Reklama
Zobacz zdjęcia z Laosu >>>

Reklama

W 2014 roku wybrałem się do Laosu, do krainy Si Phan Don (4000 wysp) leżącej blisko granicy z Kambodżą. Mieszkałem w bambusowym domku na palach na wyspie Don Det, nad samym brzegiem Mekongu. Codziennie jeździłem rowerem przez stary francuski most na wyspę Don Khon, aby fotografować rybaków łowiących tradycyjnymi sposobami na rzece i nad wodospadem Li Phi (Somphamit).

Mimo że znalazłem się w egzotycznym, tropikalnym kraju, nad rzeką i wśród uprzejmych, niespieszących się donikąd ludzi czułem się jak podczas upalnych wakacji w latach 80. w Polsce. Wtedy też jeździłem - często wzdłuż Odry po pylistych ścieżkach, a ówczesna Polska, podobnie jak Laos teraz, była socjalistyczna, na ogól nikt nie miał więc powodu, aby spieszyć się dokądkolwiek. Nad Mekongiem oprócz przyrody zachwycił mnie styl życia mieszkańców, którego podstawą jest wielka harmonia z rzeką. Tamtejsi rybacy są po prostu częścią przyrody.

Z Khamem, jego rodziną i przyjaciółmi spędzałem całe dnie przez trzy tygodnie stycznia 2017 r. Moim celem było pokazanie ich sposobu życia zgodnego z rytmem przyrody. Było to dla mnie spore wyzwanie. Codziennie zmagałem się z obezwładniającym upałem, zwłaszcza że wylatując z Polski, zostawiłem za sobą zimę z minus 11 stopniami Celsjusza. Wszędobylski pył unoszący się nie tylko nad drogami powodował ataki kaszlu i utrudniał życie.

Codzienna intensywna praca od bladego świtu do nocy wymagała dużego wysiłku fizycznego. Cieszyłem się więc, że pracuję lekkim, mocnym i uszczelnionym Lumixem G80 i tylko trzema leciutkimi obiektywami stałoogniskowymi – Leica 15 mm f/1.7, Lumix 20 mm f/1.7 i 25 mm f/1.4. Gdy padałem ze zmęczenia, często przychodziło mi na myśl, że praca z cięższym sprzętem w takich warunkach byłaby prawdziwą udręką.
Także uszczelnienie aparatu okazało się niezwykle przydatne podczas wypraw na rzekę, gdzie woda chlapała na mnie i na mój sprzęt. Mekong w okolicy wodospadów jest bardzo wzburzony, a rybacy aby
dotrzeć do najlepszych łowisk, muszą pokonywać łodziami motorowymi trudne, gwałtowne odcinki rzeki. Gdy już tam dotarli, często wchodzili z sieciami do Mekongu, zanurzając się po pierś i walcząc z wartkim nurtem. Ja zawsze byłem z aparatem tuż obok nich, cały w wodzie, w ubraniu i tenisówkach, żeby nie zranić się w stopy o podwodne skały.

Lumix G80 spisywał się znakomicie niezależnie od tego, ile kąpieli przeżył. Także znakomity, celny i szybki autofocus oraz jego wbudowany flesz pomogły mi kilka razy, kiedy światła było już zbyt mało, żeby uchwycić pełen dramatyzm akcji. Tak było, gdy Kham zarzucał o zmierzchu sieć w miejscu, gdzie prąd rzeki ledwo pozwalał ustać na nogach. Mimo że walczyłem bardziej o to, żeby rzeka mnie nie porwała, zdołałem zrobić dobre
zdjęcie pokazujące Khama wyciągającego ciężką sieć.

Ale najbardziej intensywnym i emocjonującym czasem podczas tego wyjazdu była noc na plaży na małej wyspie Don Tahim – jedna z najtrudniejszych w moim życiu. Nie mogłem spać w obawie przed jadowitymi wężami i gigantycznymi pająkami, które wielokrotnie widywałem. Kham z kolei czuwał, bo bał się napaści jakiejś uzbrojonej grupy. Dostaliśmy ostrzeżenie od mieszkańców wsi, że taki atak może nastąpić. Kham
i jego koledzy czasami wyruszają w nocy na tę wyspę, by łapać u jej brzegów ryby gołymi rękami. Mimo trudów, jakie poniosłem w trakcie tej wyprawy, byłem szczęśliwy, że miałem przywilej uczestnictwa w życiu tych odważnych ludzi, którzy żyją w zgodzie z naturą.

Reklama

Mikołaj Nowacki

Reklama
Reklama
Reklama