Istniał plan stworzenia Rzeczypospolitej Polsko-Greckiej. Niewiele brakowało, by stało się to rzeczywistością
Generał Jan Henryk Dąbrowski planował opanowanie Wysp Jońskich i stworzenie Rzeczypospolitej Polsko-Greckiej. Projekt w ostatniej chwili zastopowali… Francuzi.
- Michael Morys-Twarowski
Spis treści:
- Ofiary korsarzy i wendety
- Zwrot, którego nawet Polacy się nie spodziewali
- Wskrzesić Spartę na polskich bagnetach
- Francuzi sami sobie zaszkodzili
- Polak, Grek – dwa bratanki
W 1795 r., zaraz po III rozbiorze Polski, w Wenecji pojawiło się trzech senatorów Rzeczypospolitej, czterech przedstawicieli dyplomacji, sześciu generałów powstania kościuszkowskiego i pięciu członków rządu powstańczego. Tak się składa, że ówczesna Republika Wenecka pod wieloma względami przypominała Rzeczpospolitą: po latach świetności zostały tylko wspomnienia, dawne mocarstwo umierało.
I to właśnie w Wenecji polscy emigranci zaczęli snuć plan zorganizowania armii, która z finansowym wsparciem Francji i Turcji (a więc wrogów zaborców Rzeczypospolitej) wkroczyłaby na ojczyste ziemie i przyniosłaby rodakom niepodległość. Rozważano różne warianty, gdzie miałyby sformować się polskie jednostki. Ktoś – możliwe, że Jean-Baptiste Lallement, dyplomata z zaprzyjaźnionej Francji – wskazał na greckie Wyspy Jońskie, należące wówczas do Republiki Weneckiej. Stamtąd polscy żołnierze mieli przez Bałkany na bagnetach przynieść ojczyźnie wolność.
Ofiary korsarzy i wendety
Wyspy Jońskie wydawały się idealną przechowalnią dla Polaków. Ten archipelag siedmiu zamieszkanych i licznych niezamieszkanych wysp stanowił modelowy przykład weneckiej niegospodarności. Zamiast czerpać zyski z posiadłości, Republika musiała do nich dopłacać – wszystko za sprawą nieudolnej i skłonnej do nadużyć administracji. Nic dziwnego, że nie była ona w stanie zapewnić ochrony mieszkańcom wysp. Wprawdzie płaciła haracz algierskim korsarzom, aby nie atakowali statków pod banderą Wenecji, ale umowa nie obejmowała wybrzeży weneckich posiadłości. Muzułmańscy korsarze regularnie najeżdżali więc Wyspy Jońskie, porywając miejscowych.
Przynajmniej część mieszkańców archipelagu uważała zresztą Wenecjan za okupantów. Stanowili tylko 5 proc. ludności, podczas gdy 90 proc. było pochodzenia greckiego. Dzielił ich nie tylko język. Miejscowi żyli we własnym świecie. „Poczucie odrębności narodowej zachowały doły, zwłaszcza wieśniacy, skłaniający się do obyczajów orientalnych. Kobiety wysokie, o białej karnacji, wychodziły na ulice w kwefach, a w domu prowadziły życie haremowo-niewolnicze. Mężczyźni dorodni, inteligentni, odznaczali się porywczością; na skutek krwawych wendet ginęło na wyspach rokrocznie do 1000 ludzi, na co Wenecjanie patrzyli przez palce” – pisał specjalizujący się w tej epoce historyk Jan Pachoński.
Plan skoncentrowania polskich żołnierzy na Wyspach Jońskich nabrał realnych kształtów w 1797 r. W styczniu we Włoszech powstały Legiony Polskie, na których czele stanął generał Jan Henryk Dąbrowski. Legioniści formalnie byli na żołdzie marionetkowej Republiki Lombardzkiej, faktycznie walczyli po stronie Francji przeciwko Austrii, jednemu z zaborców.
Zwrot, którego nawet Polacy się nie spodziewali
Dąbrowski chciał wraz z żołnierzami przedrzeć się na teren zaboru austriackiego. Jeden z wariantów tego planu zakładał zebranie wojsk na Korfu, największej z Wysp Jońskich. Stamtąd Polacy mieli morzem dostać się do Albanii, a następnie rozpocząć marsz w kierunku Polski. W maju 1797 r. Korfu odwiedził Józef Chamond, szef służby wywiadowczej Legionów, który zorientował się, jak wygląda sytuacja na miejscu.
Kiedy generał snuł plany marszu od Wysp Jońskich do Polski, jego przyjaciel Józef Wybicki pisał właśnie tekst „Pieśni Legionów Polskich we Włoszech”, zwanej dziś „Mazurkiem Dąbrowskiego”. Być może dlatego w słowach utworu przypomniał postać Stefana Czarnieckiego, który dla ojczyzny ratowania „wracał się przez morze”. Jeśli Wybicki w 1797 r. znał polskie plany dotyczące Wysp Jońskich, to mógł pisać o Czarnieckim i Bałtyku, ale jednocześnie myślał o Dąbrowskim i Adriatyku.
Tymczasem w październiku nastąpił zwrot, którego nie spodziewali się Polacy. Francuzi porozumieli się z Austriakami! Próbująca zachować neutralność i licząca na życzliwość sąsiadów Republika Wenecka została wymazana z mapy politycznej Europy – podobnie jak Rzeczpospolita dwa lata wcześniej. Austriacy zagarnęli większą jej część. Francuzom przypadły m.in. Wyspy Jońskie.
Lecz plotki o polskim desancie na Korfu – tym razem mającym wzmocnić siły Napoleona w archipelagu – nie milkły. Co nie wszyscy legioniści przyjmowali zresztą z radością. W listopadzie 1797 r. gen. Karol Kniaziewicz pisał z Rimini do Wybickiego: „Tu się rozeszła wieść, że nas na Korfu wylądować mają, co niejednego potrwożyło. Ja z mojej strony i tego doświadczyć pragnę, ażebym mógł powiedzieć, że Polak z wszystkimi elementami walczyć potrafi”.
Do tego desantu nie doszło, ale Francuzi nie utrzymali wysp długo. Już w 1798 r. archipelag zajęła flota rosyjsko-turecka (oprócz Korfu, które padło rok później). Powstała tam Republika Siedmiu Wysp, marionetkowe państewko pod egidą turecko-rosyjską. Znów było co atakować – o ile wybuchłaby kolejna wojna!
Wskrzesić Spartę na polskich bagnetach
I faktycznie w 1799 r. na nowo rozgorzały walki Francji z Austrią. Przeciw Napoleonowi wystąpiła także Rosja. Legioniści wiernie stali po stronie Bonapartego. Już w 1801 r. mogli się przekonać, jak bardzo się mylili. Francja zawarła pokój najpierw z Austrią, później z Rosją. Jednocześnie zobowiązała się nie wspierać Polaków. Legiony, które przelały sporo krwi za sprawę francuską, miały ulec likwidacji.
Przewidywano, że polscy żołnierze zostaną wcieleni do pułków włoskich. Tych pochodzących z Galicji, dezerterów z armii habsburskiej, straszono wydaniem w ręce Austriaków. Była to skrajna niewdzięczność, więc Polacy na próbę likwidacji Legionów chcieli odpowiedzieć w zaiste sarmackim stylu.
Legionistów było w sumie 16 tysięcy. Może liczba nie robi takiego wrażenia w zestawieniu z armiami europejskich mocarstw, lecz błędem byłoby ich zlekceważyć. „Była to siła, z którą w ówczesnych warunkach można byłoby podbić całe Włochy, o ile by interes Francji nie stał temu na przeszkodzie” – konkludował historyk Jan Pachoński.
W listopadzie 1801 r. w Mantui zebrała się grupa oficerów Legionów, m.in. Józef Joachim Grabiński, Szymon Białowiejski i Jan Konopka. Proponowali zająć dwie włoskie twierdze Mantuę i Peschierę, a następnie zacząć negocjacje z Francuzami. Tyle że generał Dąbrowski był przeciwny takiemu rozwiązaniu. Zdawał sobie sprawę, że Francuzi ze względów prestiżowych nie będą w podobnej sytuacji dyskutować z legionistami, tylko Polaków rozbiją. Powstał więc plan B, któremu też nie brakowało fantazji. Ułożono go 18 grudnia 1801 r. w Modenie – według wytycznych samego Dąbrowskiego opracował go płk Antoni Amilkar Kosiński. Realizacja projektu miała zostać uzgodniona w tajemnicy z Francuzami. Plan był bowiem wieloetapowy i dość skomplikowany.
Najpierw stacjonujący w Italii legioniści podniosą zbrojny bunt, a Francuzi – rzekomo zaskoczeni – uznają, że Polacy chcą iść na Austrię. Dlatego zablokują im drogę w kierunku monarchii Habsburgów. Legioniści w takiej sytuacji ruszą na południe Włoch i wkroczą na teren Królestwa Neapolu (wrogiego Napoleonowi). Wówczas do akcji włączą się francuscy agenci, którzy zasugerują neapolitańskim elitom, że celem marszu żołnierzy Dąbrowskiego jest Sycylia.
W takiej sytuacji wojska neapolitańskie spróbują zagrodzić drogę legionistom, ci jednak nagle skręcą na południowy zachód – do niepilnowanego portu w Otranto. Tam już będą czekały na nich statki gotowe przetransportować 10 tys. ludzi oraz zapasy żywności na 3 miesiące.
Z Otranto legioniści wyruszą właśnie na Wyspy Jońskie. I nie będzie to ich ostatnie słowo – wylądują też na Półwyspie Peloponeskim! Spróbują wykorzystać nienawiść Greków do Turków, okupujących ich ziemie od stuleci, i… powołać do życia wspólne państewko.
Dziś brzmi to niewiarygodnie. Kiedy po latach, w 1842 r. na łamach poznańskiego „Tygodnika Literackiego” opublikowano list Antoniego Amilkara Kosińskiego, gdzie jest wspomniany „projekt opanowania Grecji”, redakcja opatrzyła go znakiem zapytania. W odpowiedzi napisał do czasopisma generał Franciszek Morawski, któremu Dąbrowski opowiadał o swoich planach. „Tam łącząc dwa nieszczęśliwe ludy, pozbawione ojczyzn, chciał założyć nowy naród pod nazwą Grecko-Polski. Zawiązał już był nawet w tej mierze korespondencję i umowę Dąbrowski z celniejszymi Grekami i projekt już był zupełnie do wykonania dojrzały” – pisał Morawski.
„Ilekroć o tej śmiałej myśli Dąbrowskiego mówiłem, z trudnością dawano jej wiarę” – przyznał. Ten projekt miał bowiem cudowny posmak absurdu. Nie udało się odbudować Rzeczypospolitej w starym miejscu, to stwórzmy ją w innej części Europy! Historyk Marian Kukiel nazwał to „wskrzeszeniem Sparty na polskich bagnetach”. Pozostawało tylko czekać na zielone światło ze strony Francuzów.
Francuzi sami sobie zaszkodzili
Pełen nadziei Dąbrowski pojechał do Lyonu. Gen. Joachim Murat, szwagier Bonapartego, lubił Polaków i załatwił polskiemu dowódcy osobistą audiencję u Napoleona 15 stycznia 1802 r. Prawdopodobnie wtedy szef Legionów przedstawił grecki projekt, a Bonaparte zażyczył sobie noty na piśmie.
Dzień później Dąbrowski spotkał się z Talleyrandem, cynicznym szefem francuskiej dyplomacji. Ten odniósł się do jego pomysłu bardzo sceptycznie. Los Polaków niewiele go obchodził i nie widział celu, dla którego Francja miałaby pomóc im zainstalować się w Grecji. Kategorycznie odmówił współpracy.
Wprawdzie Dąbrowski za pośrednictwem Murata przekazał Napoleonowi „Projekt usadowienia się w Rzeczypospolitej Egejskiej”, lecz na kolejnym spotkaniu 25 stycznia Bonaparte zbył go okrągłymi słówkami. Na domiar złego w Toskanii dwaj polscy dowódcy Michał Sokolnicki i Aleksander Różniecki pokłócili się i przy okazji upublicznili dotychczas tajny plan ataku Polaków na Wyspy Jońskie. „Nawet w wypadku aprobowania go przez Bonapartego trudno byłoby już teraz ukryć powiązania polsko-francuskie” – podkreślił Jan Pachoński.
Sprawa miała jeszcze jeden aspekt. Francuzi nie byli szczęśliwi, że polskie mięso armatnie zamierza im uciec. Wyjście Dąbrowskiego z grecką propozycją tylko przyśpieszyło decyzję o reorganizacji Legionów. W efekcie kilka tysięcy Polaków wysłano na Haiti, gdzie wybiły ich tropikalne choroby i miejscowi powstańcy.
Czas pokazał, że rezygnując z pomysłu Dąbrowskiego, Francuzi sami sobie zaszkodzili. Wyspy Jońskie, a właściwie Republika Siedmiu Wysp, stała się bowiem punktem wypadowym carskiej floty przeciw Napoleonowi.
Polak, Grek – dwa bratanki
Jeszcze przez jakiś czas Wyspy Jońskie pozostawały w orbicie zainteresowań polskiej emigracji. W 1805 r. jeden z legionowych oficerów, niejaki Szubert, próbował dostać się na Korfu z tajemniczą misją, na której temat jednak brak bliższych szczegółów. Wiadomo tyle, że skończyła się źle, ponieważ Szubert został aresztowany przez Rosjan. Dwa lata później na mapie politycznej Europy pojawiło się Księstwo Warszawskie, substytut niepodległej Polski, przez co plany zainstalowania się Polaków nad Adriatykiem definitywnie odeszły do lamusa. W tym samym 1807 r. Wyspy Jońskie trafiły zresztą w ręce Francuzów.
Historia niedoszłej Rzeczypospolitej Polsko-Greckiej pozostaje jednak połączeniem najlepszych sarmackich cech: odwagi, fantazji i umiłowania wolności. Sam plan zajęcia Wysp Jońskich zdumiewa rozmachem. Zwraca uwagę fakt, że Polacy pochodzący z wielokulturowej Rzeczypospolitej Obojga Narodów nie widzieli problemu w unii z Grekami, z którymi nie mieli ani wspólnego języka, ani religii.
Łączyła ich jedynie chęć wyzwolenia ojczyzny spod okupacji, co uważali za wystarczające. Nie dziwi więc, że gdy w 1821 r. Grecy wzniecili antytureckie powstanie, które po upływie dekady miało im przynieść upragnioną niepodległość, wzięli w nim udział także polscy ochotnicy.