Biblia króla Jakuba
Ogłoszony drukiem 400 lat temu angielski przekład Biblii odcisnął swoje piętno na tym języku i uświęcał dobrą nowinę wolności osobistej. Żadnej innej księdze anglojęzyczny świat nie zawdzięcza równie wiele.
Przed torem do rodeo na niewielkim ranczu koło indiańskiego rezerwatu Nawahów w Waterflow w stanie Nowy Meksyk stoi Rome Wager. Otacza go grupa młodych kowbojów, którzy przybyli tu na tygodniowy kurs.
Wager ma pas spięty wielką klamrą i podkręcone sumiaste wąsy, a w lewej dłoni dzierży Biblię. Chłopcy odkrywają głowy, klękają i wieszają sobie kapelusze na kolanie. – Moje opowieści mogą zaczynać się nieporadnie, ale Pan poprowadzi mnie dalej – mówi brat Rome do klęczących.
Wager od pewnego czasu jest kaznodzieją baptystycznym, ale kiedyś dla zarobku ujeżdżał byki i dzikie mustangi. Rome Wager opowiada młodym słuchaczom o swoim bujnym życiu. Wychował się na ranczu w Dakocie Południowej; walczył na pięści, noże i broń palną. – No i chlałem na umór – podsumowuje.
Ale czegoś mu w kowbojskim życiu brakowało. Pewnego dnia, gdy za pijaństwo trafił do paki, wpadła mu w ręce Biblia. – Za kratkami zacząłem przeglądać Pismo i przeczytałem, że Bóg ma dla mnie mieszkanie w niebiosach, w domu Ojca [Jan 14:2]. I wpuściłem Boga do mego serca.
Słowa wypowiadane przez kaznodzieję zapisali w Anglii 400 lat temu ludzie w czarnych habitach, którzy nie mieli pojęcia o kowbojskiej dumie i zamszowych bluzach z frędzlami. Drugi list do Koryntian: Zatem jeśli kto w Chrystusie, jest nowym stworzeniem; stare rzeczy przeminęły, oto wszystko stało się nowe [2 Kor. 5:17].
Oto cud: Biblia króla Jakuba w działaniu. Słowa z podwójnie obcego kontekstu kulturowego – nie jest to bowiem tekst oryginalny, lecz przekład ze starożytnych manuskryptów zapisanych wiele stuleci temu i tysiące kilometrów stąd po grecku i hebrajsku. Dotarły w ten zapylony zakątek Nowego Świata, ale brzmią tak, jak powinny: podniośle, a równocześnie intymnie.
Nie trzeba być chrześcijaninem, by dostrzec siłę tych słów: prostych, a potężnych, dostojnych w brzmieniu, a głęboko emocjonalnych w oddziaływaniu. Biblia króla Jakuba wplotła się gęsto w tkaninę języka angielskiego. Jeśli ktoś mówi, że „strzeże czegoś, jak źrenicy oka”, że coś „jest starsze niż góry”, że ktoś „stoi u bram śmierci”, że czyjaś „mądrość sczezła”, że ktoś będzie „chrzczony ogniem” albo będzie „lizać pył”, że rzuca „perły przed wieprze” lub „kto bez winy, niech pierwszy rzuci kamieniem” – to chcąc nie chcąc mówi Biblią. Bogaci i ubodzy, przynieść czyjąś głowę na tacy, nocny złodziej, stać się śmieciem tego świata, zachować najlepsze na koniec, wdziać wór pokutny i posypać głowę popiołem, ulice brukowane złotem, ujść tylko z dziąsłami: to wszystko są wyrażenia przekazane przez tłumaczy, którzy dokonali przekładu 400 lat temu [część z przytoczonych tu biblizmów funkcjonuje tylko na obszarze języka angielskiego – red.].
Światowa kariera tej księgi – do dzisiaj wydrukowano ją w większej liczbie egzemplarzy niż jakiekolwiek inne dzieło w języku angielskim – zaczęła się w marcu 1603 r. Po długim panowaniu zmarła królowa Anglii Elżbieta I. Na tę właśnie chwilę czekał od dawna jej kuzyn i następca, król Szkocji Jakub VI. Szkocja była jedną z najuboższych monarchii europejskich, słabą i zacofaną. Anglia przeciwnie – cywilizowana, bogata i silna. Gdy Jakub usłyszał, że w końcu ma objąć tron Anglii, powiedział podobno, że czuje się „jak nędzarz (…), który dotarł do Ziemi Obiecanej”.
W XVI w. Anglia przeżywała przypływy i odpływy reformacji, bo jedni władcy zrywali z katolicyzmem, inni zaś do niego wracali. W rezultacie po kraju krążyły dwie konkurencyjne wersje Pisma Świętego. Tak zwana Biblia Genewska, ogłoszona drukiem w 1560 r. w Genewie przez grupę uczonych kalwińskich z Anglii i Szkocji, oparta była w dużej mierze na przekładzie Williama Tyndale’a, który to dzieło przypłacił wyrokiem śmierci za herezję w 1536 r. Biblię Genewską uwielbiali purytanie, ale przekład w wielu miejscach, zwłaszcza w przypisach na marginesie, miał wymowę antykrólewską, bo utożsamiał silną władzę monarchy z tyranią. Król Jakub cenił Biblię Genewską przede wszystkim za fachowość przekładu, nie mógł jednak pochwalać jej antymonarchicznego wydźwięku. Chcąc się przeciwstawić wpływowi Biblii Genewskiej, Kościół anglikański za rządów Elżbiety I wspólnym wysiłkiem kilkunastu biskupów stworzył pośpiesznie przekład, który wydano w 1568 r. z portretem samej królowej na karcie tytułowej. Nie ulega wątpliwości, że owa Biblia, zwana Biblią Biskupów, była prokrólewska. Jedyną jej wadą było to, że nikt nie chciał z niej korzystać. Bezpośredniość i rzeczowość Biblii Genewskiej biskupi zastąpili językiem mętnym i pełnym niejasności, za to pompatycznym. Egzemplarze Biblii Genewskiej, które przetrwały do naszych czasów, są zużyte od częstego kartkowania. Karty zachowanych egzemplarzy Biblii Biskupów z reguły pozostały nieskazitelnie czyste.
Takie właśnie rozdwojone dziedzictwo chciał król Jakub scalić, a uczynić to miała nowa Biblia. Podstawowe reguły nowego przekładu sformułowano w 1604 r.: żadnych budzących kontrowersje przypisów; język ma być zrozumiały dla ludu; tłumaczenie winno być wierne i ścisłe, wykonane z poszanowaniem warsztatu naukowego. W tym celu król zebrał solidną ekipę 54 uczonych dobranych z najróżniejszych kręgów, od purytanów po najwyższych dostojników Kościoła. Podzielono ich na sześć komisji, a każda miała przełożyć inną księgę Pisma Świętego.
Na tłumaczy władca wybrał wybitnych znawców języków oryginału, ale zadbał też o to, by byli to ludzie o dużym i zróżnicowanym doświadczeniu życiowym. I tak na przykład jeden z nich, John Layfield, miał za sobą walki z Hiszpanami w Portoryko. Inny, George Abbot, napisał wielokrotnie wydawany przewodnik po świecie. Hadrian a Saravia był pół Flamandem, pół Hiszpanem. Kilku innych świetnie znało Europę. Byli też w zespole uczeni arabscy. Dwaj tłumacze – William Bedwell i Henry Savile, uczony i dworzanin – byli doskonałymi matematykami. Z kolei alkoholik Richard „Dutch” Thomson, zwany „wiecznie pijanym Angliko-Holendrem” – błyskotliwym łacinnikiem. Wśród wybitnych ludzi Kościoła znalazł się John Overall, dziekan katedry św. Pawła, który ponoć tak często używał łaciny, że zapomniał angielskiego. Overall popełnił błąd życiowy: ożenił się z niezwykle ponętną panienką, a ta szybko go porzuciła na rzecz dworzanina mniej zaangażowanego w martwe języki, sir Johna Selby’ego. Sprawa nabrała rozgłosu i wkrótce londyńska ulica śpiewała o dziekanie drwiące piosenki.
W tamtych czasach religia i polityka łączyły się bardzo mocno. Przekład Biblii nie tylko wierny oryginałowi, lecz także zrozumiały dla ludu, a ponadto podkreślający królewski majestat Boga, stałby się w XVII-wiecznej Anglii najskuteczniejszym narzędziem politycznym. Życzylibyśmy sobie, aby to Pismo przemawiało tym samym głosem, co oryginał, i pojąć je mógł każdy, choćby całkiem nieuczony – napisali autorzy w przedmowie z 1611 r. Tłumacze króla Jakuba mieli na myśli właśnie te cechy języka przekładu – otwartość, intymność, a zarazem dostojeństwo – które sprawiają, że to Pismo przemawia dziś do kowbojów słuchających kazania Rome’a Wagera.
Biblia króla Jakuba to dzieło noszące znamiona świata, w którym powstało. Gdzież można mieć większe poczucie więzi z tą księgą niż w sercu Londynu? We wnętrzu Opactwa Westminsterskiego, królewskiego kościoła Anglii, w obitym boazerią i wyłożonym dywanami gabinecie dekanatu można spotkać postać w szarym garniturze i okularach: przewielebnego doktora Johna Halla, dziekana opactwa. W tym samym pomieszczeniu jego XVII-wieczny poprzednik na tym urzędzie, Lancelot Andrewes, przewodniczył komisji, która tłumaczyła Pięcioksiąg – pierwszych pięć ksiąg Starego Testamentu.
John Hall prowadził zeszłoroczną ceremonię zaślubin księcia Williama z Kate Middleton. Gdy rozmawiamy, tysiące ludzi w kolejce czeka, by wejść do kościoła i znaleźć się przed tym samym ołtarzem, przed którym para sobie przysięgała.
Gdy dziekan Hall był chłopcem, czytywał Biblię w wersji króla Jakuba, a niedawno, po wieloletniej przerwie, znów do niej wrócił. – Są chwile, gdy czytając, jestem wzruszony do łez. Język tego przekładu jest pełen wdzięku i tajemniczości, autorytatywny, a zarazem współczujący, i to jest wielka zaleta tej księgi – mówi.
Nowy przekład biblii nie od razu zdobył popularność. Anglicy trzymali się różnych wydań Biblii Genewskiej, bo ją znali i lubili. Poza tym pierwsze wydania drukiem roiły się od błędów. „Biblia niegodziwa”, czyli wydanie z 1631 r., odznaczała się tym, że do rozdziału piątego Księgi Powtórzonego Prawa zakradł się skandaliczny błąd zecerski: zamiast greatnesse (wielkość) w wersie the LORD our God hath shewed us his glory and his greatnesse wydrukowano great asse, dlatego werset nie zabrzmiał: Oto nam ukazał Pan, Bóg nasz, majestat i wielkość swoją, lecz …majestat i wielką d… swoją. W tym samym wydaniu chochlik drukarski zjadł kluczowe słowo „nie” w jednym z przykazań dekalogu, przez co zdumieni wierni dowiedzieli się, że Bóg nakazuje im cudzołożyć (Ks. Wyjścia 20:14). Niestarannych drukarzy ukarano grzywną.
Niemniej jednak do połowy XVII w. Biblia króla Jakuba wyparła wszystkie wcześniejsze wersje i stała się jedyną Biblią świata anglojęzycznego. Wraz z angielskimi kupcami, odkrywcami i kolonizatorami zawędrowała do Ameryki, Afryki i Indii. Stała się jednym z towarów eksportowych Imperium Brytyjskiego. Cytaty z Biblii widniały na opakowaniach cygar, lekarstw, słodyczy, amunicji strzeleckiej; Biblię reklamowano jako „lekturę waszego władcy”. Lekarstwa przesyłane angielskim dzieciom podczas powstania sipajów w Indiach w 1857 r. pakowano w papier z nadrukiem słów Izajasza (51:12): Ja, ja sam pocieszę was! Samo tylko Brytyjskie i Zagraniczne Towarzystwo Biblijne rozesłało po całym świecie ponad 100 mln egzemplarzy w ciągu 80 lat od rozpoczęcia działalności w 1804 r.
Biblia króla Jakuba stała się ucieleśnieniem trwałości i niezmienności. Prezydenci USA na tę właśnie Biblię przysięgali, obejmując urząd (Obama na egzemplarz, który był własnością prezydenta Lincolna, pozostali – na egzemplarz Waszyngtona). Język tego przekładu Biblii głęboko wniknął w świadomość ludzi mówiących językiem angielskim. Przepojone tym językiem są i przemowa gettysburska Abrahama Lincolna (wygłoszona po bitwie pod Gettysburgiem w 1863 r.), i powieść Moby Dick, i kazania czy przemówienia Martina Luthera Kinga.
Ma historia podboju świata przez tę Biblię także ciemne strony. Wykorzystywali tę księgę i manipulowali nią i dobrzy, i źli, tak dobierając cytaty, by służyły ich celom. Znaczna część Pisma dotyczy wolności, łaski i odkupienia, ale znajdzie się też ustępy nakłaniające do gwałtu, odwetu i podboju. Była więc Biblia króla Jakuba biblią imperium, lecz także biblią niewolnictwa – dlatego też do dziś odbierana jest w postkolonialnym świecie z mieszanymi uczuciami.
Wśród gruzu i wraków samochodów w slumsach Kingston, stolicy Jamajki, każda posesja odgrodzona jest od ulicy i sąsiadów wysokim płotem z blachy falistej poprzybijanej do grubych desek. Te okolice należą do ścisłej światowej czołówki, jeśli idzie o liczbę zabójstw. Rządzą tu bezkarni baronowie narkotykowi, ściśle powiązani z politykami i policją. To obszary brutalnej przemocy i biedy, od których nie ma ucieczki. Istniejąca tu struktura społeczna – z garstką uprzywilejowanych bogaczy i rzeszą pozbawionej praw biedoty – nasuwa skojarzenia z XVII-wieczną Anglią.
To kraina reggae – i rastafariańskiego stylu życia, który stworzył tę muzykę – a także kraina Biblii króla Jakuba. Jamajski didżej i poeta reggae Mutabaruka powiada: – Pierwsze, z czym styka się rastafarianin w tym kolonialnym kraju, to Biblia króla Jakuba. Rastafarianie nie są chrześcijanami. Ruch rastafari powstał w latach 30. XX w. Wyznawcy utożsamiają z Bogiem cesarza Etiopii Hajle Sellasje I (zmarłego w 1975 r.). Przed objęciem władzy Hajle Sellasje był znany jako Ras Tafari Makonnen, a po koronacji na cesarza uzyskał tytuł Zwycięskiego Lwa Plemienia Judy, Wybrańca Bożego, Króla Królów. Nawiązuje on do tytułów biblijnego Mesjasza. Na Jamajce od dawna były żywe tradycje baptystyczne, w których Biblia odgrywała ważną rolę. W połowie XX w., gdy Jamajczycy wyglądali nowej odkupicielskiej Dobrej Nowiny, wszystko stało się jasne. Ras Tafari jest Zbawcą, żywym Bogiem, a Etiopia – Ziemią Obiecaną. Według rastafarian, głęboko świadomych historii murzyńskiego niewolnictwa, życie na Jamajce było niewolą babilońską. Wolność i odkupienie nie czekają, jak twierdzą chrześcijanie, w przyszłym życiu, lecz w tym, tutaj. – Doświadczenie niewolnictwa pomaga zrozumieć ludzką potrzebę zbawienia, odkupienia. Wyznawcy nie wierzą w Boga, który jest w niebie. Odkupienie tkwi w charakterze człowieka. Gdy Europejczycy mówią o „Jezusie, który zstąpił z nieba”, rastafarianie odrzucają ich wiarę – wyjaśnia Mutabaruka. – Człowiek mówi: „Gdy widzisz mnie, widzisz Boga”. W niebie nie ma Boga. Człowiek jest Bogiem, a Afryka Ziemią Obiecaną – dodaje.
Michael Lorne, zwany Miguelem, to rastafariański prawnik, który od 30 lat działa na rzecz ubogich i potrzebujących w najgorszych dzielnicach Kingston. Ściany w jego gabinecie są pokryte wizerunkami etiopskiego cesarza i scenami z Afryki. Ale okna są zakratowane, a drzwi na ulicę obite blachą. – Biblia służyła powszechnie do trzymania w ryzach niewolników – twierdzi Lorne. – Miała usprawiedliwiać fakt niewolenia czarnych przez białych. „Twoim przeznaczeniem jest niebo. Musisz pogodzić się ze swoim losem” – tłumaczy bez uśmiechu.
Biblia była narzędziem ucisku, ale stała się też źródłem wielu wierzeń rastafarianizmu. – Ten człowiek, Chrystus, z całą jego pokorą, z tym zdobywaniem świata bez miecza, z tym staniem po stronie ubogich, uciśnionych, z tym uwalnianiem zniewolonych, z tym życiem dla ludzi… Jaki jest pożytek z życia, jeśli nie pomaganie bliźnim? Ta księga daje człowiekowi nadzieję – mówi Lorne, roztaczając wokół siebie aurę wspaniałej, bezkompromisowej dobroci. – Wierzymy, że nadejdzie świat, w którym kolor skóry nie będzie odgrywał tak ważnej roli jak dzisiaj. Pragniemy, by lew leżał wespół z jagnięciem. To jeden z uroków wiary rastafariańskiej. My, którzy cierpieliśmy, byliśmy bici i prześladowani, nie chcemy przystawiać wam pistoletu do skroni, aby domagać się rekompensaty i zadośćuczynienia za lata niewolnictwa i wyzysku.
Gorliwi rastafarianie czytają Biblię króla Jakuba codziennie. Evon Youngsam, członkini „domu” (odłamu) o nazwie Dwanaście Plemion Izraela, którego siedzibą jest budynek położony naprzeciwko dawnego domu Boba Marleya w Kingston, uczyła się na tej księdze czytać, siedząc na kolanach babci. Na Biblii uczyła czytać własne dzieci, a teraz one – mieszkając już w Anglii – w ten sam sposób uczą czytać dzieci swoich dzieci. – Jest w tej księdze coś, co trafia mi do serca – kobieta mówi z uśmiechem, trzymając w ręku Biblię, w której tkwią błękitne koperty listów lotniczych zza oceanu, od dzieci.
Wyznawcy innego, ortodoksyjnego odłamu rastafarianizmu, „domu” Bobo Shanti, wynieśli się z Kingston w odosobnioną okolicę u podnóża Gór Błękitnych i codziennie rytmicznie melorecytują biblijne psalmy. W obozie Bobo Shanti panuje duch łagodności i życzliwości, atmosfera niemal zakonna. Istnieją jednak inne odłamy rastafarian, o skrajnie odmiennej postawie – przejawiające najbardziej nietolerancyjne postawy, dla jakich da się znaleźć uzasadnienie w Biblii. Kilku jamajskim gwiazdom muzyki reggae i dancehall zabroniono występów w Kanadzie i części Europy ze względu na nawołujące do przemocy, homofobiczne teksty. I dla takich poglądów znajdzie się uzasadnienie w Biblii (Kto by spał z mężczyzną obcowaniem niewieścim, obydwaj haniebny czyn popełnili: śmiercią niechaj umrą. Księga Kapłańska 20:13). To właśnie jest kłopotliwa część dziedzictwa Biblii, nie do zaakceptowania w dzisiejszym liberalnym, nowoczesnym świecie.
Nie tylko w sercu westminsteru, gdzie jej korzenie, lecz także w najdalszych zakątkach anglojęzycznego świata ta księga pozostaje paradoksalnie żywa. Nie chodzi o to, że straciła swoje uniwersalne znaczenie. Od XIX w. aż do dziś regularnie ukazują się przekłady poprawione lub całkiem nowe. Niemniej jednak wersja z 1611 r. nadal odgrywa ważną rolę tam, gdzie ważne jest poczucie ciągłości i związków z przeszłością.
Chłodny letni deszcz dzwoni o szyby domu Johna Macaulaya, członka rady parafialnej kościoła w Leverburgh na wyspie Harris-Lewis w archipelagu Hebrydów Zewnętrznych, u północno-wschodniego wybrzeża Szkocji. Macaulay jest szkutnikiem, mieszka w małej miejscowości Flodabay. Wychowano go w surowej wierze prezbiterianizmu. – Wszystko przed szabatem [starotestamentowy szabat purytanie przesunęli z soboty na niedzielę – red.] przygotowywano w sobotę – mówi, siadając przy kominku. – Trzeba było nanieść wody z jeziora za drogą. Suszony torf brało się z pryzmy, żeby mieć opał na całą niedzielę. Posiłki musiały być ugotowane wcześniej. Ojciec zawsze golił się w sobotę wieczorem i ja też nauczyłem się tak robić. Biblia mówi, że trzeba dzień święty święcić, więc nie pracowaliśmy.
W niedzielę nie wolno było siąść za kierownicą. – Jedyną osobą, która jechała do kościoła samochodem, był pastor. Nikomu po drodze nie proponował podwiezienia. Widziało się starców, jak z trudem idą podczas wichury czy śnieżycy, ale nawet gdyby zaoferował podwiezienie, nikt nie wsiadłby do samochodu w niedzielę.
W rodzinie Macaulaya mówiło się po szkocku (gaelicku), a Biblia nadawała życiu ramy. Codziennie wieczorem rodzina klękała przed kominkiem i odmawiała pacierz, potem czytano psalm. Pismo Święte było jedyną książką, jaką wolno było czytać w niedziele.
Matka nauczyła Johna czytać po angielsku, nim ukończył cztery lata – właśnie z Biblii. – Angielski, który wtedy opanowałem, to dosłownie język Biblii króla Jakuba. W domu nie mówiło się po angielsku, chyba że przyszedł jakiś gość, co zdarzało się rzadko. Bez Biblii w ogóle nie wiedziałbym, o czym mówi.
Pod pewnymi względami zanurzenie w tej świętej księdze było dla niego wsparciem w życiu. – Wpojono mi bardzo wcześnie, że jest ktoś, kto się mną opiekuje, ktoś, na kim można polegać i z kim można rozmawiać. Znało się jego słowa. Wryły się w umysł – mówi Macaulay. Była też druga strona medalu. Władza Kościoła, który miał tę księgę, była źródłem strachu. – Nie chodzi o podziw, szacunek. Nie, to jest strach. Ludzie się boją, bo ktoś widzi, że postępują źle. Mnóstwo ludzi idzie przez życie, nie uzewnętrzniając swoich uczuć, a to jest smutne – dodaje.
– Kościół jest schronieniem przed troskami życia, ale jest czymś jeszcze, czymś trochę groźniejszym. Chodzi o siłę. O siłę, z jaką duchowni panują nad wiernymi. Tak było od zawsze – twierdzi Macaulay.
Początki Biblii króla Jakuba były sprzeczne w założeniu – powstała dla purytanów i biskupów, wielkich tego świata i nędzarzy, dla czystości i przepychu, by nieść ludziom słowo Boże, ale i umacniać władzę – i ta właśnie sprzeczność jest jej prawdziwą spuścizną.