Lodowce, świetna kolej i kurorty narciarskie. Szwajcaria ma to wszystko w pakiecie
Szwajcarię trzeba odwiedzić chociaż raz w życiu. Naprawdę blisko Polski czekają na nas niezapomniane krajobrazy, które zapierają dech w piersiach. Mieliśmy prawie tydzień, by poznać ten kraj i szczerze mówiąc, były to dni pełne przygód i widoków, które zostaną z nami do końca życia.
- Piotr Kolasa
Podróż do Szwajcarii rozpoczęliśmy nietypowo. Naszym pierwszym celem była serowarnia w górach, na Rigi. Już sama podróż kolejką, która jest otwarta od 1875 roku, była ekscytująca. Po dojechaniu na szczyt, dalej musieliśmy iść już na nogach. W otchłaniach mgły i mocnym wietrze dotarliśmy na miejsce, gdzie czekała nas miła niespodzianka. Oprócz poznania dokładnego schematu produkcji sera, mogliśmy go również spróbować.
Okazało się, że cały proces wcale nie jest taki prosty jak się wydaje. Potrzeba do tego naprawdę dobrego wyczucia smaku i zapachu. Nie może zabraknąć również pary w mięśniach, bo włożenie deski ciężkich serów na górną półkę jest wymagające (wiem, bo sam próbowałem to zrobić).
Baśniowe miasteczko, legendarny most i muzeum transportu
Kolejnym punktem naszej wycieczki była Lucerna. Urokliwe miasteczko, które wydawało się jak wyjęte z baśni. Położona nad brzegiem jeziora Czterech Kantonów, Lucerna od razu oczarowała nas swoim klimatem i architekturą. Zabytkowe mosty, wąskie uliczki i malownicze kamienice wprowadzały w spokojny nastrój.
Największe wrażenie zrobił na nas Most Kapliczny – symbol miasta, który jest jednym z najstarszych krytych mostów w Europie. Spacerując po nim, czuliśmy się, jakbyśmy przenieśli się w czasie. Malowidła na drewnianej konstrukcji opowiadały o historii regionu, a widok jeziora i otaczających gór był zapierający dech w piersiach.
Będąc w Lucernie nie mogliśmy ominąć Szwajcarskiego Muzeum Transportu. Ilość atrakcji jaka na nas czekała była nie do ogarnięcia. Osobiście jestem wielkim pasjonatem historii motoryzacji i transportu, więc dla mnie to był prawdziwy raj. Mogliśmy nawet zobaczyć jak wyglądał pierwszy orczyk narciarski.
Najpiękniejszy zachód słońca jaki widziałem
Po pobycie w Lucernie przyszedł czas na zdobycie jednego z najbardziej znanych szczytów regionu – Pilatusa. Podróż na górę rozpoczęliśmy od gondoli z Kriens. Wjeżdżając na szczyt, podziwialiśmy niesamowite widoki na okoliczne doliny i jeziora. Gdy dotarliśmy na wysokość ponad 2000 metrów, panorama, która rozciągała się przed nami, była niesamowita. Widać było zarówno majestatyczne Alpy, jak i głębokie doliny.
Widoki miejscami psuła nam mgła, który była na tyle gęsta, że cięcie jej nożem nie byłoby przesadą. W pewnym momencie cały krajobraz schował się za mgłą i podróż gondolką nagle stała się lekko przerażająca. Najlepsze jednak czekało na koniec.
Mgła nagle zniknęła i odsłoniła nam szczyty, na których widok dosłownie zaniemówiliśmy. Część z nich była już pokryta śniegiem. Za chwilę miał zacząć się zachód słońca, więc wszyscy udaliśmy się go podziwiać ze specjalnie przygotowanego punktu widokowego.
Było bardzo, ale to bardzo zimno. Byliśmy jednak tak zafascynowani, że nie było mowy o rezygnacji. Obserwacja zachodu słońca ze szczytu Góry Pilatus, to zdecydowanie najlepsza rzecz jaką widziałem. Przemieszczające się chmury, które co i raz zakrywały i odkrywały słońce wyglądały niesamowicie.
Zjazd najbardziej stromą kolejką i Ekspres Lodowcowy
Pierwszy raz spałem w hotelu, który położony jest na szycie góry. Teraz wiem, że nie ostatni. Kiedy się obudziłem i wyjrzałem przez okno, okazało się, że jestem ponad chmurami. Nawet kawa nie była mi potrzebna, żeby się rozbudzić.
Po śniadaniu czekał nas zjazd najbardziej stromą kolejką w Europie. Linia ma pochylenie 48% i podczas zjazdu jest to naprawdę wyczuwalne. Jak to w Szwajcarii nie może obejść się bez pięknych krajobrazów.
Ponownie znaleźliśmy się w Lucernie, z której ruszaliśmy dalej. Korzystając ze Swiss Travel Pass, czyli biletu, który daje nam możliwość przemieszczania się wszystkimi środkami komunikacji w Szwajcarii, udaliśmy się do Andermatt. To tam czekała nas niezapomniana podróż.
O godzinie 12:54 ukazał nam się piękny pociąg, który nazywany jest Ekspresem Lodowcowym. Jego wagony są przeszklone, żeby można było podziwiać góry, doliny i krajobrazy. Mijał lodowce, głębokie doliny, rwące rzeki i alpejskie wioski. Widok potężnych szczytów, pokrytych śniegiem przez cały rok, robił kolosalne wrażenie. Z niecierpliwością czekaliśmy na każdy zakręt trasy, który otwierał przede nami kolejne zapierające dech w piersiach widoki.
Trasa przebiegała przez jeden z najbardziej znanych wiaduktów kolejowych na świecie, Landwsser. Wysokość wiaduktu wynosi 65 metrów, a długość 136 metrów. Dziennie przejeżdża nim 60 pociągów, rocznie – ok. 22 000. 7 lipca 2008 r. wiadukt został wpisany na listę światowego dziedzictwa UNESCO. Wszyscy poczuliśmy się przez moment jak w Harrym Potterze. To był bez wątpienia jeden z lepszych momentów trasy.
To właśnie Ekspresem Lodowcowym w towarzystwie pysznej kawy udaliśmy się z Andermatt do Saint Moritz. Cała podróż trwała około 4 godzin, ale uwierzcie mi, ciągle podziwianie niesamowitych widoków, zamienia ten czas w mgnienie oka.
Najbardziej luksusowy kurort narciarski
Naszym kolejnym celem było miejsce wyjątkowe, które sam chciałem bardzo odwiedzić – luksusowy kurort Saint Moritz. To jedno z najbardziej ekskluzywnych miejsc w Szwajcarii, słynące z przepięknych jezior i świetnych warunków do uprawiania sportów zimowych. Choć nie jest to moje pierwsze spotkanie z alpejskimi kurortami, Saint Moritz zrobił na mnie ogromne wrażenie swoim szykiem i elegancją. Jezioro Saint Moritz, otoczone przez majestatyczne szczyty, było niezwykle malownicze.
W Saint Moritz można poczuć aurę miejsca, w którym luksus spotyka się z dziką naturą. To niesamowite, jak w jednym miejscu luksusowe hotele i designerskie butiki sąsiadują z nieokiełznaną przyrodą.
Mało kto o tym wie, ale to właśnie w Saint Moritz po raz pierwszy zostało wykorzystane słowo „Palace” w nazwach hoteli.
Lodowiec i jazda otwartym wagonem
Po Saint Moritz przyszedł czas na nasz ostatni punkt wycieczki, szczyt Diavolezza. Góra Diavolezza, która wznosi się na wysokość ponad 2973 metrów, słynie z oszałamiających widoków na okoliczne lodowce. Kolejka linowa, która zabrała mnie na szczyt, sama w sobie była przygodą – niemal pionowe wzniesienie i szybko zmieniający się krajobraz podkreślały potęgę tych gór.
Po dotarciu na górę, przede mną rozpościerała się surowa, ale przepiękna sceneria. Największe wrażenie zrobił na mnie widok na lodowce Pers i Morteratsch. Lodowiec Pers, który wyglądał jak gigantyczna, lodowa rzeka, sunąca w dół góry, miał niesamowity, niebieskawy blask. Widok ten przypomniał mi o potędze natury i o tym, jak zmienia się ona z czasem. Z kolei lodowiec Morteratsch, który jest jednym z największych lodowców w Szwajcarii, wydawał się niemal nieskończony. Na horyzoncie widać było góry sięgające ponad 4000 metrów, co czyniło ten krajobraz niemal nierealnym.
Oba te lodowce miały w sobie coś majestatycznego, ale jednocześnie budziły respekt. Wokół panowała cisza, przerywana tylko szumem wiatru. Spacerując wzdłuż ścieżek widokowych, miałem wrażenie, że jestem na krańcu świata, z dala od zgiełku codzienności. Góry, które mnie otaczały, były potężne i niezmienne, a ja czułem się wobec nich drobny.
Przyroda na wyciągnięcie ręki
Na sam koniec czekała na nas jeszcze jedna przygoda. Tytuł tego akapitu nie jest przypadkowy, bowiem do ostatniego miasta, Davos, mieliśmy zapewniony bardzo nietypowy środek transportu. Całkowicie otwarty wagon pociągu. Tak, dobrze czytacie. Nie było dachu, który chronił nas przed zimnem.
Wszystko było dosłownie na wyciągnięcie ręki. Otaczające krajobrazy były jeszcze lepsze, bo nie ograniczała nas żadna szyba. Zimno jednak dawało o sobie dość mocno znać. Przejazd tunelami w otwartym wagonie to doświadczenie, którego się nie spodziewałem. Wrażenia są pewnie jeszcze lepsze latem, gdy temperatura jest zdecydowanie wyższa.
Nasza wyprawa do Szwajcarii kończyła się w Davos. Po 5 dniach przyszedł czas na refleksje i przejrzenie wszystkich zdjęć. Wspomnienia z kolejek, górskich szczytów i lodowców naprawdę mocno wryły się nam w pamięć.
Na ostatniej kolacji zachwycaliśmy się miejscami, które udało nam się zwiedzić, a sami widzicie, że było ich mnóstwo. Każde z nich było jednak wyjątkowe i właśnie to jest najlepsze w Szwajcarii. Zdanie, że „każdy choć raz musi tu przyjechać” nie jest przesadzone bowiem ten kraj to kraina pięknych widoków i niezapomnianych chwil. Dużo jeszcze zostało do zwiedzenia, więc z pewnością wrócę do Szwajcarii.
Materiał promocyjny Ambasady Szwajcarii