Dorośli ludzie nie bawią się konsolą? Nie noszą koszulek z nazwami zespołów? Łukasz Orbitowski o tym, co wypada po czterdziestce
Jesteśmy – mam wrażenie – pierwszym pokoleniem, które starzeje się inaczej niż poprzednie. Piszę o tym, aby uświadomić, że „cieszenie się życiem”, realizacja pasji lub po prostu dobra zabawa w odniesieniu do ludzi dorosłych jest luksusem naszych dobrych czasów. Wcześniej wychowywało się dzieci, walczyło na wojnie i chodziło do burdelu.
Lubię przeglądać zdjęcia roczników studenckich sprzed stu lat, a nawet wcześniejsze. Stoją tam brodate, wąsate chłopy o twardych spojrzeniach. Prawdziwi mężczyźni, chciałoby się rzec. Potem sięgam do własnych fotografii z okresu studenckiego. Chłopiec ze mnie, dziecię prawie o niemal kobiecych dłoniach. Tamci faceci byli ode mnie dzielniejsi, dojrzalsi, odpowiedzialniejsi. I pewno większość młodo zginęła.
Niedawno wróciłem z metalowego festiwalu. Przez cztery dni stałem w kurzu, piłem chrzczone piwo i oglądałem jakichś wyjców, a także siłowałem się na rękę, zjeżdżałem ze zjeżdżalni i opowiadałem żarty jak z przedszkola. Wróciłem do domu i kupiłem sobie nową grę na PlayStation. Tego samego popołudnia mama zapytała mnie, kiedy zamierzam dorosnąć, kiedy spoważnieję.
Istnieje pogląd, że w pewnym wieku określone sprawy nie przystoją
Dorośli ludzie nie bawią się konsolą. Nie noszą koszulek z nazwami zespołów i nie podskakują w kurzu, wrzeszcząc coś o Szatanie. Chętnie dopowiem, że mam w domu około sześćdziesięciu nosorożców, w tym jednego ogrodowego. Bez dupy.
Z racji swojego wieku miałem sporo do czynienia z pokoleniem dzisiejszych siedemdziesięciolatków. Ci ludzie wyrośli w poczuciu zatroskania o los swój i własnych dzieci. Przytłaczająca większość energii życiowej i środków finansowych szła na ogarnianie potrzeb bytowych rodziny i przyszłości niewdzięcznego potomstwa. Ci ludzie – smętni, poważni ojcowie – nie robili niczego dla siebie. Nie pozwalali sobie na pasję. Wakacje spędzali przeważnie w sanatorium, z przyjemności mieli głównie wódkę, waloną z rzadka i za cudze, bo żona zabierała wszystkie pieniądze.
Jeden z takich gości niedawno mi rzekł: „Panie Łukaszu, życie nie jest od tego, by się nim cieszyć, lecz żeby realizować swoje powinności”. Taka to mentalność, ten sposób myślenia wynikający z wyuczonej troski, ze strachu o jutro.
Jesteśmy – mam wrażenie – pierwszym pokoleniem, które starzeje się inaczej niż poprzednie
Piszę o tym, aby uświadomić, że „cieszenie się życiem”, realizacja pasji lub po prostu dobra zabawa w odniesieniu do ludzi dorosłych jest luksusem naszych dobrych czasów. Wcześniej wychowywało się dzieci, walczyło na wojnie i chodziło do burdelu. Dziś w Polsce moje pokolenie przekracza czterdziestkę, określaną zawsze jako ostateczną granicę wejścia w dojrzałość. Mamy bliżej niż dalej. Patrzymy w smugę cienia.
Jednocześnie jesteśmy – mam wrażenie – pierwszym pokoleniem, które starzeje się inaczej niż poprzednie. Zwiedzamy świat, uprawiamy sporty, zbieramy płyty, a także walczymy w klatkach, skaczemy na spadochronach, jeździmy na zloty męskich dorosłych fanów kucyków Ponny (widziałem dokument o czymś takim) i robimy inne głupie rzeczy.
Na Zachodzie tego rodzaju postawa życiowa nikogo nie dziwi. Znają ją tam, krzewią od dawna. Wystarczy spojrzeć na tamtejszych staruszków, z ich poszukiwaniem radości. Różnica leży w pieniądzu. Nasi staruszkowie radość z życia mają, jak starczy im na wykupienie recept.
W jaki sposób odróżniamy osobę mentalnie dorosłą od starzejącego się dzieciucha?
W czym wyraża się poważny stosunek do życia? W jaki sposób odróżniamy osobę mentalnie dorosłą od starzejącego się dzieciucha? Nie chodzi o strój, upodobania seksualne, czy sposób spędzania wolnego czasu. Mam czterdzieści jeden lat, chodzę w głupich koszulkach, zbieram nosorożce, gram w gry video i uważam się za dojrzałego mężczyznę. Jasne, mogę się mylić. Póki co wykładam w czym rzecz: dojrzałość oznacza odpowiedzialność.
Na czym polega odpowiedzialność? Za kogo odpowiadam, za kogo już nie? Gdy o tym myślę wyobrażam sobie kamień wrzucony do stawu i kręgi rozchodzące się po wodzie. Im dalej od miejsca upadku są one słabiej wyraźne, fala staje się mniej wzburzona.
W pierwszym rzędzie jesteśmy odpowiedzialni za dzieci
Dzieje się tak ponieważ sprowadziliśmy je na ten najsmutniejszy ze światów. Gdyby nie zapał do pewnych, śmiesznych ruchów we dwoje z żadnymi dziećmi nie musielibyśmy się męczyć. Nie byłoby ich, a ponieważ są, jesteśmy im coś winni. Mowa o wychowaniu, wykształceniu i zapewnieniu życiowego startu. To duży wysiłek, lecz możliwy do uniesienia.
Idąc tym tropem, drudzy są rodzice. W końcu to dzięki nim jesteśmy na świecie. Tak, wiem, że byli trudni, głupi, nie kochali tak jak trzeba i generalnie robili wszystko nie tak. Możliwe, że wbrew lewicy zawdzięczamy wszystko sobie. Ale, pominąwszy pewne drastyczne wyjątki (przemoc domowa, na ten przykład) nie dajmy im, tym rodzicom, starzeć się i umierać w samotności, bez środków do życia. Tylko o tym mówię. To już nie jest taki wielki wysiłek.
Jest jeszcze partner życiowy, bądź partnerka. Tu odpowiedzialność oznacza lojalność i oddanie. W końcu mówimy o człowieku który ciągnie z nami wózek przez życie. Pcha kulkę gnoju. Jest w radości i smutku. Podaje rękę gdy upadamy. Więc winniśmy to samo, w rewanżu. Póki taki układ istnieje. Życie z drugim człowiekiem jest trudne. Bardzo trudne. Warto docenić, gdy ktoś podejmuje ten wysiłek.
Mamy wreszcie kolorowy świat przyjaciół i przyjaciółek. Mówiąc językiem „Małego Księcia”, to ci których oswoiliśmy. To ostatni krąg na wodzie, który umiem dostrzec.
Chciałem wymienić jeszcze pracę. Sam jestem jej fanatykiem i dokładam wszelkich starań, by pracować jak najsumienniej. Mam jednak świadomość, że to jakaś moja fanaberia wynikająca z przywiązania do określonego etosu. Pracodawcy nie jest i nie będzie moim przyjacielem, za to często bywa kimś odwrotnym. Nie odpowiadam za niego i już.
Mgliście zdaję sobie sprawę z konieczności odpowiedzialności globalnych
Za moją ulicę, za miasto i kraj, za najsłabszych w tym kraju, za środowisko i gigantyczne rozlewiska ludzkich nieszczęść na tej krwawej planecie, tylko jestem pozbawiony jakichkolwiek instynktów społecznych. Mam czarną plamkę w tym kawałku serca. Zmartwiało. Widzę tylko kręgi na wodzie.
Jeśli ktoś dba o dzieci, rodziców, partnera i przyjaciół, jeśli pracuje uczciwie oznacza to, że jest człowiekiem dojrzałym, dorosłym i odpowiedzialnym. Po spełnieniu tych warunków może nawet wszczepić sobie błoniaste skrzydła, wytatuować na czole wszystkie brzydkie słowa, tarzać się w pierzu i jeździć na krokodylu.
A, nie mówię, że jestem taki mądry i dorosły. Mówię, że bardzo się staram.
Łukasz Orbitowski, pisarz
Przeczytaj więcej felietonów Łukasza Orbitowskiego
.