Sztuka surwiwalu: Obóz na śledziach
Pogoda to główny wróg paleontologów w Arktyce. Nawet latem temperatura nie przekracza tam 4,5OC.
Na domiar złego dla ochrony przed niedźwiedziami polarnymi rozbijamy obóz w górach, gdzie wiatr jest silny.
Mój zespół szuka skamielin wielkich gadów morskich, które osiągały rozmiary autobusu. Kopiemy ręcznie. Bywają lata, że przerzucamy 80 ton osadów. Czasami jesteśmy tak wycieńczeni, że ucinamy sobie drzemkę w wykopanym dole. Jeżeli lato jest ciepłe, możemy dokopać się na 1,5–2 m w głąb, zanim natrafimy na wieczną zmarzlinę. W zimne lata osiągamy zaledwie 30–60 cm głębokości. Jednego roku poszukiwaliśmy na Spitsbergenie pliozaurów. Drogę z obozu do położonego wyżej miejsca prac pokonywaliśmy w godzinę. Ze stanowiska mieliśmy dobry widok na nasz dobytek. Pewnej nocy zauważyliśmy w dole wichurę przemieszczającą się w kierunku obozowiska. Nagle duży namiot w kształcie jurty, w którym urządziliśmy kuchnię, uniósł się w powietrze wraz z jedzeniem i sprzętem – śledzie zostały wyrwane. Było zbyt daleko, żeby krzykiem ostrzec kolegów w obozie. Niektórzy członkowie zespołu pobiegli w dół ratować dobytek. Do zapasów żywności mieliśmy bowiem osiem godzin drogi. Helikopter ratunkowy nie dostarczyłby nam sprzętu ani prowiantu; jedynie by nas ewakuował.
Na szczęście dwóch badaczy znajdujących się w obozie również dostrzegło zagrożenie. Gdy dotarliśmy na miejsce, wisieli na linach, powstrzymując przed odlotem furkoczące namioty. Rekonstrukcję obozu rozpoczęliśmy od zrobienia mocnych 60-centymetrowych śledzi. Potem nie straciliśmy już ani jednego.
Jørn Hurum - Badacz National Geographic, specjalizacja paleontolog arktyczny, miejsce Norwegia. (Fot. Patrick Druckenmiller)