Jesienią Tatry są najpiękniejsze. Góry i złoto w obiektywie smartfonu
Jesienią góry są najpiękniejsze - podczas trzech dni spędzonych w Tatrach oglądałem je i fotografowałem otulone chmurami, mokre od deszczu i wyzłocone słońcem.
- Konstanty Młynarczyk
Tu kończy się stres, gonitwa i zamieszanie. Pracownik TPN-u skanuje kupiony online bilet, a noszone przez nas obu maseczki stanowią ostatnie przypomnienie o troskach codzienności. Dalej, na szlakach, można zapomnieć o całym świecie i po prostu chłonąć góry. Kilka dni wcześniej spadł śnieg. Było go na tyle dużo, że komunikat parku ostrzegał o łamiących się pod jego ciężarem gałęziach - potem temperatura wzrosła i Tatry przywitały nas wszechobecnym kapaniem, ciurkaniem i szumem wody, która była wszędzie. Dosłownie wszędzie, bo mokre, chmury zasłaniały całe niebo, zasłaniały góry i zalegały w dolinach, gdzie wciąż jeszcze leżało całkiem sporo wilgotnego śniegu.
Lubię na lekko i bez komplikacji
Tatry to specyficzne góry. Przepiękne i unikalne w skali naszego kraju, a zarazefm bardzo małe, zwłaszcza jak na liczbę zakochanych w nich turystów i dlatego wymagające bardzo starannej ochrony, którą zapewnia Tatrzański Park Narodowy. Tam, gdzie reguły nie są tak restrykcyjne najbardziej lubię wędrować nosząc wszystko czego mi potrzeba ze sobą, swobodnie wybierając miejsca noclegów i trasy.
To oznacza jednak, że nad każdą rzeczą, którą biorę do plecaka zastanawiam się trzy razy, myśląc nad tym, czy nie mógłbym z niej zrezygnować, a jeśli nie, to czy nie znalazłaby się lżejsza alternatywa. Z tego względu do mojego ekwipunku nigdy nie trafiały aparaty fotograficzne z wymiennymi obiektywami, a od kilkunastu lat także aparaty kompaktowe. Czemu? Czyżbym nie lubił robić zdjęć?
Moje podejście do fotografowania jest specyficzne. Z jednej strony, bardzo lubię to robić. Czuję wewnętrzną potrzebę chwytania chwil, widoków i miejsc, zatrzymywania wspomnień i nastrojów w postaci fotografii. Z drugiej - zupełnie nie sprawia mi przyjemności dłubanie w ustawieniach aparatu, dobieranie najlepszego w danej sytuacji obiektywu czy parametrów wykonywania zdjęcia.
Lubię myśleć o tym jako o koncentracji na najważniejszej części robienia zdjęcia, czyli znalezieniu kadru, chociaż zdaję sobie sprawę, że wielu moich fotografujących przyjaciół uznałoby raczej, że jestem zbyt leniwy, albo że zwyczajnie nie poradziłbym sobie z "poważnym" fotografowaniem. Cóż, być może. Ale to jest właśnie ta różnica - to, czego chcę, to zrobić zdjęcia, a nie zajmować się fotografowaniem.
Tak więc bardzo mocno pilnuję wagi i objętości zabieranego sprzętu, a do tego chociaż bardzo lubię robić zdjęcia, to nie chcę sobie zawracać głowy dobieraniem parametrów i ustawień. Dlatego właśnie moim aparatem fotograficznym z wyboru jest… smartfon.
Na wyjazd w Tatry zabrałem ze sobą Mi 10T Pro 5G, najnowszy telefon Xiaomi. Marka zdobyła sobie w Polsce wielu oddanych fanów, bo projektując swoje urządzenia przywiązuje dużą wagę do oczekiwań klientów zawsze oferując bardzo dobrą relację ceny do jakości swoich urządzeń. Nic dziwnego, że Mi 10T Pro jest świetny, jeśli chodzi o fotografowanie - jedno z zastosowań najczęściej wymienianych przez użytkowników jako najważniejsze przy wyborze telefonu.
Mógłbym przez następny kwadrans opowiadać o zastosowanych przez Xiaomi technologiach fotograficznych, parametrach użytych komponentów i opracowanych przez specjalistów od SI inteligentnych algorytmach wspomagających pracę aparatu, ale tego nie zrobię. Nie dlatego, że chcę coś przed wami ukryć - jeśli będziecie chcieli, bez problemu znajdziecie wszystkie te informacje w internecie w ciągu dosłownie kilku minut. Nie opowiem wam o nich, bo tak naprawdę nie są ważne. Ważne jest to, jak Mi 10T Pro 5G robi zdjęcia. A dokładniej, jak pozwala robić je wam.
Twoja kreatywność, twój smartfon, żadnych ograniczeń
Wiecie już, że cenię sobie prostotę obsługi. Dokładnie to dostałem w przypadku Xiaomi Mi 10T Pro: jasny i logiczny interfejs dotykowy, w którym jedno dotknięcie ekranu na obiekcie, który fotografuję ustawia na nim ostrość, a drugie robi zdjęcie, w którym jednym przesunięciem palca zmniejszam lub zwiększam wartość ekspozycji (dzięki czemu zdjęcie może wyjść jaśniejsze i z większą liczbą detali, albo ciemniejsze i z bardziej nasyconymi kolorami) i w którym banalnie łatwo przechodzę do powiększenia, co nie raz bardzo mi się przydało w Tatrach, gdzie wiele ciekawych obiektów było zbyt daleko, żeby zrobić im wyraźne zdjęcie bez użycia zoomu.
Lubię fotografować detale - kwiaty, malownicze liście, grzyby czy poduchy mchów. Wiele smartfonów ma tryb przeznaczony specjalnie do takich właśnie zdjęć, czyli tryb "Makro", ale w ogromnej większości z nich działa on tak, że równie dobrze mogłoby go nie być. Tymczasem Mi 10T Pro tu właśnie pokazuje pazury: zdjęcia z bardzo bliskiej odległości są w jego przypadku ostre na wszystkich planach (duża głębia ostrości ogromnie ułatwia życie przy fotografowaniu małych przedmiotów) i mają dobrze oddane, żywe, soczyste kolory, a deformacja obrazu jest niemal niezauważalna. Zresztą, zerknijcie do zdjęć, zobaczycie, że bardzo chętnie używałem trybu makro!
Kolejna rzecz, z której z ogromną przyjemnością korzystałem w Tatrach był obiektyw szerokokątny Mi 10T Pro, pozwalający ująć na zdjęciu znacznie większy kawałek krajobrazu, niż zwykle mieści się w kadrze. Jeden ruch palca umożliwiał złapanie ujęcia, które zdecydowanie bardziej przypominało to, co widzą oczy, lepiej oddając wspaniałą przestrzeń gór, szerokość widoku.
Dużą frajdę sprawiło mi używanie różnego rodzaju trybów kreatywnych. Wiecie, że w Xiaomi Mi 10T Pro wystarczą dosłownie dwa kliknięcia, żeby uzyskać efekt rozmycia płynącej wody? Albo, że bez studiowania podręczników i eksperymentowania z ustawieniami można robić niesamowite filmy poklatkowe przyspieszające czas, albo z kolei zwolnić go w epickim slow motion? Naprawdę dużo rozrywki dostarcza funkcja klonowania, dzięki której da się na jednym zdjęciu umieścić cztery razy… samego siebie, w różnych pozach! Wieczorem, na Krupówkach pobawiłem się w malowanie światłem i stworzyłem autentyczne zdjęcie świetlistego kosmity, a potem okazało się, że jeśli zaświecić latarką na metalową, wycinaną fasadę centrum handlowego, efekty będą niesamowite.
Wszystkie te efekty można osiągnąć za pomocą lustrzanki, bezlusterkowca czy zaawansowanego kompaktu, ale w każdym przypadku będzie to wymagało sporo wysiłku, wiedzy i doświadczenia, zanim efekty będą satysfakcjonujące. Tymczasem Xiaomi Mi 10T Pro pozwala zrobić to samo każdemu, sprawiając, że użytkownika ogranicza tylko jego własna wyobraźnia.
Możliwość swobodnego wybierania wyglądu nieba pozwala stworzyć całkiem inny obraz, uwalniając kreatywność fotografa / SHOT ON MI 10T PRO by Konstanty Młynarczyk
I jeszcze taki drobiazg. Jak pamiętacie, bardzo ważna jest dla mnie waga sprzętu. Zaoszczędziłem całkiem sporo zamieniając aparat kompaktowy na smartfon i zdecydowanie nie chciałbym stracić tych uciętych gramów na powerbank, którego będę potrzebował, kiedy telefon się wyładuje! Dlatego bardzo cenię sobie fakt, że Xiaomi wyposażyło Mi 10T Pro 5G w baterię pojemniejszą, niż można znaleźć w większości smartfonów tej klasy, co przełożyło się na wyraźnie dłuższy czas pracy. A taką sytuację znacie? W schronisku, do którego trafiliście jest tylko jedno dostępne gniazdko i cała kolejka turystów pragnących naładować swój sprzęt. Jeśli znacie, to zrozumiecie też, czemu bardzo ucieszyło mnie zastosowanie przez Xiaomi w Mi10 T Pro systemu szybkiego ładowania: w 30 minut miałem baterię naładowaną w ponad 60% i mogłem iść fotografować dalej.
Artykuł powstał we współpracy z marką Xiaomi.
1 z 4
SHOT ON MI 10T PRO
W górach dwoję się i troję - dzięki funkcji Klonowanie Mi 10T Pro.
2 z 4
SHOT ON MI 10T PRO
Nawet kiedy pada i wszędzie leży mokry śnieg, w tatrzańskim lesie (tu droga na Przysłop) można złapać fajne ujęcia.
3 z 4
SHOT ON MI 10T PRO
Krupówki nocą w obiektywie wyglądają magicznie. Mi 10T Pro dobrze radzi sobie z fotografowaniem w słabym oświetleniu.
4 z 4
SHOT ON MI 10T PRO
Złocista, tatrzańska buczyna w dolinie Strążyskiej sfotografowana Xiaomi Mi 10T Pro.