Reklama

Po drugiej stronie na wysokości 5000 m znajdowała się przełęcz, a dalej, jak sądziliśmy, koci szlak. Przed wyruszeniem w drogę zapytaliśmy miejscowych, czy da się ją pokonać bez raków i specjalistycznego sprzętu. Zapewniono nas, że tak, więc zabraliśmy tylko liny do trawersowania oblodzonej góry. W jeziorze leżącym poniżej przełęczy pływała kra, a temperatura powietrza była na porządnym minusie.
Wszyscy trzej zawiązaliśmy sobie linę wokół pasa. Miejscowy przewodnik szedł za nami, trzymając koniec liny. Gdyby ta była dłuższa, ktoś przeszedłby pierwszy na drugą stronę, a reszta by go asekurowała. Niestety lina mierzyła tylko 20 m, a oblodzone zbocze było trzy razy dłuższe. W połowie drogi jeden z nas się poślizgnął. Mógł pociągnąć wszystkich w dół do jeziora, ale zdołał wbić kijek w lód, dzięki czemu zatrzymał się 3 m poniżej. Wciągnęliśmy go z powrotem i posuwaliśmy dalej – w połowie drogi nie było sensu zawracać. Jakoś zdołaliśmy przejść na drugą stronę.
Później pojąłem, że obwiązanie się sznurem przez wszystkich było nierozsądne. Gdyby jeden spadł na dół, pozostali polecieliby za nim. Nawet wykwalifikowani wspinacze mieli poważniejsze wypadki na ośmiotysięcznikach, które nas otaczały. Miejscowi nie są świadomi ryzyka, bo i tak nie mają dostępu do specjalistycznego sprzętu. Nasz przewodnik jednak był mądrzejszy od nas. Zapytany, dlaczego zdecydował się przeprowadzić nas przez przełęcz przy tak złej pogodzie, odparł: – Właśnie z tego powodu nie obwiązałem się liną. Co by zrobił, gdybyśmy spadali? – Puściłbym linę.

Shafqat Hussain
Badacz National Geographic
Specjalizacja
biologia i ochrona irbisów
Miejsce
Banak La, Pakistan

Reklama
Reklama
Reklama
Reklama