W tym artykule:

  1. Nieprzyjazne Bałkany
  2. Walki z tureckimi bandytami
  3. Przegrana bitwa pod Kozłudżą
  4. Ucieczka przed Rosjanami
Reklama

Z Wenecji Kazimierz Pułaski z Zajączkiem i innymi ochotnikami chcącymi wesprzeć Turcję w walce z Rosją wyruszyli drogą morską do Raguzy. Tak nazywano w przeszłości Dubrownik. W owym czasie była to republika kupiecka, starająca się zachować neutralność i nie wzbudzać gniewu potężniejszych sąsiadów.

Nieprzyjazne Bałkany

Stamtąd Pułaski i jego ludzie – czterdziestu zdeterminowanych awanturników rozmaitej narodowości – zmierzali w stronę frontu, ku obozowi wielkiego wezyra pod Szumlą (dziś Szumen w Bułgarii). To kawał drogi z Raguzy, około tysiąca kilometrów. A jechali przez Bałkany, które bardzo odbiegały od zachodnich fantazji o cudach Imperium Osmańskiego.

Zamiast pałaców widzieli po drodze podejrzane i niebezpieczne, koszmarnie zapuszczone gospody. Zamiast pięknych odalisek spotykali osiłków, którzy gotowi byli skrócić Zajączka o głowę tylko dlatego, że z powodu jasnych włosów wyglądał na rosyjskiego szpiega. Zamiast podziwiać egzotyczne krajobrazy, przebijali się przez błota i wertepy, serca drżały im nad przepaściami. Zamiast otwartych ramion witały ich podejrzenia, przez które Zajączek trafił nawet do aresztu.

Walki z tureckimi bandytami

Tak pisał Zajączek w liście do znajomego o podróży z Pułaskim: „Po przyjeździe na granicę Turcji spotkaliśmy paszę, który nas zaprowadził do obozu. Sądzisz Pan zapewne, że w tak szanownem towarzystwie byliśmy wolni od wszelkich przykrych przygód, jakie zdarzają się cudzoziemcom w tym kraju; jednak o małośmy nie przypłacili życiem. Na trzy mile przed Nowym Bazarem wyprzedziliśmy paszę o kilka godzin. Padał deszcz ulewny, więc w pierwszej z brzegu wiosce skryliśmy się do tureckiej kawiarni. To samo uczyniła straż przednia, wyruszywszy z miejsca noclegu na dwie godziny przed nami, z tą jednak różnicą, że nie napotykając wioski po drodze, skręciła nieco w bok. Deszcz ustaje, my wyjeżdżamy i zostawiamy, nic o tem nie wiedząc, ową straż przednią za sobą”.

„Raptem ukazuje się gromada 20–30 ludzi; myśleliśmy zrazu, że to zwykły konwój, jaki spotykał paszę przed każdem miastem. Wreszcie hr. Pułaski, wiedziony szczęśliwym instynktem, każe nam zboczyć z drogi. Usuwamy się w lewo, zbójcy mijają, potem zawracają i rzucają się na nas. Było nas tylko pięciu: hr. Pułaski, Kluszewski, Borek, oficer francuski, ja i huzar hrabiego; broniliśmy się kilka minut, aż nadbiegła straż przednia, łączymy się i razem rozpędzamy złodziejów, ścigamy ich, a dwóch bierzemy do niewoli. Wzruszeni ich płaczem i prośbami, wypuszczamy ich na wolność, z czego zresztą niewiele skorzystali, bo nazajutrz widzieliśmy ich głowy ścięte w Nowym Bazarze; przynieśli je mieszkańcy sąsiedniej wsi, którzy urządzili za nimi pościg. P. Pułaskiemu rozcięto tylko nożem rękaw od munduru, a płaszcz draśnięty został kulą”.

Do obozu wezyra pod Szumlą Pułaski z towarzyszami dotarł 20 czerwca 1774 roku. Tam zobaczyli efekty niedawnej porażki tureckich wojsk z kilkukrotnie mniejszą armią Suworowa, „starego znajomego” Pułaskiego z czasów konfederacji barskiej.

Przegrana bitwa pod Kozłudżą

Turcy byli zniechęceni porażkami, a na dodatek wezyr od roku im nie płacił! 29 czerwca doszło do kolejnego starcia. Turcy szarżowali na Rosjan, ale bez większego zaangażowania i bez efektu. Wtedy odezwała się carska artyleria.

Zajączek pisał ze zgrozą: „Na odgłos pierwszej armaty wszyscy Turcy w nogi! Widzieliśmy, jak w rozsypce po polu rzucali flinty, pistolety, lance, szable i pędzili co koń wyskoczy aż do skraju lasu rosnącego o pięć mil od miejsca, gdzie się zaczęła ta sławna bitwa (…). My przez cały ten czas staliśmy na górze, nie wiedząc, co począć wobec niezdecydowanej postawy wezyra; trzy razy posyłaliśmy doń przed początkiem bitwy, pytając, co mamy robić; dwa razy odpowiadał: „czekać spokojnie”, wreszcie, gdy ujrzał maszerujących naprzód Rosjan, rzekł nagle: »róbcie to, co inni«”.

„Widząc tedy rozsypkę całego wojska, a nie wiedząc, że wezyr zamknął się w mieście, jechaliśmy za uciekającymi, aż dogoniliśmy ich na początku lasu, gdzie staliśmy się świadkami owej bitwy piechoty z kawalerją. Nie sposób opisać konsternację i przerażenie Turków: widzieliśmy, jak się mordowali nawzajem, byle wyprzedzić innych; niektórzy, widząc drogę zapchaną, rzucali się w przepaść. Ledwo dostaliśmy się do środka lasu, zaczyna się ulewa! Wciąż jeszcze drżę na myśl o tej chwili: te dziwne krzyki Turków, te ryki wielbłądów, których aż 3000 znaleźliśmy w lesie – włosy stawały mi na głowie, gdym to słyszał – nagle wystraszone wielbłądy wtłaczają się między Turków, noc czarna, deszcz jak z cebra, żałosne ryki wielbłądów, jęki powalonych na ziemię Turków – wystaw Pan sobie to wszystko razem!”.

„Na domiar nieszczęścia upadłem z koniem, z górą 20 Turków przeszło po mojem ciele, ale jakoś uniknąłem zranienia […]. Nad ranem ujrzeliśmy się wystawionymi na los najokropniejszy: bagaże rozgrabione przez Turków, służba pomordowana, a my sami ledwo ocaleliśmy i dziś jesteśmy bez koszuli, bez pieniędzy, bez kredytu”.

Tak właściwie skończyła się militarna część niedoszłej bałkańskiej kampanii Pułaskiego. Miał być kilkutysięczny legion idący od południa w stronę Polski. Skończyło się na żałosnej wyprawie kilkudziesięciu awanturników. Turcy myśleli już tylko o zminimalizowaniu strat i pokoju, który podpisali 21 lipca 1774 roku.

Ucieczka przed Rosjanami

Kazimierz i jego ludzie próbowali jeszcze coś wskórać. Zajączek udał się do francuskiej ambasady w Stambule, ale tam kazano Polakom, by radzili sobie sami. Na żadne wsparcie nie mogli liczyć, bo przecież nie była to wyprawa zorganizowana przez Francję, lecz awantura barżańskiej emigracji.

Wiemy, że zanim na przełomie września i października ruszył w drogę powrotną, Pułaski trzy miesiące jeździł po Turcji. Nie miał w tym dużej swobody, bo wszystko kontrolowały miejscowe władze. Azyl zapewniono Polakom pod Adrianopolem, tym niemniej odwiedzili też na własną rękę Stambuł i Izmir. Schronienie mieli zapewnione na krótko. Władze osmańskie – zniecierpliwione i obawiające się reakcji Petersburga – groziły, że później wydadzą konfederatów Rosji.

Pułaski wypłynął statkiem z Izmiru do Marsylii. Miał szczęście. Nie minęło bowiem sześć godzin od wypłynięcia Polaka, gdy do Izmiru zawitał carski okręt wojenny. Rosjanie, dowiedziawszy się, że statku z Pułaskim nie ma już w porcie, ruszyli za nim w pogoń. Ostatecznie cała podróż naszego bohatera odbyła się bez przeszkód, aczkolwiek nie bez strachu. Ponoć kapitan szykował się nawet na odparcie ewentualnego ataku. 16 października 1774 roku dotarli do Marsylii – wielkiego portu nad Morzem Śródziemnym, pełnego przybyszy z południa i wschodu, gwarnego i niebezpiecznego.

Reklama

To jest przedruk z książki autorstwa Adama Węgłowskiego pt. „Pan Kazimierz, Pani Pułaska”, która ukazała się 15 maja 2024 r. nakładem wydawnictwa Skarpa Warszawska. Tytuł, śródtytuły i skróty pochodzą od redakcji.

Pan Kazimierz, Pani Pułaska / Skarpa Warszawska

Nasz ekspert

Adam Węgłowski

Adam Węgłowski – dziennikarz i pisarz. Były redaktor naczelny magazynu „Focus Historia”, autor artykułów m.in. do „Przekroju”, „Ciekawostek historycznych”. Wydał serię kryminałów retro o detektywie Kamilu Kordzie, a także książki popularyzujące historię, w tym „Bardzo polską historię wszystkiego” oraz „Wieki bezwstydu”. Napisał też powieść „Czas mocy” oraz audioserial grozy „Pastor” – rozgrywający się na przełomie wieków XVII i XVIII w Prusach. W swoich rodzinnych stronach, na Mazurach, autor umiejscowił także powieści „Pruski lód ” oraz „Upierz”.
Reklama
Reklama
Reklama