Rycerze Krzyża. Kim byli, kim są dzisiaj
Walka była ich życiem – mieczem nawracali pogan. Z czasem swe ostrze zwróciła przeciw nim historia. Po 800 latach istnienia prawdziwe dzieje zakonu krzyżackiego są dopiero odkrywane.
Przeczytaj całość!
1 z 7
shutterstock_1005368
Nowinki uzyskane z architektonicznego źródła różnią się od informacji zawartych w dokumentach pisanych. Z tych ostatnich wynika bowiem, że decyzja o przeniesieniu siedziby wielkiego mistrza do Malborka zapadła w 1304 r. Tymczasem kaplica z władczym programem ikonograficznym mogła powstać nawet ćwierć wieku wcześniej, gdy budowano północne skrzydło Zamku Wysokiego. Jak więc pogodzić rozbieżności wynikające ze znacznej „dziury” w czasie? Zespół ekspertów biegłych w „czytaniu murów” miał rozwikłać tę zagadkę. – Portal ziemskiej chwały został wzniesiony wraz ze skrzydłem północnym, w którym się mieści – stwierdza Jesionowski. – Zatem kościół dla wielkiego mistrza musiano budować przed 1280 r.! Jeśli hipotezy się potwierdzą, będzie rewolucja – dodaje. W świetle najnowszych badań zakonni przywódcy mieliby podjąć strategiczną decyzję o budowie malborskiej siedziby już wtedy, gdy padł Montfort w Ziemi Świętej.
Wielcy mistrzowie zarządzali terytorium podzielonym na komturie (odpowiednik naszych województw). Centrum każdej z nich wyznaczał zamek-klasztor. Takich zamków nad Bałtykiem wyrosło niemal 300. W ważniejszych z nich rezydowali komturowie. Pod-porządkowane im były mniejsze jednostki – wójtostwa, prokuratorie, komornictwa oraz leśne lub rybackie urzędy.
Zakonne elity państwa krzyżackiego w Prusach tworzyli rycerze z Niemiec. Tylko oni mogli okrywać się białymi płaszczami z czarnym krzyżem. W skład korporacji wchodzili, oprócz rycerzy, księża, sarianci, półsiostry i półbracia. Rodzaj okrycia, który nosili, podkreślał ich miejsce w hierarchii. Duchowni narzucali czarne płaszcze z białym krzyżem. Sariantów, czyli braci służebnych, rozpoznać można było po szarej pelerynie. W stroju wyrażała się obyczajowość zakonna, dlatego reguła określała nawet rodzaj bielizny, takiej samej u wszystkich członków. Koszule i podkoszulki, gacie i portki szyte były, według nakazów, z lnianego płótna. Futra, szuby i okrycia powinny być z owczej lub koziej skóry, a buty bez tasiemek, sprzączek i pierścieni. Bracia rycerze, naśladując mnichów w życiu codziennym, mieszkali w zamkach-klasztorach. Musieli regularnie uczestniczyć w nabożeństwach w kaplicy.
Bytowanie w konwencie toczyło się według surowej reguły, ale Zamek Średni w Malborku kipiał życiem dworskim. Pełen przepychu styl życia wielkich mistrzów – Konrada i Ulricha von Jungingenów w państwie u szczytu potęgi (koniec XIV i początek XV w.) udało się zrekonstruować m.in. dzięki krzyżackim rachunkom.
Z kasy wielkiego mistrza opłacani byli fidliści, grający na instrumentach podobnych do skrzypiec, i piszczkowie – odkrył dr Paweł Gancarczyk, muzykolog z Instytutu Sztuki PAN w Warszawie. Turniejom, poselstwom i ucztom towarzyszyły fanfary i dźwięki lutni. Szpilmani, czyli wędrowni minstrele, grali, wcielając się też w role akrobatów i błaznów. Gości zabawiały tańczące kobiety. Miłość rycerską i chwalebne czyny opiewali bardowie. Jeden z nich nie miał oka. Mógł to być Oswald von Wolkenstein, pochodzący z Tyrolu rycerz, wybitny poeta i muzyk.
Gusta muzyczne ówczesnych władców wpływały na sferę dyplomacji. Ulrich von Jungingen podarował księżnej Annie, żonie litewskiego księcia, portatyw i klawikord. – To instrument wówczas awangardowy – twierdzi dr Gancarczyk.
Ostrą bronią dyplomacji były... sokoły. Zakon słynął z hodowli tych ptaków, które chętnie przyjmowali królowie i książęta. Ulubiona suka Konrada von Jungingena wabiła się Viola – pisze Gerard Kucharski z Uniwersytetu Adama Mickiewicza w Poznaniu, który życie codzienne wielkich mistrzów zbadał przez pryzmat Wielkiej księgi malborskiego skarbnika. Piesek, zgodnie z testamentem władcy, trafił w ramiona Anny, królowej Polski. Podarkami obłaskawiany był też litewski książę, któremu władca Prus ofiarował... lwa.
Fot. Shutterstock
2 z 7
shutterstock_370995848
Jądrem państwa zakonnego była jego czerwona stolica. „Malbork z błota powstał”, mówi stary łaciński wierszyk.
– „Z błota” znaczy z gliny – wyjaśnia Bernard Jesionowski, historyk sztuki z Muzeum Zamkowego w Malborku. Od wydobycia tłustej masy ze złoża do wypalenia w piecu budulca upływało kilka lat. Sekret wyrobu tkwił w rękach rzemieślnika zwanego strycharzem. Mistrz formował sześcian z kęsa gliny, a nadmiar surowca usuwał szybkimi
ruchami. Rowki wyżłobione opuszkami jego palców są dziś jak podpis człowieka, o którym nikt już nie pamięta. Z cegieł miał powstać zamek o wysokich i grubych murach. Każdą sztukę trzeba było położyć ręcznie. 40 lat zajęło wmurowanie 3,5 mln ceramicznych kostek. Zanim położono pierwszy kawałek wypalonej gliny, nad Nogatem praca wrzała od kilku lat. Obowiązek dostarczenia kamienia na fundamenty spadł na miejscowych Prusów. Głaz po głazie, w sumie około 12 tys. ton kamieni granitowych, ładowali na wozy i sanie zaprzęgnięte w woły.
– Nadciągały z pól położonych na południe od Malborka, a ich drogi zbiegały się tutaj – Jesionowski wsparty o zamkowy mur, kreśli ręką koło. – Dziś mówimy krótko „zbudowano zamek”. Wyobraźmy sobie jednak, że mamy go wznieść dzisiaj. Nie wiem, czy byśmy w 40 lat zdążyli.
Czerwonych warowni Krzyżacy wznieśli blisko 300. Symbole władzy i potęgi wyrastały w leśno--polnym krajobrazie, często w miejscu pruskich grodów. Cegła zastępowała ziemię, drewno i kamień. Siatka bez mała stu współczesnych miast polskich w Prusach i na Pomorzu, jak Toruń, Chełmno, Kwidzyn, Grudziądz, Elbląg nie zmieniła się od czasów średniowiecza. Współczesny krajobraz architektoniczny wciąż unaocznia skalę budowlanego boomu, który zaczął się 700 lat temu, na fali podboju.
W Malborku zamieszkiwali wielcy mistrzowie – najwyżsi zwierzchnicy zakonu, którzy wybierani byli przez kapitułę generalną złożoną z najważniejszych dostojników. Twierdza nad Nogatem była trzecim w dziejach centrum zakonnej władzy. Po wycofaniu się krzyżowców spod Akkonu najwyżsi rangą mieli przenieść się do Wenecji. Rezydował tam jednak tylko jeden wielki mistrz, dlatego adriatycka metropolia uważana jest za przejściową. W roku 1308 przełożony zakonu zamieszkał w Malborku. Jednym z najbardziej fascynujących odkryć ostatnich czasów jest próba rekonstrukcji kulis tej strategicznej decyzji.
Świadek zapomnianych wydarzeń przybrał kształt bramy wiodącej do kościoła na Zamku Wysokim w Malborku. Barwny łuk rodem z Bizancjum spina czas i przestrzeń. Przechodzili pod nim mistrzowie, królowie, bracia i prości ludzie. Dziś wędrują turyści, nieświadomi, że architektoniczny kod kryje zapisy z przeszłości. Szyfr Złotej Bramy łamią tylko nieliczni. Na szczycie portalu Chrystus wznosi się na tęczy. U dołu, na cokole, przycupnęło zło. W strefie kapitelu plenią się stwory, na poły realne, na poły fantastyczne. Jest więc dzik, ryba z łapami świni, pół kobieta, pół ryba. Niepełne, bez życia są też panny głupie z biblijnej przypowieści. Grzeszny człowiek błądzi, pnąc się ku górze, gdzie jego postępki oceni Najwyższy. Sąd Ostateczny przywołuje ten ludzki. Sędzia śmiertelny jest cieniem Chrystusa na ziemi. – Dekorację gotyckiego przejścia budują elementy i symbole przypisane władcy – mówi Bernard Jesionowski, historyk sztuki z Muzeum Zamkowego w Malborku. – One wskazują na to, że kościół był budowany wyłącznie dla suwerena.
Fot. Shutterstock
3 z 7
shutterstock_229536388
Malborskie stoły reprezentacyjne uginały się pod ciężarem jadła i napojów. Koronowane głowy i żądni chwały rycerze kosztowali wszelakiego mięsiwa. Na talerzach lądowały: dorsze, szczupaki, węgorze, sandacze, łososie i jesiotry. Kucharze uwijali się przy gotowaniu marchwi oraz grochu. Podniebienia możnych łechtały owoce z zamorskich krain: figi, rodzynki, migdały, cytrusy i daktyle. Nie mogło zabraknąć drogich przypraw i korzeni, takich jak szafran, imbir, pieprz, gorczyca i gałka muszkatołowa. Głowy cukru trzcinowego przywożono z Chin oraz Indii. Rycerskie żołądki wypełniały się winem, piwem oraz miodem. Krzyżacy z różnych konwentów jadali mniej wystawnie, ale też do syta. Tylko dobrze odżywiony mężczyzna był zdolny do skutecznej walki, dlatego bracia wojownicy mogli posilać się dwa razy dziennie, prócz postów. Ich menu stanowiło mięso, ryby, kasze, a nawet pachnące bułeczki i pierniczki własnego wypieku. Sam mistrz Ulrich natomiast miał słabość do łakoci. Dwa lata przed śmiercią nabył 10 funtów anyżkowych cukierków.
Braciom czytano – podczas mszy, zebrań kapituły i posiłków. Sami nie potrafili. W owym czasie studiowanie nie było wartością samą w sobie, a bracia laicy nie mogli się uczyć bez zezwolenia zwierzchników. – Nauka bez odpowiedniego przygotowania miała prowadzić do błędów, zwątpienia i niewiary – tłumaczy prof. Wenta. Do zakonu wstępowali mężczyźni w sile wieku, z wszelkimi narowami feudalnych rycerzy. Kandydat miał pół roku na nauczenie się Ojcze Nasz i Zdrowaś Mario. – Krzyżacy byli zakonem o niezbyt rozbudowanej duchowości – wyjaśnia dr Trupinda. – Werbowali ludzi, którzy potrafili podporządkować się regule i władać mieczem.
Szeregi wspólnoty zasilały różne typy spod ciemnej gwiazdy. – Dorosły mężczyzna, dołączał do braci, by odpokutować swoje winy. Ginąc w walce z poganami, zasługiwał na zbawienie – tłumaczy prof. Wenta. – Ludzie średniowiecza myśleli w innych kategoriach, dlatego czasem trudno nam ich zrozumieć. Wystawny styl życia nie musiał oznaczać zeświecczenia zakonu. Walka z wrogami chrześcijaństwa, statutowy cel Krzyżaków, wymagała królewskiej oprawy. Ale uprawianie polityki i nawracanie pogan nie szło w parze. Nie jest tak, że dopiero z czasem zdano sobie sprawę, że działalność misyjna i tworzenie władztwa terytorialnego przeszkadzają sobie nawzajem. Przeciwnie, już wówczas raz po raz słychać było narzekania, że jednego z drugim nie da się pogodzić – napisał Hartmut Boockmann w dziele pt. Zakon krzyżacki.
Państwo uwikłane było w konflikty i wojny. Największym zbrojnym wyzwaniem na przestrzeni jego dziejów była Polska. Lont wzajemnych zatargów podpalili Krzyżacy, wkraczając na Pomorze Gdańskie w 1308 r. Zbrojne oddziały przekroczyły Wisłę wezwane przez polską załogę z gdańskiego zamku, która musiała stawić czoło brandenburskim najeźdźcom. Rycerze zakonni przyczynili się do odwrotu armii margrabiego, po czym zwrócili się przeciwko sojusznikom.
W kilka miesięcy opanowali całą krainę, okupując terytorium przez półtora wieku. Paradoks polegał na tym, że na Pomorzu żyli ludzie ochrzczeni. – Zakon walczący w imię wiary podbił kraj chrześcijański – mówi dr Trupinda. – Rzeź niewiniątek i kobiet! Ofiar, według przeciwników zakonu, mogło być nawet kilka tysięcy!
Na ilustracji:
Papież Uban II ogłasza pierwszą krucjatę w 1095 roku. Fot. Shutterstock
4 z 7
shutterstock_233800693
Od tego czasu relacje polsko-krzyżackie wyznaczają wojny, okresy napięć i chwilowych zawieszeń broni. Tym bardziej że – po ujarzmieniu Prusów – mnisi skierowali miecze przeciwko pogańskiej Litwie, późniejszemu sojusznikowi królów Polski. Najazdy niemieckich rycerzy na wschód trwały przez cały wiek XIV. Zakon realizował w ten sposób misję krzewienia wiary. Jednak krucjata trwała nawet po 1386 r., gdy Litwa, w wyniku unii z Polską, przyjęła chrzest. Do nad-bałtyckiego państwa wciąż przybywali rycerze z Londynu, Paryża, Bordeaux, Tuluzy, Frankfurtu, Magdeburga, Pragi i Wenecji. – Każdy, kto chciał zyskać odpust zupełny i sławę rycerską, brał udział w rejzach, czyli zbrojnych wyprawach – tłumaczy Antoni R. Chodyński, starszy kustosz Muzeum Zamkowego w Malborku. – Wypady pod mury Wilna i Trok były namiastką dalekich wypraw krzyżowych do Ziemi Świętej.
Morzem i lądem zmierzały na wschód orszaki znamienitych europejskich rycerzy. Podróż Wilhelma IV, hrabiego Holandii, trwała pięć miesięcy. Możny Henryk Derby przypłynął z Anglii na pokładzie żaglowca. Po powrocie do ojczyzny rozgłaszał wieści o wyprawach na rubieże Europy, gdzie można było dokonać czynów na miarę króla Artura i rycerzy Okrągłego Stołu. Na zamku w Królewcu, skąd często wyruszały zbrojne oddziały, urządzano uczty przy honorowym stole jakby żywcem wziętym z legendy. Zasiąść przy nim mogli tylko ci, którzy wsławili się brawurą i wyjątkową zaciekłością w walkach lub bohaterstwem podczas oblężenia litewskich twierdz.
Jedna z największych rejz na Wilno odbyła się pod koniec XIV stulecia. W Polsce królował już Władysław Jagiełło, poprzednio wielki książę litewski, który dzięki mariażowi z królową Jadwigą zasiadł na krakowskim tronie. Unia personalna oznaczała zbliżenie się obu krajów. Krzyżacy atakując Litwę, ściągnęli na siebie gniew Polski. Wojna zbliżała się wielkimi krokami.
Wydaje się, że o kończącej ją bitwie pod Grunwaldem, jednej z największych bitew średniowiecza, która odbyła się 15 lipca 1410 r., napisano już wszystko. Że doszło do pogromu zakonnej elity, w wyniku czego rozbite zostały struktury państwa. Że poległ kwiat rycerstwa, a władztwo nigdy już nie odzyskało dawnej świetności.
Tymczasem badania historyków dowodzą, że wiktoria była w zasięgu ręki wojsk walczących pod chorągwią wielkiego mistrza, tylko dowództwo źle zinterpretowało raporty wywiadu. – Niemieccy decydenci wiedzieli, że armie polska i litewska mobilizują się na Mazowszu i połączone zaatakują państwo krzyżackie – tłumaczy dr Sławomir Jóźwiak z UMK w Toruniu, który bada korespondencję teutońskiego władztwa. – Ale prawdopodobnie nie docenili wagi tych informacji.
Sztab Ulricha von Jungingena mógł pogubić się w gąszczu sprzecznych doniesień wywiadowców. W konsekwencji władze do końca nie były pewne, gdzie pójdzie atak – na Pomorze czy Prusy. Dlatego armia krzyżacka cały czas była rozdzielona. Gdy strategia polskiego króla stała się jasna, zaczęto szybko przerzucać siły przez Wisłę, w okolicach Świecia, z Pomorza do Prus. Gdyby bitwa rozegrała się dzień później, posiłki wsparłyby chorągwie Ulricha von Jungingena. – Bitwa pod Grunwaldem była sukcesem działania szpiegów Jagiełły – podsumowuje autor książki o wywiadzie i kontrwywiadzie krzyżackim.
Ale jednak nawet tak spektakularne zwycięstwo jak grunwaldzkie nie otworzyło podwoi zakonnej stolicy. Państwo uratował Henryk von Plauen, komtur Świecia, który ruszył co koń wyskoczy na odsiecz Malborkowi. Uprzedził Jagiełłę i od-parł szturm. Dopiero kilkadziesiąt lat później zwycięzcy kolejnej wojny, zwanej trzynastoletnią (1454–1466), sforsowali ceglaste mury twierdzy nad Nogatem. Stolica nie została jednak zdobyta w walce, tylko... kupiona. Kazimierz Jagiellończyk zaoferował 670 kg zło-ta broniącym zamku zaciężnym Czechom.
Fot. Shutterstock
5 z 7
shutterstock_229544965
Bramy się otworzyły. Od tego momentu stopa wielkiego mistrza nie przekroczyła więcej progu malborskiej rezydencji, a władza i własność okrojonego państwa zakonnego skoncentrowały się we wschodniej części dawnego państwa zakonu – w Królewcu. To był początek końca. – Najnowsze badania w innym świetle ukazują upadek państwa – tłumaczy prof. Czaja. – Jego struktury rozpadły się nie dlatego, że były represyjne, ale archaiczne.
Przeciw Krzyżakom zaczęli się buntować poddani. Zderzone zostały interesy handlowe mieszczan i zakonu. Niezadowolona była też szlachta, która nie zamierzała poddać się niekorzystnym zmianom prawnym związanym z dziedziczeniem ziemi. Kasta niemieckich zakonników nie dopuszczała do władzy miejscowych ludzi, stając się powoli skamieliną w krajobrazie społecznych przemian. Ale władztwo, które straciło najcenniejsze ziemie w wyniku postanowień II pokoju toruńskiego w 1466 r., trwać miało jeszcze 59 lat.
Zakon Szpitala Najświętszej Marii Panny Domu Niemieckiego w Jerozolimie nie przestał istnieć. Wciąż posiadał przecież majątki skupione w komturiach – bali watach w Rzeszy i na zachodzie Europy. Po upadku pruskiej gałęzi centrum władzy zakonnej stało się Mergentheim w obecnych Niemczech. Zachodnioeuropejskie struktury zgromadzenia rozwiązał dopiero Napoleon. Wspólnota przeniosła się wówczas do Wiednia i stała się domowym zakonem rodziny Habsburgów. Przewodzili mu odtąd wojownicy – cesarze i książęta kreujący z Wiednia politykę nowożytnej Europy. Jego szeregi tworzyli ludzie świeccy.
Powrót do pierwotnych idei nastąpił w 1929 r., gdy zakon rycerski przeistoczył się w katolicki zgromadzenie duchowne, którym mogli kierować wyłącznie księża. Bolesną kartą w jego dziejach była II wojna światowa. – Moi bracia umierali w Dachau – mówi prof. Bernhard Demel, dyrektor Centralnego Archiwum Zakonnego w Wiedniu i jednocześnie rektor kościoła św. Elżbiety. Podczas gdy księża i siostry cierpieli prześladowania, nazistowska machina wykorzystywała symbolikę wspólnoty. Krzyżem Żelaznym, wzorowanym na symbolu wielkiego mistrza, odznaczani byli naziści. Zamki zmieniono w centra szkoleń Hitlerjugend. Malbork stał się tłem propagandowych defilad. Naziści laicyzowali chrześcijańską tradycję. Alfred Rosenberg, czołowy ideolog, wysunął projekt stworzenia organizacji na wzór krzyżackiej. Jej członkami miała być elita nazistowska, a jednym z głównych zadań…prokreacja. Od bram rezydencji przy Singerstrasse 7 dobiegają śpiewy – porannej liturgii przewodniczy ojciec Bernhard Demel. Jego sutannę okrywa biały płaszcz z czarnym krzyżem. Przekraczając próg gotyckiej świątyni, widzę tablicę ku czci grafa Belrupta-Tissaca, ostatniego krzyżackiego rycerza. Jego życie obrazuje przemianę zgromadzenia ze świeckiego w duchowne. Ów rycerz ze znamienitego rodu umarł jako ksiądz w latach 70. XX w.
Na ilustracji:
Obrona Jeruzalem.
Fot. Shutterstock
6 z 7
shutterstock_373584769
Na trzecim piętrze budynku, który wchodził w skład krzyżackiego majątku już w średniowieczu, mieści się największe prywatne archiwum zgromadzenia. Liczy 12 tyś. dokumentów. Pieczęciami opatrzyła je plejada osobistości, które przez wieki rządziły światem. Do katalogów droga wiedzie przez bibliotekę pełną starych ksiąg. Drewniane regały są fundacją arcyksięcia Eugena, zwierzchnika z cesarskiego rodu. Wstęp tu mają tylko naukowcy za specjalnym zezwoleniem.
Skarbiec znajduje się piętro niżej. Większość zgromadzonych w nim dzieł sztuki i zabytków pochodzi z czasów nowożytnych. Luksusowe zastawy stołowe dają posmak wykwintu dawnych uczt. W złoconej oprawie filiżanki ze strusiego jaja wygrawerowany został znak jednego z mistrzów. Serwis do picia czekolady jest misterny jak chińska porcelana. Kły rekina, gałązki koralowca, kość słoniowa, rubiny i szafiry układają się w mozaiki motywów. Obok dóbr świeckich królują przedmioty kultu. Wzrok przykuwają insygnia zakonne. Perłą w kolekcji jest złoty pierścień intronizacyjny z dwoma diamentami i rubinem. Legenda mówi, że otrzymał go Hermann von Salza od papieża jako odznakę duchownego księcia. Prze wieki związany jest z najwyższym urzędem. Symbolicznie spina poczet wszystkich wielkich mistrzów, przypominając o poprzednich, bierze udział w nowych aktach elekcyjnych. Podczas ceremonii intronizacyjnej zdobił palec obecnie panującego, 65. Przełożonego zakonu w historii, Jego Ekscelencji Brunona Plattera.
- Gruss Gott! – powiedział, widząc mnie Jego Ekscelencja. Gabinet i apartamenty głowy Zakonu Niemieckiego zajmują drugie piętro wiedeńskiej siedziby. Pokój audiencji graniczy z salą, gdzie co 6 lat zbiera się wielka kapituła, wybierając nowego mistrza. Doktor Bruno Platter rządzi już drugą kadencję. Na przywitanie podał mi rękę ozdobioną pierścieniem z rubinem, na którym wygrawerowane zostały herby zakonu i rodzinny. Na tle połyskującej czerni świetnie skrojonej marynarki zarysował się złoty klejnot z cesarski orłem.
Na zdjęciu:
Zamek w Malborku.
Fot. Shutterstock
7 z 7
shutterstock_387569683
Najwyższy zwierzchnik stoi na czele zgromadzenia, które dziś nosi nazwę Zakonu Braci i Sióstr Domu i Szpitala Niemieckiego Najświętszej Marii Panny w Jerozolimie. W jego skład wchodzą braci księża i siostry zakonne. Trzecia kategorię członków tworzą familiarne, czyli świeccy dobrodzieje związani z nim przyrzeczeniem.
Zadaniem wielkiego mistrza jest zarządzanie 16 prowincjami w Niemczech, we włoskim Tyrolu, na Słowacji, w Słowenii oraz Austrii. Nie mniej ważne jest bycie duchową opoka dla członków organizacji i reprezentowanie jej na zewnątrz.
Współczesne cele katolickiej wspólnoty odzwierciedlają pierwotne idee zrodzone podczas krucjat. – Głosić światu Chrystusa to nasz tradycyjny obowiązek – wielki mistrz mówi energicznie, a jednocześnie w dystyngowany sposób, jak przystoi osobie dźwigającej ciężar ośmiu wieków tradycji. – Kolejnym zobowiązaniem jest helfen und heilen, czyli pomagać i leczyć. Niesiemy pomoc chorym. W ten sposób jest kontynuowana tradycja pierwszego szpitala w Ziemi Świętej.
Zakon otwiera domy starości, szpitale, szkoły, sanatoria i centra pomocy uzależnionym. Jest największym prywatnym właścicielem ośrodków dla narkomanów w Niemczech.
W przestrzeni wiedeńskiego domu historia żyje. Podobnie jak wiele rytuałów i ceremonii. Podczas oficjalnych uroczystości ekscelencja Bruno Platter nosi taki sam biały płaszcz, jakim okrywał się wieku temu Hermann von Salza na wschodnim wybrzeżu Morza Śródziemnego. Masywna szafa w poczekalni przylegającej do sali spotkań kryje – niczym teatralny buduar – całą gamę okryć z czarnymi krzyżami. Wybór młodych kandydatów do nowicjatu, składanie wieczystych ślubów i elekcja wielkiego mistrza podtrzymują stare zwyczaje korporacji rycerskiej. Codzienne modły, które musza odprawić bracia i siostry, zostały już nakazane w Prima Regula w XIII w. Zwiedzając rezydencję, można stanąć twarzą w twarz z najwyższymi dostojnikami schodzącymi kilkakrotnie w ciągu dnia do kościoła.
Wspólnota fascynuje bogactwem długiej tradycji, w której próbujemy doszukiwać się tajemnic na miarę św. Graala. – Tajemnica zakonu ma wiele wspólnego ze znakiem krzyża – mówi wielki mistrz. – Wiąże się z nim specjalny rodzaj duchowości. Godło Chrystusa noszą bracia, siostry i familiarze. Podczas ceremonii przyjęcia do zgromadzenia opat zwraca się do nowych członków słowami: Kiedy nosisz ten krzyż, bądź wzorem w słowach i czynach, by ludzie dostrzegli Boga w Tobie i z Tobą. To jest nasz sekret.
Fot. Shutterstock