Reklama

Po pierwsze więc słońce. Z racji położenia tamtejsze kurorty zasadnie chwalą się niespotykaną gdzie indziej liczbą słonecznych dni w sezonie. A w słońcu na nartach jeździ się przecież zupełnie inaczej niż w kurzawie czy mgle, nieprawdaż?

Reklama

Po drugie – widoki. Wystarczy zobaczyć mieniący się pod koniec dnia czerwienią czy wręcz fioletem masyw Sella (3150 m n.p.m.) nad południowotyrolską Alta Badia. Albo też w sąsiednim regionie Trentino ciąg szczytów składających się na Dolomiti di Brenta, który góruje nad Madonną di Campiglio (z racji swego piękna stał się symbolem całych Dolomitów i widnieje na setkach pocztówkowych ujęć). Znawcy Alp sugerują wręcz, że skały Tre Cime di Lavaredo/Drei Zinnen (też w Południowym Tyrolu) dorównują urokiem Matterhornowi.

Po trzecie – kulinaria. O włoskiej kuchni napisano tomy. We wszystkich powtarza się jedno: że jest fantazyjna i zdrowa. Ta proponowana w górach ma dodatkowy walor – jest stosowna do wymogów pogodowych i stylu życia (w tym uprawiania narciarstwa właśnie). Pizzoccheri w schroniskach Valtelliny, polenta z grzybami w stacjach Trentino, wątrobiane knedle i speck w Południowym Tyrolu, sery i rozmaite pasty – wszędzie. Ba, na słynnym szlaku narciarskim Sella Ronda w wybudowanym, co tu istotne, na 2150 m n.p.m. Rifugio Comici serwuje się ryby i owoce morza dostarczane codziennie z Adriatyku… A całkiem osobnym tematem są wina i grappy – oraz hugo i bombardino (zwłaszcza przyrządzane wedle rodzinnych receptur). O porannym – i smakującym jak nigdzie – espresso przed wyruszeniem na stok wspominać nie trzeba.

Fot. materiały prasowe

Lecz istotą owej włoskiej specyfiki jest też zapewne talent gospodarzy do sprawiania, by narty były czymś wyjątkowym.

Nie bez przyczyny choćby włoskie zbocza cieszą się zasłużoną renomą zawsze doskonale przygotowanych. Otóż Włosi traktują narciarstwo przede wszystkim jako formę popularnej rekreacji. Dlatego już przy wytyczaniu tras zakładają, że przynajmniej połowa z nich powinna być dostępna także dla mniej wprawnych gości, w tym narciarskich rodzin z dziećmi. Bo to, że wszystkie muszą być idealnie wyratrakowane, jest oczywiste. Tu zresztą znaczenie ma również fakt, że to właśnie we Włoszech do perfekcji dopracowano technologię produkcji sztucznego śniegu. Wszystko za sprawą firmy TechnoAlpin z Obereggen w Dolomitach. To ona na początku lat 80. ubiegłego wieku była pionierem instalacji dośnieżających w Europie (choć pierwsze armatki ściągnęła zza Atlantyku, a dopiero kolejne opracowała sama w oparciu o turbinki maszyn do… suszenia siana). Dziś jest jednym z liderów w branży: wśród klientów ma ponad 1800 stacji zimowych w niemal 50 krajach całego świata – w tym oczywiście większość stacji ojczystych. Co kluczowe: wedle wielu ekspertów (w tym zawodników) sztuczny śnieg powstający dzięki technologiom Technoalpin jest bliski naturalnemu – co jest najlepszą jego rekomendacją.

Albo inny pomysł: Ski Pustertal Exspress – uruchomiony kilka lat temu w Południowym Tyrolu pociąg, który kursuje (co 30 minut!) między ośrodkami zimowymi doliny Pusteria. I taki drobiazg: z peronu Percha/Perca można od razu wsiąść w gondolkę na Kronplatz, uchodzący za jeden z najlepszych terenów narciarskich w Alpach. Na szczycie (2275 m n.p.m.) warto zresztą zajść do Messner Mountain Museum, dzieła sławnego włoskiego wspinacza oraz światowej rangi architektki Zahy Hadid: w idealnie wkomponowanym w zbocze futurystycznym (m.in. żadna ze ścian nie łączy się z sąsiednią pod kątem prostym), acz przypominającym bryłę lodu, gmachu, prezentowana jest ekspozycja poświęcona dziejom zmagań człowieka z górami.

Fot. materiały prasowe

Nie mówiąc o tym, że to włoską tradycją są rozmaite zniżki i promocje – chociażby coraz częstszy teraz i gdzie indziej system ski weeks (czyli karnet w niższym sezonie wliczany w cenę noclegu).

Włoskie góry zatem nie dość, że zachowały klimat i kameralny charakter (pod tym względem naszym – ale też samej Justyny Kowalczyk – sekretnym faworytem jest wioska Santa Caterina w lombardzkiej Valfurva), to pozostały kierunkiem dostępnym również dla narciarzy z niekoniecznie najgrubszymi portfelami.

I last but not least: we Włoszech prócz wielkich nart niemal wszędzie można poczuć wielką Historię. Narciarstwa – co jasne. W takiej Madonnie di Campiglio, gdzie (skądinąd za sprawą Habsburgów i Anglików) rodził się włoski wypoczynek zimowy czy w słynnej z wydarzeń sportowych (oraz zjazdów – i skoku – agenta 007 Jamesa Bonda w filmie „Tylko dla twoich oczu”) Cortinie d’Ampezzo, która zresztą w 2026 roku będzie ponownie areną zimowych igrzysk olimpijskich.

Lecz narty we Włoszech mogą być też okazją do zetknięcia się z – co również nie dziwi – z dawnymi dziejami całej Europy. A to w murach romańskiej kolegiaty w San Candido/Innichen, a to na zboczach Lagazuoi (niedaleko Alta Badia), których skalne tunele były podczas I wojny światowej areną tzw. bitwy minowej, a to w pamiętających czasy Cesarstwa Rzymskiego termach wykutych w skałach nad lombardzkim Bormio – i wciąż oferujących kąpiele z widokiem na Cima Bianca (3005 m n.p.m.), skądinąd przednią narciarską górę ze słynną, bo nader trudną, trasą pucharowego zjazdu mężczyzn Stelvio.

Reklama

Jak tu zatem Włoch nie wielbić? I jak tam nie jeździć na narty?!

Reklama
Reklama
Reklama