Reklama
Wyjazd zorganizowany przez Institute for Building Construction Chair 2, University of Stuttgart w terminie 3-11.10.2019. W wyjeździe wzieło udział 16 studentów i dwóch opiekunów (prof. Martin Ostermann, Piotr Fabirkiewicz).

Przebieranki okazały się zbędne, a mnie pozytywnie zaskoczyła liczba chętnych. Pomimo wielotygodniowych przygotowań nie byliśmy pewni czego oczekiwać na miejscu. Jak zapełnimy atrakcjami tydzień, który mieliśmy spędzić daleko za kołem podbiegunowym?

Reklama

Decyzja zapadła, wyjazd został zaplanowany na początek października. Naszym celem był Spitzbergen, tematem – architektura dostosowana do arktycznego krajobrazu i panujących tam ekstremalnych warunków pogodowych. Podczas pobytu mieliśmy zrozumieć jej charakterystykę na dalekiej północy. Wszystko w ramach semestralnego kursu projektowania na wydziale architektury Uniwersytetu w Stuttgarcie, który organizowałem z ramienia naszego instytutu.

Najwięcej czasu mieliśmy spędzić w Longyearbye. Jako że chcieliśmy poznać je od zaplecza, zostało naszą bazą wypadową. Ponadto mieliśmy doświadczyć choć w części surowości arktycznego krajobrazu poza osadami ludzkimi i odwiedzić opuszczonedwadzieścia lat temu rosyjskie górnicze miasto Pyramiden. Chociaż obszary podbiegunowe interesowały mnie od zawsze, Pyramiden to pierwsze miejsce na Spitzbergenie, o którym usłyszałem – pierwszy ślad tego archipelagu w mojej pamięci. Zapragnąłem tam pojechać w 2012 roku, kiedy w Berlinie trafiłem na pokaz filmu „The Ghost of Piramida”. Dokumentuje on historię miasteczka poprzez pryzmat powstawania albumu grupy Efterklang, kóra na miejscu kolekcjonowała dźwięki tego opuszczonego miasta.

Longyearbyen, stolica regionu, tak jak i inne osiedla na Spitzbergenie powstało jako miasto górnicze. Dziś czynna jest już tylko jedna kopalnia, jednak miejsce zachowało swój specyficzny charakter ze względu na dominujące w nim pozostałości kopalnianej infrastruktury. Ciemne wyloty tuneli nieczynnych już kopalni w głębi doliny celują złowieszczo w miasto. Wyobrażałem sobie, że tak musiały wyglądać osady w czasach gorączki złota – odcięte od reszty świata, samowystarczalne, rozciągające się wzdłuż ulicy-kręgosłupa w głąb doliny zwieńczonej lodowcem. Obecnie podróż na Spitzbergen to już nie pełna trudów i ryzykowna wyprawa w stylu XIX-wiecznych odkrywców. Na archipelag leżący w podobnej odległości od wybrzeży Norwegii co od Bieguna Północnego dociera się dziś dość łatwo samolotem. Pomimo tego wyspa nie jest tłumnie odwiedzana.

Longyearbyen bliżej dziś charakterem do kampusu uniwersyteckiego niż do ośrodka przemysłu wydobywczego sprzed lat, w barach wieczorami wciąż jednak dominują brodate oblicza dawnych i obecnych górników, robotników budowlanych lub przewodników górskich. To zbieranina przybyszów z całego świata. Rozmowy z nimi jak i te z lokalnymi architektami i przedstawicielami miejscowego centrum uniwersyteckiego pomogły nam zrozumieć nasze zadanie. Zależało nam bowiem, żeby nasza wiedza pochodziła z pierwszej ręki.

Przez ostatnie lata Norwegowie dużo zainwestowali w rozwój nowoczesnej infrastruktury na wyspie – miasteczko w dużej części nie jest już zbiorowiskiem drewnianych baraków. Longyearbyen to miasto pokazowe, w którym znajdziemy bibliotekę, kino jak i prawdopodobnie najbardziej na północ wysunięty basen. Nowoczesna, lokalna architektura swoją formą nawiązuje do otaczającego ją krajobrazu. Surowy wygląd i nierzadko siermiężne rozwiązania wymusza polarny klimat i dramatyczne położenie.

Domy przeważnie drewnianej konstrukcji powiązane są naziemną siatką sieci ciepłowniczej. Niestabilna, ze względu na galopujące ocieplenie klimatu wieczna zmarzlina, na której posadowione są budynki, coraz częściej i głębiej taja. Budynki płyną razem z poruszającymi się masami podłoża. Całe dzielnice są przenoszone, miasto znajduje się w ciągłej przebudowie. Po przeniesionych domach pozostają jedynie wystające ze śniegu fundamenty – drewniane pale. Miasto z roku na rok wypełza z wnętrza doliny i przykleja się do wybrzeża.

Na całej wyspie znajduje się jedynie sześć osiedli ludzkich, reszta to dziewiczy arktyczny krajobraz, w którym królują niedźwiedzie polarne. Każde wyjście poza obręb miasta to możliwość natknięcia się na jednego z tych największych na świeceie drapieżników lądowych. Jako że takie spotkanie może być tragiczne w skutkach, goście tacy jak my muszą korzystać z towarzystwa uzbrojonych przewodników.

Na wielu z nas największe wrażenie zrobiło wspomniane już wczesniej Pyramiden, wysunięte o kolejne 50 km na północ i dostępne tylko od strony morza. Pierwszym widokie0m, jaki się nam ukazał z pokładu statku, były wynurzające się powoli z arktycznej mgły pozostałości instalacji górniczych. Podobne do obrazów z filmów science-fiction znikały w chmurach u szczytu góry, od której nazwy bierze miejscowość. Miasto zbudowane pod ponad 2000 mieszkańców utrzymywane jest jako swego rodzaju skansen. Obecnie na miejscu na stałe przebywa ekipa złożona z jedynie 6 osób, które utrzymują całość w stanie używalności oraz obsługują przybywające tu wycieczki. Pośród dziesiątków budynków zamieszkały jest tylko jeden – służy również jako hotel. Budynki trzymają się nadzwyczaj dobrze, mimo że już od 20 lat stoją nieużywane. Niskie temperatury i niewielkie ilości opadów konserwują zabudowę podobnie na podobnej zasadzie, jak warzywa trzymane w lodówce.

Pobyt na Spitzbergenie był jak wyprawa na inną planetę. Longyearbyen - wciśnięte między lodowce a morze miasteczko współczesnych pionierów, okazało się pełne życia. Piramiden porażało swoją atmosferą. Krajobrazy całej wyspy onieśmielały. To uzmysławia jakim wyzwaniem jest zaproponowanie architektury niezaburzającej ich surowego piękna. Planujemy już kolejną wizytę, tym razem z projektami naszych studentów.

Tekst i zdjęcia: Piotr Fabirkiewicz

Reklama

Architekt, obecnie pracuje na Uniwersytecie w Stuttgarcie
w Institue for Building Construction Chair 2,
również projektant jachtów. Entuzjasta wspinaczki,
żeglowania i włóczęgostwa.

Reklama
Reklama
Reklama