Olimpiady z mazurkiem: Igrzyska po polsku
Latem 1920 r. Antwerpia żyła olimpiadą. Pierwszą, na którą zaproszona została Polska reprezentacja szykowana przez powstały rok wcześniej Polski Komitet Igrzysk Olimpijskich. Tyle że latem 1920 r. nad Wisłą działy się rzeczy znacznie ważniejsze.
Stadiony opustoszały, bo większość sportowców ruszyła na front wojny polsko-bolszewickiej. W Belgii jednak o Polsce nie zapomniano: w defiladzie otwierającej igrzyska niesiono symboliczną biało-czerwoną flagę.
Oficjalny debiut polskiego sportu na olimpijskim szlaku przypadł więc na Paryż i rok 1924 r., ale pierwszy występ Polaków w tej imprezie miał miejsce 12 lat wcześniej, w rozgrywanych w Sztokholmie igrzyskach V olimpiady. Niewiele brakowało, by wzięła w nich udział oficjalna reprezentacja Galicji. Osobne ekipy miały wtedy wchodzące w skład Monarchii Austro-Węgierskiej Węgry i Czechy, ale względy proceduralne (brak krajowego komitetu olimpijskiego) na to nie pozwoliły.
Tym niemniej pojechał i startował w zawodach biegacz ze Lwowa Władysław Ponurski. Sukcesów nie miał, bo odpadł w eliminacjach na dystansach 200 i 400 m, ale zapisał się w historii jako pierwszy nasz olimpijczyk, obok jeźdźca Karola Rómmla, rotmistrza armii rosyjskiej, później podpułkownika Wojska Polskiego, który w Sztokholmie zaliczył pierwszy ze swoich trzech olimpijskich startów. Trzecim Polakiem w igrzyskach sztokholmskich był (także w reprezentacji Rosji) późniejszy generał i twórca polskiego jeździectwa sportowego Sergiusz Zahorski.
W Paryżu nasi sportowcy znaleźli się już na liście medalistów. Srebrny krążek w drużynowym wyścigu kolarskim na 10 okrążeń toru (czyli 4 km) zdobyli warszawiacy ze słynnych Dynasów, gdzie funkcjonował tor kolarski – Jan Łazarski, Tomasz Stankiewicz, Franciszek Szymczyk i Józef Lange. Był to wyścig „na dopędzenie”, jak wtedy mówiono: drużyny startowały z przeciwległych krańców toru i jedna starała się dogonić drugą. W finale Polacy przegrali z Włochami – niewykluczone, że przez nadmiar ambicji najlepszego w zespole Langego. Postanowił on przejechać na prowadzeniu całe okrążenie, chociaż zmiana lidera następuje zwykle w połowie.
Lange osłabł i stracił tempo, równocześnie wybijając zespół z rytmu. Miał prawo wierzyć w swoje umiejętności, bo był w świetnej formie, o czym świadczy bardzo dobre piąte miejsce w dystansowym wyścigu indywidualnym na 50 km. Tego samego dnia, ale kilka godzin później, brązowy medal w jeździeckim konkursie skoków przez przeszkody zdobył Adam Królikiewicz. Jednym z członków ekipy jeździeckiej był Tadeusz Komorowski, który przeszedł później do historii jako generał „Bór”, dowódca Powstania Warszawskiego.
Mało kto spodziewał się, że już w nastepnych igrzyskach Polska będzie miała pierwszą mistrzynię olimpijską. Została nią Halina Konopacka, wszechstronnie uzdolniona, piękna dama z towarzystwa, znakomicie jeżdżąca na nartach i konno, świetnie grająca w tenisa, zapalona automobilistka, a przy tym utalentowana malarka i poetka, której wiersze drukowano w Wiadomościach Literackich i Skamandrze. Znany jest jej udział w ewakuacji złota Banku Polskiego w 1939 r., gdy wraz z mężem, ministrem skarbu Ignacym Matuszewskim, brawurowo przeprowadziła pod niemieckimi bombami autobus z cennym ładunkiem do granicy z Rumunią, a potem przez Turcję i Syrię na statek do Francji. W 1928 r. w Amsterdamie Konopacka wystartowała w rzucie dyskiem i wygrała, bijąc rekord świata. Do końca wyczynowej kariery nikt na świecie nie zdołał jej pokonać w tej konkurencji!
Największą furorę podczas igrzysk w Berlinie w roku 1936 zrobiła piękna wychowanka Łódzkiego Klubu Sportowego Maria Kwaśniewska. Zdobyła brązowy medal w rzucie oszczepem, ale do historii (a może tylko do legendy) przeszła jeszcze z innego powodu. – Hitler napadł na Polskę, bo nie chciałam mu ulec – mawiała później. Faktycznie, była najładniejsza spośród medalistek tej konkurencji (którą wygrała Niemka) i Hitler zaczął się do niej zalecać, ale dostał po łapach. W miarę upływu lat zawsze dowcipna pani Maria dodawała coraz bardziej pikantne szczegóły spotkania. Maria Kwaśniewska-Maleszewska to wybitna postać polskiego sportu. Z oddaniem pomagała innym podczas okupacji, potem aż do śmierci (zmarła w roku 2007 w wieku 94 lat) pracowała w Polskim Komitecie Olimpijskim, zajmując się m.in. zawodnikami, którym się w życiu nie powiodło.
62 złote medale zdobyli polscy sportowcy w letnich igrzyskach olimpijskich i dwa w zimowych, nie sposób więc w tym miejscu wymienić wszystkich nazwisk. Nie można jednak nie wspomnieć o takich postaciach jak Elżbieta Duńska-Krzesińska, która wygrała skok w dal w 1956 r. w Melbourne. Rekordu świata nie pobiła wówczas tylko dlatego, że podczas lądowania jej długi blond warkocz „machnął” o zeskok, zaś zgodnie z regulaminem liczy się ostatni ślad na piasku. Cztery lata później, na wszelki wypadek już bez warkocza, Krzesińska wywalczyła w Rzymie srebrny medal.
Bokser Tadeusz Walasek przegrał niezasłużenie w finale turnieju w Rzymie z rywalem ze Stanów Zjednoczonych, co po powrocie do kraju kibice wynagrodzili mu szczerozłotą kopią medalu (zwycięzcy otrzymywali krążki zaledwie pozłacane). Jeden z największych pięściarzy w historii polskiego boksu Zbigniew Pietrzykowski też przegrał w finale, ale nie z byle kim: pokonał go nieznany wcześniej 18-letni Cassius Clay, który później przeszedł do historii nie tylko sportu jako Muhammad Ali.
Bokserzy wygrywali olimpijskie turnieje już wcześniej, a także później, ale takiego sukcesu jak w Tokio w 1964 nie odnieśli nigdy. Józef Grudzień, Jerzy Kulej i Marian Kasprzyk wygrali trzy kolejne walki finałowe. Działo się to o piątej nad ranem polskiego czasu, ale cała Polska wówczas nie spała i chyba wszystkie telewizory były włączone. Szczególnie dramatyczny był finał pochodzącego z Bielska-Białej Kasprzyka z Litwinem Tamulisem. Polak złamał podczas walki palec, ale cały czas zadawał ciosy kontuzjowaną ręką, nie dając po sobie poznać, że cierpi z bólu. Historia Kasprzyka stała się kanwą filmu Bokser. W głównej roli wystąpił Daniel Olbrychski, wielki przyjaciel sportowców, zwłaszcza bokserów.
Walka o medal w Tokio rozpoczęła się jeszcze przed zawodami. Kasprzyk miał kłopoty z prawem, ale słynny trener Feliks Stamm dał mu szansę. Decydującą eliminacją przed wyjazdem na igrzyska był towarzyski turniej w Łodzi, w którym Kasprzyk znokautował swego największego rywala, a jednocześnie nauczyciela i mistrza Leszka Drogosza, znanego z tego, że mało kto zdołał go trafić (obaj zdobyli w 1960 r. brązowe medale).
Drogosz zagrał zresztą w tym filmie samego siebie, co było początkiem jego kariery aktorskiej. Jerzy Kulej powtórzył swój sukces w 1968 r. w Meksyku, zdobywając powtórnie złoto. Na niedawnym benefisie Daniela Olbrychskiego podczas wręczania jubilatowi pamiątkowego medalu, kopii swoich trofeów olimpijskich, Kulej dostał zawału serca. – Daniel, trzymaj mnie, ja przecież nigdy nie leżałem na deskach – zdołał jeszcze wyszeptać, zanim upadł nieprzytomny na scenę. I tym razem sędzia nie wyliczył go do dziesięciu.
Gdy przychodzi wymieniać sukcesy piłkarzy, przypominają się przede wszystkim mistrzostwa świata w 1974 r. i trzecie miejsce polskiej drużyny.
Ale przecież dwa lata wcześniej w Monachium reprezentacja Polski zdobyła złoty medal olimpijski i to był pierwszy sukces późniejszych orłów Kazimierza Górskiego. W finale Polska wygrała z Węgrami, co było niejako symbolicznym przekazaniem prymatu, bo ówczesne pokolenie kibiców i piłkarzy doskonale jeszcze pamiętało klasę węgierskiej złotej jedenastki z lat 50., gdy drużyna Madziarów grała w piłkę lepiej niż Brazylia. Kazimierz Deyna, Hubert Kostka, Włodzimierz Lubański i jego wierny pomocnik na boisku Zygfryd Szołtysik już wtedy dołączyli do grona „nieśmiertelnych”, za jakich w starożytności uważano mistrzów olimpijskich.
Cztery lata później Polska drużyna pojechała na igrzyska do Montrealu w roli faworyta, ale przegrała w finale z NRD. Po tej porażce Górski zrezygnował z funkcji trenera i to był z kolei faktyczny koniec tego wielkiego zespołu, w którym razem, wówczas do tej samej bramki, grali dwaj dzisiejsi adwersarze Jan Tomaszewski i Grzegorz Lato. Srebrny medal piłkarzy w Barcelonie w 1992 r. miał znacznie mniejszą wartość, bo w olimpijskich turniejach piłkarskich mogą teraz grać tylko zawodnicy mający mniej niż 23 lata.
Rok 1976 przyniósł bezprzykładny triumf siatkarzy, którzy w finale wygrali z ZSRR. Do sukcesów doprowadził zespół trener Hubert Wagner zwany „Katem”. Zaordynował on zespołowi trening w kilkukilogramowych kamizelkach obciążonych ołowiem. Wychodząc potem na boisko w meczowym kostiumie, jego zawodnicy wręcz fruwali nad siatką.
Z dwoma medalami, srebrnym i brązowym, przyjechał z Montrealu kolarz Mieczysław Nowicki. Wraz z kolegami zajął drugie miejsce w wyścigu drużynowym, a indywidualnie nie wygrał tylko dlatego, że za długo oglądał się na ówczesnych liderów polskiej drużyny Ryszarda Szurkowskiego i Stanisława Szozdę, którzy zaplątali się gdzieś w peletonie.
Z igrzysk w Moskwie w 1980 r. Polacy zapamiętali przede wszystkim słynny gest Władysława Kozakiewicza. Po dającym mu złoty medal skoku o tyczce pokazał on gwiżdżącej na niego publiczności „wała”. To był polityczny skandal (w Polsce rodziła się akurat Solidarność), a ówczesny minister sportu Marian Renke tłumaczył obrażonym towarzyszom radzieckim, że Kozakiewicza bolała ręka i drugą musiał ją podtrzymywać, by pozdrowić radzieckich kibiców. W pewnym momencie swojego życia Kozakiewicz pokazał jednak „wała” także Polsce i Polakom: wyjechał do Niemiec i startował jako reprezentant tego kraju, co mu jednak potem wybaczono.
Olimpiada to szansa na sławę dla uprawiających mniej popularne dyscypliny. Kibice znali i kochali lekkoatletów Zdzisława Krzyszkowiaka, Józefa Szmidta, Władysława Komara, Jacka Wszołę, Tadeusza Ślusarskiego, Bronisława Malinowskiego, ciężarowców Waldemara Baszanowskiego, Zygmunta Smalcerza, Ireneusza Palińskiego, Mariana Zielińskiego, Szymona Kołeckiego i Agatę Wróbel. Mało kto wiedziałby jednak cokolwiek o chodzie sportowym, gdyby nie polski multimedalista numer jeden Robert Korzeniowski, który wychodził sobie, dosłownie, aż cztery złote medale: w 1996 r. w Atlancie, dwa w 2000 w Sydney (20 i 50 km) i w 2004 w Atenach.
Miałby pewnie pięć, gdyby nie kontrowersyjna dyskwalifikacja na finiszu olimpijskiego marszu w 1992 r. w Barcelonie. Zasadą chodu sportowego jest, by – w przeciwieństwie do biegu – w każdym momencie co najmniej jedna noga miała kontakt z podłożem. Chociaż w trakcie zawodów sędziowie plączą się między nogami zawodników z dziwnymi „ekierkami” do mierzenia kąta rozwarcia nogi w kolanie, rzecz jest wręcz nieuchwytna, a zatem podatna na indywidualne interpretacje. Ale nie narzekajmy, bo gdy Korzeniowski wygrywał, zdyskwalifikowano paru jego najgroźniejszych rywali.
Ostatnim polskim mistrzem olimpijskim w letnich igrzyskach jest gimnastyk Leszek Blanik, zwycięzca konkursu skoków przez konia w Pekinie w 2008 r.
Czy brytyjska stolica będzie dla naszych sportowców szczęśliwa? Przekonamy się już niebawem.