Polscy żołnierze Napoleona zmienili barwy. Walczyli nawet z polskimi patriotami
Po abdykacji Napoleona jego polscy żołnierze nie odeszli na emeryturę. Nadal się bili – pod różnymi sztandarami. Niektórzy walczyli nawet z polskimi patriotami.
- Marcin Szymaniak
Spis treści:
- Po upadku Napoleona
- Oficerowie Napoleona w służbie Rosji
- Napoleończycy zabici przez powstańców
- Chorzy bohaterowie z Somosierry
- Napoleońscy Polacy w Ameryce
W Warszawie było niespokojnie, co jakiś czas rozlegały się strzały. Generał Maurycy Hauke zbliżał się na koniu do Pałacu Namiestnikowskiego, za nim jechała w powozie żona Zofia z małymi dziećmi. Od strony Nowego Światu nagle dało się słyszeć okrzyki. Hauke ujrzał zbliżającą się kilkudziesięcioosobową grupę młodych żołnierzy z karabinami. Prychnął z niechęcią. Wiedział już, że konspiratorzy ze szkoły podchorążych wywołali w nocy rebelię. On pomysł rozpoczęcia powstania przeciw Rosji uważał za czyste szaleństwo.
„To Hauke” – powiedział ktoś z grupy zbrojnych. Pozostali z radością rozpoznali zasłużonego dowódcę z czasów napoleońskich, wsławionego bohaterską obroną Zamościa w 1813 r. Teraz, po siedemnastu latach, powinien stanąć na ich czele, ruszać znów na Moskala! „Generale, prowadź nas!” – zaczęli wołać, zagradzając drogę patrzącemu na nich ponuro jeźdźcowi.
„Mowy nie ma” – odparł zimno Hauke. Zaczął tłumaczyć im, że robią wielki błąd i że nie mają żadnych szans. Ale zapaleńcy przerwali mu, powtarzając swoje. I on, i oni mówili coraz głośniej, wymiana zdań przerodziła się w pyskówkę. „Dość tej głupoty, wracać do koszar!” – grzmiał generał. Któryś z rozsierdzonych rebeliantów wycelował w niego nagle lufę karabinu. Gruchnął strzał, Hauke zachwiał się. Wśród huku kolejnych, padających jeden po drugim wystrzałów zwalił się na ulicę, obok kamiennej rzeźby lwa. Z powozu dobiegły krzyki pani Zofii i płacz dzieci. Trafiony 19 kulami, podziurawiony jak sito generał skonał. I nie był jedynym napoleońskim bohaterem zamordowanym w noc listopadową.
Po upadku Napoleona
„Nie chce mi się zmieścić we łbie, że nasz wódz skończył na Elbie” – pisał w 1814 r. zdruzgotany poeta Kazimierz Brodziński, oficer armii Księstwa Warszawskiego. Dla wielu Polaków, walczących pod komendą Bonapartego niemalże od 20 lat, jego koniec był prawdziwym szokiem. Lata poświęceń poszły na marne, rozwiewały się nadzieje na odbudowę Polski, jej namiastka w postaci Księstwa Warszawskiego kończyła swój krótki żywot. Tysiące ludzi stanęły w obliczu pytania: co dalej?
Byli wśród nich tacy, którzy pragnęli trwać nadal przy swym idolu, bez względu na wszystko. O wysłanie na ponurą wyspę św. Heleny – kolejne po Elbie miejsce zesłania „boga wojny” – starali się: były oficer ułanów Jan Szulc i porucznik szwoleżerów Karol Piątkowski. Udało się tylko temu drugiemu. Piątkowski odgrywał w Londynie histeryczne sceny przed Anglikami, błagając o zezwolenie na wyjazd. Potraktowany jako niegroźny fascynat, otrzymał zgodę i 20 grudnia 1815 r. przybył do Longwood. Otoczenie Napoleona zorientowało się, że jest pomylony i traktowało go wyrozumiale.
Ponieważ Piątkowski zachowywał się krnąbrnie wobec Anglików, dość szybko został usunięty z wyspy. Przebywał przez jakiś czas w Anglii, potem we Włoszech i Austrii; pod stałym nadzorem policji, gdyż podejrzewano go o udział w spiskach pronapoleońskich. Nie jest zresztą wykluczone, że kontaktował się z grupkami narwańców planujących uwolnienie Bonapartego z jego więzienia.
Austriacy osadzili wreszcie Piątkowskiego w twierdzy Josefstadt, w dość luksusowych warunkach. Wyszedł z niej po niecałych dwóch latach, podpisawszy zobowiązanie, że nie będzie podejmował działalności politycznej. Po śmierci Napoleona w 1821 r. służby bezpieczeństwa przestały się Polakiem interesować. Piątkowski często się przeprowadzał, mieszkając w różnych miastach Europy. Był wspierany finansowo zarówno przez rodzinę Bonapartych, jak i cara Aleksandra I, lubiącego kurtuazyjne gesty wobec pokonanych wrogów.
Także ci oficerowie napoleońscy, którzy pozostali w kraju, mogli liczyć na wspaniałomyślność Aleksandra, dyktowaną rzecz jasna w dużym stopniu interesem politycznym. Tworząc w miejsce Księstwa Warszawskiego wasalne wobec Rosji Królestwo Polskie, car zaoferował polskiej kadrze oficerskiej możliwość dalszej kariery. Napoleońscy weterani, otarłszy łzy po francuskim cesarzu, skwapliwie z tego skorzystali. Wszystkie stanowiska w 30-tysięcznym wojsku (z wyjątkiem głównodowodzącego, którym został wielki książę Konstanty) otrzymali byli oficerowie Napoleona.
Oficerowie Napoleona w służbie Rosji
Wielkim kadrowym armii Królestwa został generał Jan Henryk Dąbrowski, twórca Legionów Polskich walczących u boku Francuzów od 1797 r. Stojąc na czele Komitetu Organizacyjnego Wojskowego, miał kluczowy wpływ na obsadę stanowisk w jednostkach. Rosjanie proponowali mu potem namiestnictwo Królestwa Polskiego, ale zmęczony latami ciężkiej służby Dąbrowski odmówił i przeszedł w stan spoczynku. Zamieszkał w swych dobrach w zaborze pruskim, gdzie zmarł w 1818 r.
Namiestnikiem został ostatecznie gen. Józef Zajączek, również wielce zasłużony w walkach o niepodległość Polski, uczestnik konfederacji barskiej, powstania kościuszkowskiego i wojen napoleońskich. Straciwszy prawą nogę w bitwie nad Berezyną w 1812 r. i dostawszy się do rosyjskiej niewoli, Zajączek zaczął dochodzić do wniosku, że Rosji nie da się pokonać. Przebieg zdarzeń potwierdził wkrótce tę refleksję.
Na stanowisku namiestnika zachowywał się ulegle i pokornie wobec Moskwy, bez większych obiekcji uczestnicząc w przekształcaniu dość liberalnego początkowo Królestwa w państwo policyjne. W 1819 r. wprowadził cenzurę, 6 lat później utajnił obrady krytykującego carską politykę Sejmu. Wielki książę Konstanty, sprawujący faktyczną władzę w kraju, pogardzał służalstwem namiestnika, choć oczywiście je wykorzystywał. Gdy wytropiono patriotyczną siatkę spiskową Waleriana Łukasińskiego, Zajączek proponował obławę na wielką skalę. Konstanty zaoponował, zalecając umiar. „Jestem lepszym od pana Polakiem, choć cudzoziemcem” – szydził z namiestnika.
Zasłużeni weterani uczestniczyli też bezpośrednio w zwalczaniu patriotycznej konspiracji. Rosjanie przejęli napoleońskie tajne służby, a ich najzdolniejsi agenci zaczęli gorliwie wspierać nowych panów. Ponurą sławą okrył się w szczególności gen. Aleksander Rożniecki, bohaterski legionista o kawaleryjskiej fantazji, a potem jeden z szefów wywiadu Księstwa Warszawskiego.
Przeszedłszy na rosyjską służbę, zaczął organizować tajną policję Królestwa, wykazując się niezwykłą gorliwością. Likwidował nie tylko autentyczne grupy spiskowe, ale sam inspirował tworzenie nowych, by rozbijać je i zapisywać kolejne sukcesy na swoim koncie. Był prawdziwym mistrzem prowokacji budzącym postrach wśród konspiratorów.
Pracował dla niego m.in. jeden z najzdolniejszych polskich szpiegów czasów napoleońskich – Jakub Jurgaszko. W czasach Księstwa agent ów dawał popisy brawury, wielokrotnie przekraczając wschodnią granicę w celu zbierania informacji wywiadowczych o armii rosyjskiej. Schwytany wreszcie przez Rosjan, zmienił front. W Królestwie Polskim zajął się śledzeniem i rozbijaniem niepodległościowych grup spiskowych. Służby Rożnieckiego tropiły m.in. Towarzystwo Patriotyczne Łukasińskiego. Major Łukasiński, walczący jeszcze niedawno ramię w ramię z Rożnieckim w kampaniach napoleońskich, został aresztowany w 1822 r. i przesiedział w carskich więzieniach 46 lat.
Napoleończycy zabici przez powstańców
W czasie wywołanego przez zbuntowanych podchorążych powstania listopadowego (1830–1831) ani Rożnieckiego, ani Jurgaszki nie dosięgła zemsta rodaków. Ten pierwszy zdążył uciec do Rosji, drugiego chciano zlinczować, ale uratował go jeden z generałów. Powstańcy dokonali jednakże linczu na kilku najwyższej rangi oficerach, bohaterach epoki napoleońskiej. Ich główną, a czasami jedyną przewiną była odmowa przyłączenia się do rebelii. Zdecydowana większość dowódców armii Królestwa Polskiego, nauczona doświadczeniami z lat 1797–1815, uznała, że powstanie pociągnie za sobą tylko niepotrzebny rozlew krwi.
Maurycy Hauke, bohatersko walczący dla Napoleona przez 13 lat, zginął jako jeden z pierwszych. Dobrotliwy i powszechnie lubiany gen. Stanisław Potocki, były przyjaciel księcia Józefa Poniatowskiego, został postrzelony, gdy próbował powstrzymać powstańców przed rozdawaniem broni cywilom. Zmarł w mękach kilkanaście godzin później. Jeden z nielicznych ocalałych ze straszliwych walk na wyspie San Domingo gen. Ignacy Blumer padł w obronie Arsenału przed rebeliantami.
Order Virtuti Militari i nadana przez Napoleona Legia Honorowa nie uchroniły 38-letniego gen. Stanisława Trębickiego, uważanego za wojskowego geniusza. Oddział zbuntowanych podchorążych chciał go zmusić, podobnie jak Haukego, by stanął na ich czele. Został zastrzelony, gdy stanowczo odmówił i wdał się w kłótnię z żołnierzami. Zabici zostali też inni zasłużeni napoleończycy: generałowie Tomasz Jan Siemiątkowski i Józef Nowicki oraz pułkownik Filip Nereusz Meciszewski.
O włos uniknął natomiast śmierci gen. Józef Sowiński, później jeden z największych bohaterów powstania. Podczas nocy listopadowej chciano zakłuć starego dowódcę bagnetami, ale uratował go w ostatniej chwili jeden z buntowników, wołając, że nie godzi się zabijać kaleki. Sowiński miał tylko jedną nogę; drugą stracił podczas kampanii napoleońskiej w Rosji, za którą otrzymał Virtuti Militari i Legię Honorową.
Chorzy bohaterowie z Somosierry
Losu zabitych generałów uniknął Jan Leon Hipolit Kozietulski, dowódca słynnej szarży w wąwozie Somosierra. Jednak jego koniec był nie mniej dramatyczny. W Kongresówce został dowódcą jednego z pułków ułanów, ale nominacja zbiegła się z gwałtownym pogorszeniem stanu zdrowia Kozietulskiego. Wielokrotnie ranny podczas wcześniejszych kampanii, oficer coraz częściej chorował. Skarżył się na uderzenia krwi do głowy i bóle wątroby. Cierpiał poza tym z powodu zaburzeń psychicznych; nawroty depresji kompletnie go paraliżowały, uniemożliwiając jakąkolwiek aktywność przez wiele dni.
Pech chciał, że wkrótce nałożyła się na to wszystko finansowa afera w pułku. Z kasy zniknęły pieniądze na konie i mundury, za co Kozietulski jako dowódca ponosił odpowiedzialność. Przełożony, wielki książę Konstanty, potraktował sprawę pobłażliwie, chcąc oszczędzić stresów schorowanemu oficerowi. Domyślano się, że jacyś nieuczciwi podwładni wykorzystali niedbalstwo i łatwowierność dowódcy. Kozietulski mocno przejął się jednak kradzieżą dokonaną pod jego nosem, coraz bardziej pogrążając się w – jak mówiono – „gorączce nerwowej”.
Po otrzymaniu urlopu na przełomie 1818 i 1819 r. przebywał na zagranicznej kuracji, która jednak nie przyniosła nadzwyczajnych efektów. Siostra Kozietulskiego Klementyna Walicka nie ukrywała, że brat doznał „pomieszania zmysłów”, w związku z czym urlop wciąż przedłużano. Wkrótce bohater z Somosierry całkowicie stracił kontakt z rzeczywistością, pozostając pod stałą opieką rodziny i lekarza. Zmarł 3 lutego 1821 r., przeżywszy zaledwie 43 lata.
Kłopoty psychiczne dopadły też drugiego czołowego herosa Somosierry Andrzeja Niegolewskiego. Szwoleżer, który jako pierwszy wtargnął po szaleńczej szarży na ostatnią pozycję Hiszpanów, osiadł po upadku Napoleona w swych dobrach w zaborze pruskim. Ożenił się z rozsądku i zaczął wieść życie ziemianina, płodząc liczne dzieci i zajmując się majątkiem. Zasiadał przez kilka kadencji w lokalnym sejmie wielkopolskim, gdzie dał się poznać jako furiat i ekscentryk. Podobnie jak Kozietulski cierpiał na zaburzenia psychiczne, choć nie aż tak poważne. Przypisywano to ciężkiej ranie głowy, której doznał pod Somosierrą.
„W jego okaleczonym mózgu nie ma żadnego uporządkowania – pisano o Niegolewskim w jednym z raportów pruskiej policji. – Ciągłe przeskoki myślowe i brak równowagi, powiązane z dziecięcym i niedorzecznym postępowaniem, przekonują, że Niegolewski może być niespełna rozumu. W rzeczywistości może być tak, że rana, którą zadano mu w wyprawie wojennej, nie zagoiła się i nieregularnie powoduje chorobę”. Wiedząc o zaburzeniach byłego szwoleżera, konspiratorzy nie chcieli wciągać go do działalności podziemnej. Bohater cieszył się jednak aż do śmierci ogromnym poważaniem Wielkopolan. Gdy zmarł w 1857 r., na pogrzeb ściągnęły tłumy.
Napoleońscy Polacy w Ameryce
Napoleońscy Polacy służyli po klęsce cesarza nie tylko Rosji, ale też innemu wielkiemu wrogowi Bonapartego: Anglii. Jeńców wziętych we Włoszech i Hiszpanii Anglicy przetrzymywali często w okropnych warunkach. Ale dawali im wybór – mogli zaciągnąć się do wojska Jego Królewskiej Mości. Część zdesperowanych polskich jeńców zdecydowała się na ten krok. Trafili m.in. do pułku De Watteville, przetransportowanego do kolonii w Kanadzie. Podczas wojny Anglii z USA formacja ta wzięła udział m.in. w oblężeniu Fortu Erie (1814). Polacy dobrze się spisywali, brytyjscy dowódcy ich chwalili. Zasłużonym żołnierzom nadawano potem spore działki ziemi w Kanadzie. Prawdopodobnie jednym z takich szczęśliwców był François Wischnofsky, urodzony zapewne jako Franciszek Wisznowski.
Niektórych byłych żołnierzy napoleońskich los rzucił też do Ameryki Południowej. Przykładem Franciszek Dunin-Borkowski, który dostał się do niewoli Anglików podczas hiszpańskiej kampanii cesarza w 1808 r. Przewieziono go na Wyspy Brytyjskie i po pewnym czasie uwolniono. W Anglii poznał prawdopodobnie jakichś przybyszów z Ameryki Południowej i postanowił wyjechać na ten kontynent. Trafił w 1813 r. do Chile, ogarniętego konfliktem między zwolennikami niepodległości (zwanymi patriotami) i prohiszpańskimi lojalistami. Jako doświadczony wojskowy zaciągnął się do oddziałów tych pierwszych i wziął udział w wojnie w latach 1817–1818, decydującej o przyszłości kraju. 5 maja 1818 r. patrioci rozgromili ostatnią armię hiszpańską w krwawej bitwie pod Maipu, w której uczestniczył również Dunin-Borkowski.
Polak zakończył wojnę w randze pułkownika, odznaczony medalami. Ożenił się, spłodził dwoje dzieci. Żył do 1826 r., dumny z udziału w zwycięskiej wojnie o niepodległość. Co prawda Chile, a nie Polski, ale zawsze lepszy rydz niż nic.