Reklama

Tekst Adam Robiński
Zdjęcia Marcin Dobas
Gablot są setki, jeśli nie tysiące. Każda opisana jest ciągiem cyfr nic nie mówiących o jej zawartości. Wyciągam jedną z nich, pełną nabitych na szpilki czarnych punkcików. Wyściełają ją kolumna po kolumnie, a pod każdą szpilką znajduje się zapisana maczkiem etykieta.
Szymon Tenenbaum zbierał te punkciki w pierwszej połowie XX w. na kilku kontynentach. To na ogół maciupeńkie chrząszcze wyszperane gdzieś w trawach Brazylii, Meksyku, Palestyny i hiszpańskich archipelagów, gdzie Tenenbaum prowadził swoje badania przed wojną.
Ale entomologiczne zbiory to tylko mikry wycinek tego, co kryją w sobie dwa niepozorne magazyny Stacji Badawczej Muzeum i Instytutu Zoologii PAN położonej w Łomnej-Lesie w otulinie Kampinoskiego Parku Narodowego. Wypełnia je bowiem aż 7,5 mln okazów kręgowców i bezkręgowców z całego świata. W kilku raptem pomieszczeniach stacji znajdziemy przedstawicieli niemal wszystkich grup współcześnie żyjących zwierząt!
Można powiedzieć, że początkiem tych zbiorów była obsesja. Dolnośląski baron Sylwiusz August Minkwitz z Gronowic, z zamiłowania ornitolog, chciał mieć w swej prywatnej kolekcji zoologicznej po okazie każdego ptaka występującego na niemieckich ziemiach. Zbierał je od 1772 r. i podobno był bliski celu – brakowało mu już tylko 40 gatunków, głównie nielicznych na Dolnym Śląsku ptaków wodnych.
Zbiory Minkwitza w 1817 roku zostały zakupione przez Komisję Rządową Wyznań Religijnych i Oświecenia Publicznego. Dwa lata później włączono je do Królewskiego Uniwersytetu Warszawskiego jako Gabinet Zoologiczny.
W 1824 r. publiczności w Pałacu Kazimierzowskim w Warszawie pokazywano 25 tys. okazów, w tym 1400 ptaków, 11 tys. owadów i ponad drugie tyle muszli. Gabinet Zoologiczny rozrastał się przez kolejne dekady – za sprawą polskich zoologów i podróżników przemierzających kontynenty. W szczytowym okresie okazów było trzy razy więcej niż dziś. Potem część wywieźli Rosjanie, inne spłonęły w pożarze w 1935 r. oraz w czasie niemieckiej okupacji. To, co pozostało, w latach 70. XX w. przeniesiono pod Puszczę Kampinoską, gdzie zbiory służą współczesnym badaczom.
Na rycinie z początku istnienia gabinetu zoologicznego widać imponującą galerię dużych ssaków na postumentach, wśród nich słonia, dwie żyrafy, trzy żubry i łosia, oraz przyglądających się im mieszczan. "W roku 1827 gabinet został uposażony słoniem samicą, w Modlinie przez jakiegoś majora wypchanym, a w roku 1830 parą okazałych żubrów, po które prof. Jarocki jeździł do Białowieży z preparatorem" – pisał w "Tygodniku Ilustrowanym" w 1869 r. Władysław Taczanowski, kustosz gabinetu.
W 2015 r. w jednym z pomieszczeń stacji w Łomnej-Lesie widok jest podobny do tego z rysunku. Choć brakuje afrykańskich gigantów, przybyły m.in. gnu białobrode oraz armia dzikich kotów zastygłych na gablotach i w ich wnętrzach, z rysiem na czele.
Nie ma też barierki, a wypreparowanym okazom – dermoplastom – towarzyszy obezwładniający smród chemikaliów, których lata temu używano do konserwacji okazów. Dzięki tym zabiegom (oraz m.in. regularnym przeglądom menażerii, 2–3 razy do roku) nawet te z najstarszych zbiorów Minkwitza – jak ogromny bielik czy młody leniwiec – wciąż są w dobrym stanie.
Oprócz dużych dermoplastów w skład zbiorów Muzeum Zoologii wchodzą też m.in. tzw. okazy mokre – płazy i gady zanurzone w konserwującym je alkoholu etylowym – oraz wypełniające setki szuflad ptasie „bałwanki”, tj. wypchane skórki bez postumentów.
Wśród tych ostatnich znaleźć można przedstawicieli gatunków, których na Ziemi już nie ma – gołębia wędrownego i papugę karolińską (wymarły odpowiednio odpowiednio od 1914 i 1918 r.).
Więcej o taksydermii w sierpniowym wydaniu "National Geographic Polska" – już w kioskach!

Reklama
Reklama
Reklama
Reklama