Pierwszy wykrywacz skarbów zrobili Polacy. Poszukiwania są dalej popularne
Łowcy zabytkowych artefaktów przemierzający pola z detektorem metalu zwykle są utrapieniem dla archeologów.
Działają nielegalnie, ponieważ wszystko, co znajduje się w ziemi, należy do Skarbu Państwa i poszukiwania takich obiektów wymagają zezwolenia wojewódzkiego konserwatora zabytków. W Polsce skala problemu jest duża, szacuje się, że takich osób jest ok. 60–80 tys., a odkryte przez nich znaleziska bezprawnie trafiają do prywatnych kolekcji, za granicę lub na aukcje internetowe (za średniowieczny denar na jednym z polskich portali internetowych można dostać 10–1500 zł). Za nielegalne zatrzymanie zabytku grozi nawet kara pozbawienia wolności do 5 lat. Istnieją też jednak poszukiwacze, którzy współpracują z archeologami, muzeami, a nawet policją, pomagając jej w namierzaniu osób niszczących stanowiska archeologiczne.
Może się zdarzyć, że odkryjemy jakiś zabytek przypadkowo. Co wtedy? Należy zabezpieczyć przedmiot, zaznaczyć miejsce znalezienia i zgłosić jego odkrycie władzom (np. wojewódzkiemu konserwatorowi zabytków). Mamy prawo do nagrody pieniężnej w wysokości nie większej niż 25-krotne (w wyjątkowych sytuacjach 30-krotne) przeciętne wynagrodzenie w poprzednim roku. Albo tylko dyplom. Jedna z większych nagród, za odnalezienie biżuterii, wynosiła 15 tys. zł.
Pierwszy wykrywacz metalu opracowali podczas II wojny światowej dwaj polscy porucznicy z sił zbrojnych na Zachodzie: Jozef Kosacki i Andrzej Garboś. Urządzenie służyło oczywiście do wykrywania min. Do historii przeszło jako Polish Mine Detector.
Zdecydowanie bardziej opłaca się szukać skarbów za granicą. Dla porównania – w Wielkiej Brytanii zezwala się na poszukiwania za pomocą detektora metalu za zgodą właściciela penetrowanego gruntu. Poszukiwacze nie mogą wchodzić na teren stanowiska archeologicznego, muszą zgłosić znalezisko, a prawo pierwokupu zachowuje państwo.
I co najważniejsze – oferuje ceny rynkowe. W 2009 r. odkrywcy złotych i srebrnych przedmiotów otrzymali 3 mln funtów. Krajem, który za znaleziska dobrze płaci, są też Stany Zjednoczone. Aż 500 mln dol. Dostała firma, która zlokalizowała skarb z wraku statku zatopionego w 1622 r. Sytuacja w USA jest jednak inna – prawo do skarbu mogą mieć spadkobiercy (jeśli takowi istnieją) i firmy ubezpieczeniowe.
Aleksandra Gryczewska