Reklama

Spis treści:

Reklama
  1. Atomowa baza manifestacją potęgi
  2. Plany Lodowego Robaka
  3. Życie w skrajnej izolacji
  4. Rewolucja z zapomnianych próbek

Pewnego mroźnego dnia w październiku 1960 r. na dalekiej Północy zespół inżynierów US Army zebrał się we wnętrzu lodowca, szykując się do uruchomienia reaktora jądrowego. Był to model eksperymentalny, dość mały i nieprzewidywalny, bo technologie atomowe dopiero rozwijano. Mężczyźni zdawali sobie sprawę, że wystarczy jedna dawka promieniowania, by położyć ich trupem. Wysoko ponad ich głowami wysklepiały się stalowe łuki. Pod stopami mieli gruby na 1,5 km lód pamiętający czasy plejstocenu.

Gdy rozpoczęła się wreszcie reakcja łańcuchowa, dało się słyszeć westchnienie ulgi. A może nawet nieśmiały okrzyk radości z pobliskiego centrum sterowania. Ale już kilka minut później ekipa zaczęła procedurę wygaszania reaktora. Gdzieś głęboko pod lodem nastąpił wyciek, a radioaktywne neutrony sączyły się w mrok.

Atomowa baza manifestacją potęgi

Spróbujmy sobie wyobrazić, jak otoczeni przez grenlandzki lód ludzie uruchamiają reaktor. Nikt wcześniej nie próbował dokonać czegoś podobnego – i nie spróbował nigdy później. Oficjalnie ich działania były częścią przedsięwzięcia mającego pokazać, że USA są w stanie stworzyć zdatne do zamieszkania miejsce nawet w najsurowszym i najzimniejszym zakątku świata. Byłaby to pierwsza zasilana przez reaktor jądrowy baza wydrążona wewnątrz lodowca. Arcydzieło inżynierii. Triumf człowieka nad żywiołami.

Po uruchomieniu bazy Camp Century liczne redakcje, w tym National Geographic, wysyłały tam dziennikarzy, którzy wizytowali arktyczną placówkę i przemierzali labirynt tuneli oświetlanych przez reaktor. (Z wyciekiem uporano się za pomocą ołowianych cegiełek i kilku inżynieryjnych trików). Reporterom – ani wielu z mieszkających w bazie żołnierzy, których było nawet 200 jednocześnie – nie ujawniono jednak, że w gruncie rzeczy Camp Century stanowił przykrywkę dla sekretnego projektu zimnowojennego. Jego istnienie było ściśle tajne. Do tego stopnia, że o niczym nie wiedziały nawet władze administrującej Grenlandią Danii.

Plany Lodowego Robaka

Ambicją Amerykanów na mroźnej Północy było nie tyle opracowanie przenośnego źródła zasilania jądrowego, co wybudowanie pod lodem rozległej bazy z wyrzutniami rakiet balistycznych. W odtajnionych obecnie dokumentach wojskowi podkreślali „wyjątkową przydatność” tej części świata dla wojsk nuklearnych. Było to bowiem miejsce odludne, położone blisko Rosji i trudne do zaatakowania.

Plany te, nazwane projektem Iceworm (Lodowy Robak), zakładały ułożenie w tunelach rozchodzących się z Camp Century torów kolejowych i potajemne przechowywanie w nich nawet 600 rakiet z głowicami atomowymi, wycelowanych ponad biegunem północnym w terytorium ZSRR.

Życie w skrajnej izolacji

Przez siedem lat funkcjonowania Camp Century jego personel żył i pracował w skrajnej izolacji. Miejsce to było oddalone o nieco ponad 200 km od najbliższej siedziby ludzkiej – bazy lotniczej Thule. Żywność, paliwo i sprzęt dostarczano długimi konwojami sań. W ten sam sposób na miejsce docierali ludzie.

Austin Kovacs – dziś przeszło 80-letni emerytowany inżynier, który spędził w bazie kilka sezonów – wspomina, że nawet w sprzyjających warunkach przeprawa trwała długie godziny. A jeśli pogoda się pogarszała, potrafiła przeciągnąć się do kilku dni. Zdarzało się nawet, że karawany gubiły kierunek w bezkresnej pustce Arktyki.

Ale największym zagrożeniem była – jak twierdzi Kovacs – panująca w bazie nuda. – Ludzie sądzą, że było tam niebezpiecznie. Nie było. Żyło się całkiem wygodnie. Ale często bardzo, bardzo monotonnie.

Personel mieszkał w umieszczonych pod lodem barakach z prefabrykatów. Kovacs pracował w tzw. Wykopie 33, gdzie prowadził badania nad fundamentami zdolnymi utrzymać duże budowle na polarnej czapie lodowej. Całkowity mrok, żadnej bryzy ani śpiewu ptaków. Raz na tydzień w bazowym kinie wyświetlano jakiś film. Była też biblioteka, ale ze skąpym księgozbiorem. Wszelkie odpady – śmieci, ścieki, chemikalia, nawet radioaktywną wodę po chłodzeniu reaktora – spuszczano w głąb lodowca, gdzie spoczywają zamrożone do dziś.

Kovacs skupiał się na swoich badaniach, inni czuwali nad pracą reaktora albo prowadzili obserwacje śniegu i lodu. Jedna z grup drążyła głęboki odwiert w lodzie. W 1966 r., po kilku latach pracy, przebili się wreszcie przez lądolód do właściwej powierzchni Grenlandii, ponad 1200 m niżej. Pobrali w ten sposób pierwszy w dziejach rdzeń lodowy z całego przekroju pokrywy. A z ciekawości powiercili jeszcze głębiej i pobrali 3,5 m prastarej zamarzniętej gleby. Przestali dopiero, gdy zużyło się łożysko wiertła.

To właśnie ta próbka gleby stanowi najbardziej frapujące dziedzictwo Camp Century – choć wówczas nikogo zbytnio nie zainteresowała.

Lodowiec
Praca przy tajnym projekcie / fot. W. Robert Moore, Nat Geo Image Collection (3)

Rewolucja z zapomnianych próbek

Pojemniki z próbkami zalegały w zamrażarkach w Buffalo w stanie Nowy Jork, skąd po jakimś czasie przeniesiono je do Danii. Niewiele wskazywało, że ich zawartość może dostarczyć jakichkolwiek rewelacji. No i niemal nie było narzędzi, za pomocą których można by spróbować je odkryć. Dopiero w 2019 r. Paul Bierman, geolog z University of Vermont, przystąpił wraz z kilkorgiem współpracowników do badań.

Ich ustalenia zrewolucjonizowały wiedzę o klimacie dawnej Grenlandii – i dały wgląd w naszą prawdopodobną przyszłość. Zespół Biermana odnalazł w glebie fragmenty liści, gałązek, mchów, nawet owadów. Ewidentnie pochodziły one z epoki, gdy ziemia ta nie była przykryta grubym na 1,5 km lądolodem. Odkrycie ujawniło nieznane oblicze Grenlandii. – Pewnych rzeczy o pokrywach lodowych nie jesteśmy się w stanie dowiedzieć z badania samego lodu – wyjaśnia Bierman. – Trzeba zajrzeć w to, co jest pod nim.

Próbki gleby zakwestionowały dotychczasową dość mglistą hipotezę, jakoby lądolód grenlandzki miał kilka milionów lat. Badania udowodniły, że ok. 400 tys. lat temu lądu położonego pod Camp Century nie pokrywał lód. Był on za to nieco cieplejszy niż dziś, a oblewające go morze sięgało znacznie wyżej.

Wyłaniający się z danych obraz przedstawia – zdaniem Biermana – nie tylko przeszłość, ale być może także przyszłość, w której kwadryliony litrów słodkiej wody, dziś zastygłej w grenlandzkim lądolodzie, roztopią się w oceanie. Gdyby tak się stało, skutki odczulibyśmy niemal wszędzie.

Porażka w starciu z lądolodem

Szkicując plany ukrytych pod śniegiem tuneli dla rakiet, zimnowojenni stratedzy popełnili fundamentalny błąd. Uznali mianowicie, że są w stanie zmusić lodowce, by przestały zachowywać się jak żywe istoty. A one to suną naprzód, to się cofają, rosną i spływają. Umieszczone w nich konstrukcje okazały się więc niestabilne i wymagały nieustannej konserwacji. Sztywne stalowe szyny w każdej chwili mogły wygiąć się pod naporem lodu, rakiety przewrócić, a reaktor atomowy – podłączony do niestabilnej sieci rur i przewodów – mógł zostać uszkodzony w wyniku ruchów lodowca.

Wąskie tunele bez przerwy patrolowali żołnierze wyposażeni w elektryczne piły mechaniczne. Próbowali przykrawać nimi napierający nieustannie lód. W 1963 r. reaktor wyłączono, a trzy lata później Camp Century został zamknięty.

Gdy Kovacs powrócił tam w 1969 r., żeby ocenić stan instalacji, zastał kompletną ruinę. Fotografie, które wtedy wykonał, zdają się przedstawiać katastrofę górniczą w zwolnionym tempie. Korytarzami pełzną jęzory lodu, stalowe konstrukcje walą się, drewniane belki pękają jak kości.

Zdjęcia uzmysławiają, jak potężną i żywą, choć na co dzień statyczną masą jest lądolód. Wystarczyło, by ludzie zniknęli dosłownie na moment, a nad obiektem zawisło widmo zagłady. Resztki miały zostać zmiażdżone i pochłonięte na zawsze. Zapomniana przez pół wieku baza jest dziś doskonałą ilustracją zimnowojennej megalomanii, choć wywołuje też nostalgię za czasami tak śmiałych przedsięwzięć.

– Pomyśl tylko o zasobach i energii poświęconych na wybudowanie tuneli i sprowadzenie tam żołnierzy – mówi Bierman. – Dziś nikt nie śmiałby nawet o tym marzyć.

Reklama

Źródło: National Geographic

Reklama
Reklama
Reklama