Reklama

Przylecieliśmy późnym wieczorem. Lotnisko było malutkie, nikomu nigdzie się nie śpieszyło. W oddali majaczyły przecinające Korsykę z południa na północ góry. Jak na wyspę są monstrualne, najwyższe Monte Cino ma ponad 2700 metrów. Gdzieś tam wysoko podobno spadnie kiedyś śnieg.

Reklama

Namioty rozbiliśmy pod dębem korkowym, rano przez chwilę da się jeszcze w nich wytrzymać, potem jest jak w szklarni.

Pierwsi przyjechali tuż przed północą, reszta kolejnego dnia. Miejsca na Subariady rozchodzą się błyskawicznie. Czasami wystarczy, że odświeżę okno przeglądarki i już mamy komplet - mówi Miłosz Kaleciński z „Przygody 4x4”. Razem z Beatą od lat organizują wyprawy off-roadowe w różnych częściach świata. W drodze spędzają 10 miesięcy - po Korsyce jadą na Sardynię. I dalej - do Armenii i Pakistanu. Żyją zawieszeni w czasie - chwilę są z nami, za chwilę już w odległej przyszłości, dopinają szczegóły wyjazdów w 2022 i 2023 roku.

Na „Subariady” przybywają najróżniejsi ludzie - lekarze, prawnicy, inżynierowie nauczyciele, elektrycy. Niektórzy podróżują nowymi modelami subaru, inni pakują się na tydzień, dwa do starych samochodów, którymi jeździli kiedyś, a potem oddali dzieciom. Kim jestem? Nie ma to wielkiego znaczenia. Mimo że znam wszystkich, byliśmy razem na paru wyjazdach, to nawet nie wiem, gdzie na co dzień zarabiają. Tutaj nie gadamy o pracy, odcinamy się od niej, wietrzymy głowy - mówi Tomek.

Nie da się czytać. Po kilku próbach zbiera na wymioty. Każdego dnia tysiące zakrętów. Kilkaset metrów po prostej przejedziemy dopiero za tydzień, po drugiej stronie wyspy. Morze, rozgrzany beton, piach, wysuszony, rozsypujący się w dłoniach czystek, złoty nieśmiertelnik. Czerwona naszpikowana kamieniami droga w kierunku nieba. Powietrze stoi.

Czasem trzeba wyciągnąć maczetę i uciąć parę gałęzi gęstej, pełnej olejków eterycznych makii. Gdyby rzucić zapałkę, ogień w moment wyzwoliłby setki trzasków. Busz wczepia się w ubrania, kolcami przekuwa skórę, ręce puchną przez kolejne dni. Zarośla pachną obłędnie. W gęstwinę wiodą niezliczone ścieżki. Kiedyś poruszali się nimi partyzanci przez wieki walczący o wolność tego skrawka lądu, Pięknej Wyspy, jak o niej mówią. Korsyka przechodziła z rąk do rąk - od starożytności aż do teraz była podbijana 19 razy. Sprzedawana, kupowana, łupiona. Przez Fenicjan, Greków, Rzymian, Genueńczyków. Ze względu na swoje strategiczne położenie, jej mieszkańcy nigdy nie mieli szans długo sami o sobie decydować. Francja chce mieć Korsykę dla siebie, ale schowaną głęboko w kieszeni. Przez lata ją zaniedbywała, narzucała wysokie cła, nie dbała o edukację, nie walczyła z bezrobociem. O istnieniu wyspy przypominały głośne protesty, bomby, miano najbiedniejszego regionu, wysokie wskaźniki opisujące korupcję, najwyższa w Europie liczba morderstw, prężnie działająca mafia.

W krajobrazie brakuje trójkolorowych flag, a francuskie napisy są zamazywane. W knajpach drogo, na plażach tysiące turystów, to samo w Calvi, ciasnych uliczkach Bonifacio i Porto. Po krętych drogach biegają półdzikie świnie, setki samochodów zwalniają w wioskach kanionu Spelunka, aby pasażerowie przyjrzeli się zwierzętom z bliska, sprawdzili, czy naprawdę jedzą kasztany, dzięki którym ich mięso ma być smaczniejsze. Więcej gołym okiem nie widać. Niby wszystko gra. Można wprawdzie zajrzeć do gazet, przeszukać internet i przeczytać, że w pewnym mieście, na takiej i takiej ulicy, pod takim i takim domem zginął od kuli taki, a taki człowiek. Czasem przez przypadek, bo zabójca pomylił go z kimś innym. Nikt nie stawia jednak zniczy, nie wmurowuje pamiątkowych tablic dla tych, którzy znaleźli się w niewłaściwym czasie w złym miejscu. Korsykanie chcą mieć spokój. Miejscowe prawo sięga głębiej niż francuskie, społeczności są ciasne, miasteczka duszne, wspólnota najważniejsza. Wszyscy się znają i muszą ze sobą jakoś żyć.

Śpimy wyłącznie na campingach, poza nimi nie wolno, kary są wysokie, a miejscowi pilnują porządku. Zdarza się, tak słyszałem, że niszczą namioty i samochody biwakujących na dziko - mówi Szymon, który na wyspie mieszka od dwóch lat. Coś go w niej urzekło i nie potrafi wyjechać. Przemierza ją na motorze, często zbacza z szosy, gubi się w bezdrożach, szukając powrotu przez na wpół wymarłe wioski, gdzie niknie zasięg telefonu.

Cytrynowa smuga unosi się nad morzem. Zastanawiamy się, czy to piasek znad Sahary, czy dym. Niektóre drogi w góry są zamknięte ze względu na ryzyko pożaru, na inne wjeżdżamy nie mając pewności, czy na ich końcu nie będzie czekał łańcuch. Korsykanie potrafią dbać o prywatność.

Błąkamy się po pustkowiach, przez kilka godzin nie spotykamy innych samochodów. Często rozbijamy obóz chwilę po zmierzchu. Niebo nocą jest czarne, niezmącone światłami niewielkich miast. Co jakiś czas rozświetlają je perseidy.

Reklama

Materiał powstał we współpracy z marką Subaru

Reklama
Reklama
Reklama