Reklama

Tekst i zdjęcia: Magda Lassota

Reklama

Gdy przygotowywałam się do mojej wyprawy, fotoreportażu „W Cieniu Everestu”, pierwszy hejt, który wylał się na mnie w moim bardzo niedawno rozpoczętym „medialnym“ życiu, dotyczył właśnie śmieci. Brzmiał mniej więcej tak, że po co ona tam jedzie, żeby jeszcze bardziej zaśmiecać okolicę. Zostałaby lepiej w domu i nie przykładała do tego ręki. Ten pierwszy hejt to był w sumie zaszczyt, bo znaczy, że ludzie o mnie usłyszeli, wiedzieli już, że jadę do bazy pod Everestem na dwa miesiące, żeby dowiedzieć się dokładnie, co tam właściwie się dzieje. I dowiedziałam się bardzo dużo; o tym, o czym się głośno nie mówi, ale też o kwestiach, które się rozdmuchuje, z których robi się niepotrzebne skandale.

SPCC to słowo klucz w temacie śmieci. Sagarmatha Pollution Control Committee, czyli komisja zajmująca się kontrolą zanieczyszczenia w strefie Everestu. Jestem pełna uznania dla tego, jak ta organizacja prężnie działa, jak ludzie w niej mają głowę na karku, jak dobrze wiedzą, czego chcą. A w Nepalu to przecież nic oczywistego. SPCC to organizacja pozarządowa i właśnie to wszystko wyjaśnia. Na rząd nepalski można narzekać bez końca, że nieudolny, skorumpowany i niezainteresowany, no chyba, że dodatkowymi wpływami. Tymczasem działania SPCC od samego początku wywierają na mnie ogromne wrażenie i jestem spokojna, bo już wiem, że temat śmieci wcale nie będzie tematem, a przynajmniej nie takim, na jaki się nastawiałam. Że nie będę miała wyrzutów sumienia, że przykładam się do niekontrolowanej produkcji odpadów w Himalajach, że nie będę miała tego miejsca na sumieniu. Bo nie tylko na szlakach, nie tylko w bazie pod Everestem, ale i na samym Evereście sytuacja ma się lepiej, niż powszechnie się mówi, i z roku na rok się znacznie poprawia.

SPCC działa od 1991 roku, od dwunastu lat na jej czele w EBC stoi Tshering Tenzing Sherpa, właściwy człowiek na właściwym miejscu. Od dwunastu lat każdy sezon spędza pod Everestem, pilnując tutaj porządku. Zjawia się na początku marca, znika z końcem maja, gdy w bazie nikogo już nie ma.

Tshering ma misję, realizuje ją i nic nie jest w stanie stanąć mu na przeszkodzie. Nie znosi korupcji, nie obchodzą go pieniądze, nikt nie będzie mu płacił za przymykanie oka na sprawę śmiecenia. Mówi, że się nikogo nie boi, choć kilka razy słyszę, że są tutaj agencje, których akurat bać się powinno, o których lepiej źle nie mówić i którym lepiej się nie sprzeciwiać. Jednak dla niego najważniejsze jest to, żeby za kilka lat ta góra była czysta i wydaje mi się, że jemu też lepiej się nie sprzeciwiać.

Za śmieci albo się tutaj słono płaci, albo można na nich zarobić. System wydaje się bardzo skuteczny, ale i dość skomplikowany, dlatego postaram się wszystko jasno i po kolei wyjaśnić.

Każda agencja, która zjawia się ze wspinaczami pod Everestem płaci kaucję. Jedną kaucję na każde pozwolenie wspinaczkowe, oddzielnie za Everest, oddzielnie za Lhotse, oddzielnie za Nuptse (niezależnie od liczby wspinaczy). Wynosi ona cztery tysiące dolarów i jest gwarancją czystości na górze. Każda osoba schodząca do bazy po zakończeniu wspinaczki, tak samo Szerpa, jak i wspinacz, musi znieść ze sobą osiem kilogramów śmieci. Jeśli tego nie zrobi, kaucja przepada, dlatego lepiej jest się pilnować. Oczywiście żaden zachodni wspinacz nie ma ochoty dźwigać tylu kilogramów, zwłaszcza jeśli za wyprawę słono zapłacił. Taki wspinacz raczej w ogóle nic nie chce dźwigać, płaci za to, żeby było mu jak najlżej, jak najwygodniej. To z kolei prowadzi do tego, że to właśnie Szerpowie znoszą śmieci, znacznie więcej niż osiem kilogramów, znacznie częściej niż tylko jeden raz po nie idą.

Ale poza obowiązkowymi kilogramami można znieść dodatkowe. To już dla zarobku. Za każdy nadliczbowy kilogram śmieci zniesionych z góry dostaje się pieniądze. Za każdy kilogram zniesiony z Przełęczy Południowej do obozu drugiego 6 dolarów, za każdy kilogram zniesiony z obozu drugiego do bazy 5,5 dolara. Można więc też na śmieciach sobie dorobić. Ja też, jak każdy inny, mogłabym to zrobić. Taki właśnie SPCC miało pomysł, żeby zachęcać do sprzątania góry.

Jeśli natomiast chodzi o samą bazę, to za każdy kilogram śmieci wyprodukowany tutaj i znoszony w dół trzeba zapłacić i to robi każda agencja. Za śmieci, które można poddać spalaniu 3 dolary, za śmieci, które do spalania się nie nadają 4 dolary, za ludzkie odchody niecałe 2 dolary za każdy kilogram. Resztki jedzenia suszy się na słońcu i służą za karmę dla jaków. Po zakończeniu sezonu w EBC nic nie zostaje.

O ile więc wiem, że baza pod Everestem to miejsce wolne od śmieci, o tyle stanu rzeczy w wyższych obozach nie jestem w stanie zobaczyć na własne oczy. Słyszę, że śmieci są, ale wiem też, że sytuacja jest pod kontrolą. W obozie drugim na przykład pracownicy SPCC uważnie przyglądają się poczynaniom agencji i jeśli zauważą, że nie dzieje się tam dobrze, wszystkie zastrzeżenia zgłaszają swojemu szefowi. Niestety nadal największym problemem pozostaje Przełęcz Południowa, czyli miejsce ostatniego, czwartego obozu w drodze na szczyt Everestu. Leży na wysokości 7906 m n.p.m. i to jest jej największy problem, ale i na nią jest plan.

Tshering mówi, że najgorsze dla góry były tragedie w 2014 i 2015 roku, czyli zawalenie Ice Fallu, a później trzęsienie ziemi i lawina z Pumori. W tych latach ekspedycje zostały przerwane. Nikt nie wychodził już ponad Ice Fall i nikt nie znosił wyniesionych wyżej depozytów. Ale SPCC jest zdeterminowane, ta góra w ciągu najbliższych kilku lat będzie czysta. W tym roku z wyższych obozów zniesiono 5,5 tony odpadów.

Nie wierzcie więc w te wszystkie wyolbrzymiane informacje, skandale, że Everest tonie w śmieciach, że z roku na rok wygląda to coraz gorzej. Prawda jest taka, że z roku na rok sytuacja wygląda coraz lepiej. I choć to ludzie są tu największym problemem, to jednocześnie też wybawieniem. Bo tu pracują ludzie z pasją, ludzie z misją. Everest to chluba Nepalu i musi się dobrze prezentować. I tak właśnie będzie.

Reklama

Reklama
Reklama
Reklama