Orzeł Biały nad Bałtykiem. Tak Rzeczpospolita zmarnowała szansę zostania morską potęgą
Rzeczpospolita szlachecka, mimo że miała dogodny dostęp do Bałtyku, nigdy nie stała się morską potęgą. Choć królom nie brakowało ambicji, na przeszkodzie stanęli uparci gdańszczanie i pieniądze.

- Konrad Bielecki
Spis treści:
- Flota wojenna nigdy nie była priorytetem Polski
- Korsarze zamiast własnej floty
- Paweł Beneke, kaper z Gdańska
- Konflikt między królem i Gdańskiem
- Próby budowy floty
- Koniec marynarki I Rzeczypospolitej
Na obrazie Wojciecha Kossaka „Zaślubiny Polski z Bałtykiem” gen. Józef Haller wjeżdża na koniu we wzburzone morskie fale. Malarz uwiecznił chwilę, w której polski dowódca wrzucał w wody zatoki jedną ze specjalnie na tę okazję wykonanych platynowych obrączek. W rzeczywistości moment ten wyglądał zupełnie inaczej. 10 lutego 1920 roku wody Zatoki Puckiej były skute lodem. Być może sfinansowana przez polskich gdańszczan obrączka tylko odbiła się od lodowej pokrywy i potoczyła w głąb zatoki. Zmarznięta delegacja sejmowa, kryjąc się pod parasolami, słuchała przemówienia gen. Hallera o świetlanej przyszłości polskiej marynarki. Po dziękczynnej mszy wśród huku armatnich salw podniesiono na maszcie uprzednio poświęconą Banderę Polską. Wkrótce miała załopotać na pierwszych od XVII wieku okrętach wojennych.
Flota wojenna nigdy nie była priorytetem Polski
Polska od zawsze była zorientowana bardziej ku lądowi. To od siły armii zależał kierunek bieżącej polityki. Stąd przez większość naszych dziejów flota była niepotrzebna. Zmienił tę sytuację konflikt z… Zakonem Krzyżackim. Wojny, jakie Jagiellonowie toczyli z potężnymi braćmi zakonnymi, kojarzą się nam głównie z bitwą pod Grunwaldem czy oblężeniami Malborka, jednak ważną ich areną były także zalewy Gdański i Wiślany. Walki toczyły się o kontrolę nad pruskimi portami, przede wszystkim nad rosnącym w siłę Gdańskiem, a co za tym idzie o przejęcie ogromnych zysków z handlu morskiego. W trakcie wojny trzynastoletniej (1453–1466) król Kazimierz Jagiellończyk po raz pierwszy skorzystał z usług gdańskich i elbląskich żeglarzy, którzy pod polską banderą mieli zwalczać wrogów Polski. Podobnie postąpił Zygmunt Stary podczas tzw. wojny pruskiej (1519–1521), ostatniej batalii z Zakonem.
Handel stał się także przyczyną wojen o dominium Maris Baltici, jak nazwał je Zygmunt August. Upadający Zakon Kawalerów Mieczowych rządzący w Inflantach (tak ówcześnie nazywano teren krajów nadbałtyckich), pozostawił po sobie bogate porty, które były kluczowe dla handlu z Rosją. Pośredniczyli w nim Polacy i Litwini, korzystając z braku dostępu sąsiada do morza. Kiedy w 1558 roku Iwan Groźny zajął estońską Narwę, zdobywając okno na świat, doszło do bezpośredniej konfrontacji. Szwecja i Dania posiadające silne floty, lawirowały między Rzecząpospolitą a Moskwą, starając się przejąć jak największe udziały w bałtyckim handlu. By przeciwdziałać zakusom Skandynawów, potrzebna była marynarka wojenna, której stworzenie – jak się miało wkrótce okazać – przerastało możliwości państwa polskiego.
Korsarze zamiast własnej floty
Wystawienie własnej floty wiązało się bowiem z poważnymi wydatkami. Stąd powszechną praktyką w Europie od średniowiecza było zaciąganie flot kaperskich, czyli korsarzy. W zamian za protekcję mieli łupić i napadać statki wrogów pod banderą królestwa, któremu służyli. Wystawienie listów kaperskich, czyli specjalnych patentów opatrzonych szeregiem przywilejów, było zatem najtańszą formą prowadzenia działań wojennych na morzu. Wielką protektorką korsarzy była na przykład Elżbieta I z dynastii Tudorów, u której służył sławny Sir Francis Drake. Choć zasłynął przede wszystkim opłynięciem globu, na co dzień zajmował się… łupieniem hiszpańskich okrętów wracających z Ameryki! Na Półwyspie Iberyjskim postrzegano go jako zwykłego angielskiego bandytę.
Pierwszym znanym z imienia i nazwiska polskim kaprem był Michał Ertman, który już w 1456 roku atakował krzyżacki zamek Lochstedt na Mierzei Wiślanej, a później prowadził akcję przeciwko sprzymierzonym z Zakonem Duńczykom w Starlsundzie. Flota kaperska szybko się rozrastała w pierwszej fazie wojny trzynastoletniej. W latach 50. przy samym tylko duńskim wybrzeżu operowało 55 gdańskich okrętów! Krzyżacy wkrótce stracili swoje morskie siły, a ich ostateczną klęskę przypieczętowała bitwa na Zalewie Wiślanym w 1463 r.
Kaprowie ponownie byli potrzebni dopiero Zygmuntowi Staremu w 1517 roku. Mieli się zająć „chwytaniem i łupieniem naszych wrogów Moskali”, którzy wsparli Krzyżaków w ich ostatniej konfrontacji z Polską. Polscy korsarze zostali wysłani na wody Zatoki Fińskiej. Wśród nich znalazł się Adrian Flint. Kaper ten jako „ukochany i wierny żołnierz morski”, wraz ze swoją załogą mógł liczyć na królewską opiekę, o czym świadczy glejt podpisany przez bp. Tomickiego, królewskiego sekretarza: „Chcąc tedy zapewnić im ocalenie i pełne bezpieczeństwo ich życia i mienia, bierzemy ich wszystkich razem i każdego z osobna pod naszą królewską opiekę dajemy i przyznajemy nasz królewski, chrześcijański, wolny glejt i [zapewniamy] wszelkie bezpieczeństwo w królestwie i władztwach naszych gdziekolwiek bądź, a szczególnie w mieście naszym Gdańsku”.
Paweł Beneke, kaper z Gdańska
Podobnie jak wśród piratów z Karaibów, także wśród bałtyckich kaprów pojawiały się postacie legendarne. Jedną z nich był Paweł Beneke – zwany także „Haarten Seevogel” – czyli twardy ptak morski – gdańszczanin i hanzeatycki pirat. Zasłynął porwaniem lorda burmistrza Londynu Thomasa Krigecka w czasie wojny Hanzy z Anglią w latach 1469–1474. Jeśli wierzyć legendzie, Beneke zastosował jako pierwszy piracki fortel ze zmianą flagi. Nakazał wywiesić francuską banderę na masztach swoich statków – „Mariendrache” i „Anholt” – a następnie zaczaił się na angielskiego notabla u wybrzeży Dieppe. Gdy Krigeck wracał do Anglii, Beneke podpłynął do jego statku nie wzbudzając podejrzeń. Korsarze porwali burmistrza, złupili jego okręt, a następnie skierowali się ku wybrzeżom holenderskim.
Beneke doskonale zdawał sobie sprawę, że Anglicy zablokują im drogę powrotną na Bałtyk. I rzeczywiście, mała flota składająca się z 13 okrętów zasadziła się na gdańszczan u wybrzeży dzisiejszej Belgii. Okręty angielskie, choć liczne, nie stanowiłyby dużego zagrożenia dla większych i lepiej uzbrojonych hanzeatyckich okrętów, gdyby nie towarzystwo potężnego statku „St. John”. Sprytny gdańszczanin poczekał więc, aż morze spowije mgła, po czym podpłynął na małej łódce do angielskiej floty. Udając holenderskiego rybaka, poprosił o możliwość przepłynięcia obok „St. Johna”, wmawiając marynarzom, że spieszy się do domu na kolację. Jego słowa miała potwierdzać gotująca się na pokładzie… zupa piwna! Anglicy szybko pożałowali swojej łatwowierności. „Piwna zupa” bulgocząca na łódce okazała się bowiem roztopionym ołowiem, którym Beneke oblał łączenia steru, unieruchamiając statek. Nazajutrz hanzeatyckie statki przypuściły atak na flotę angielską, która po unieszkodliwieniu jej flagowego okrętu nie stanowiła już żadnego zagrożenia.
Gdańsk zawdzięcza Benekemu słynny obraz „Sąd Ostateczny” autorstwa Hansa Memlinga, zrabowany przez kapra w 1473 roku. Dzieło było częścią skarbu, który wieziono z Brugii do Włoch na zamówienie bankiera A. Taniego. Dwa burgundzkie okręty handlowe zostały zaatakowane na kanale La Manche przez słynną gdańską karakę „Piotr z Gdańska” – jedną z największych jednostek morskich Hanzy. Łup podzielono między załogę, a słynny ołtarz ofiarowano Kościołowi Mariackiemu.
Konflikt między królem i Gdańskiem
Władze Gdańska nie zawsze jednak podzielały królewski entuzjazm wobec kaprów. Kupcom, broniącym swoich rozległych przywilejów i przede wszystkim interesu handlowego, korsarstwo przestało odpowiadać, kiedy stało się zagrożeniem dla ich kontrahentów. Kardynał Hozjusz, sekretarz króla Zygmunta Augusta, twierdził wręcz, że gdańszczanie „nienawidzą królewskich kaprów bardziej niż psa i węża, bo nie mogą znieść, żeby król miał jakąś władzę na morzu”. Czasy ostatniego Jagiellona to okres intensywnej polityki morskiej, o czym świadczy powołanie w 1568 roku pierwszej polskiej admiralicji, tzw. Komisji Morskiej. Konflikt między królem i Gdańskiem był zatem nieunikniony.
Pretekstu władzom miejskim dostarczyli sami kaprowie. Marynarze – jak przystało na ludzi morza – nie stronili od bijatyk. W czerwcową noc 1568 roku 11 kaprów wdało się w bójkę z lokalnymi chłopami, którzy oczekiwali otwarcia miejskich bram z transportem żywności. Marynarze pobili ich dotkliwie i okradli z towarów, a także z… garderoby. Constantin Faber, ówczesny burmistrz Gdańska, nakazał aresztować sprawców. Korsarze mimo protestów komisarzy królewskich zostali skazani na śmierć już 5 dni po incydencie. Wyrok wykonano, a ścięte głowy winowajców wystawiono na widok publiczny przed Bramą Wyżynną. Dokładnie tak, jak robiono z ciałami piratów!
Do tego dwa dni wcześniej, 21 czerwca, komendant Latarni (dzisiaj Twierdza Wisłoujście) kazał ostrzelać cztery okręty kaperskie, kapitanów Schelego i Treselera. Zamknięto też dostęp do portu dla uszkodzonego statku, którego dowódca chciał dokonać niezbędnych napraw w Gdańsku. Okręt zatonął, powiększając straty poniesione przez kaprów. Co więcej, rok wcześniej gdańszczanie, broniąc swojej reputacji, wymogli na korsarzach, by przenieśli swoją bazę do Pucka. Rozwścieczony król uznał w końcu działania mieszczan za obrazę majestatu.
Podczas sejmu lubelskiego w 1569 roku Zygmunt August zdecydował się na kontrakcję wobec nieposłusznego miasta. Zasłużonym kaprom nadał tytuły szlacheckie, a w trakcie obrad kolportowano pamflet przeciwko gdańszczanom, w którym nazwano ich „ludem od Gorgony sroższym, obłudnym, nieposłusznym”. Swoją niechęć wyraził także bezpośrednio w rozmowie z jednym z gdańskich posłów Kleofasem Meyem. Król ani myślał pertraktować z mieszczanami starającymi się załagodzić konflikt i uznał wystąpienie przeciwko kaprom za otwarty bunt. Odprawił więc emisariuszy z kwitkiem, a gdy Mey w błagalnym geście padł przed nim na kolana, miał powiedzieć: „byście i tysiąc razy klękali, tedy to nie pomoże nic, ja żadnej dysputacyjej nie chcę”.
W 1572 r. zmarł Zygmunt August, zostawiając spór nierozwiązany. Wręcz przeciwnie, konflikt narastał także za panowania Stefana Batorego, co ostatecznie doprowadziło do otwartej wojny w 1577 r. Po nieudanym oblężeniu Batory się ugiął i w zamian za pieniężne odszkodowanie potwierdził przywileje miasta. Król jednocześnie zrezygnował z prowadzenia niezależnej polityki morskiej, skupiając się ponownie na armii lądowej.
Próby budowy floty
Problemy z korsarzami uświadomiły jednak polskim władcom konieczność budowy regularnej floty. Pierwsze próby podjął jeszcze Zygmunt August, który ściągnął w tym celu do Gdańska weneckich szkutników Domenica Zaviazello i Giacoma Salvadore. W 1570 roku rozpoczęto budowę pierwszego polskiego galeonu. Okręt nawet powstał i został zwodowany rok później, zakupiono do niego także uzbrojenie, jednak… nie doczekał nawet nadania nazwy! Rychła śmierć króla położyła kres morskim aspiracjom, a los „Smoka” – jak nazwali galeon późniejsi – może posłużyć za symbol całego przedsięwzięcia. Jednostka uległa zniszczeniu w 1577 r. Jedna wersja podaje, że została spalona przez atakujących Elbląg gdańszczan, jednak bardziej prawdopodobna wydaje się druga, zgodnie z którą okręt został wycofany w górę Elblążki podczas najazdu duńskiego. Tam ścięto mu maszty i pozostawiono na kolejne 11 lat, ostatecznie rozbierając go przed 1588 rokiem.
Ponowne próby stworzenia stałej floty podjął Zygmunt Waza, który potrzebował okrętów do walki o szwedzki tron. Za jej zorganizowanie odpowiadał Jan Wejher, który od najmłodszych lat przebywał na dworze królewskim, gdzie zdobywał doświadczenie wojenne i polityczne, między innymi podczas szwedzkich wypraw Zygmunta. Jego ojciec Ernest był starostą puckim i dowódcą małej floty kaperskiej walczącej przeciwko Gdańskowi podczas wojny w 1577 roku. Być może ze względu na zasługi ojca to Janowi monarcha rozkazał nadzorować w Gdańsku budowę 5 okrętów wojennych do obrony wybrzeża w 1601 roku. Miał on wtedy jedynie 21 lat, ale wkrótce wykazał się sporymi zdolnościami jako dowódca utworzonej wówczas Eskadry Okrętów Wojennych.
W 1606 roku Szwedzi dwukrotnie próbowali wysadzić desant na Mierzei Helskiej – ówcześnie pasmie małych wysepek stanowiących świetną bazę wypadową do ataków na Gdańsk i bazę kaprów w Pucku. Wejher odparł oba ataki i do swojej śmierci w 1626 roku skutecznie bronił dostępu do Zatoki Gdańskiej. Zdesperowani Szwedzi mieli nawet podobno zorganizować nieudany zamach na jego życie w 1607 r., a podczas najazdu na Pomorze polować zawzięcie na „kaprów Wejhera”. Od nazwiska słynnego kapitana nazwano w końcu miejscowość – Wejherowo.
Zygmunt III powołał także do życia Komisję Okrętów Królewskich, która miała nadzorować dalszą rozbudowę floty. Okręty przez nią pozyskane pokonały szwedzką eskadrę pod Oliwą w 1627 roku. Niestety zwycięstwo, choć imponujące, miało wymiar jedynie propagandowy, a wkrótce skończyły się pieniądze na utrzymanie floty. W 1628 roku zawieszono działanie komisji, a rok później król przekazał dziewięć okrętów do Wismaru, gdzie włączono je do sojuszniczej floty cesarskiej. Niestety, nigdy więcej nie zostały użyte w walce i powoli niszczały w porcie aż do 1632 r., gdy Szwedzi atakujący niemieckie miasto zajęli wszystkie jednostki tam stacjonujące.
Koniec marynarki I Rzeczypospolitej
Pieniędzy w skarbie państwa na program morski nie było także za panowania Władysława IV. Młody król, chcąc zrealizować swoje ambicje, postanowił poszukać pożyczek u kupców gdańskich. Ci jednak, bojąc się o własną pozycję w państwie, patrzyli na królewskie plany bez entuzjazmu. Z grupy tej wyłamał się Jerzy Hewel, bogaty armator, który, czy to z pobudek patriotycznych, czy z zimnej kalkulacji, zdecydował się na udzielenie korzystnego kredytu na 10 statków. Pożyczka pozwoliła na zorganizowanie silnej eskadry, której wyposażeniem miał się zająć Gerard Denhoff kierujący wskrzeszoną w 1635 roku Komisją Okrętów Królewskich. W ciągu 6 miesięcy – poza kupnem statków – udało się obwarować Mierzeję Helską, na której powstały twierdze Władysławowo i Kazimierzowo.
Rozmach prac generował dalsze koszty, pokrywane z kolejnych pożyczek wziętych u Hewla. Co więcej, okręty, w tym galeon flagowy „Wielkie Słońce”, mimo ogromnych nakładów (szacuje się, że eskadra pochłonęła 400 000 ówczesnych złotych), nie zostały w ogóle wykorzystane w walce, ponieważ jeszcze w 1635 roku zawarto ze Szwecją rozejm. Ostatecznym ciosem okazała się śmierć Jerzego Hewla, bo jego spadkobiercy zaczęli domagać się zwrotu pieniędzy. Władysław IV nie posiadał środków na spłatę, a roszczenia sięgały już grubo ponad 1 mln zł! Zdecydowano się zatem sprzedać pozostałe okręty (część zatonęła lub została mimo rozejmu zajęta przez Szwedów). Pieniędzy starczyło na pokrycie ledwie 10 proc. długu! I tak, w zaciszu kupieckiego kantoru, a nie w bitewnej zawierusze, ostatecznie zakończyła się historia marynarki wojennej I Rzeczypospolitej.
ZAPISZ SIĘ NA NEWSLETTER
Pokazywanie elementu 1 z 1
Zapomnij o dalekich podróżach. Turystyczny hit 2025 jest tuż za polską granicą
Nieprzypadkowo mówi się o nim coraz więcej. Ten kierunek może być podróżniczym hitem 2025. Szczególnie wśród Polaków, którzy marzą o spokojnym wyjeździe, bez dalekich lotów.
Zobacz także
Polecane
Pokazywanie elementów od 1 do 4 z 20
Madera: raj dla miłośników przyrody i aktywnego wypoczynku
Współpraca reklamowa
Kierunek: Włochy, Południowy Tyrol. Ależ to będzie przygoda!
Współpraca reklamowa
Komfort i styl? Te ubrania to idealny wybór na ferie zimowe
Współpraca reklamowa
Nowoczesna technologia, która pomaga znaleźć czas na to, co ważne
Współpraca reklamowa
Wielorazowa butelka na wodę, jaką najlepiej wybrać?
Współpraca reklamowa
Z dala od rutyny i obowiązków. Niezapomniany zimowy wypoczynek w dolinie Gastein
Współpraca reklamowa
Polacy planują w 2025 roku więcej podróży
Współpraca reklamowa
Podróż w stylu premium – EVA Air zaprasza na pokład Royal Laurel Class
Współpraca reklamowa
Chcesz czerpać więcej z egzotycznej podróży? To łatwiejsze, niż może się wydawać
Współpraca reklamowa
Portrety pełne emocji. Ty też możesz takie mieć!
Współpraca reklamowa