Opera dei Pupi zaprasza!
O sztuce wpisanej na listę światowego dziedzictwa kulturalnego UNESCO pisze jedna z naszych czytelniczek
Witajcie, drodzy Przyjaciele, na uliczce Collegio di Maria – małej i dość obskurnej, mimo że położonej niezbyt daleko od centrum Palermo (Sycylia, Włochy). Witajcie na uliczce małej, ale jakże niepozornej! Tu powrócicie do czasów swego dzieciństwa, będziecie śledzić losy wielkich bohaterów i dacie świadectwo ginącej tradycji!
Wejdźcie, wejdźcie przez tamte drzwi. To nie jest bowiem zwyczajny garaż. W nim drzemie magia dawnej sztuki: opera dei pupi – teatru lalek - i dzisiaj będziecie świadkami jej przebudzenia. Rozejrzyjcie się po ścianach: kiedyś takie rysunki zdobiły carretti siciliani – wozy sycylijskie, na których podstawie wędrowni bajarze pobudzali wyobraźnię widzów opowiadając o czynach dzielnego Ruggiero, walecznego Rinaldo i słynnego Orlando broniących honoru króla Karola Wielkiego i pięknych dam. Pełno w nich pojedynków, zabójstw i potworów, ale przecież na tym właśnie polegały wzniosłe czyny bohaterów. Z carretti opowieści przeniesiono do teatru, gdzie za chwilę będzie mogli poznać jedną z nich.
A cóż to za Malec bawiący się pod sceną? Nie ruszaj tych lalek! Bo zepsujesz! Te miecze nie są do zabawy! Zaraz zawołam…
Szzzzz, cicho sza, drodzy Przyjaciele! Zaczyna się przedstawienie!
Gasną światła. Przygrywa katarynka nakręcana korbką przez naszego Malca, czasami wspomaganego przez dorosłego Kataryniarza. Unosi się kolorowa kurtyna, ukazując jeszcze barwniejsze dekoracje. Oto na scenie zaczynają przesuwać się postacie i miejsca tworzące historię dzielnego Ruggiero. Oto jesteśmy w pałacu, za chwilę z leśnych ostępów wyłania się wielkie gad, tu znów piękna dama woła o pomoc. W piekle straszy diabeł i grzechoczą szkielety, to znów anioł wznosi dusze do nieba. Szczęk dobywanych miedzy, odgłosy pojedynków, upadające głowy pokonanych zdrajców. Ileż głosów, ileż zdarzeń, ileż emocji!
Oh, światła się zapalają i rozbrzmiewają oklaski. To już? Ani się obejrzeliśmy, a godzina minęła i spektakl dobiegł końca. Spójrzcie! Oto na scenie, wśród porzuconych „trupów” zdrajców i poległych w bitwie pojawiają się żywe postaci. Ukazuje się Puparo (tak się potocznie nazywają marionettisti dei Pupi siciliani) - Lalkarz, zlany potem po wysiłkach przedstawienia, uśmiecha się do publiczności i odpowiada na pytania. A obok, za porzuconą tarczą przycupnął nasz Malec i uważnie wpatruje się w Mistrza. Ah, to kontynuator rodzinnej tradycji! Baw się, chłopcze, baw tymi lalkami jak najdłużej!
Wychodzą pozostali lalkarze. Każde przedstawienie to wspólna praca 3 lalkarzy i kataryniarza. Oczywiście, można by puścić muzykę z nagrania, ale to już nie byłoby wierne tradycji. Podejdźcie bliżej, drodzy Przyjaciele! Macie niepowtarzalną okazję samemu zabawić się w lalkarza. O rety! Jaka ta marionetka ciężka! Waży aż 12 kg! Nic dziwnego, że Puparo taki zmachany. Patrzcie, patrzcie! Mistrz demonstruje jak ją animować. Ojej, a ja się przez cały spektakl zastanawiałem jak Ruggiero dobywa swój miecz z pochwy.
Wasza ciekawość pozostaje niezaspokojona? Wejdźcie tu obok, do warsztaty – Królestwa Lalkarza. Odsłoni tu przed Wami jeszcze więcej tajemnic. Spójrzcie, ile tu lalek! Część ukończona, część jeszcze nie. Wszystko ręcznie robione. Tak, zbroja i jej detale również. Ta lalka jest nowa, ale nie jej głowa – tę wykonał dziadek naszego Mistrza. Puparo dumnie rozgląda się po warsztacie i opowiada. Słyszycie? W jego głosie słychać prawdziwą pasję i miłość, gdy mówi, że zmienia przedstawienie co kilka tygodni, bo, mimo że widownia się zmienia, to on pozostaje ten sam. Kto pisze scenariusze pytacie? Na podstawie historii o paladynach Karola Wielkiego stworzono wiele krótszych historii na potrzeby teatru marionetek. Zapewne myślicie, że to, co słyszeliście podczas przedstawienia było słowo w słowo zapisane w scenariuszu? Grubo się mylicie, Przyjaciele. Spójrzcie. Tak, ta jedna jedyna stroniczka to cały scenariusz dzisiejszego spektaklu. Słuszne spostrzeżenie. Tu nie ma żadnych dialogów. Są tylko opisy scen. Niektóre bardzo krótkie. Widzicie scenę 5? Opis ma zaledwie 3 linijki, a scena trwała prawie 10 min!
Spójrzcie na tego dumnego Puparo! To właśnie w tym ujawnia się jego kunszt i mistrzostwo. W tym ujawnia się magia teatru lalek! To on improwizuje wszystkie dialogi. Myśleliście, że skoro słyszeliście tyle głosów, to za kurtyną było wielu ludzi? To ten jeden Lalkarz wydaje te wszystkie głosy i odgłosy jak np. stukot końskich kopyt. Jego asystenci pomagają w animowaniu wielu lalek i zmianach dekoracji. UNESCO wpisało Opera dei Pupi na listę Światowego Dziedzictwa nie ze względu na lalki! Tylko ze względu na kunszt Lalkarzy! Macie przed sobą żywą tradycję! Czy w takim razie potrzeba wielu prób przed spektaklem? – pytacie. Nasz Puparo się uśmiecha. On nie potrzebuje żadnych. Robi to od dziecka. Jego dziadek uczył jego ojca, ojciec uczył jego, a teraz on uczy swojego Malca.
Spójrzcie tam, na ścianę. To zdjęcie teatru jego dziadka. Wtedy Opera dei Pupi cieszyła się znacznie większą popularnością i przodek obecnego Puparo mógł sobie pozwolić na siedzibę w centrum, obok teatru Politeama. Wraz z nadejściem telewizji coraz mniej osób interesuje teatr marionetek. Dlatego Puparo tak się cieszy z obecności każdego z Was, Przyjaciele! On nie robi tego dla pieniędzy. Gdzie tam! Ledwo wiąże koniec z końcem. Mało komu teraz na tych lalkarz zależy, Państwo Włoskie również nie chce pomóc. A on to robi z miłości do tej tradycji, żeby ona nie zginęła, żeby to dziedzictwo sycylijskiej ziemi przetrwało mimo przeciwności losu. Słyszycie tę melancholię w jego głosie, gdy o tym opowiada? Ale stara się jak może promować tradycję swych przodków: jeździ za granicę, na festiwale. Jest nadziej! Bo Opera dei Pupi to zjawisko unikatowe w skali światowej.
Ah, jak piękne jest marzenie Lalkarza, by tę uliczkę uczynić centrum kulturalnym. Myślicie, że Teatro Mancuso to jedyna tajemnica tego miejsca? Jakże się mylicie! Naprzeciwko Nas, tam, gdzie stoi ten wielki budynek, znajdował się teatr Mistrza, który uczył dziadka naszego Puparo. Na całej długości ulicy znajdowały się domki, takie jak po tej stronie. A tam, niedaleko, gdzie znajdują się ściany konwentu, widzicie? Tam urodził się sam Giuseppe Pitré! Pisarz, literat, antropolog, lekarz, folklorysta. Aż dziw, że ta uliczka jest taka zapomniana.
Ale nie pozwólcie na to, drodzy Przyjaciele! Idźcie i opowiedzcie innym coście widzieli. Jakie cuda, jakie dziwy! Bądźcie tej siły cząstką małą, co dobro sprawia i nie pozwala zginąć niezwykłej tradycji. Do zobaczenia na kolejnych przedstawieniu! Arrivederci, Przyjaciele!
Tekst: Aleksandra Galert