Reklama

W pierwszym dziesięcioleciu XX w. coraz więcej ludzi podróżowało do odległych krajów świata. Samochody, samoloty, statki i rowery ułatwiły podróże. Odkrywcy i poszukiwacze przygód zapełniali pierwsze strony gazet, a po powrocie do kraju witały ich pochody z serpentynami i konfetti. Na wydawanych dla kolekcjonerów zdjęciach znanych postaci, obok graczy baseballa znaleźli się także Robert E. Peary i Ernest Shackleton, a każdemu pojawieniu się takich gwiazd jak Charles Lindbergh i Amelia Earhart towarzyszyły gorące owacje.

Reklama

Mimo porywającego tempa odkryć z lat 20. aż 65% Amerykanów nadal mieszkało w regionach rolniczych, więc dla członków Towarzystwa Magazyn National Geographic był oknem na świat. Gdy tylko pozwoliła na to nowa technika fotograficzna – znacznie wcześniej niż to się stało w innych czasopismach – Gilbert Grosvenor wprowadził na strony Magazynu kolor. Chciał przedstawiać rzeczywisty świat – umożliwić czytelnikom poznanie go takiego, jakim jest, a przecież świat jest kolorowy, a nie czarno-biały.

W 1910 r. National Geographic zamieścił na 24 stronach fotografie z Korei i Japonii wykonane przez bogatego dżentelmena, zapalonego podróżnika Williama Wisnera Chapina. Fotografie były kolorowane – pastelowe barwy nadał im ręcznie japoński artysta. Później Magazyn publikował jeszcze inne kolorowane fotografie. W tym czasie na całym świecie chemicy nie szczędzili wysiłku, by opracować technologię prawdziwej fotografii barwnej. W 1907 r. bracia Lumi_re we Francji wynaleźli autochrom – pierwszy, dający się stosować na skalę przemysłową proces otrzymywania fotografii barwnej polegający na powlekaniu szklanych płyt ziarnami zabarwionej skrobi ziemniaczanej. Pierwsza kolorowa fotografia, jaka ukazała się w Magazynie – w numerze z lipca 1914 r. – została wykonana techniką autochromu

Autochrom był jednak metodą drogą i trudną. Fotografowie musieli podróżować z wielką ilością sprzętu i lotnymi chemikaliami. Otrzymanie każdego zdjęcia było niemal równie pracochłonne, jak namalowanie obrazu olejnego. W 1915 r. Magazyn zatrudnił Franklina Fishera, który zorganizował pierwsze w amerykańskim świecie wydawniczym laboratorium fotografii barwnej. Dobrany przez niego zespół artystów-techników zaczął po raz pierwszy systematycznie przedstawiać świat w kolorach. Fotografowie National Geographic obrabiali płyty autochromowe w terenie, pakowali je w wyściełane skrzynie i wysyłali do Ameryki drogą morską. Wielu współpracujących z pismem fotografów w ciągu swej wieloletniej, wspaniałej kariery zawodowej nigdy nie widziało siedziby Magazynu w Waszyngtonie.

W 1924 r. Fisher dostał pierwszego pomocnika administracyjnego – został nim Melville Bell Grosvenor, syn szefa, absolwent Akademii Marynarki USA, właśnie zwolniony z rocznej służby. W ciągu następnych 4 lat wszystkie zdjęcia, jakie ukazały się w Magazynie, zostały wybrane przez Fishera i młodego Grosvenora. Był to okres, w którym do historii fotografii trafiały nawet prozaiczne prace. Historia Magazynu lśni od „pierwszych lub jedynych osiągnięć”, np. „pierwszej fotografii życia na Arktyce w barwach naturalnych”, „pierwszej kolorowej fotografii wykonanej z samolotu” czy „jedynych kolorowych fotografii z koronacji etiopskiego cesarza Haile Selassiego”.

Jedna z tych „pierwszych” fotografii była rzeczywiście pionierskim osiągnięciem. W przezroczystej wodzie laguny Dry Tortugas na Florydzie, Charles Martin, kierownik laboratorium fotograficznego Magazynu, i ichtiolog W. H. Longley zrobili pierwsze barwne zdjęcie pod wodą. Martin skonstruował wielką lampę błyskową zsynchronizowaną z aparatem fotograficznym zamkniętym w szczelnej obudowie z mosiądzu. Longley, w ogromnym hełmie połączonym ze sprężarką za pomocą węża, trzymał aparat wycelowany na piotrosza (ryba), a na powierzchni Martin obsługiwał wielką lampę, do której załadował tyle sproszkowanego magnezu (magnezji), że całe urządzenie zostało zniszczone. Magnez wybuchł z ogłuszającym hukiem i oślepiającym błyskiem, a Lindley został poważnie poparzony. Ich zdjęcia ukazały się w styczniu 1927 roku.

W 1926 r. liczba członków przekroczyła milion. National Geographic organizowało „ekspedycje fotograficzne” na Karaiby, do Ameryki Południowej, zachodniej Europy, na Bałkany i do Azji. Odkrywcami zostawali zawodowi dziennikarze i fotografowie, a rzetelna i wnikliwa dokumentacja nadawała tym wyprawom charakter naukowy.

Zdjęcie na s. 38. W 1926 r. wybuch magnezji (powyżej) oświetlił wody Dry Tortugas i umożliwił wykonanie pierwszych w historii zdjęć podwodnego świata (po prawej). Wykonanie jednego zdjęcia wymagało zastosowania 0,45 kg magnezji. Ichtiolog, W. H. Longley, który razem z Charlesem Martinem, kierownikiem laboratorium Towarzystwa, przygotowywał całe to przedsięwzięcie, został przy okazji poważnie poparzony.


Kulisy reportaży stały się szybko ulubionym tematem czytelników National Geographic. W komentarzu do barwnego zdjęcia austriackich ludowych tancerzy z 1938 r. W. Robert Moore napisał: „Robiłem te zdjęcia jak się dało, stojąc lub leżąc na brzuchu w pyle dziedzińca. Ciężkie buty wzbijały pył, śmigały spódnice i halki; tańce były spontaniczne i wszyscy się doskonale bawili. Ja też”.

Joseph Rock spenetrował nieznane zakątki Azji i był pierwszym Amerykaninem, który dotarł do królestwa Muli w Tybecie. Przysłał z Azji 12 reportaży, a po powrocie zwierzał się redaktorowi: „Moja dusza nadal przebywa w tej absolutnej ciszy przysypanych śniegiem szczytów”.

Ernest G. Holt zgromadził w Wenezueli i Brazylii pierwsze uporządkowane zbiory ptaków i zwierząt zamieszkujących nieznane dotąd obszary Ameryki Południowej. Jeszcze dalej, bo do Nepalu, udała się wspólna wyprawa Towarzystwa, Uniwersytetu Yale i Smithsonian Institution. Kierował nią S. Dillon Ripley. Była to pierwsza od 100 lat naukowa ekspedycja z Zachodu, która pojawiła się w tym kraju. Jej zdobyczą były bezcenne gatunki fauny i flory, m.in. kolczasty drozd długonogi, ptak, o którym sądzono, że już dawno wymarł.

Zespół Bradforda Washburna podjął się śmiałej próby opracowania mapy wysokich szczytów Jukonu na podstawie obserwacji lotniczych. Mapa objęła 13 tys. km2 leżącego na północy Kanady regionu, który przed tą wyprawą stanowił białą plamę.

Ceniony dziennikarz Magazynu, Frederick Simpich, napisał dla National Geographic aż 89 reportaży. W ciągu dziesięcioleci swej pracy ten pogodny reporter z pooraną zmarszczkami twarzą zyskał przyjaciół w wielu krajach świata. Jego styl doskonale odzwierciedlał zapał Gilberta Grosvenora, który nigdy nie zadawalał się słowem „być”. Domagał się słów określających działanie, dynamicznej prozy, a Simpich sypał wykrzyknikami niczym konfetti. Czytelnicy ogromnie go lubili.

Nikt lepiej nie uosabiał jednak nowego pokolenia dziennikarzy niż Maynard Owen Williams, pierwszy zagraniczny korespondent Towarzystwa. Ten były misjonarz działający w Chinach i na Syberii, człowiek ogromny, towarzyski i pełen zapału, dostarczył tekst lub fotografie albo jedno i drugie do ok. 100 artykułów. Williams był obecny przy otwarciu grobowca faraona Tutenchamona, robił barwne zdjęcia w Arktyce i był jedynym Amerykaninem uczestniczącym w wielkiej, francuskiej wyprawie Citro_na-Haardta przez Azję. Pod koniec 314. dnia liczącj 11 870 km podróży było tak zimno, że Williams musiał ogrzać wieczne pióro w ustach, by zamarznięty atrament odtajał. „Gdybym dobrym zrządzeniem losu umarł w butach na nogach, nie opłakujcie mnie” – pisał Williams do Grosvenora – „Właśnie na to najbardziej liczę”.

Williams przyczynił się do powstania Zagranicznego Zespołu Redakcyjnego (Foreign Editorial Staff), legendarnej grupy korespondentów zagranicznych, autorów fotoreportaży, którzy często poświęcali 2 lata, a nawet i więcej, na poznanie i opis odległych stron świata.

W latach 30. Magazyn zrewolucjonizowały „miniaturowe” aparaty fotograficzne 35 mm i nadzwyczajny, nowy barwny film Kodachrome. W 1934 r. w Magazynie zaczął pracować 21-letni Luis Marden, samouk znający kilka języków i entuzjasta kolorowej fotografii. Natychmiast docenił możliwości nowego aparatu i filmu. Kodachrome zapewniał bogatszą skalę barw, pozwalał ławo uzyskać duże powiększania i miał większą czułość. Zalety te pozwoliły fotografom na robienie zdjęć małoobrazkowym aparatem 35 mm. Fotografowie rozstali się ze statywami i szklanymi płytami, które trzeba było pakować w skrzynie i wysyłać drogą morską. To był koniec pozowanych zdjęć. Po raz pierwszy można było robić kolorowe fotografie poruszających się obiektów. Melville Grosvenor pamiętał to niezwykłe i uderzające do głowy oszołomienie: „Po prostu wyrzuciliśmy inne zdjęcia terenowe – wyrzuciliśmy je na śmietnik i zastąpiliśmy czym prędzej fotografiami Kodachrome. Nigdy tego nie zapomnę – to był prawdziwy dreszcz emocji”.

W latach 30. okazało się, że dotychczasowa główna siedziba Towarzystwa, Hubbard Hall, jest już za mała. Dobudowano więc okazały, dwupiętrowy budynek z drewnianą boazerią, schodami z włoskiego marmuru i luksusowym wyposażeniem. W 1943 r. New Yorker opublikował złożoną z trzech części charakterystykę Gilberta Grosvenora, która daje pewne pojęcie o ówczesnych warunkach pracy w Towarzystwie.


Jest około 20 redaktorów National Geographic. Wszyscy są niezwykle uprzejmi, zawsze kłaniają się sobie przez rzeźbione, brązowe drzwi wind, poruszają się bez pośpiechu po grubych dywanach, uginających się pod stopami. Regały są zastawione encyklopediami i oprawionymi tomami National Geographic. Krążą wewnętrzne pisma opatrzone nagłówkiem „Notatka służbowa dra Grosvenora”. Listy czytelników są stemplowane „Rekomendacja”, „Krytyka” lub „Sugestia”. Do załatwiania spraw w mieście redaktorzy dysponują pięcioma samochodami z szoferami. Lunch jadają w trzech salach jadalnych, piją maślankę, wymieniają kalambury i zamawiają z menu wyśmienite posiłki la carte, których ceny dyskretnie się pomija.

W rzeczywistości personel był znacznie mniej uprzejmy, ale wytworne maniery Grosvenora sprawiały, że w biurze National Geographic panowała atmosfera pełna elegancji.

Gdy wybuchła II wojna światowa, Towarzystwo udostępniło siłom zbrojnym obszerne zbiory fotografii obejmujące w tym czasie 300 tys. zdjęć. Porównując przedwojenne fotografie z lotu ptaka ze zdjęciami z czasów wojny, analitycy wykrywali zamaskowane obiekty i zbierali informacje. Jeden z generałów napisał w 1946 r. do Grosvenora, że archiwa Magazynu „okazały się najbogatszym i najbardziej pożytecznym źródłem materiałów ilustracyjnych”, jakimi dysponowały siły zbrojne.

Wojna wpłynęła na błyskawiczny rozwój techniki fotograficznej. Harold E. „Doc” Edgerton, profesor Massachusetts Institute of Technology, wynalazł w 1931 r. elektroniczny stroboskop błyskowy i udoskonalił go dzięki dotacjom National Geographic. Od końca lat 40. do końca lat 70. Edgerton nadsyłał do Magazynu zadziwiające zdjęcia, m.in. obraz pocisku przebijającego jabłko.

Od lat 20. do końca lat 50. National Geographic sponsorowało ponad 100 wypraw. Celem ekspedycji organizowanych w tych latach było poznanie ekstremalnych warunków panujących w najrozmaitszych miejscach Ziemi – na biegunach, najwyższych szczytach i w najgłębszych rowach oceanicznych. W czerwcowym numerze Magazynu z 1931 r. ukazało się sprawozdanie Williama Beebe’a z podjętej wspólnie z Otisem Bartonem próby zanurzenia w stalowej batysferze. Próbę przeprowadzili w pobliżu Bermudów i zanurzyli się w atramentowych ciemnościach oceanu na nieosiągalną do tej pory głębokość. Przywiązana liną do barki, skacząca jak piłeczka kula opuszczała się w głąb, mijając przezroczyste ryby, blade krewetki i – jak pisał Beebe – „widmowe stwory”. W 1934 r., korzystając z dotacji National Geographic, Beebe i Barton osiągnęli prawie dwukrotnie większą głębokość – 924 m. Rekord zanurzenia pobito dopiero 15 lat później.

Marcowy numer National Geographic z 1933 r. zawierał sprawozdanie Auguste’a Piccarda z lotów balonem wypełnionym wodorem na rekordową wysokość ponad 16 tys. metrów. Piccard pisał proroczo: „Stratosfera jest autostradą przyszłego transportu międzykontynentalnego”. Rok później National Geographic wspólnie z Korpusem Lotniczym Armii Lądowej Stanów Zjednoczonych sponsorowało lot balonu stratosferycznego Explorer I. Albert W. Stevens, William Kepner i Orvil Anderson weszli do kulistej gondoli wypełnionej przyrządami naukowymi ważącymi 3,6 ton. Dla bezpieczeństwa wszyscy nosili kaski piłkarskie wypożyczone z miejscowej szkoły średniej.

Gdy trzej uczestnicy przekroczyli już rekordową wysokość 18 tys. m, nagle usłyszeli niepokojący trzask. Jak pisał Stevens: „Z przerażeniem zobaczyliśmy duże pęknięcie w dolnej części powłoki balonu… Przez szklane okienko w górze obserwowaliśmy, jak szczelina powiększa się coraz bardziej”. Nagle spód balonu odleciał, gondola zaczęła opadać i załoga musiała się ratować skacząc ze spadochronem. Anderson wyskoczył, natomiast Stevens utkwił w małym włazie gondoli. Kepner kopał go jak szalony w klatkę piersiową usiłując go w ten sposób wypchnąć. Byli już 100 m nad ziemią, gdy wreszcie wydostali się z gondoli i pociągnęli za linki wyzwalające spadochrony. Gondola spadła po chwili na pole zboża w Nebrasce i roztrzaskała się. Niezrażeni tym Stevens i Anderson już 16 miesięcy później wzbili się w Explorerze II i ustanowili rekord wysokości w locie balonem, osiągając pułap 22 065 metrów. Ich rekord utrzymał się przez 21 lat.

Zdjęcia na s. 45. Już rok i 4 miesiące po locie Explorera I w 1934 r., który o mało nie zakończył się nieszczęściem (po lewej), 11 listopada 1935 r. kapitanowie Orvil Anderson i Albert W. Stevens osiągnęli w Explorerze II (poniżej) rekordową wysokość 22065 m. Rekord przetrwał 21 lat.

Chyba najlepszym przykładem niespokojnego ducha National Geographic są poszukiwania słynnego statku Bounty podjęte przez Luisa Mardena. Wszyscy wiedzieli, że zbuntowana załoga pożeglowała Bounty w 1790 r. na wyspę Pitcairn, samotną plamkę na olbrzymim Oceanie Spokojnym. Na statku wybuchł pożar, a jego szczątki zatonęły. Długo nikomu nie przyszło do głowy, by ich szukać. Dopiero Luis Marden nieoczekiwanie postanowił przejechać pół globu, by je odnaleźć. Na Pitcairn dotarł wreszcie w grudniu 1956 roku. Był on jednym z pierwszych nurków pływających z akwalungiem i przez kilka tygodni nurkował w gwałtownych falach przyboju i niebezpiecznych prądach. Po długich i bezowocnych poszukiwaniach, w styczniu 1957 r., już pod koniec swojego pobytu, Marden dostrzegł na dnie morza dulkę wiosłową, a potem długi, piaszczysty rów, a w nim niezwykłe kształty, które wyglądały na skamieniałe robaki – w rzeczywistości były to powleczone miedzią gwoździe z kadłuba statku. Drewno już dawno zgniło, ale w pobliżu Marden znalazł inne metalowe części kadłuba. Była tam również kotwica. To było wszystko, co pozostało z legendarnego Bounty.


Marden wysłał depeszę z zakodowaną wiadomością do siedziby Towarzystwa: „Gniazdo kulika znalezione”, nie chciał bowiem, by agencje prasowe ubiegły go w publikacji informacji o odkryciu. W grudniu 1957 r. Magazyn National Geographic zamieścił jego relację pod tytułem: „Znalazłem szczątki Bounty”. Artykuł wywołał sensację na skalę międzynarodową. Dużą popularnością cieszył się też nakręcony przez Mardena film i to do tego stopnia, że został wyemitowany – był to pierwszy film Towarzystwa pokazany w telewizji.

W 1954 r. Gilbert H. Grosvenor, „geograf milionów“, przeszedł na emeryturę w wieku 78 lat i przekazał stanowisko redaktora swemu długoletniemu zastępcy, Johnowi Oliverowi La Gorce. Grosvenor przekształcił Towarzystwo i Magazyn w instytucję narodową, ale czasy się zmieniły i zmienić musiała się również sama instytucja. W rzeczywistości La Gorce w pewnym sensie tylko opiekował się Magazynem do czasu „odziedziczenia” go przez Melville’a Grosvenora.

National Geographic nie jest przedsięwzięciem rodzinnym, ale nie jest również korporacją – Rada Powiernicza (Board of Trustees) po prostu doceniła talenty i przywództwo rodziny Grosvenorów. Melville – odznaczający się nienasyconą ciekawością dziadka Bella, rozsądnym podejściem ojca i urokiem matki – w ciągu 10 lat rozszerzył działalność Towarzystwa i unowocześnił Magazyn.

Melville został redaktorem 8 stycznia 1957 roku. Był zwolennikiem zmian, które mogły przyczynić się do poszerzenia zakresu działania i uatrakcyjnienia Towarzystwa. Choć niektórzy przywiązani do tradycji pracownicy i członkowie uznali to niemal za herezję, w 1959 r. Melville zaczął umieszczać na okładce Magazynu, na której tradycyjnie widniała tylko tablica ze spisem treści, barwne fotografie obramowane liśćmi dębu i wawrzynu. Miał jeszcze większe ambicje – chciał przestawić pismo wyłącznie na fotografię barwną. Numer z lutego 1962 r. zszedł z nowych, najnowocześniejszych pod względem technicznym maszyn drukarskich i nie zawierał nawet jednego czarno-białego zdjęcia. National Geographic był pierwszym periodykiem w USA, który przekroczył tę granicę.

Zdając sobie sprawę z tego, że National Geographic uważane jest za narodową instytucję, Melville podkreślał stale, że celem Towarzystwa jest służba publiczna. Pierwsza dama, Jacqueline Kennedy, na której duże wrażenie zrobił opublikowany w Magazynie artykuł o Białym Domu, namówiła Towarzystwo Historyczne Białego Domu (White House Historical Association), by zleciło National Geographic opracowanie oficjalnego przewodnika po Białym Domu. To życzenie mogło zostac spełnione, ponieważ właśnie otwarto nowy Dział Książek (Book Service), stanowiący uzupełnienie Magazynu i zaspakajający stały apetyt czytelników na urzekające książki i fotografie.

Górne zdjęcia na s. 50. Po 3 tygodniach wytężonej pracy, której wynikiem był przewodnik po odnowionym przez Jacqueline Kennedy Białym Domu (powyżej), oddział Wydawnictw Specjalnych (Special Publications) szybko stał się ważną częścią Towarzystwa. Melville Grosvenor (na górze, po prawej) zaprezentował nowe dzieło 4 lipca 1963 roku. Jeden z redaktorów przewodnika, Robert L. Breeden, w ciągu 20 lat przekształcił raczkujące wydawnictwo w niezwykle udane przedsięwzięcie, które sprzedało ponad 50 mln książek.

By pomieścić wciąż rozwijające się Towarzystwo, na rogu ulic 17. i M wybudowano wysoki, dziewięciopiętrowy budynek z marmurową fasadą. Parter zajmuje Sala Odkrywców (Explorers Hall), czyli muzeum i powierzchnie wystawowe. Jest tam także obracający się globus o średnicy 3,3 metra. W 1964 r. nową siedzibę otworzył prezydent Lyndon B. Johnson stwierdzając przy tej okazji, że „Towarzystwo poszerzyło horyzonty i ograniczyło ignorancję wielu pokoleń”.

Dla Towarzystwa National Geographic były to ekscytujące lata. 4 lutego 1966 r. zmarł w wieku 90 lat Gilbert Hovey Grosvenor. W 1957 r. pisał o swojej, trwającej całe życie ukochanej pracy: „Ale nie zamieniłbym skarbów zebranych w mojej pamięci po prostu za młodość. Bogate doświadczenie człowieka, który zawsze przemierzał [życie] z głodnym sercem, radość z przyjaźni ludzi, odwagi i opatrzności, a nade wszystko niezmierna satysfakcja z Towarzystwa National Geographic i jego Magazynu, przewyższyły wszystkie moje marzenia”.


Realizując zlecenie

Najwspanialsza praca na świecie?

Deszcz. Aparaty fotograficzne nie działają. Klisze filmowe zniszczone. Zepsuty samochód. Niechętni do współpracy ludzie. Beznadziejni przewodnicy. Kłopoty z urzędem celnym. Biurokracja. Czekanie bez końca na stacjach kolejowych, lotniskach, w urzędach po zezwolenie, na wywiad. Kradzież sprzętu. Przekupstwo. Za dużo karaluchów. Za dużo komarów. Za dużo tajemniczych chorób. Za dużo zatruć pokarmowych. Za gorąco. Za zimno. Życie w terenie bywa samotne i irytujące.

A mimo to znowu jedziesz. Brniesz z trudem w deszczu. Dokonujesz prowizorycznych napraw. Przyjmujesz lepszego przewodnika. Uśmiechasz się i mimo wszystko jesz. Znosisz szalonych kierowców, przeciekające łódki, pijanych przewodników w buszu, uparte muły, kaprysy wielbłądów, znosisz nawet jaki, byleby tylko dotrzeć tam, gdzie chcesz. Przyzwyczajasz się do zmiennych okoliczności – jeżeli to w ogóle możliwe – z pewnością siebie i znajomością rzeczy. Twoje powodzenie zależy od zaradności, cierpliwości, dobrego humoru, dobrej oceny sytuacji, sprytu i koczowniczych zdolności. A więc otwórz oczy, próbuj znaleźć w tym przyjemność, a przede wszystkim zdobądź dobry materiał. Pakuj się w mnóstwo niebezpiecznych sytuacji. Jeżeli przejdziesz przez to wszystko, a twoja praca zaowocuje wielkim artykułem w National Geographic, wtedy będziesz się mógł wreszcie odprężyć i przyznać, że masz najwspanialszą pracę na świecie.

Wykopaliska

Archeologia w National Geographic

Zagubione miasta, zatopione skarby, starożytne mumie – od zarania cywilizacji, ludzie pozostawiali po sobie ślady, które odnajdowały późniejsze pokolenia i na tej podstawie poznawały historię. Choć rzadko znaleziska są tak oszałamiające jak zaginione miasto lub mumia, jedna czwarta wszystkich dotacji Towarzystwa przydzielanych przez Komitet ds. Badań i Odkryć przeznaczona jest na badania archeologiczne – badania minionych cywilizacji.

Pierwsza archeologiczna ekspedycja sfinansowana przez Towarzystwo wywołała prawdziwą sensację. W 1913 r. Hiram Bingham napisał w National Geographic o odkryciu położonej wysoko w peruwiańskich Andach twierdzy Inków, Machu Picchu. Później, w latach 20., Neil Judd prowadził badania w tajemniczej Pueblo Bonito, „pięknej wiosce” leżącej w wąwozie Chaco w Nowym Meksyku, zaliczonym do pomników narodowych. W latach 30. Matthew Stirling odkrył ślady prekolumbijskiej kultury Olmeków, a znaczenie znalezionych olbrzymich kamiennych głów, nefrytowych naszyjników i innych tajemniczych przedmiotów do dziś nie zostało w pełni wyjaśnione. Ostatnio wspierani przez Towarzystwo archeolodzy znaleźli w Moche, w Peru, królewskie groby i zamarzniętą mumię „inkaskiej dziewczyny lodowej”, a w Hondurasie – schody pokryte hieroglifami. Na północy, w L’Anse aux Meadows w Nowej Fundlandii, Helge Ingstad odkryła dowody obecności Wikingów, którzy przybyli do Nowego Świata już 500 lat przed Kolumbem. William Kelso prowadził natomiast wykopaliska w starym James Fort w Jamestown w Wirginii.

Reklama

Egipt, kraj faraonów, zawsze był źródłem ogromnych skarbów. Maynard Owen Williams dokumentował w 1922 r. otwarcie oszałamiającego grobu Tutenchamona. Później, w końcu lat 80., Towarzystwo wsparło finansowo dokonywane za pomocą kamery wideo „wykopaliska” łodzi faraona w pobliżu Wielkiej Piramidy w Gizie, sponsorowało również Zahiego Hawassa, który przedstawił w telewizji historię swego odkrycia złotych mumii.
Wszystkie znaleziska archeologiczne ciągle wzbogacają naszą wiedzę o historii ludzkiej cywilizacji, a ci, którzy ich szukają, wciąż mogą liczyć na znalezienie wielkich skarbów.

Reklama
Reklama
Reklama