Reklama

Niewielkie wejście schowane w lesie na południowym wschodzie Francji przypomina zawilgocony wlot do zwierzęcej nory przysłonięty przez kolczaste krzaki. Idę śladem Jeffa Gusky’ego, fotografa i lekarza z Teksasu, który spenetrował dziesiątki tego rodzaju podziemnych konstrukcji. Przeciskamy się przez błotnistą szczelinę i zapuszczamy w ciemności. Pełzniemy na czworakach, a światło naszych latarek omiata przykurzone kredowe ściany stuletniego tunelu, który wije się przed nami. Po jakichś stu metrach korytarz kończy się prostokątną niszą wyciętą w kredzie, pozostałością po stanowisku telefonicznym.
To właśnie tutaj tuż po wybuchu I wojny światowej (28 lipca przypadła jego 100. rocznica) niemieccy saperzy spędzali w całkowitej ciszy kolejne zmiany, nasłuchując, czy wrogowie nie kopią własnych tuneli. Przytłumione głosy lub zgrzyt łopat mogły oznaczać, że przeciwnicy znajdują się parę metrów dalej i drążą własny korytarz wiodący prosto w ich stronę. Sytuacja stawała się jeszcze groźniejsza, gdy milkły odgłosy kopania i słychać było jedynie szuranie worków i pobrzękiwanie puszek ustawianych jedna na drugiej. Oznaczało to, że przeciwnicy próbują zaminować koniec tunelu. Jednak najbardziej przerażająca była całkowita cisza, jaka zapadała później. Ładunki mogły eksplodować w każdej chwili, grzebiąc cię żywcem.
W pobliżu nas na jednej ze ścian dostrzegam w świetle latarki niemieckie graffiti pozostawione przez pełniących tutaj służbę saperów. Nad listą nazwisk i numerami pułków widnieje inskrypcja Mit Gott für Kaiser! (Z Bogiem dla cesarza!). Ślad ołówka wygląda zaskakująco świeżo, jakby napis powstał ledwie wczoraj. W rzeczy samej, miękkie wapienno-kredowe skały francuskiej Pikardii okazały się idealne nie tylko do prowadzenia działań saperskich, pozwoliły też żołnierzom zaznaczyć swoją obecność za pomocą napisów, rysunków, karykatur, a nawet kunsztownych płaskorzeźb. Nie licząc wąskiego kręgu pasjonatów i badaczy, jedynie niektórzy lokalni urzędnicy i właściciele tych terenów wiedzą o zasobach podziemnej sztuki, a Gusky spędził wiele lat, próbując się z nimi zaznajomić.
Jego latarka wydobywa z ciemności podziemny świat, który pozwalał żołnierzom przetrwać ciągły ostrzał artyleryjski. Pozostawili tu za sobą nazwiska, narysowane kobiety, symbole religijne, komiksy i wiele innych dzieł. Według Gusky’ego ślady te pozwalają nam się zagłębić w zapomnianą historię wielkiej wojny, poznać walczących w niej poszczególnych żołnierzy, z których wielu nie przeżyło koszmaru okopów.
Wojna rozpoczęła się latem od kawaleryjskich szarż i wszyscy byli przekonani, że potrwa najwyżej do Bożego Narodzenia. Tymczasem pod koniec 1914 r. natarcie niemieckich wojsk zostało zatrzymane, a armie obu stron osiadły w rozległej sieci okopów ciągnącej się od Morza Północnego aż po szwajcarską granicę. Nieustający wyścig zbrojeń doprowadził do tego, że po raz pierwszy zastosowano gazy bojowe, naloty lotnicze i czołgi. Bezowocne najczęściej ofensywy i kontrofensywy pochłonęły miliony ofiar.
Morderczy pat sprawił, że Niemcy, Francuzi i Brytyjczycy wrócili do niezmienionych od stuleci taktyk wojny oblężniczej. Należało za pomocą podkopów dostać się do kluczowych elementów fortyfikacji wroga i wysadzić je w powietrze. Aby zapobiec kontratakom, po przeprowadzeniu ataku tunele też były wysadzane. W 1916 r., w samym apogeum podziemnej wojny, brytyjskie oddziały tunelowe zużyły 750 ładunków wybuchowych na 160-kilometrowym odcinku frontu. Niemcy odpowiedzieli detonacją 700 własnych ładunków. Wzgórza i górskie grzbiety, z których rozciągał się strategiczny widok na okolicę, zostały podziurawione niczym szwajcarski ser, a po największych eksplozjach pozostały potężne kratery szpecące krajobraz do dziś. Nawet niewielki ładunek wybuchowy mógł wywołać olbrzymie zniszczenia. W tunelach, przez które się przedzieraliśmy, 26 stycznia 1915 r. odpalony przez Niemców ładunek zabił 26 francuskich piechurów i ranił kolejnych 22. Wojna podziemna toczyła się jednak nie tylko w wąskich tunelach. Pod polami i lasami Pikardii ciągną się wyrobiska, które mogły pomieścić tysiące żołnierzy. Pewnego ranka zapuściliśmy się do jednego z nich, wielkiej dziury w klifie górującym nad doliną Aisne. Rolę przewodnika pełnił właściciel tej posiadłości.
Z dumą zaprezentował nam monumentalną rzeźbę Marianny, francuskiego symbolu wolności, strzegącej wejścia do środka. Dalej, w półmroku wykutej ludzką ręką jaskini, zobaczyliśmy rzędy doskonale wyrzeźbionych odznak i pamiątkowych symboli pozostawionych przez stacjonujące tu francuskie oddziały. Odkryliśmy również kilka pieczołowicie wykutych w skale kapliczek, które ozdobiono symbolami religijnymi, wojskowymi insygniami oraz nazwami miejsc słynnych ze zwycięskich francuskich bitew. Właściciel pokazał nam kamienne schody prowadzące z kaplicy wprost pod wybuchające pociski i nieprzerwany ogień karabinów maszynowych na linii frontu. – Nie potrafię powstrzymać wzruszenia, gdy myślę o tych, którzy weszli po tych schodach, by nigdy już nie wrócić – westchnął przewodnik.
Życie w wyrobiskach było jednak zdecydowanie lżejsze niż przebywanie w błotnistym piekle okopów. Dziennikarz, który odwiedził w 1915 r.
jedną z jaskiń, zanotował, że suche schronienie, słomiane posłania, meble i ogniska to luksusy w porównaniu z tym, co działo się w okopach. W pomieszczeniach przez cały rok panowała stała temperatura, ale – jak pisał jeden z żołnierzy – pasożyty, wszy, pchły i szczury pożerały ich żywcem. Wielu ludzi chorowało. Aby przetrwać, uciekali w marzenia. Ściany podziemi zdobią portrety dziesiątków kobiet, niektóre wyidealizowane i sentymentalne.
Obie strony przekształciły największe wyrobiska w prawdziwe podziemne miasta. Część z nich zachowała się w zaskakująco dobrym stanie. Razem z naszym przewodnikiem doszliśmy na pobliskie pole ziemniaczane należące do jego kuzyna. Dwudziestoletni mężczyzna zapracował własnoręcznie na tytuł właściciela tej ziemi, oczyszczając ją z niewybuchów, granatów oraz pocisków, które wciąż zawierały trujące gazy.
Pod zagonem ziemniaków znaleźliśmy niesamowity labirynt średniowiecznego wyrobiska rozciągającego się na długości 11 km, pełnego krętych korytarzy i wysokich sklepień przywodzących na myśl stacje metra. W 1915 r. Niemcy połączyli to gigantyczne mrowisko ze swoim systemem okopów. Zainstalowali światła i telefony, uruchomili piekarnię i masarnię, warsztat, szpital oraz kaplicę. Oryginalny generator prądu oraz kolczaste zasieki wciąż tkwią na swoich miejscach, choć pokrywa je rdza. Nadal można odczytać drogowskazy wypisane na każdym zakręcie, niezbędne w tej plątaninie korytarzy. Jedną ze ścian jaskini pokrywają nazwiska i nazwy pułków, symbole wojskowe i religijne, płaskorzeźby i karykatury, portrety psów i krótkie komiksy.
Do najgorliwszych dekoratorów podziemi należeli żołnierze 26. amerykańskiej Yankee Division, która po wypowiedzeniu wojny państwom Osi w kwietniu 1917 r. trafiła na front jako pierwsza. Aby odwiedzić wyrobisko Chemin des Dames, w którym kwaterowali, musieliśmy zejść po drabinach w głąb jaskini rozciągającej się 9 m pod nami. Zwiedzanie 40-hektarowego kompleksu zajęło nam wiele godzin. Lampy przy naszych kaskach co chwilę wydobywały z ciemności nadzwyczajne pamiątki wojny: wzdłuż ścian piętrzyły się niezliczone sterty butelek, butów, pocisków, hełmów, pordzewiałych drucianych prycz, była tam nawet cała wojskowa kuchnia, z kompletem garnków i patelni.
Począwszy od lutego 1918 r. jaskinie te wypełniały dźwięki i wonie przyniesione przez setki Amerykanów. Większość z nich pochodziła ze świeżego poboru i trafiała do wyrobisk prosto z pierwszych zmian w okopach. Poświęcali niezliczone godziny na ozdabianie każdego centymetra niektórych ścian, pozostawiając na nich dziesiątki patriotycznych i religijnych obrazów: symbole masońskie i Rycerzy Kolumba, wizerunki Wuja Sama i Buffalo Billa, karykatury cesarza niemieckiego. Z wypisanych ołówkiem nazwisk wyłowiłem Earle’a W. Madeleya, kaprala z Connecticut, piszącego, że ma 20 lat. Według dokumentów Madeley zginął 21 lipca 1918 r., jako jedna z 2 tys. ofiar poniesionych przez amerykańską dywizję przed zawarciem rozejmu.
W bezpiecznych podziemiach, z dala od zawieruchy panującej na powierzchni, mężczyźni wyrwani z domów przez machinę globalnego konfliktu pozostawili po sobie sztukę wyrażającą ich tożsamość i wolę przetrwania. Jednak to unikalne dziedzictwo jest zagrożone. Po tym, jak wandale próbowali odpiłować rzeźbę Marianny, rozwścieczony właściciel zabezpieczył wejścia do wyrobisk kratami. Opiekujący się jaskinią goszczącą niegdyś Jankesów emerytowany mechanik zamontował stalowe wrota i założył kłódki. Jednak wiele takich miejsc wciąż pozostaje niezabezpieczonych.
Mechanik zatrzaskuje kłódkę i wracamy do samochodu. Czując ostre podmuchy wiatru świszczącego nad dawnym polem bitwy, pytam, dlaczego wyrobisko wypełnione nazwiskami amerykańskich żołnierzy odgrywa w jego życiu tak ważną rolę. Odpowiada po chwili zastanowienia: – Odczytując te imiona ze ścian, przywracamy ich na chwilę do życia.

Reklama
Reklama
Reklama
Reklama