Reklama

Ciemnymi uliczkami paryskiej Dzielnicy Łacińskiej wieczorem przemyka drobna postać w skromnej czarnej sukni. Mija hałaśliwe grupki pijanych studentów. Mimo uszu puszcza wulgarne zaczepki prostytutek – myśli krążą wokół równań różniczkowych. Wpada w bramę kamienicy, wdrapuje się na szóste piętro, do pokoiku na mansardzie. Czekają tam na nią taboret, łóżko, drewniana skrzynia, puste wiadro na węgiel i malutka kuchenka spirytusowa. Większa jej nie- potrzebna, bo i tak gotuje tylko wodę na herbatę. Nie ma bladego pojęcia, z czego robi się rosół. Posiliwszy się naparem i kawałkiem czekolady, rozkłada książki i kajety. Chybotliwy płomień lampy naftowej pada na jej skupione, stalowoszare oczy, blade wysokie czoło, wydatne kości policzkowe i gęste popielate włosy.

Reklama

Maria Skłodowska ma 24 lata i maturę. Właśnie zaczęła wymarzone studia na Sorbonie. Nie zaprząta sobie głowy takimi drobiazgami jak jedzenie, opał do piecyka, spanie czy zakup nowej sukni, gdy stara jest cała pocerowana i wyświecona. Mimo że w Paryżu mieszka już kilka miesięcy, nie wie, gdzie robi się podstawowe zakupy. Ojca prosi o nadanie jej z Warszawy pocztą herbaty i żelazka – na co posyła mu ostatnie wysupłane franki. Ma za to doskonałe rozeznanie w godzinach otwarcia bibliotek, rozkładzie zajęć ze studiów fizykalnych i literaturze naukowej. Zaskoczony jej postawą jest nawet jej szwagier, Kazimierz Dłuski, jedyna rodzina w Paryżu: Panna Mania bardzo poważnie pracuje. (...) Jest to osóbka nader niezależna, więc chociaż mnie Pan był łaskaw mianować jej oficyjalnym opiekunem, nie tylko mnie nie okazuje należytego respektu, ale mnie wcale nie słucha, o moją powagę zaś i autorytet dba tyleż, co o podarty trzewik – pisze w 1891 r. do jej ojca. Mańcia spełnia marzenie swego życia i jest tym pochłonięta bez reszty. Na wyjazd na uniwersytet czekała osiem lat. Nie wątpiła, że będzie studiować, choć w zaborze carskim kobiety nie miały wstępu na uczelnię, a w domu brakowało pieniędzy na kształcenie. Od małego uchodziła za zdolną, podobnie jak reszta rodzeństwa.

Błyskawicznie się uczyła, pochłaniała lektury, ślicznie rysowała, potrafiła spisać długi wiersz, słysząc go zaledwie dwa razy, w mig opanowała rosyjski, niemiecki, francuski i angielski. Nikt jednak nie nazywał jej genialnym dzieckiem. Rodzice [Marii] mieli rozumny zwyczaj nie popisywać się zaletami swoich dzieci – pisze we wspomnieniach jej córka Ewa. By dostać się na Sorbonę, zawarła ze starszą siostrą umowę. Najpierw Brońcia pojedzie do Paryża studiować medycynę, a Maria będzie jej posyłać pieniądze. Potem zamienią się rolami i w Paryżu wymknie się spod skrzydeł Broni i jej męża Dłuskiego. Siedemnastoletnia Mania upięła więc odrastające włosy, założyła najskromniejszą spośród i tak skromnych czarnych sukienek i poszła do warszawskiego pośredniaka. Dotychczas nosiła się krótko, co było w latach 80. XIX w. daleko posuniętym dziwactwem. Postanowiła skrzętnie skrywać swe ambicje intelektualne, rozsądnie oceniwszy, że nie pomogą jej w zdobyciu i utrzymaniu pracy guwernantki. Ale najwyraźniej niezbyt jej się to udawało. Miałam miejsce w Warszawie w domu adwokata B. Było mi tam tak piekielnie, jak najgorszemu nieprzyjacielowi nie życzę. Nasze stosunki z panią B. stały się w końcu tak lodowate, że nie mogłam wytrzymać i powiedziałam jej to, a że ona była mną zupełnie tak samo zachwycona jak ja nią, więc zrozumiałyśmy się doskonale – pisała w liście do swojej kuzynki Hani 10 grudnia 1885 r. Za 500 rubli rocznie trafiła do rodziny na „wsi zabitej dechami” w Szczukach, w płockiej guberni, gdzie przez dziesiątki kilometrów same „buraki, buraki, buraki”. Naturalnie, nic nie jest bez zarzutu na tym świecie, ponieważ i na słońcu są plamy. (...) Nic tu nie robią, tylko bawią się, a nas, co mniej udziału bierzemy w tem ogólnem pomięszaniu zmysłów, obmawiają okropnie. Mania zabawiła tam prawie cztery lata, posyłając do Paryża blisko połowę skromnej pensji.

Inteligentna i oczytana guwernantka w wolnych chwilach hasała konno po polach, powoziła, wiosłowała i ślizgała się na łyżwach. Wkrótce wśród buraczanych pól pojawił się kawaler, rok od niej starszy syn goszczących ją państwa Żórawskich. Na atrakcyjnego Kazimierza czyhały wszystkie matki w okolicy: wykształcony, urodziwy, świetny tancerz, dobra partia... Rozkwitła wielka miłość. Historia Mani i Kazia rozwijała się niczym w tanim romansie – rodzice Żórawscy nie zgodzili się na ślub z nauczycielką bez posagu. Na tym podobieństwo do literackiej fikcji się kończy. Kazik nie wykazał się odwagą i nie przeciwstawił się woli ojca. Zdruzgotana dziewczyna zmuszona była wracać do Warszawy.

Niedługo potem 24-letnia Skłodowska wyruszyła najtańszym pociągiem do Paryża. W autobiografii wspomina: Istnieją, chwalić Boga, na niemieckich kolejach znakomite wagony klasy czwartej, bez przedziałów wprawdzie, tylko z ławkami wzdłuż ścian, ale od czego mały stołeczek składany? Wysiedziała na nim cztery doby. W pokoiku w dzielnicy łacińskiej – tym na poddaszu z jednym stołkiem i kuchenką spirytusową – żyje za trzy franki dziennie z pieniędzy od Brońci. Czasem posili się kawałkiem czekolady, czasem pójdzie do baru na dwa jajka. Zdarza jej się zemdleć z głodu, ale utrzymuje, że to z przemęczenia. Bo uczy się bez przerwy, po kilkanaście godzin dziennie. Wśród braci studenckiej musi uchodzić za dziwoląga; w owym czasie słowo étudiante (studentka) na Sorbonie w naturalny sposób znaczy też „kochanka”. Panowie z wyższych sfer zaczytują się książką Fizjologiczne ograniczenia umysłowe kobiety, a zamykanie samodzielnie myślących żon w zakładach dla obłąkanych jest w dobrym tonie.

Mania konwenanse te łamie jakby przy okazji. Chcąc szybko zdobyć wiedzę i wracać do Warszawy, kierunek „fizykalny” kończy jako pierwsza kobieta na Sorbonie. W dodatku licencjat ten zdobywa w rekordowym czasie, po roku nauki, i to z pierwszą lokatą! Rok później, w 1894 r., (z drugą lokatą) dostaje licencjat z matematyki. O życiu uczuciowym przyszłej noblistki kolejny raz decyduje konieczność zdobycia pieniędzy na naukę. Do badań magnetycznych właściwości metali zachęca mademoiselle Skłodowską stypendium dla ubogich studentów. Jako że Maria zawsze działa z rozmachem, zaczyna szukać laboratorium, w którym zmieści się jej aparatura badawcza. Przyjaciel rodziny aranżuje więc spotkanie z 35-letnim zagorzałym kawalerem, który mógłby udostępnić jej pomieszczenie do badań i fachową wiedzę. Niejaki Piotr Curie uchodzi za niezłego naukowca, który o kobietach mawia, że emanują niezdrowym erotyzmem i odwodzą mężczyzn od realizacji wzniosłych ideałów. Jest totalnym przeciwieństwem romantycznego zawadiaki. Dla Mani zawarcie znajomości z Piotrem, wynalazcą kilku precyzyjnych instrumentów, które mogą okazać się pomocne w jej pracy, to okazja do dalszej nauki. Szybko docenia jego światły umysł, cieszy się z możliwości korzystania z dużego lokalu do eksperymentów. Stawia sobie za cel zdobywanie wiedzy i dąży do niego z szaleńczą pasją. Jej zaangażowanie zniechęciłoby niejednego kawalera, lecz na Piotra działa jak magnes.

Zaczynają razem pracować, on coraz częściej odwiedza ją (bez przyzwoitki!) w pokoiku na mansardzie, gdzie wspólnie ślęczą nad papierami i rozsupłują naukowe zagadnienia. Ani jedno, ani drugie zdaje się nie dostrzegać, że działają wbrew regułom towarzyskim stojącym na straży reputacji kobiety. Maria daje się ubłagać, że nie wróci do Warszawy do ojca i po roku znajomości w lipcu 1895 r. biorą skromny, dość nieszablonowy ślub – bez welonu, obrączek, wesela i intercyzy. Tę ostatnią uznają za całkiem zbędną. Za żadnym z nich nie stoi wielka (a nawet niewielka) fortuna. Miesiąc miodowy spędzają na rowerach. Te modne nowinki dla śmiałków kupili za pieniądze z podarku ślubnego. Model z łańcuchem nazywany „bezpiecznym” wymyślono zaledwie kilka lat wcześniej. Od tej pory wycieczki na bicyklach staną się ich ulubioną rozrywką. Państwo Curie pracy naukowej podporządkowują życie. Całe dnie spędzają w laboratorium, nocami ślęczą nad książkami. Są tak pochłonięci badaniami, że nie chcą nawet do ich nowego trzypokojowego mieszkania wstawić kanapy czy foteli. Wszak czyszczenie i trzepanie mebli zajmowałoby Marii zbyt wiele cennego czasu! Gości i tak nie zamierzają przyjmować, bo po co?

Maria stara się być przykładną żoną. Do nauki gotowania podchodzi z precyzją godną badacza. Zadaje siostrze dociekliwe pytania. Ile to jest szczypta soli? Co robić, żeby makaron się nie sklejał? Czy mięso na rosół zalewa się gorącą czy zimną wodą? Z zarządzania czasem mogłaby obronić doktorat. Opracowuje potrawy, które przyrządza się szybko, oraz takie, które same powoli dochodzą, gdy ona siedzi w laboratorium. Kiedy rodzi się córka Irena, Maria biega między domem a pracą. Wkrótce okazuje się, że nie ma wystarczającej ilości pokarmu i musi wynająć mamkę. Aby móc w pełni oddać się pracy, zatrudnia drugą opiekunkę. Pieniędzy nie przybywa (Piotr ma skromną pensję pracownika naukowego), a koszty szybują: między wrześniem a grudniem 1897 r. wydatki na opiekę nad dzieckiem wzrosły pięciokrotnie. Przemęczona i rozbita Maria miewa ataki paniki. Zdarza jej się nagle z przerażeniem wybiec z laboratorium, w strachu że opiekunka na spacerze zgubiła jej dziecko.

Co bez reszty pochłania małżonków Curie? Promieniowanie. Trzeba było znaleźć termin, który określałby nową własność materii, przejawiającą się w pierwiastkach toru i uranu. Zaproponowałam nazwę „promieniotwórczość” – pisze Maria w referacie dla Akademii Nauk. W pracy ta drobna kobieta posługuje się łopatą, wielkimi kadziami na palnikach, ogromnym prętem służącym jako mieszadło i prostymi narzędziami, które wymagają zręczności manualnej: wagą z malutkimi odważnikami i nieskomplikowanym układem elektrycznym. Najbardziej zaawansowanym technicznie elementem jest mocowany do wagi zwykły kryształ piezoelektryczny (jego własności odkrył Piotr). Skłodowska skrupulatnie analizuje za pomocą tego niewyszukanego sprzętu tony tzw. smółki uranowej, odpadu produkcyjnego z kopalni uranu. Kolejne dostawy ciężkiej czarnej rudy przybywają z kopalni w Austro-Węgrzech na terenie dzisiejszych Czech. Po setkach godzin spędzonych nad garami, z których unoszą się „emanacje” (dziś wiadomo, że silnie toksyczne), odkrywa, że smółka wytwarza promieniowanie, chociaż usunięto z niej promieniujący uran. W dodatku jest ono silniejsze niż promieniowanie uranu i toru! Wniosek? Nie mógł to być żaden z dotychczas znanych pierwiastków, ponieważ wszystkie były już zbadane, musiał to być zatem nowy pierwiastek chemiczny. To znów fragment referatu dla Akademii Nauk. Maria szaleje. Rozpoczyna wyścig o znalezienie nowego pierwiastka, po piętach depczą jej inni naukowcy. Ambicja nie pozwala jej na choćby chwilę odpoczynku. Przewala łopatą kolejne setki kilogramów smółki uranowej, prawie nie je, przestaje o siebie dbać. Twierdzi, że szkoda jej na to czasu. Przyjaciele zaczynają niepokoić się o jej zdrowie. Chce być pierwsza. Nowy pierwiastek nazywa polonem (na cześć ukochanej ojczyzny). Ogłasza odkrycie, chociaż nie udaje się jej wyseparować ze smółki czystego pierwiastka. Nie dba o poprawność naukową, jest zdeterminowana i przekonana o swojej racji. I rzeczywiście się nie myli, o czym świat dowie się później.

Po kolejnych czterech miesiącach pracy udaje się jej uzyskać substancję, której promieniotwórczość jest 900 razy większa od promieniotwórczości uranu. Tym razem otrzymuje materiał do niepodważalnej identyfikacji. 19 grudnia 1898 r. w dzienniku laboratoryjnym pisze, że odkryła drugi pierwiastek, rad. Państwo Curie nazwali go za łacińskim radius, promień. Skłodowska idzie za ciosem. Postanawia udowodnić istnienie polonu i wyodrębnić oba pierwiastki tak, żeby można było je zobaczyć w probówce. Potrzebuje dużej przestrzeni do badań i wielkich hałd smółki uranowej.

Dyrektor Sorbony przydziela jej hangar z dziurawym dachem, w którym do tej pory wykonywano pokazowe sekcje zwłok dla studentów. Bliżej mu do stajni niż laboratorium, w którym dokonuje się superprecyzyjnych pomiarów mających zatrząść nauką w posadach. W tej nędznej szopie przeżyliśmy najlepsze i najszczęśliwsze nasze lata, poświęcając całe nasze życie zamierzonemu dziełu – pisze Skłodowska w autobiografii. Jedną z naszych rozrywek było zachodzić do pracowni wieczorem. Dostrzegaliśmy wtedy ze wszystkich stron słabo mieniące się zarysy szkieł i torebek, w których mieściły się nasze preparaty. Był to widok naprawdę cudowny i zawsze dla nas nowy. Żarzące się rurki wyglądały jak nikłe czarodziejskie światełka. Rzeczywiście, świecą tak intensywnie, że nawet 100 lat później osobiste rzeczy państwa Curie – ubrania, dokumenty – są skażone promieniowaniem.

Maria w 1902 r., po czterech latach pracy, wreszcie uzyskuje kilka okruszków chlorku radu. Żeby go zdobyć, własnoręcznie przetworzyła osiem ton (!) smółki uranowej i wykorzystała 400 ton wody. W nauce zawrzało. W następnym roku przychodzi nominacja do Nagrody Nobla dla dwóch mężczyzn: Piotra Curie i Henriego Becquerela, który jako pierwszy zauważył promieniowanie uranu. Udział Marii w odkryciach jest całkowicie pominięty. Zaprzecza mu nawet większość znanych uczonych (mężczyzn, oczywiście), którzy regularnie odwiedzają laboratorium Skłodowskiej, widzą ją przy pracy i prowadzą z nią dyskusje. To niemożliwe, żeby kobieta odnosiła sukcesy w nauce – argumentują. Gdyby nie ostry sprzeciw Piotra, że albo zostaną uhonorowani razem z Marią, albo on rezygnuje z zaszczytu, nagroda pozostałaby w męskim świecie. Skłodowska cieszy się nie tyle z prestiżu (nagrodę przyznano dopiero trzeci rok z rzędu), co z 70 tys. złotych franków, które sfinansują dalsze badania. Jednak jest bardzo osłabiona, wychudzona, pojawiają się u niej pierwsze oznaki gruźlicy. Zły stan zdrowia potęguje żałoba po poronieniu. Aby ukryć niedyspozycję, państwo Curie odmawiają przyjazdu do Szwecji na ceremonię wręczenia Nagrody Nobla z fizyki za odkrycie promieniotwórczości.

Naukowe małżeństwo z dnia na dzień staje się sławne. Dostają zaproszenia na wykłady w Europie i w Ameryce, ku ich niezadowoleniu prasa wściubia nos w ich życie prywatne. Dostają stosy listów od wielbicieli, drażni ich, że czytanie poczty zajmuje cenny czas. Ludzie przeszkadzają nam w pracy (...). Bardzo nam się życie popsuło od czasu honorów i sławy. (...) Pewien Amerykanin pisał do mnie z prośbą, abym mu pozwoliła konia wyścigowego ochrzcić mojem nazwiskiem – wspomina Skłodowska w 1904 r. O ile państwo Curie są po prostu znani, o tyle na punkcie radu świat zwariował. Jego popularność nie maleje przez kolejnych 40 lat. Jest uważany za panaceum: woreczek z radioaktywnym pierwiastkiem noszony koło moszny ma przywracać męskość. Dodaje się go do herbaty, kremów do pielęgnacji twarzy (działanie rozświetlające i odmładzające), szminek, soli do kąpieli, ma zapobiegać łysieniu, wybiela zęby. Używa się go nawet w strojach, które świecą w ciemności.

Tymczasem państwo Curie już wiedzą, że rad w kontakcie ze skórą jest bardzo niebezpieczny. Piotr na próbę przykłada sobie preparat do ramienia – poparzenie długo nie chce się goić. Od manipulowania probówkami obydwoje mają popękane i poparzone palce. Kto by się jednak przejmował napisanym przez Piotra artykułem, w którym przestrzega przed szkodliwym działaniem radu na skórę? Odkrywcy pierwiastka zauważają wprawdzie oparzenia i fakt, że zwierzęta wystawione na kontakt z radem zdychają, ale nie kojarzą (a może nie chcą kojarzyć?) tego z własnym pogarszającym się stanem zdrowia. Mogę się jeszcze jako tako utrzymać w normalnym stanie o tyle tylko, o ile unikam wszelkiego fizycznego zmęczenia. Żona moja jest w tym samym położeniu – pisze Piotr 16 miesięcy po ceremonii noblowskiej. Maria po urodzeniu drugiej córki, Ewy, chudnie i słabnie, schorowany Piotr odczuwa bóle nóg, pleców, ma zaburzenia równowagi. 19 kwietnia 1906 r. zacina deszcz. Piotr wychodzi na ruchliwą ulicę. Parasol zasłania mu widok na drogę, słabe nogi nie pozwalają na szybką reakcję. 49-letni naukowiec wpada pod dyliżans i ginie na miejscu. Maria zapada się w żałobę. Przejmuje katedrę po mężu i zostaje pierwszą kobietą profesorem na Sorbonie.

Nieżyczliwi uderzają w jej najczulszy punkt – podważają odkrycie polonu i radu. Atak zmusza Skłodowską do jeszcze cięższej pracy, musi przecież udowodnić, że ma rację. Musi też uciszyć kierowane do niej niewybredne seksistowskie uwagi. Po trzech latach pracy kobieta naukowiec ustala z niesłychaną dokładnością masę atomową radu: 226,45. Nareszcie uzyskuje też rad w postaci bryłki białego metalu. Nawet najbardziej zaciekły wróg nie może już jej zarzucić, że rad nie istnieje! Czas mija, myśli o Piotrze się oddalają.

Ma 43 lata, gdy w jej życiu pojawia się pięć lat młodszy, wysoki, przystojny i inteligentny mężczyzna, niegdyś student państwa Curie. Zwierza się Marii, że żona go bije, pokazuje ranę na głowie po uderzeniu butelką. Wkrótce Maria zaczyna nosić białe i kolorowe suknie, znajomi jej nie poznają. Mój drogi Paulu, ściskam Cię tak czule, jak tylko potrafię. (...) Postaram się teraz wrócić do swej pracy, chociaż jest to trudne, gdy układ nerwowy jest tak bardzo pobudzony – pisze pani naukowiec w gorącym liście do kochanka... Do tej pory zdradzana Jeanne tolerowała wybryki męża. Ale obecność Skłodowskiej jest dla niej nie do zniesienia. Pewnego dnia zdybie Marię w ciemnej uliczce, grożąc, że ją zabije, jeśli ta nie wyniesie się z Paryża. Emocjonalne wydarzenia w życiu osobistym zbiegają się z kolejnymi sukcesami w nau
ce: Skłodowska dostaje nominację do drugiej Nagrody Nobla!

Paryski światek nie może tego ścierpieć. Jak to możliwe, żeby kobieta, w dodatku rozwiązła, została uhonorowana za samodzielne odkrycia naukowe? Mściwa żona wykrada intymne, śmiałe listy Marii i wysyła do prasy. Ukazują się w brukowcu niemal w przeddzień jej wyjazdu do Szwecji na ceremonię. W okna domu „niszczycielki związków” lecą kamienie. Co znamienne, Paula nikt nie potępia. Tymczasem rusza nagonka na Marię i tych, którzy jej sprzyjają. Nie milkną protesty, że kobieta bez czci nie zasługuje na wyróżnienie, a pojawienie się jej przed szwedzką królową wywoła skandal. Nagroda została mi przyznana za odkrycie radu i polonu. Uważam, że nie ma związku pomiędzy moją pracą zawodową a realiami życia prywatnego – odcina się Maria. Wbrew głosom szowinistów ceremonia odbywa się z najwyższymi honorami. Namiętny kochanek Paul ma jednak dość zamieszania i wraca do żony, ignorując podwójną noblistkę. Porzucona badaczka w stanie ciężkim trafia do szpitala: ma niewydolność nerek, ciężką depresję i myśli samobójcze. Podnosi się z tego z trudem, chroniąc się czarnych sukniach.

Wraz z wybuchem i wojny światowej Maria znowu rzuca się w wir pracy, pociągając za sobą wielu ochotników. Tym razem wymyśla mobilne aparaty rentgena zainstalowane w samochodzie. Odkryte 20 lat wcześniej promienie X nadal były bardziej ciekawostką przyrodniczą niż narzędziem medyków – niedługo przed wojną hochsztaplerzy oferowali lornetki teatralne, które w cudowny sposób pozwalały oglądać aktorów nago. Curie zatem sama zasiada za kierownicą i przez cztery lata zawieruchy jeździ do rannych żołnierzy pomagać w opatrywaniu złamań i postrzałów.

Ta dobroczynna działalność oczywiście nie pozostaje obojętna dla jej zdrowia. Słabość fizyczną i złe wyniki badań krwi potęgują kolejne, coraz poważniejsze niedyspozycje. Maria słyszy szumy w uszach, prawie traci wzrok z powodu katarakty. Aby ukryć swój brak sprawności przed współpracownikami, próbuje udawać, a przed obcymi i pismakami chroni ją nazwisko Carre, na które rejestruje się do lekarza. Po czterech operacjach na zaćmę w latach 1923–1930 i wszczepieniu soczewki, która nie pozwala na akomodację oka, pisze do swojej młodszej córki Ewy: Przyzwyczaiłam się do chodzenia bez okularów. (...) Najwięcej przeszkadza mi widzenie podwójne: z jego to przyczyny nie poznaję ludzi, którzy się do mnie zbliżają. Co dzień ćwiczę się w czytaniu i pisaniu, dotychczas jednak jest to trudniejsze od chodzenia! Z pewnością będziesz musiała mi dopomóc w redagowaniu artykułu dla Encyklopedii Brytyjskiej. Wkrótce jednak znowu sama prowadzi samochód i wraca do precyzyjnych pomiarów w laboratorium. Po 35 latach wdychania „emanacji” radu i czterech latach przy promieniach X Maria Skłodowska-Curie cieszy się życiem do 4 lipca 1934 r. Błyskotliwe geny państwo Curie przekazali swoim potomkom. Ich córka Irene Joliot-Curie była drugą kobietą na świecie, która zdobyła Nagrodę Nobla, a jej dzieci również są uznanymi naukowcami.

Reklama

Reklama
Reklama
Reklama