Bezdzietne Chiny. Polityka jednego dziecka sprawiła, że Państwo Środka ma nadwyżkę 30 mln mężczyzn
Chiny przez wieki były najludniejszym krajem świata. Jednak w tym roku to Indie przejmą palmę pierwszeństwa. Populacja Chin zaczyna niebezpiecznie maleć.
- Craig Welch
W tym artykule:
W zrozumieniu, dlaczego wahadło wychyliło się w drugą stronę i liczebność populacji Chin zaczęła się zmniejszać, pomaga cofnięcie się do lat 70. XX wieku. Wtedy większość świata ogarnęła maltuzjańska panika z powodu zbliżającej się eksplozji demograficznej.
Polityka jednego dziecka
– W latach 70. Chiny były tak biedne, że przywódcy martwili się: „Jak wyżywimy masy? Jak sprawimy, by gospodarka rosła o 7 proc. rocznie?”. Najszybszym sposobem było ograniczenie liczby gąb do wyżywienia – mówi Yong Cai, demograf z Uniwersytetu Karoliny Północnej. Ta logika doprowadziła do eksperymentu socjotechnicznego, który przez 36 lat wpływał na najbardziej intymne decyzje chińskich rodzin.
Przywódcy Chin twierdzili (bez wyraźnych dowodów), że polityka jednego dziecka zapobiegła ponad 400 mln urodzeń. Oszczędziło to planecie ogromnego obciążenia dla środowiska. Wywołało też trwały boom gospodarczy, który wydobył z ubóstwa ponad 750 mln Chińczyków.
Ludzkość się kurczy. "Demografia wpływa na każdy aspekt naszego życia"
Według najnowszych badań niemal połowa krajów świata przeżywa niż demograficzny, który oznacza, że nie wystarczy dzieci by utrzymać ich populację.Tymczasem liczni krytycy tej polityki wskazują, że narzucone ograniczenia doprowadziły do milionów przymusowych sterylizacji, aborcji selektywnych ze względu na płeć i dzieciobójstw. A także stworzyły niezrównoważoną populację ze zbyt wieloma mężczyznami, zbyt wieloma starszymi dorosłymi i zbyt małą liczbą ludzi młodych.
Nadwyżka 30 mln mężczyzn w Chinach
Tysiące łuskanych kolb kukurydzy leży w regularnych prostokątach przed domami, a ich ziarna suszą się na słońcu. Żniwa są jednym ze stałych elementów wiejskiego życia w prowincji Anhui, który 35-letni Ding zna od dzieciństwa.
Pozostało jednak niewiele innych jego tradycyjnych aspektów. Domy zostały porzucone. Dziecięce głosy ucichły. I przez lata Ding miał trudności ze znalezieniem żony. We wsi mieszka już niewiele młodych kobiet. Jeszcze mniej poślubiłoby niezamożnego spawacza.
Stojąc na swoim podwórku i łuskając kolby kukurydzy, ciotka Dinga ubolewa nad losem tych, których nazywa „zbywającymi mężczyznami”. Mówi, że w wiosce mieszkają dziesiątki kawalerów po trzydziestce i czterdziestce, samotnych jak Ding. Ich nadzieje na miłość i rodzinę zderzyły się z nieubłaganą siłą: demografią.
Mniej więcej w czasie, gdy Ding przyszedł na świat, w Anhui na każde 100 dziewczynek rodziło się 131 chłopców. Wynikało to z tradycyjnego preferowania synów, wzmocnionego przez obowiązującą wówczas politykę jednego dziecka. Dziś Chiny mają nadwyżkę 30 mln mężczyzn. Ponad połowa z nich jest w wieku małżeńskim.
Kiedy Ding oświadczył się swojej pierwszej dziewczynie, jej rodzice nie wyrazili zgody na małżeństwo, bo nie było go stać na nowy dom. Rodzice Dinga szukali pożyczek na zakup samochodu i remont mieszkania w pobliskim mieście. Wyłącznie po to, by mógł znaleźć żonę. Wiano, suma wypłacana rodzinie żony, wyniosłoby ok. 30 tys. dol. Swatka przez lata na randki w ciemno z Dingiem zdołała namówić tylko garstkę kobiet.
Upokorzony swoją porażką Ding zaczął unikać rodzinnych spotkań. – Krewni byli nie do zniesienia – wspomina. Mówili tylko o jednym: jego godnym ubolewania statusie „nagiej gałęzi”. To chińskie określenie człowieka, który nie dodaje owoców do drzewa genealogicznego.
Chiński kawaler szuka żony
Ding Qingzi stracił już nadzieję na ożenek, gdy pod koniec 2021 r. odebrał telefon od swojej swatki. W prowincji Anhui znalazła ona kobietę gotową się z nim spotkać. Istniał tylko jeden problem. A właściwie dwa: kobieta była rozwiedziona i miała sześcioletnią córkę.
Przyszłość należy do gigantycznych miast. Czy to dobrze?
Dlaczego metropolie są najlepszym sposobem na eksplozję demograficzną.Ding miał się na baczności. Kilka lat wcześniej rozwiedziona kobieta udawała romantyczne zainteresowanie nim tylko po to, by wyłudzić pieniądze. Jaki miał jednak wybór po tylu latach bezowocnych poszukiwań?
Gdy się spotkali, Ding – zwykle nieśmiały i małomówny – z łatwością rozmawiał. Wspomina, że jego partnerka była otwarta, miła i wydawała się szczera. Nie potrzebował dużo czasu, by ją poprosić, żeby się „ustabilizowała”. – Zdecydowałem, że to będzie moja ostatnia randka w ciemno – wspomina. – Gdyby znów nie wyszło, porzuciłbym kwestię małżeństwa.
Kobieta czuła się ponaglana, ale jej rodzina uznała, że rozwiedzionej matce trudno będzie znaleźć godnego zaufania mężczyznę. A poza tym rodzina Dinga zadłużyła się, by wypłacić pełne wiano za pannę młodą. Ding wspomina, że gdy w zeszłym roku wzięli ślub, wygłosił długą przemowę na weselnym przyjęciu. Jego rodzice, jak mówi, „płakali ze szczęścia”.
Od tego czasu życie Dinga uległo całkowitej przemianie. Przybrał na wadze i znów zaczął bywać na rodzinnych spotkaniach – teraz w towarzystwie żony i pasierbicy. I jest dumny, że nie będzie już „nagą gałęzią”. Ding i jego żona oczekują własnego dziecka – odrobiny nadziei w krainie nieobecnych dzieci.
To fragment artykułu pochodzącego z magazynu „National Geographic Polska” nr 4/2023. Sprawdź naszą ofertę prenumeraty!