin Thelius. I to on jako jeden z pierwszych połączył chorobę z możliwym zanieczyszczeniem ziaren zbóż.
W 1676 r. doktor Vincent Thuillier ogłosił w piśmie „Journal des Savants”, że za święty ogień musi odpowiadać sporysz. Powołał się na badania, które przeprowadził na kurach, gęsiach i świniach. Karmił je ziarnem zanieczyszczonym sporyszem. Wszystkie zwierzęta padły.
Dwie różne formy przebiegu choroby (zgorzelinowa i skurczowa) można uznać za formę przewlekłą i ostrą ergotyzmu. Tą skurczową próbuje się wyjaśniać występujące w Europie między XIV a XVII w. przypadki tanecznej manii. Podobnym zjawiskiem, ale ograniczonym jedynie do Włoch, jest tzw. tarantyzm. Maniakalny taniec rzekomo pomagał na ugryzienia tarantuli – ruch miał oddzielić jad od krwi. Pierwszy znany przypadek odnotowano w XIII w. na południu, w okolicach Apulii (ale możliwe, że miał głębsze, starożytne korzenie). Współczesne badania nie potwierdziły związku między tańcami tarantystów a ukąszeniami pająków. Także w tym wypadku pojawiły się teorie wskazujące na zatrucie zanieczyszczonym ziarnem.
Epidemie ergotyzmu zaczęły wygasać pod koniec XVII w. Do ostatnich masowych zatruć doszło w Niemczech, Francji i na Węgrzech. W Anglii opisywano tylko pojedyncze epizody. W XIX stuleciu przypadki takie notowano tylko w Rosji. Ostatnie zatrucie grzybem na terenie Polski odnotowano we wschodniej Małopolsce w 1895 r.
Sporysz i wynalezienie LSD
Zainteresowanie sporyszem ponownie wzrosło, gdy okazało się, że zawarte w nim alkaloidy są identyczne z tymi, które znajdują się w meksykańskim peyotlu i pokrewne morfinie. W 1938 r. szwajcarski chemik Albert Hofmann – pracujący dla koncernu farmaceutycznego Sandoz – prowadził badania nad cebulicą i buławinką czerwoną, aby uzyskać leki pobudzające system krążeniowo-oddechowy. W efekcie zsyntetyzował LSD. Wkrótce, po przypadkowym wchłonięciu dawki tego narkotyku, zaczął eksperymentować na sobie i znajomych. Swoje doświadczenia opisał w książce „LSD: Moje trudne dziecko” (1980). Tymczasem w latach 60., po ponad 10 latach używania LSD m.in. w psychoanalizie, narkotykiem zainteresowały się dzieci-kwiaty. Miał być kluczem otwierającym drzwi do „pojednania z kosmosem”.
Ostatni wybuch zbiorowego szaleństwa, o który obwiniany był sporysz, nastąpił ponoć 16 sierpnia 1951 r. w Pont-Saint-Esprit we Francji. Kilkuset mieszkańców dotknęły wówczas halucynacje, pięć osób zmarło, a wiele innych trafiło do szpitali psychiatrycznych. O zatrucie mieszkańców obwiniano lokalną piekarnię, która miała użyć mąki zanieczyszczonej przetrwalnikiem grzyba. Teoria ta jest obecnie kwestionowana. Dziennikarz śledczy Hank Albarelli dotarł do dokumentów, z których wynikałoby, że za wybuch koszmaru odpowiedzialne jest CIA. Amerykańska agencja miała eksperymentować z LSD jako bronią do kontroli ludzkich umysłów. Próba we Francji zakończyła się tragicznie.