Schengen: droga wolna
Nikt by nigdy nie usłyszał o małej winiarskiej osadzie Schengen w Luksemburgu, gdyby jej nazwa nie wpisała się tak mocno w długie dzieje budowy europejskiej jedności.
To tu 15 czerwca 1985 r. podpisano porozumienie o stopniowym znoszeniu kontroli na wspólnych granicach między krajami Unii Gospodarczej Beneluksu, Francją i RFN. Dziesięć lat później zniesiono ją całkowicie. Wtedy też Hiszpania i Portugalia stały się pełnoprawnymi członkami grupy. Włochy, Grecja, Austria, Dania, Finlandia, Szwecja, Norwegia i Islandia zyskały status obserwatorów, a do Schengen przystąpiły w kolejnych latach. Następne były: Grecja, Szwajcaria i Liechtenstein. Polska podpisała porozumienie wraz z innymi nowymi członkami UE, a weszło ono w życie i 21 grudnia 2007 r. Bułgaria, Cypr i Rumunia znajdą się w strefie w najbliższych latach. Zainteresowany członkostwem jest także Watykan. Ze starych krajów UE w Schengen nie ma tylko Wielkiej Brytanii i Irlandii.
Europa to pod tym względem zadziwiające miejsce na świecie. Od zarania jej dziejów różni władcy próbowali tu na najrozmaitsze sposoby budować wspólnotę, a jednocześnie przez wieki rujnowali ją morderczymi wewnętrznymi wojnami. Wiele było pomysłów na jedność tego w sumie niewielkiego kawałka ziemi o niewyraźnie zarysowanych granicach, który wygląda jak coś na kształt ślepej kiszki Azji. Zdarzało się, że koncepcje te były sprzeczne, co prowadziło do podbojów militarnych i powstawania kolejnych potęg państwowych. Najpierw Rzym rozciągnął swoje panowanie na olbrzymim terytorium, którego wielonarodowym elitom dał wspólny język – łacinę. Potem, wraz z chrześcijaństwem, nastały jednolite wartości i podwaliny kultury. We wczesnym średniowieczu Karol Wielki wcielał te idee w życie, budując strukturę państwową. Wieki później Oświecenie przyniosło myśl o równości wszystkich ludzi. W XIX w. Napoleon Bonaparte ogarnął ziemie Europy spójnym systemem prawnym. Niestety, były też próby „zjednoczenia” kontynentu siłą przez imperialno-utopijną ideologię bolszewicką oraz krwiożercze zamierzenia Hitlera.
Po I wojnie światowej, która współczesnym już wydała się niewyobrażalnym złem, nastąpił tu największy kataklizm w dziejach świata – II wojna światowa. Wtedy politycy spustoszonego kontynentu stanęli przed fundamentalnym problemem: ponieważ w pewnym sensie wszyscy jesteśmy winni tej przerażającej katastrofy, musimy raz na zawsze zapewnić naszym ojczyznom pokój – albo przestaniemy istnieć. Podstawą naszej przyszłości muszą być pojednanie i budowa instytucji wykluczających agresję.
Grupa polityków chadeckich, m.in. Francuz Jean Monnet, Włoch Alcide de Gasperi, Niemiec Konrad Adenauer i Robert Schuman, – francuski Alzatczyk, a więc człowiek pogranicza – doszła do wniosku, że najlepszym remedium będzie powrót do podstawowych źródeł moralności chrześcijańskiej, które umożliwią kontrolę działań gospodarki europejskiej np. w sektorze zbrojeniowym.
Dlatego w 1952 r. powstała pierwsza instytucja jednoczącej się Europy – Europejska Wspólnota Węgla i Stali. Trzeba docenić wielkość i śmiałość wizji przedstawionej umęczonym narodom, którym pojednanie jeszcze nie było w głowie. Wystarczy choćby wspomnieć stan ducha Polaków po 1945 r. Jednocześnie wszystko to odbywało się warunkach zimnej wojny i zagrożenia sowieckim imperializmem.
Jednak machina, która w przyszłości doprowadzi to do powstania Unii Europejskiej, ruszyła. Wspólnym porozumieniom i decyzjom poddawano coraz więcej obszarów europejskiego rozwoju, od polityki przez gospodarkę, prawa socjalne, po tożsamość. W tym samym czasie pojawiła się potrzeba przedefiniowania Starego Kontynentu w zmieniającym się świecie. Dotyczyło i dotyczy to np. wielkich migracji, będących rezultatem m.in. dekolonizacji.
Nadeszły wydarzenia 1989 r. zapoczątkowane przez polską Solidarność. Nastąpił koniec imperialnej obecności sowieckiej w Europie, odzyskanie niepodległości przez niesuwerenne dotąd państwa zza żelaznej kurtyny. Wielka jedność europejska stawała się faktem.
Stare państwa członkowskie Unii – choć niekiedy z wahaniami – przyjmowały polityczną
i gospodarczą konieczność szybkiego zszywania pękniętej Europy, i to mimo poważnych różnic w rozwoju. Przywódcy i opinie publiczne europejskich narodów zrozumiały, że pomyślność kontynentu zależy m.in. od tego, w jakim tempie Europa opóźniona zacznie się zrównywać z Europą rozwiniętą. Chodziło o to, jak to ujął Jan Paweł II, aby „oba płuca” kontynentu zaczęły pracować wspólnie i równomiernie.
Jedną z niezwykle istotnych konsekwencji myślenia o europejskim potencjale na tle świata stała się decyzja o wprowadzeniu wspólnej waluty – euro, które miało zapewnić ujednolicony rozwój kontynentu w obliczu globalizacji. Kolejną z arcyważnych decyzji było właśnie postanowienie UE o stworzeniu strefy Schengen, czyli o zapoczątkowaniu narastającej jedności terytorialnej. Decyzja ta odnosi się w sposób szczególny do Polski, która staje się państwem granicznym strefy między Unią a Wschodem Europy. Polacy, tak jak inni członkowie, będą mogli bez zbędnej kontroli przekraczać na 90 dni granice państw strefy. Jednocześnie jako „państwo buforowe” będziemy musieli partycypować we wspólnym programie bezpieczeństwa Schengen. Oznacza to uszczelnienie przede wszystkim naszej wschodniej i morskiej granicy. Straż Graniczna i służby celne przepuszczać przez nie będą jedynie obywateli państw ze strefy Schengeni osoby z tzw. wizą schengeńską, która jeszcze przed naszym przystąpieniem do strefy była droga, trudna do zdobycia i marzyło o niej wielu obywateli WNP i krajów rozwijających się.
Niezależnie od tej wizy poszczególne państwa utrzymają wizy narodowe – każde ma prawo wydać określoną ich liczbę. Mogą one utrudnić nasze kontakty z obywatelami np. Ukrainy. Problem polega na tym, że zasady Schengen są sztywne, kryteria – bardzo wyraziste i obostrzenia również. Ale jednocześnie my, Polacy musimy uczynić wszystko, co się da w ramach prawa i możliwości interpretacyjnych, żeby u naszych wschodnich sąsiadów nie pojawił się syndrom odrzucenia. Tym bardziej że od dawna wspieramy ich aspiracje proeuropejskie. Mamy sposobność, by w mądry sposób stać się współautorami polityki schengeńskiej wobec Wschodu. Jednak nie będzie to proste. Mówiąc najkrócej: o wizy starać się może wybitny naukowiec, student, pracownik potrzebny na naszym rynku pracy, ale też przedstawiciele zorganizowanej przestępczości, a nawet międzynarodówki terrorystycznej.
21 grudnia 2007 r. spadła na nas olbrzymia odpowiedzialność wobec wszystkich państw Schengen, a zarazem potrzeba wypracowania modelu budzącego zaufanie wschodnich sąsiadów. Rozwiązania Schengen poza tym, że przenoszą nas do elitarnej grupy państw europejskich, będą miały największe znaczenie dla mieszkańców ziem zachodnich i wschodnich. Dla tych pierwszych pojawią się nowe, powszednie możliwości współpracy regionalnej. Natomiast ci drudzy staną np. przed problemem rozdzielenia z rodzinami po wschodniej stronie granicy.
Od wejścia do Schengen jesteśmy jeszcze mocniej zakotwiczeni w Europie, jesteśmy w niej bezpieczniejsi, ponieważ znajdujemy się w samym środku znakomitego Schengeńskiego Systemu Informacyjnego chroniącego nas przed zagrożeniami. Dzięki niemu polski pogranicznik w ciągu sekundy może skontaktować się z schengeńską centralą w Lizbonie i prześwietlić każdego podejrzanego. Uprawnienia Straży Granicznej dotyczą nie tylko samej granicy, ale umożliwiają kontrolę w dowolnym miejscu strefy.
Jedność europejska staje się coraz bardziej wyrazista dla mieszkańców kontynentu i dla świata. Europa nieustannie wyciąga wnioski ze swojej tragicznej przeszłości i mozolnie, ale z odwagą buduje dobrą, bezpieczną przyszłość. Znaczenie naszego miejsca w tej konstrukcji rośnie.