„U nas Witold Pilecki schodzi z pomnika i rozmawia z widzem”. Niezwykłe muzeum już otwarte dla zwiedzających
Trudno o bardziej tragiczną postać polskiej historii oraz o człowieka, który bardziej zasłużył na „własne” muzeum. Rotmistrz Witold Pilecki właśnie się go doczekał – na początku listopada działalność oficjalnie rozpoczęło Muzeum Dom Rodziny Pileckich. Z tej okazji porozmawialiśmy z dyrektorem tej instytucji, Karolem Madajem.
Mało który Polak nie słyszał o Witoldzie Pileckim. W powszechnej świadomości Rotmistrz zasłynął głównie jako „ochotnik do Auschwitz” – w 1940 r. dobrowolnie się tam zgłosił i zorganizował ruch oporu. To głównie dzięki jego raportom wiemy, co działo się w murach obozu i jak wielki był kaliber zbrodni hitlerowskich. Na jego kult wpłynęła też tragiczna śmierć. W 1948 r. po długim procesie został zamordowany przez komunistów. Pilecki był jednak nie tylko „herosem”, a przede wszystkim człowiekiem – ojcem, mężem i synem.
Tę jego wielowymiarowość próbuje uchwycić otwarte 2 listopada Muzeum Dom Rodziny Pileckich mieszczące się w Ostrowi Mazowieckiej, w połowie drogi między Warszawą a Białymstokiem. Dlaczego właśnie w tym miejscu? To tutaj bowiem stoi dom rodzinny Marii Ostrowskiej, żony Pileckiego. W jego historycznych wnętrzach oraz w dobudowanej nowoczesnej części mieści się interaktywna i narracyjna wystawa stała. Poświęcona została nie tylko samemu Pileckiemu, ale również Marii, a także Ostrowi Mazowieckiej i burzliwym losom tego miasta.
O idei, misji, formie i działalności Muzeum porozmawialiśmy z Karolem Madajem, dyrektorem tej instytucji.
Oddanie hołdu jednej z najbardziej tragicznych postaci polskiej historii? Ukazanie jej w nowym świetle? Wpisanie życia i działalności Pileckiego w szerszy kontekst historyczny i społeczno-polityczny? Jak by Pan określił główną misję Muzeum Domu Rodziny Pileckich?
Karol Madaj: Na pierwsze dwa pytania odpowiedziałbym „tak”, na trzecie – „raczej nie”. Nasze Muzeum jest za małe, by pokazywać szeroki kontekst historyczny, społeczny czy polityczny. Jeżeli wpisujemy Witolda Pileckiego w jakiś kontekst, to najprędzej w historię lokalną.
Naszym głównym celem jest po prostu ukazanie tej postaci w całości, z jej emocjami i relacjami rodzinnymi. Czy to jest nowe światło? Pewnie tak, bo jeszcze żadna wystawa takiego podejścia nie miała. Czy oddajemy mu hołd? Niewątpliwie poświęcenie komuś Muzeum jest złożeniem hołdu, ale w naszym Muzeum „Witold” schodzi z pomnika i zaczyna z widzem rozmawiać. Jest to zatem hołd, ale nie wobec monumentu, a wobec człowieka z krwi i kości.
Nie poprzestali Państwo na samym Pileckim, chociaż jego życiorys spokojnie wypełniłby niejedną wystawę. Równorzędną bohaterką jest jego żona Maria, a bardzo dużo miejsca poświęcono również samemu miastu – Ostrowi Mazowieckiej. Skąd ten pomysł?
– Muzeum fizycznie mieści się w domu rodzinnym żony Witolda, czyli Marii Pileckiej z Ostrowskich. Było dla nas zatem od początku oczywiste, że Maria powinna być drugą bohaterką wystawy. O niej samej takiej opowieści nikt wcześniej nie stworzył, a bez niej nie byłoby Witolda. Myśląc o wystawie wyszliśmy zatem od domu, od rodziny i od miasta żony naszego bohatera. Miasta, które w historii ich rodziny odegrało jedną z kluczowych ról. I doszliśmy do wniosku, że kontekstem, o który Pani poprzednio pytała, powinna być nie historia powszechna, ale właśnie historia lokalna. W niewielkim lustrze Ostrowi Mazowieckiej lat 40. odbija się historia powszechna, a to odbicie jest nie tylko możliwe do „ogarnięcia”, ale i ciekawsze, bo pokazane po raz pierwszy. Jest to nowość.
Tworzenie takiej przestrzeni, szczególnie od postaw, to szalenie żmudny i długi proces. Domyślam się, że źródeł i dokumentów było mnóstwo, a ich zdobywanie i selekcja wiązało się z wieloma trudnymi wyborami. Jak wyglądało pozyskiwanie zbiorów?
– To prawda, proces tworzenia wystawy stałej w Muzeum był długi i żmudny, ale nie dlatego, że było aż tak dużo zbiorów albo że dokumenty były trudno dostępne. Temat jest w miarę dobrze przebadany. Trudność polegała raczej na tym, by na podstawie naszych zbiorów i dokumentów przedstawić spójną opowieść – nie tylko o jednym bohaterze, ale także o jego żonie i jej mieście. Przestrzeń też była wymagająca, bo wystawa znajduje się częściowo w zabytkowym domu, a częściowo w nowoczesnym niedawno zbudowanym pawilonie. Same zbiory pozyskiwaliśmy przede wszystkim od rodziny Witolda Pileckiego, ale także od innych prywatnych darczyńców czy kolekcjonerów.
Jednym z zadań Muzeum jest pokazanie Pileckiego nie tylko jako wielkiej postaci historycznej, ale też jako zwykłego człowieka. Czy wiemy, jaki Pilecki był prywatnie? Jakie miał zainteresowania?
– Dużo wiemy na ten temat, ale nie mogę tu wszystkiego zdradzić. Zapraszam na wystawę. Witold Pilecki sam o sobie pisał, że jest rolnikiem. Gdyby wojny nie było, kto wie, czy nie uczono by o nim raczej na SGGW niż na wykładach z historii. Trochę żartuję, ale Witolda trudno jest zaszufladkować. Był kochającym mężem i ojcem, polskim patriotą, ułanem, społecznikiem. Człowiekiem wrażliwym, który potrafił i lubił swoje emocje przelewać na papier, choć jednocześnie raczej nie był intelektualistą. W rubryce „zainteresowania” wpisałby zapewne: rodzina, sztuka, jazda konna.
Jak wskazuje sama nazwa, Muzeum w Ostrowi nie jest tylko instytucją gromadzącą i udostępniającą zbiory, ale też domem. Domem dla kogo? Czy chodzi tylko o to, że wychowała się tu Maria Ostrowska?
– W budynku przy ulicy Warszawskiej 4 Maria się wychowała. „U mamy” schroniła się w czasie okupacji i mieszkała przez jakiś czas ze swoimi dziećmi, Zofią i Andrzejem. Również po wojnie, do końca lat czterdziestych, mieszkała z nimi w Ostrowi Mazowieckiej. Po śmierci męża Maria przeniosła się do Warszawy i zaczęła pracować w ogniskach „Dziadka” Lisieckiego, gdzie była wychowawczynią trudnej młodzieży. Chłopcy nazywali ją „Ciocią”. Przez kilkanaście lat tworzyła dla nich „dom”.
Idea domu jest więc dla nas ważna. Zależało nam na odtworzeniu na wystawie takiego kameralnego, domowego klimatu. Nie tylko konkretnego domu, ale także domu w Sukurczach czy Świdrze. Choć Muzeum to nie „dom rodzinny Pileckich”, jak się czasem błędnie uważa, to jednak był on z pewnością jednym z tych miejsc, które Pileccy mogli nazywać domem.
Równie istotne jak udokumentowanie życia Pileckiego jest dla Państwa animowanie i integrowanie lokalnej społeczności. Czuje Pan, że udało się zainteresować mieszkańców Ostrowi postacią Pileckiego oraz dziejami ich miasta?
– Mieszkańcy miasta postać „ochotnika do Auschwitz” znali już dawno. W Ostrowi Mazowieckiej powstał jego pierwszy symboliczny grób. Witold Pilecki ma już swoją ulicę, rondo i szkołę. Gdy zakładał siatkę konspiracyjną w obozie, w jej skład weszli także ostrowiacy. Pamięć o tym jest, z jednej strony, lokalnie żywa, a z drugiej – wymaga ciągłego podtrzymywania, zwłaszcza wśród młodzieży, która uczy się o Pileckim do niedawna. To jedno z naszych zadań. Dzieje miasta są dużo gorzej przebadane od życiorysu Witolda Pileckiego. Pracujemy nad tym, by stały się częścią indywidualnej pamięci większości mieszkańców, a nie tylko garstki pasjonatów, którzy zajmowali się historią lokalną na długo przed tym, zanim nasz młody zespół dowiedział się o istnieniu Ostrowi Mazowieckiej.
Wystawa stała jest bardzo immersyjna. Tradycyjnym źródłom towarzyszą więc multimedia (m.in. rekonstrukcja procesu, w którym skazano Pileckiego na śmierć), dźwięki (m.in. słuchowiska) i światła. Zależało Państwu na stworzeniu nowoczesnego muzeum narracyjnego. Co to właściwie oznacza?
– To oznacza, że najważniejsza jest opowieść i to właśnie jej podporządkowywaliśmy inne elementy. Jeżeli obiekty czy dokumenty nie przedstawiały istotnego dla opowieści wydarzenia, to zapraszaliśmy aktorów i nagrywaliśmy film lub słuchowisko. Naszym współpracownikiem była autorka scenariuszy teatralnych. Czuwała nad tym, by opowieść na wystawie miała odpowiednią dramaturgię. Na przykład, gdy opowiadaliśmy o ucieczce z Auschwitz, zauważyliśmy w scenariuszu brak pierwszego spotkania z żoną, a widz chciałby wiedzieć, co się stało z miłością, o której opowiadaliśmy kilka sal wcześniej. Zatem o ich pierwszym spotkaniu po przejściu piekła obozu koncentracyjnego nagraliśmy słuchowisko. Podobnie projekcja równoległa filmu „Proces” przedstawia w dynamicznej formie to, o czym musielibyśmy opowiadać długo za pomocą dokumentów, a i tak nie osiągnęlibyśmy takiego efektu. Światła, dźwięk, lustra… To wszystko służy narracji.
Najłatwiej zainteresować młodych ludzi historią poprzez grę, zabawę i niesztampowe podejście do tematu. Jakie inicjatywy dla młodzieży organizuje Muzeum?
– Muzeum na tym polu działa aktywnie już od jakiegoś czasu. Debaty oksfordzkie, questy po Ostrowi Mazowieckiej, kreatywne warsztaty manualno-historyczne. Używamy w edukacji także nowoczesnych gier planszowych wydanych przez nas oraz inne muzea lub instytuty. Tych inicjatyw jest dużo, bo młodzież jest jednym z naszych głównych odbiorców. W dotarciu do tej grupy pomaga nam aktywnie działająca Młodzieżowa Rada Muzeum.
Wystawa dostępna jest również w języku angielskim. Czy Muzeum odwiedziło już dużo zagranicznych gości?
– Wielu nie, ale za to jakich. W zeszły piątek oprowadzałem między innymi Jacka Fairweathera, autora nagradzanej książki „Ochotnik”. Wystawa zrobiła na nim wrażenie. Wszystkie opinie zagranicznych gości są, póki co, pozytywne. Czas pokaże, czy to stała tendencja.