Swego czasu naukowy postęp budził wiele wątpliwości. Te eksperymenty dziś są nie do pomyślenia
Publiczne eksperymenty z płonącymi gazami, elektrycznością i ożywianiem trupów – tak jeszcze w XIX w. wyglądała popularyzacja nauki. Na makabrycznych pokazach zjawiała się cała śmietanka towarzyska Europy.
- Magdalena Salik
W tym artykule:
- Taniec Śmierci
- Z uniwersytetu do pubu
- Chemik zapamiętany przez swoje błędy
- Rozrywka dla elit
- Łowcy skór
- Nie pomogła nawet droga prawna
- Sekcja za 50 centów
Dla profesora Giovanniego Aldiniego 17 stycznia 1803 r. miał się okazać najważniejszym dniem w życiu. Na oczach znamienitej londyńskiej publiczności sławny Włoch zamierzał wprawić w ruch ciało nieboszczyka. Ponieważ do tak nowatorskiego i delikatnego eksperymentu nie można było użyć byle jakich zwłok, do gmachu Royal College of Surgeons – jednego z najsłynniejszych ówczesnych ośrodków naukowych – prosto z szubienicy dostarczono trupa skazańca. Było to ciało 26-letniego George’a Fostera, powieszonego za utopienie żony i dziecka w Paddington Canal.
Prof. Aldini nie wypadł sroce spod ogona. Jego stryjem był Luigi Galvani, włoski anatom, który ponad 20 lat wcześniej odkrył, że impuls elektryczny powoduje skurcz mięśni w nodze martwej żaby. Galvani zrozumiał wówczas, że to elektryczność jest tajemniczym, poszukiwanym od dawna „fluidem”, za którego pomocą nerwy poruszają mięśniami. Jego bratanek i współpracownik Aldini uczynił z odkrycia stryja trampolinę do międzynarodowej sławy. Występ w Londynie był ukoronowaniem całej serii mrożących krew w żyłach pokazów, z którymi objeżdżał Europę. Poza nieboszczykiem główną rolę odgrywała w nich najnowsza zdobycz nauki – 120 miedziano-cynkowych ogniw Volty.
Najbardziej kontrowersyjne eksperymenty medyczne w historii
Począwszy od nazistowskich eksperymentów medycznych po próby genetycznej modyfikacji dzieci, nieetyczne badania naukowe budzą kontrowersje. Czy współcześni uczeni powinni się do nich odwoł...Taniec Śmierci
Włoch rozpoczął swój pokaz od głowy – połączone z baterią elektrody przyłożył do ust i ucha Fostera. Szczęka martwego mordercy zadygotała, a jego usta wykrzywiły się w grymasie bólu. Eksperymentator „ożywiał” następnie kolejne części ciała skazańca. W zależności od tego, przez co przepuszczał prąd, kręgosłup Fostera wyginał się w łuk, jego ramiona uderzały o stół, a pierś unosiła się, jakby wciągał do płuc powietrze. Najbardziej widowiskowy efekt przeznaczony został na finał – Aldini podłączył do prądu ucho i odbyt trupa, w efekcie czego zwłoki zostały wprawione w złowieszczy taniec. Poruszały się nie tylko ręce, ale i nogi Fostera. – Tej części publiczności, która była nie dość poinformowana, mogło się wydawać, że niegodziwiec jest o włos od powstania z martwych – komentował autor artykułu, który ukazał się kilka dni później w „London Times”.
Aldini kontynuował swoje popisy w stolicy Wielkiej Brytanii, przeprowadzając kolejne eksperymenty z elektrycznością, m.in. przepuszczając prąd przez uciętą głowę wołu. Opisy jego występów przetrwały do naszych czasów i są często podawane za przykład jednych z najbardziej drastycznych eksperymentów dokonywanych na oczach szukających mocnych wrażeń widzów. W rzeczywistości publiczne pokazy doświadczeń naukowych na przełomie XVIII i XIX wieku, szalenie popularne zwłaszcza w Wielkiej Brytanii, wcale nie miały szokować. Ich funkcją było, owszem, dostarczanie rozrywki, ale nie tylko. Wyrastały z brytyjskiego oświecenia – mody na naukowe dyskusje. Ich toczenie stanowiło dowód światłości umysłowej, wreszcie – miały umoralniającą funkcję. Nie bez przyczyny przedmiotem eksperymentu Aldiniego było ciało skazańca.
Z uniwersytetu do pubu
Najstarsza nowożytna akademia nauk, Towarzystwo Królewskie w Londynie, została założona w 1660 r. Natychmiast po powstaniu członkowie Towarzystwa musieli rozwiązać nie lada problem – zdecydować, czy nowoczesną naukę należy prezentować szerszej publiczności, czy też powinna pozostać „wiedzą tajemną”? Pierwotnie w gmachu tej szacownej instytucji naukowcy mieli działać wyłącznie w ustronnych pracowniach. Po długiej debacie zdecydowano jednak, że zdobyczami nauki należy się dzielić ze starannie wyselekcjonowanym, ale jednak zewnętrznym gronem. I to nie tylko przez publiczne wystąpienia oraz eksperymenty, ale również przez publikowanie dokonań naukowych i korespondencję z innymi specjalistami w danej dziedzinie.
Orędownikiem tego podejścia był Robert Boyle, chemik i fizyk, jeden ze współzałożycieli Towarzystwa. Zasłynął on, poza sformułowaniem znanego ze szkoły prawa Boyle’a-Mariotte’a, zracjonalizowaniem podejścia do naukowego eksperymentu. W jego czasach sama idea robienia doświadczeń była jeszcze kontrowersyjna. Boyle jako pierwszy naukowiec o ustalonej renomie przeprowadzał eksperymenty w kontrolowanych warunkach, a następnie dzielił się ich wynikami, opisując wnioski, ale i wykorzystane urządzenia oraz całą badawczą procedurę. Umożliwiało to powtarzanie doświadczeń przez innych, a nauka zyskiwała cechy nowoczesne. Pozwalała rozmawiać o sprawdzalnych faktach, które – w przeciwieństwie do teoretycznych idei, poglądów religijnych czy prywatnych opinii – zaczynały być uznawane za podstawę do dyskusji nad organizacją życia społecznego.
W XVIII w., epoce oświecenia, nauka po raz pierwszy wyszła poza uniwersytet – i to dosłownie. Według Jana Golinskiego, historyka nauki z University of New Hampshire, „zajmujący się nauką praktycy prezentowali swoje dokonania w miejscach, które nie były odizolowane od społeczeństwa. Naukę praktykowano w kawiarniach, salonach, gospodach, warsztatach rzemieślniczych, a udział w czymś, co historycy nazwali sferą publiczną, była warunkiem naukowej aktywności”. Choć nie istnieli jeszcze naukowcy we współcześnie rozumianym sensie tego słowa – odkrycia dokonywał zarówno rzemieślnik, próbujący usprawnić proces produkcji, jak i arystokrata zabijający nadmiar wolnego czasu – wszyscy, którzy mieli do czynienia z filozofią i filozofią naturalną, znajdowali wokół siebie chętną do słuchania publiczność.
Brytyjskie oświecenie słynie z nadzwyczajnej liczby nieformalnych kółek zainteresowań. Na zebrania takich kółek zapraszani byli lub sami przyjeżdżali z wykładami i doświadczeniami pierwsi eksperymentatorzy. Uczestniczenie w ich pokazach należało do dobrego tonu, naukowcy zaś uzyskiwali nie tylko sławę, ale też uwierzytelnienie własnych odkryć poprzez prezentowanie ich w obecności osób o wysokim statusie społecznym.
Chemik zapamiętany przez swoje błędy
Kimś, kogo – używając współczesnego języka – można by nazwać najsłynniejszym osiemnastowiecznym popularyzatorem nauki, był Joseph Priestley. Ten znakomity chemik został jednak zapamiętany głównie przez swoje błędy. Choć odkrył tlen, nie zrozumiał znaczenia tego pierwiastka w procesie spalania. Za to zażarcie i aktywnie bronił barwnej, choć całkowicie nieprawdziwej teorii flogistonu – tajemniczego czynnika, który miał znajdować się w każdej substancji palnej i którego ilość, w miarę spalania się, miała się w tej substancji zmniejszać. W rezultacie nawet po śmierci Priestley narażony był na nieprzychylne i złośliwe komentarze. Nazwano go np. ojcem współczesnej chemii, który nigdy nie uznał swojej córki.
Niesławny zwolennik flogistonu miał jednak nowatorskie pomysły. Był jednym z pierwszych, którzy uczyli dzieci, wykorzystując eksperymenty. Używał pomocy wizualnych, a swoje wykłady spisywał i rozdawał uczniom. Jak powiedział o nim Hasok Chang, historyk i filozof nauki z University of Cambridge, „był prawdziwym duchem Oświecenia, zgodnie z którym nauka mogła rozkwitać, stając się częścią kultury”.
Rozrywka dla elit
Na początku XIX w. władze miejskie Londynu zdecydowały się na wprowadzenie pionierskiego rozwiązania komunikacyjnego. Albemarle Street, przy której znajdowała się siedziba brytyjskiego towarzystwa naukowego Royal Institution, została pierwszą ulicą jednokierunkową w stolicy Wielkiej Brytanii. Ten radykalny krok wykonano, ponieważ ruch w alei paraliżowany był przez częste korki. Ilekroć w Royal Institution występował Humphry Davy – chemik, wynalazca, fizyk, odkrywca m.in. sodu, potasu, magnezu i strontu – Albemarle Street całkowicie blokowały karety i powozy tłoczące się przed wejściem.
Ówczesna śmietanka towarzyska nie żądała od naukowca zbyt wiele. Wystarczyło, by w czasie pokazu wybuchał ogień, strzelały iskry, gazy syczały, a kawałki metalu roztapiały się w tajemniczy sposób, by eleganckie damy i nie mniej wymuskani dżentelmeni byli w pełni usatysfakcjonowani. Davy dostarczał tego wszystkiego – od kiedy w 1801 r. przeprowadził się z Kornwalii do Londynu, natychmiast zyskał sławę jako ten, który wie, jak zainteresować publiczność. Jego pierwszy pokaz – demonstrację zaciągania się podtlenkiem azotu, czyli gazem rozweselającym – oglądało 500 osób. Choć wydarzenie zostało uwiecznione w karykaturze, Davy się nie zraził, a jego pokazy zawsze miały teatralną oprawę.
Londyńska publiczność oglądała m.in. ,jak za pomocą elektrolizy Davy wyizolowywał odkryte przez siebie pierwiastki. Pomysł, by przepuszczać prąd przez wodę lub roztwory zawierające metale alkaliczne, był jego autorstwa, podobnie jak prosty aparat do elektrolizy. Baterię składającą się z ogniw Volty Davy połączył z elektrodami, które następnie wkładał do roztworu (w ten sposób uzyskał potas z wodorotlenku potasu, a sód z sody kaustycznej). Wszystko to pokazywał publiczności, na której zarówno aparatura – ogromna bateria składająca się z 600 ogniw – jak i same doświadczenia – w ich trakcie Davy wrzucał np. metaliczny potas do wody – wywierały ogromne wrażenie. Podczas wykładów damy robiły notatki, dżentelmeni zaś chętnie zamieniali się w jego asystentów. Choć duże powodzenie ściągało na naukowca krytykę (zarzucano mu np., że stał się goniącym za sławą dandysem i że nadmiernie schlebia kobietom), to Davy niewątpliwie był pierwszym świadomym reżyserem i aktorem publicznego naukowego show. Jeśli Priestley był pracowitym popularyzatorem, Davy osiągnął status naukowej gwiazdy.
Nie należy się dziwić, że przez następne dziesięciolecia znajdował rzesze naśladowców. Publiczne oraz prywatne pokazy inhalacji gazem rozweselającym weszły do stałego repertuaru rozrywek elit w pierwszej połowie XIX stulecia, a naukowcy
(np. Alexander von Humboldt czy Michael Faraday) bardzo chętnie prezentowali swoje dokonania publicznie, podczas otwartych wykładów.
Najbardziej ambitni nadal wierzyli, że nauka, a konkretnie prąd elektryczny, może przywracać ludziom życie. W 1818 r.
szkocki lekarz Andrew Ure urządził w Glasgow pokaz, który przebił nawet słynne londyńskie występy Aldiniego. Ure wykorzystał zwłoki mordercy Matthew Clydesdale’a. Stymulował m.in. nerwy przeponowy i kulszowy nieboszczyka, osiągając spektakularny rezultat – zwłoki się trzęsły, jakby trupowi było zimno, drżały konwulsyjnie, a klatka piersiowa podnosiła się i opadała. Gdy Ure zajął się nerwem nadoczodołowym, twarz Clydesdale’a zaczęła stroić złowieszcze miny – pojawiały się na niej grymasy cierpienia, gniewu i rozpaczy. Jak odnotował eksperymentator, na tym etapie pokazu „kilku widzów musiało opuścić pomieszczenie z powodu strachu lub rozstroju żołądka, a jeden dżentelmen zemdlał”. Naukowiec podsumował: „istnieje możliwość, że życie zostało na pewien czas przywrócone”. Wierzył w to również William Sturgeon, inżynier, twórca pierwszego elektromagnesu, który jeszcze w latach czterdziestych XIX wieku przepuszczał prąd przez zwłoki topielców.
Łowcy skór
Nieboszczycy służyli nauce dużo wcześniej, zanim słynny bratanek Galvaniego wpadł na pomysł, by razić ich prądem. Sekcje zwłok były niezbędne dla kształcenia adeptów medycyny, jednak w średniowieczu często musiały być przeprowadzane w ukryciu. Jak pisze w „Podłych ciałach” Gregoire Chamayou: „we Włoszech doby Renesansu niektóre rodzaje sekcji zwłok były uznawane za hańbiące. Takimi sekcjami były przede wszystkim sekcje publiczne”. Przeprowadzano je w teatrach anatomicznych, a do autopsji wykorzystywano zwłoki skazańców lub nędzarzy zmarłych w szpitalach. Spowodowało to, że sekcja zaczęła się kojarzyć z karą i czymś upadlającym.
W XVII stuleciu nauka anatomii rozkwitła. Nie jest pewne, kto po raz pierwszy odważył się wówczas dokonać sekcji publicznie dla celów naukowych, ale wiele wskazuje, że w północnej Europie mógł być to Joachim Oelhaf, profesor anatomii i medycyny z Gdańskiego Gimnazjum Akademickiego. 27 lutego 1613 r. przeprowadził on sekcję zwłok płodu, a jej wyniki spisał i opublikował. Jego następcy napotkali problem, który związany był z odziedziczonym po renesansie negatywnym postrzeganiem sekcji – brak ciał. Chętnych do nauki anatomii było więcej niż dostępnych zwłok, które mogły być przeznaczone do tego celu, czyli zwłok skazańców.
Nie pomogła nawet droga prawna
We Francji spróbowano to rozwiązać na drodze prawnej – Chamayou przywołuje rozporządzenie z 12 marca 1633 r., które pozwalało chirurgom nabywać ciała skazańców od wykonawców kar za 3 liwry za sztukę. W Anglii chciano zwiększyć podaż – w 1636 r. edykt królewski obwieszczał, że Oxford University może zaopatrywać się w zwłoki powieszonych nie tylko w mieście, ale również w promieniu 21 mil wokół niego. Możliwe było też negocjowanie sprzedaży ciała z samym skazanym, jednak żadne z tych rozwiązań nie zaspokajało rosnącego popytu na zwłoki. W obu krajach pod szubienicami dochodziło do kłótni, a nawet rękoczynów, w których brali udział studenci chirurgii i krewni zmarłych.
W XVIII w. sytuacja zaogniła się do tego stopnia, że w 1768 r. w Lyonie z powodu prób przechwycenia zwłok wybuchały zamieszki. W Anglii było jeszcze gorzej: w roku 1752 uchwalono tzw. Murder Act, pozwalający sędziom skazywać, oprócz kary śmierci, na publiczną sekcję post mortem (do jej wykonania prawo zobowiązywało członków londyńskiej Company of Surgeons). W rezultacie publiczna sekcja sama z siebie stała się karą, a zwłoki, na których mogliby się kształcić przyszli lekarze, stały się jeszcze cenniejsze. Rozpowszechniły się kradzieże zwłok (wiele nagrobków z tego okresu przed złodziejami chronią metalowe kraty), zdarzało się też, że mordowano dla zdobycia ciał. Sytuacja została opanowana dopiero po uchwaleniu w 1832 r. Anatomy Act, zgodnie z którym zwłoki do nauki anatomii można było legalnie kupować w szpitalach.
Pies Pawłowa to symbol nauki. Jak eksperymenty z trawieniem wpłynęły na rozwój psychologii?
Odkrycie przez fizjologa Iwana Pawłowa warunkowania, które teraz określamy jako klasyczne, stanowiło istotną część historii psychologii. Kluczową rolę odegrał tu pies Pawłowa. A właśc...Sekcja za 50 centów
Swój udział w zmianie podejścia do publicznych sekcji mieli intelektualiści. John Stuart Mill zachęcał osoby szlachetnie urodzone do przekazywania swoich ciał po śmierci lekarzom, ponieważ – jak pisał – „jeśli robiliby to ludzie szanowani za swoje cnoty, to hańba, którą wiąże się z autopsją, być może z czasem by znikła”. Jeszcze dalej posunął się Jeremy Bentham, ekscentryk i utylitarysta. Zdecydował, że jego ciało po śmierci zostanie poddane publicznej autopsji, a następnie zmumifikowane. Mumia, nazwana
„auto-icon”, ubrana w odzież filozofa, miała być prezentowana publicznie. „Auto-icon Benthama jest do dzisiaj wystawiany – pisze Chamayou. – Ponieważ stan oryginalnej mumii uznano za zbyt odpychający, oglądać ją można w woskowej masce”.
Jak to zwykle bywa, Bentham znalazł naśladowców. Jedni działali z pobudek idealistycznych – publiczna autopsja Johanna Spurzheima miała wykazać prawdziwość frenologii, pseudonauki zakładającej (w uproszczeniu), że na podstawie kształtu czaszki człowieka można wnioskować o jego talentach i charakterze. Po sekcji mózg Spurzheima jego czaszkę i serce umieszczono w słojach z alkoholem i wystawiono na widok publiczny. Inni szukali zarobku – przedsiębiorczy Amerykanin Phineas T. Barnum wycenił na 50 centów możliwość obejrzenia na żywo sekcji zwłok Joice Heth, która jakoby miała dożyć wieku 160 lat (w rzeczywistości zmarła około osiemdziesiątki). Autopsję przeprowadzoną w lutym 1836 r. w New York’s City Saloon śledziło 1500 widzów.
Szokujące? Historyczna makabra? Nikt dzisiaj nie chciałby uczestniczyć w podobnym wydarzeniu? Wręcz przeciwnie. Przy okazji otwarcia w 2017 roku w Poznaniu wystawy „Body Worlds Vital” – jednej z odsłon projektu „Body Worlds” Gunthera von Hagensa – organizatorzy pochwalili się, że do tej pory ekspozycję prezentującą spreparowane ludzkie zwłoki obejrzało na całym świecie 45 mln ludzi.