To historia jak z filmu o Indianie Jones. Ale prawdziwa! Miasto Jaguara odkryte
W czasach, gdy zaginione miasta wydają się romantyczną wizją i legendą, w honduraskiej puszczy ekipa naukowców pod egidą National Geographic odkrywa zagadkowe ruiny. A w nich prawdziwy skarb.
- Redakcja
1 z 10
Screen Shot 2016-05-31 at 15
Osiemnastego lutego 2015 r. z prowizorycznego lotniska nieopodal honduraskiego miasteczka Catacamas wystartował wojskowy helikopter i skierował się w stronę gór La Mosquitia. Manewrując między wierzchołkami, pilot skierował maszynę w stronę odległego grzbietu przeciętego przez niewielki wąwóz w kształcie litery V. Za nim rozciągała się dolina otoczona poszarpanymi szczytami. Żadnych śladów ludzkiej działalności – dróg, osad czy smug dymu. Pilot obniżył lot i posadził maszynę na polance nad rzeką.
Wśród pasażerów znajdował się m.in. archeolog Chris Fisher. Dolina leżała w okolicy, gdzie – jak głosiły legendy – stało niegdyś Ciudad Blanca, miasto z białego marmuru znane także jako zaginione Miasto Małpiego Boga. Fisher nie wierzył tym opowieściom. Ale przypuszczał, że ta dolina może kryć autentyczne ruiny ośrodka opuszczonego przed pięcioma wieka-mi. Właściwie był tego pewny. Musiał się tylko dokładnie rozejrzeć.
Region Mosquitia, rozciągający się między Hondurasem a Nikaraguą, to największy obszar lasu deszczowego w Ameryce Środkowej: 50 tys. km2 puszcz, bagien i rzek. Z góry wygląda całkiem zachęcająco, ale każdy, kto zagłębi się w te knieje, musi zmierzyć się z szeregiem zagrożeń – jadowitymi wężami, głodnymi jaguarami, owadami przenoszącymi czasem zabójcze choroby. Trwałość legendy o ukrytym Białym Mieście wynika m.in. z bezwzględności tutejszej przyrody. Ale jej początki nikną gdzieś
w mrokach historii. Odkrywcy, poszukiwacze i pierwsi lotnicy wspominali o białych ruinach wystających ponad korony drzew.
Na zdjęciu: Andrew Wood, były komandos brytyjskiej armii, wycina maczetą ścieżkę prowadzącą do ruin prekolumbijskiego miasta odkrytego w regionie La Mosquitia za pomocą technologii skanującej lidar.
Fot. DaveYoder
2 z 10
Screen Shot 2016-05-31 at 15
Opowieści o nich krążyły w czasach Hernána Cortésa, który już w 1526 r. pisał o bogatym, olśniewającym mieście leżącym w głębi Hondurasu. Antropolodzy badający zamieszkujące ten region ludy Miskito, Pech i Tawahka również słyszeli przekazy o schronieniu, do którego uciekli Indianie kryjący się przed konkwistadorami. Nigdy później już ich nie widziano mosquitia leży na granicy Mezoameryki, sąsiadując z terenami Majów. To jedna z najlepiej przebadanych starożytnych kultur obu Ameryk, tymczasem ludy, które ją zamieszkiwały, wciąż pozostają dla nas zagadką, a jej ucieleśnieniem jest legenda o Białym Mieście. Z czasem stała się ona częścią patriotycznej świadomości mieszkańców Hondurasu. W latach 30 XX. w. Ciudad Blanca zaczęło rozbudzać wyobraźnię mieszkańców USA. Wielu z nich potraktowało legendę całkiem poważnie. Zorganizowano kilka wypraw, w tym trzy pod egidą nowojorskiego Muzeum Indian, sfinansowane przez George’a Gustava Heye’a, kolekcjonera wytworów indiańskich kultur. Dwie pierwsze wyprawy natrafiły na plotki o zaginionym mieście, w którym stał gigantyczny posąg Małpiego Boga i tylko czekał, aż ktoś go odkryje.
Trzecia ekspedycja, prowadzona przez ekscentrycznego dziennikarza Theodore’a Morde’a, dotarła do Hondurasu w 1940 r. Pięć miesięcy później Morde wynurzył się z puszczy, wioząc ze sobą całe skrzynie znalezisk. Miasto Małpiego Boga otaczały mury, pisał. Ruszyliśmy śladem jednego z nich, aż dotarliśmy do wzniesienia, pod którym musiał się ukrywać wielki budynek. Nie chciał zdradzić lokalizacji swojego odkrycia, bo – jak wyjaśniał – bał się rabusiów. Zobowiązał się za to, że powróci w to miejsce następnego roku i rozpocznie wykopaliska. Nigdy jednak tego nie zrobił, a w 1954 r. powiesił się pod prysznicem. Nadal nie wiemy, jakie miasto odkrył i czy w ogóle coś znalazł.
Na zdjęciu: Wszystkie znaleziska zostały przetransportowane helikopterem w pobliże miasta Catacamas. Stworzono tam specjalne laboratorium do badania i przechowywania przedmiotów znalezionych w honduraskiej puszczy na terenach T1 i T3. W akcję ich przewożenia zaangażowani byli archeolodzy i wojsko. Fot. DaveYoder
3 z 10
Screen Shot 2016-05-31 at 15
W kolejnych dekadach poza trudnymi warunkami archeolodzy musieli się też zmagać z powszechnym przekonaniem, że gleba w Ameryce Środkowej była zbyt uboga, by wykarmić społeczność większą niż rozproszone plemiona łowców i zbieraczy. Tymczasem intensywna uprawa roli to jeden z warunków koniecznych do budowy złożonej, hierarchicznej struktury społecznej. Wierzono w to, mimo że archeolodzy w latach 30. odkryli kilka osad, których istnienie wskazywało, że przed wiekami rozwijała się tutaj zaawansowana kultura obejmująca swym zasięgiem rozległe tereny. I nic dziwnego, zważywszy, że miejsce to leży między ziemiami Majów i innych kultur Mezoameryki na północy i zachodzie oraz prężnych ludów z grupy Czibcza.
Mieszkańcy Mosquitii wzorowali się na Majach, budując nieco podobne miasta. Prawdopodobnie przejęli od nich również grę w piłkę, słynny sport rytualny wymagający czasem ludzkich ofiar. Nie wiemy jednak, jakie więzi łączyły ich z sąsiadami. Niektórzy archeolodzy sugerują, że to grupa wojowniczych Majów z Copán przejęła kontrolę nad Mosquitią, formując lokalną elitę. Inni przypuszczają, że tutejsi mieszkańcy po prostu zapożyczyli niektóre elementy sąsiedniej, silniejszej cywilizacji.
Jedną z najważniejszych różnic między obiema kulturami był dobór materiałów budowlanych. Nadal nie dysponujemy żadnymi dowodami,
że budowano w tym regionie z ciętego kamienia; tutejsze ludy korzystały raczej z rzecznych głazów, ziemi i drewna oraz plecionek z gałęzi. Po udekorowaniu i odmalowaniu niektóre z tych konstrukcji mogły być równie imponujące jak budowle Majów. Ale kiedy je porzucono, deszcze zamieniły wszystko w zwałowiska błota i kamieni, błyskawicznie pochłonięte przez roślinność. Zniszczenie tych wspaniałych przykładów architektury tłumaczy częściowo, dlaczego kultura ta pozostaje „zmarginalizowana” – tak przynajmniej twierdzi Christopher Begley z Transylvania University w Lexington w stanie Kentucky, który przeprowadził w tym regionie liczne badania archeologiczne. Cywilizacja ta wciąż jest do tego stopnia nieprzebadana, że nie nadano jej jeszcze nazwy.
4 z 10
Screen Shot 2016-05-31 at 15
Początkowe rezultaty były zdumiewające. Wyglądało na to, że w dolinie T1 kryje się kilka kilometrów kwadratowych ruin. W dolinie T3 ruiny miały dwukrotnie większe rozmiary. Choć większe struktury były łatwo zauważalne, zdobycie lepszych obrazów wymagało umiejętności i oka archeologa zaprawionego w używaniu technologii lidar. Elkins i Benenson zwrócili się więc do Chrisa Fishera, specjalisty od Mezoameryki z Uniwersytetu Stanowego Kolorado. To właśnie on w lutym 2015 r. wsiadł na pokład helikoptera i stanął nad brzegiem nienazwanej rzeki w dolinie T1 gotów zagłębić się w puszczę.
Już pierwsze obrazy uzyskane dzięki lidarowi wprawiły Fishera w zdumienie. Korzystał
z tej technologii do mapowania Angamuco, starożytnego miasta wojowniczych Indian Purépecha zwanych też Taraskami. Konkurowali oni z Aztekami w środkowym Meksyku przez ponad 500 lat – od roku tysięcznego po czasy pierwszych hiszpańskich wypraw u progu XVI w. Społeczności zamieszkujące górzyste obszary Meksyku w czasach prekolumbijskich żyły blisko siebie, zaś te, którym przyszło egzystować w tropikach, wolały większe rozproszenie – różnica taka jak między Los Angeles na Zachodnim Wybrzeżu USA a Nowym Jorkiem na Wschodnim Wybrzeżu. Ruiny w dolinach T1 i T3 sprawiały wrażenie ogromnych i były bez wątpienia największymi skupiskami ludzkimi znalezionymi w Mosquitii. W dolinie T3 zajmowały prawie 4 km2, praktycznie dorównując rozmiarami najgęściej zabudowanemu obszarowi Copán, miasta wybudowanego przez Majów na zachodzie. Obszar odkryty w dolinie T1 był mniejszy, ale bardziej zagęszczony. Składało się na niego 10 placów otoczonych wzgórkami, drogami, polami tarasowymi, kanałami nawadniającymi. Był tam również zbiornik wodny i być może piramida. To właśnie ta architektura, ciągi komunikacyjne i liczne place przekonały Fishera, że ma, bez najmniejszych wątpliwości, do czynienia z miastem, osadą o złożonej strukturze społecznej podzieloną na wyraźne, osobne przestrzenie i ściśle powiązaną z najbliższą okolicą. – Miasta pełnią szczególną funkcję ceremonialną i są powiązane z intensywną uprawą roli – wyjaśnia Fisher. – Zwykle wymagają poważnych, monumentalnych wręcz zmian w otoczeniu.
Na ilustracji: Artystyczna rekonstrukcja znalezisk z doliny T1 w Mosquitii wykonana na podstawie danych z lidaru. Wiele innych obiektów wciąż oczekuje na mapowanie i odkrycie.
5 z 10
Screen Shot 2016-05-31 at 15
Podążając za swoją fantazją o znalezieniu mitycznego Białego Miasta, Elkins i Benenson odkryli dwa jak najbardziej autentyczne starożytne osiedla. Z pomocą władz Hondurasu zebrali grupę zdolną przedrzeć się przez puszczę i potwierdzić odkrycia lidaru. Poza Fisherem, który miał największe doświadczenie w używaniu tej technologii, w skład zespołu wchodziło dwóch archeologów (jednym z nich był Oscar Neil Cruz), antropolog, inżynier odpowiedzialny za lidar, dwóch etnobotaników, geochemik i geograf. Razem z nimi wędrowali operatorzy Elkinsa i ekipa z National Geographic.
Organizacja tej wyprawy była ogromnym wyzwaniem. Zmagaliśmy się z insektami, nieustającym deszczem i błotem, obawiając się ukąszenia przez węże i zarażenia malarią, gorączką krwotoczną oraz całym ogromem innych tropikalnych chorób.
Aby ułatwić sobie zadanie, Elkins i Benenson zatrudnili trzech brytyjskich byłych komandosów, którzy prowadzą firmę zapewniającą ochronę dziennikarzom pracującym w niebezpiecznych regionach. To oni jako pierwsi wylądowali na miejscu i wykarczowali teren na lądowisko dla helikoptera i obozowisko. Jak opowiadał mi później szef grupy komandosów Andrew „Woody” Wood, kiedy przygotowywali teren, po okolicy kręciły się zupełnie niezaniepokojone zwierzęta: tapir, sowa i małpki atelesy. – Te zwierzaki chyba pierwszy raz natknęły się na ludzi – opowiadał Wood.
Wybierając teren na obóz, komandosi zdecydowali się założyć go na jednym z tarasowych pól w pobliżu lądowiska. Aby dotrzeć na polanę między gigantycznymi drzewami, trzeba było pokonać most z drewnianych bali przerzucony nad grzęzawiskiem i wspiąć się na skarpę. Wszystkich obowiązywał zakaz opuszczania obozu bez eskorty – głównie ze względu na jadowite węże, w tym żararaki, którym zdarza się ścigać intruzów zakłócających ich spokój. Fisherowi bardzo się to nie podobało: oswoił się z takimi zagrożeniami podczas wykopalisk w Meksyku i zagroził, że rozpocznie poszukiwania na własną rękę. Wood zgodził się na szybki rekonesans w poszukiwaniu ruin. Dzięki urządzeniu GPS, do którego Fisher załadował mapy stworzone lidarem, znali swoje dokładne położenie względem znalezisk.
Na zdjęciu: Kamień, który służył jako tron, z wizerunkiem ptaka, prawdopodobnie kondora. Sfotografowane w Narodowym Muzeum Indian Amerykańskich, Smithsonian Institution.
6 z 10
Screen Shot 2016-05-31 at 15
Korzystając z koordynatów podanych przez GPS, Fisher poprosił Wooda o wykarczowanie ścieżki przez gęstwinę helikonii. Cała grupa została obsypana ich kwiatami. Las rozbrzmiewał ptasim świergotem, skrzeczeniem żab i bzyczeniem owadów. Przedarliśmy się przez dwa grzęzawiska, zanurzając się w jednym
z nich aż do pasa, wspięliśmy się na wysoki cypel nad terenami zalewowymi i stanęliśmy u stóp porośniętego gęstym lasem wzniesienia na krawędzi hipotetycznego miasta. – Wejdźmy na górę – zaproponował Fisher, rozpoczynając nasze poszukiwania.
Chwytając się pnączy i gałęzi, jakoś pokonaliśmy to śliskie, pokryte opadłymi liśćmi wzgórze. Stojąc na szczycie porośniętym zwartą roślinnością, archeolog wskazał na delikatne, ale widoczne zarysy czworobocznego wgłębienia, gdzie jego zdaniem musiał kiedyś stać budynek. Neil przyklęknął i znalazł dowody wskazujące, że są to ślady ogromnej ziemnej konstrukcji, co wspierałoby teorię o istnieniu w tej okolicy piramidy. Fisher był wniebowzięty. – Stwierdziłem, że z każdej strony otaczały nas ślady ludzkiej działalności – wyjaśnił.
Razem z Woodem poprowadzili resztę grupy w dół, na jeden z 10 tzw. placów – dużych otwartych przestrzeni publicznych. Docierając na miejsce, zauważyliśmy, że rośliny pokrywające ten fragment terenu mają taką samą wysokość jak trawa pokrywająca piłkarskie boisko. Z trzech stron otaczały je wydłużone pagórki: pozostałości murów i budowli. Środek „placu” odsłaniał skrawek wybrukowanej kamieniami ulicy. Przechodząc na jego drugi kraniec, odkryliśmy szereg płaskich kamieni na trójnogach z białych głazów – coś w rodzaju ołtarzy. Niestety otaczający nas las nie pozwalał się lepiej zorientować w układzie i rozmiarach tego starożytnego miasta.
Na zdjęciu: Jedno z najbardziej spektakularnych znalezisk to głowa pół jaguara, pół człowieka. Wystawał z ziemi prawie zupełnie porośnięty gęstą roślinnością. Sfotografowane w Narodowym Muzeum Indian Amerykańskich, Smithsonian Institution.
7 z 10
Screen Shot 2016-05-31 at 15
Następnego ranka zerwaliśmy się o świcie, Fisher uzbrojony w maczetę ruszył na północ. Towarzyszyli mu Neil i Juan Carlos Fernandez Diaz, inżynier odpowiedzialny za lidar. Ich celem było stworzenie mapy kolejnych placów. Anna Cohen, doktorantka z Uniwersytetu Waszyngtońskiego, oraz antropolożka Alicia Gonzales zabrały się do oczyszczania kamiennych ołtarzy z roślinności. Grupa prowadzona przez Fishera wróciła w okolicach południa – ich mapy wzbogaciły się o trzy kolejne place i wiele wzgórków. Gdy mieliśmy już wracać, zatrzymał nas kamerzysta Lucian Read. – Słuchajcie! – zawołał. – Tu są jakieś dziwne kamienie! – U stóp piramidy spod ziemi wyłaniały się górne partie pięknych kamiennych rzeźb.
W świetle zachodzącego słońca porośnięte mchem obiekty kryjące się wśród liści i pnączy zaczęły przybierać rozpoznawalne kształty. Wszystkie obiekty zachowały się w idealnym stanie, nietknięte ludzką ręką od wieków. Zaczęliśmy krzyczeć z zachwytu i wpadać na siebie, próbując lepiej przyjrzeć się nowemu znalezisku. Fisher błyskawicznie przejął dowodzenie, prosząc pozostałych uczestników, by się cofnęli, i otaczając teren żółtą policyjną taśmą. Sam też był zdumiony odkryciem, może nawet bardziej niż pozostali. Choć znajdowano już podobne obiekty w tym regionie, większość z nich pochodziła z wyprawy Morde’a, która odbyła się dawno temu, lub zostały wydobyte przez miejscowych szabrowników. Ale jeszcze nigdy nie odnotowano w literaturze odkrycia na tak wielką skalę. Na powierzchni ziemi natrafiono na 52 różne obiekty i mogliśmy się tylko domyślać, ile z nich kryje się pod nią.
Na zdjęciu: Naczynie rytualne ze zdobieniami. Jego znaczenie ciągle nie jest wyjaśnione.
8 z 10
Screen Shot 2016-05-31 at 15
W ciągu następnych dni zespół skrupulatnie opisywał znalezione przedmioty. Fisher przeskanował każdy z nich, tworząc trójwymiarowe obrazy. Niczego nie dotykano, niczego nie wykopywano z ziemi. Po zakończonej wyprawie wysłano tam wojsko, by pilnowało znaleziska. Fischer, chcąc dowiedzieć się więcej, musiał powrócić w to miejsce z odpowiednim sprzętem.
Nastąpiło to prawie rok później. Wówczas grupa naukowców z Hondurasu i Stanów Zjednoczonych przyjechała w to miejsce, by wykopać i zbadać owe tajemnicze przedmioty. Okazało się, że to odnalezione w 2015 r. wgłębienie ukrywało ponad 200 obiektów! Nazwano je „Miastem Jaguara”.
– Miejsce, w jakim odkryto wszystkie artefakty, musiało być rodzajem ołtarza służącego składaniu ofiar i darów – tłumaczy Chris Fisher, który przewodził także tej wyprawie. Znaleziska według jego szacunków pochodzą z czasów pomiędzy 1000 a 1520 r. p.n.e. – Niesamowite jest, że tyle obiektów złożono w jednym miejscu – dodaje. Do tego były starannie ułożone obok siebie, na specjalnie przygotowanym podłożu z czerwonej gliny. W centrum znajdowała się nietypowa figurka kondora z częściowo rozpostartymi skrzydłami. Obok znaleziono rytualne naczynia dekorowane przedstawieniami ptaków i węży, a nawet dziwnych człowiekopodobnych stworzeń o trójkątnych głowach, wyżłobionych oczach i otwartych buziach. Fisher twierdzi, że te ostatnie mogą symbolizować śmierć. Znaleziono również kamienie, które wyglądają jak trójnogie stoły używane do mielenia kukurydzy, zwane przez archeologów metates. W Mieście Jaguara służyły prawdopodobnie jako trony dla władców. Albo, jak twierdzą niektórzy pracujący na miejscu naukowcy, także do przenoszenia ciał zmarłych. Wiele z tych kamieni udekorowanych było geometrycznymi wzorami i przedstawieniami zwierząt, w tym głową jaguara, od której to miejsce zyskało nazwę. Naukowcy twierdzą bowiem, że właśnie on symbolizował szamanów, którzy widziani byli jako pół ludzie, pół zwierzęta.
Na zdjęciu: Ta figurka przedstawiająca ptaka była znaleziona w samym środku skarbu, otoczona innymi cennymi przedmiotami. Sfotografowane w Narodowym Muzeum Indian Amerykańskich, Smithsonian Institution.
9 z 10
Screen Shot 2016-05-31 at 15
Podczas drugiej ekspedycji ciągle padało pytanie o znaczenie tego tajemniczego wgłębienia, w którym znaleziono skarby. Dlaczego tyle przedmiotów złożonych było w jednym miejscu? Dlaczego wiele jest rozbitych? I dlaczego leżą tak równo poukładane? Odpowiedź, prawdopodobnie, znaleziono dzięki dużemu podłużnemu kamieniowi ze starannie wypolerowanego bazaltu. Kształt wskazywał, że mógł służyć do miażdżenia ziaren. Ale wielkość przeczyła tej tezie. Długi na prawie metr, raczej nie mógł być wykorzystywany w codziennych pracach. Stąd podejrzenie Fischera i innych naukowców, że służył do odprawiania rytuałów. Co ciekawe, archeolodzy znaleźli go w sześciu częściach, choć materiał, z jakiego powstał, nie był ani trochę delikatny. Fisher wierzy, że to wskazuje na rytualne rozbijanie darów. I że prawdopodobnie inne przedmioty też zostały celowo roztrzaskane. Wiadomo, że w innych starożytnych kulturach Mezoameryki rozbijano naczynia i inne przedmioty przed wkładaniem ich do grobów. Te wskazówki prowadzą do tezy, że w tym miejscu odbywał się obrzęd „zamknięcia” miasta, kiedy miało zostać ostatecznie opuszczone. A rozbijanie przedmiotów miałoby na celu uwolnienie lokalnych duchów. Tylko dlaczego uciekano z tego miasta? Prawdopodobnym powodem była epidemia jakiejś choroby.
W biednym kraju nękanym przez przemoc
i przemyt narkotyków każda dobra wiadomość jest na wagę złota. Ciudad Blanca – Białe Miasto – jest zapewne legendą, ale wszystko, co może uprawdopodobnić jego istnienie, wywołuje wśród tutejszych mieszkańców poruszenie. To źródło narodowej dumy i dowód na związki
z ludźmi żyjącymi tutaj w czasach prekolumbijskich. Na wieść o odkryciu prezydent kraju Juan Orlando Hernández zobowiązał się, że rząd „zrobi wszystko”, by chronić bogactwo tego miejsca.
Na zdjęciu: Jeden z 50 kamieni otaczających plac i zarazem jedno z pierwszych architektonicznych odkryć w dolinie. Nadal nie znamy ich przeznaczenia.
Fot. DaveYoder
10 z 10
Screen Shot 2016-05-31 at 15
Choć w te tereny wyruszyły już dwie ekspedycje, tak naprawdę badania dopiero się rozpoczęły. Nadal trzeba sprawdzić większość obszaru w dolinie T1 i przebadać o wiele większe stanowiska w dolinie T3. Nikt nie wie, ile podobnych znalezisk może kryć się pod plątaniną gałęzi pokrywających Mosquitię. W ostatnich latach nastąpiła bowiem fundamentalna zmiana w myśleniu na temat stylu życia ludzi zamieszkujących te ziemie w czasach przed Kolumbem. Kiedyś sądzono, że tworzyli niewielkie osady na w większości bezludnych terenach. Dziś uważa się, że budowali gęsto zaludnione miasta, a tereny między nimi nie były znów tak bezludne. – Nawet w tym odległym kawałku puszczy, gdzie nikt by się tego nie spodziewał, powstawały wielotysięczne miasta – wyjaśnia Fisher. Wciąż musimy się dowiedzieć praktycznie wszystkiego o dawnych mieszkańcach regionu. Może nam jednak zabraknąć czasu. Widoczne z góry lasy deszczowe po zaledwie kilku kilometrach zaczęły ustępować miejsca pastwiskom. A że wypas bydła przynosi znaczne zyski, pastwiska rosną.
Jeśli jednak uda się zachować te odkrycia, prawdziwość legendy o Białym Mieście nie
będzie mieć większego znaczenia. W końcu
to dzięki niej znaleziono autentyczne skarby
i Miasto Jaguara.
Na zdjęciu: Archeolożka (u góry) ostrożnie oczyszcza znaleziska w ruinach na terenie Mosquitii. Czekały nietknięte rok, żeby naukowcy przybyli z odpowiednim sprzętem. Fot. DaveYoder
Tekst: Douglas Preston