Dziki Zachód na wschodzie
Czy kilka lekcji jazdy konnej wystarczy, żeby przejechać w siodle przez bieszczady? Postanawiam to sprawdzić.

MIEJSCE 1.
Komańcza
Coś dziwnego zaczyna dziać się za Komańczą. Przy drodze nie ma żadnych billboardów, a przez godzinę nie minęłam nawet pół samochodu. Jest czysto i spokojnie. W zasięgu wzroku nie mam ani jednego budynku, tylko lesiste góry. Dla mnie, człowieka z miasta, który codziennie bombardowany jest reklamami, a po świeże powietrze musi chodzić do groty solnej, wyjazd w Bieszczady to prawdziwe katharsis. Jeszcze większy szok przeżywam, gdy dojeżdżam do miejscowości Krzywe (dawniej Krywe). Ludzie są podejrzanie pogodni i uśmiechnięci. Nikt się nigdzie nie śpieszy. Do tego zamiast do samochodu wolą wsiąść na konia i pognać kilkadziesiąt kilometrów przed siebie. Takiego miejsca na majówkę właśnie szukałam.
Końskie podchody
Na rajdy konne może wybrać się praktycznie każdy, niezależnie od wieku i tężyzny fizycznej. Ważne jedynie, żeby znać podstawy jazdy, bo nie ma szans nauczyć się tej sztuki w godzinę czy dwie. W drodze do Krzywego sama zastanawiam się, czy parę lekcji, jakie brałam u mojej kuzynki, wystarczy, aby wybrać się na taką eskapadę. I już żałuję, że bardziej się nie przykładałam. Odpowiedź dostaję zaraz po przyjeździe od właściciela Sosnowego Dworu. – Na początku obserwuję, jak osoby zachowują się przy koniu. Czy wiedzą, jak go osiodłać, oczyścić. Muszę mieć pewność, że w czasie rajdu nie zrobią krzywdy ani sobie, ani zwierzęciu – opowiada Piotr Tuniewicz, którego miłość do dzikiej przyrody sprowadziła w Bieszczady z Lublina. Dlatego przed każdym rajdem jest nieformalny, krótki test z jazdy, niezbędny do ustalenia trasy. Już teraz wiem, że aby wybrać się w trudniejsze miejsca, będę musiała jeszcze poćwiczyć. Ale Piotr mnie pociesza i zapewnia, że jego ulubione szlaki wcale nie należą do najtrudniejszych.
Wsie, których nie ma
Rano trzeba przygotować się do czterodniowego rajdu. Na szczęście pobudka w Krzywem nie stanowi wyzwania, bo w tej niesamowitej ciszy budzik słychać aż za dobrze. A rześkie powietrze (podobno najczystsze w Polsce) i widok na Połoninę Wetlińską od razu stawiają na nogi. Najważniejsze jest, aby nie zapomnieć o pelerynie przeciwdeszczowej, toczku i dobrym humorze. Jedzenie plus reszta bagażu dojedzie na miejsce noclegu samochodem, żeby nie obciążać koni, no i siebie. Bo dziennie w trakcie rajdu pokonuje się nawet 50 km, co przeliczyć można na 5 godz., kilka siniaków i sporą dawkę emocji.
Grupa, w której delikatnie mówiąc, nie ma profesjonalnych dżokejów, wyrusza w stronę Komańczy i Beskidu Niskiego. Ten szlak jest mniej wymagający technicznie od innych. Góry są tu niższe, nie ma zbyt stromych podjazdów, za to pojawiają się rozległe polany, na których bardziej doświadczeni jeźdźcy mogą galopować, ile fabryka dała. Przez sekundę rozmarzam się, ale szybko zostaję sprowadzona na ziemię. Bo romantyczna wizja tych okolic ma niestety swoje drugie, dość przerażające, oblicze. Związane jest ono z burzliwą historią regionu zdewastowanego po drugiej wojnie światowej w czasie akcji Wisła. W 1947 r. przesiedlono stąd lokalną ludność, a zabudowę doszczętnie spalono. Dowiaduję się, że nieistniejące wsie można poznać głównie po sadach owocowych, które przetrwały tragiczne wydarzenia i nadal pięknie kwitną, choć domostw już dawno nie ma. Zaczynam zwracać na to uwagę. Faktycznie, co jakiś czas wśród bukowych lasów wyrastają jabłonki czy wiśnie.
Piotr specjalnie tak przygotowuje trasę rajdu, by pokazać choć kawałek „niewidzialnej” historii okolicy. Dlatego prowadzi ona do wsi Łopienka leżącej w dolinie u podnóży góry Łopiennik (1096 m n.p.m.). Jest to jedyne miejsce w Bieszczadach, w którym ocalała cerkiew wykonana z nieobrobionego kamienia. Wyjątek, bo większość łemkowskich wiosek została dosłownie zrównana z ziemią. Tak jak Jawornik, który także jest na naszej rajdowej trasie. O tym, że istniała tam kiedyś osada, świadczą jedynie symboliczne krzyże na cmentarzu i ukryte pod warstwą ziemi podmurówki domów. Przez lata zapomniane, od niedawna są odwiedzane przez rodziny, które niegdyś zamieszkiwały te tereny i dopiero teraz zdecydowały się odbyć sentymentalną podróż w przeszłość.
Te miejsca dają do myślenia. Chociaż szczerze mówiąc, na tę intelektualną czynność nie ma w trakcie rajdu zbyt dużo czasu. Bo wieczorem, kiedy człowiek chciałby podumać i poleżeć do góry brzuchem, na każdego czekają obowiązki (mimo obolałych wszystkich dolnych partii ciała!). Trzeba zaopiekować się swoim wierzchowcem. Wyczyścić, sprawdzić, czy nic mu się nie stało, i nakarmić. A w ciągu nocy pilnować podczas dwugodzinnych dyżurów, żeby konie przypadkiem nie czmychnęły w las.
Noclegi są w bieszczadzkich schroniskach, w których najczęściej nie ma ani prądu, ani bieżącej wody, lub ( jeżeli pogoda na to pozwala) pod gołym niebem. To też jest część rajdowej przygody. Pełen kontakt z naturą i zero udogodnień. Wodę często trzeba samemu nosić ze studni lub strumienia. I nie ma taryfy ulgowej mimo zakwasów i obitego tyłka. Dominika, córka Piotra, która na rajdy jeździ od lat, pociesza, że nawet ona czasem cierpi po pierwszych dniach. Choć bardzo zmęczeni, wszyscy są w świetnych nastrojach i mocno rozentuzjazmowani. Wieczorem przy ognisku opowieściom nie ma końca. Każdy przejazd przez strumień czy trudniejszy podjazd jest komentowany przez rajdowców, dumnych, że dali sobie radę i przełamali strach. Piotr uśmiecha się, bo wie, że właśnie o to tu chodzi: przygoda, kontakt z naturą, adrenalina, poczucie zadowolenia z siebie i przełamanie własnych słabości. A nie jakieś ekskluzywne hotelowe all inclusive.
Napad na kolejkę
Bardziej zaawansowani jeźdźcy wyruszają w poszukiwaniu mocnych wrażeń do Prezesa, znanej bieszczadzkiej osobowości z Chmiela. Żeby tam dotrzeć, muszą przejść przez wyższe góry. Trasa prowadzi przez piękne połoniny, typowe dla tutejszego krajobrazu. Następnie przechodzi w dziką i niezwykle piękną dolinę Sanu.
Ten szlak stanowi prawdziwe wyzwanie, także dla bardzo dobrych jeźdźców: przedzieranie się przez lasy i rwące strumienie, stąpanie koło kilkunastometrowych skarp, zagubienie się w lesie... To ostatnie trochę mnie martwi, dlatego pytam Piotra, czy często się zdarza to w trakcie rajdów. – Jasne! – odpowiada bez zastanowienia. – Łatwo zgubić orientację. I zdarza się to wszystkim. Ale my wpisujemy to w część przygody – podkreśla. W sumie ten argument mnie przekonuje. Bo oprócz pięknych widoków liczę na skok adrenaliny. Nigdy nie wiadomo, co czyha za zakrętem. Równie dobrze może to być wilk, niedźwiedź albo żbik – najbardziej niepoznany z lokalnych drapieżników. Czasem galopujesz, a za chwilę musisz powoli przeprowadzać zwierzęta przez stromizny. Zdarza się też, że na drodze leży jakiś pień i trzeba przez niego przeskoczyć lub siłą rąk przesunąć. Takie rajdy to prawdziwa szkoła przetrwania.
Gdy przejeżdżamy obok czyjejś posesji, odkrywam kolejny , dla którego Bieszczady to idealne miejsce na rajdy konne. W przeciwieństwie do reszty kraju tutaj swoich działek nikt nie ogradza i niepisane prawo mówi, że można przez nie swobodnie przechodzić. – Często się wręcz zdarza, że ludzie zapraszają nas do siebie na chwilę odpoczynku – opowiada Krzysztof Francuz, herszt bandy, która od czasu do czasu napada na wąskotorową kolejkę bieszczadzką. Z pistoletami, w pełnym galopie gonią tę kultową ciuchcię, zatrzymują i wyciągają z niej o? ary. Wszystko z tutejszym przymrużeniem oka. Jeden fałszywy ruch i po tobie
Bieszczadzkie zakapiory
Pytam koniarzy o ich ulubione trasy. Jedni zachwalają szlak pasem transgranicznym ze Słowacją, inni tzw. ścieżkę siedmiu rzek, w czasie której dokładnie tyle razy przekracza się Wetlinkę. Jednak wszyscy zgodnie twierdzą, że rajd skończyć należy w oberży Biesisko – kultowym miejscu dla okolicznych mieszkańców i bieszczadzkich zakapiorów. Ci ostatni to lokalne osobowości, które swoją postawą przez lata zasłużyli na taki tytuł. Są tutejszymi janosikami. Właśnie od nich można usłyszeć najciekawsze historie z tych stron. I zdziwilibyście się, jak często w swoich rozmowach ocierają się o sprawy wręcz kosmopolityczne. Opowiadają o Wietnamie we wsi Smerek, Manhattanie w Wetlinie czy Tajwanie w Lutowiskach. Zaraz, zaraz. Nic nie rozumiem. Proszę o wyjaśnienie. Krzysztof Szymala, jeden z zakapiorów, tłumaczy, że tak między sobą nazywają dzielnice okolicznych wsi. Na przekór, jak to w Bieszczadach. Bo przecież do metropolii stąd wyjątkowo daleko, a najbliższe centrum handlowe oddalone jest o 120 km.
Przegryzając łemkowski przysmak, tzw. fuczki, czyli placek z kapusty kiszonej, już planuję kolejny wypad w te strony. Liczę się z obolałymi nogami, ubłoconymi ubraniami i jeździeckimi wyzwaniami. Mam silne postanowienie, że następnym razem i ja pogalopuję przez polany i przeskoczę te wszystkie przeszkody.
Na razie pora wracać. Za Komańczą zaczyna mi się robić jakoś dziwnie. Głośno i komercyjnie. W nocy nikogo nie trzeba pilnować, a woda sama płynie z kranów. Nie ma błota i otartych łydek. Wszyscy się gdzieś śpieszą. Ale mnie na razie to nie rusza. Jestem ponad to, bo wreszcie udało mi się poczuć i zrozumieć klimat bieszczadzkiej manany.
NO TO W DROGĘ
BIESZCZADY
DOJAZD: Najlepiej samochodem lub autobusem do Sanoka, skąd można dostać się do różnych bieszczadzkich wsi lokalnymi busami. Przejazd Warszawa–Sanok kosztuje ok. 70 zł (Neobus, czas jazdy 6 godz. 10 min), a do Krakowa (Veolia, 4,5 godz.) ok. 40 zł.
DLA POCZĄTKUJĄCYCH: Jeżeli pogoda nie dopisze lub ktoś nie czuje się na siłach by wyruszyć na całe 4 dni, istnieje możliwość tzw. rajdów gwieździstych. Codziennie wyrusza się w inną stronę , a wieczorem wraca do pensjonatu, by następnego dnia znowu odkrywać okolicę.
Z KIM NA RAJD: Carpatica, Krzywe k/Cisnej, cena za czterodniowy rajd to 620–700 zł (w zależności od miejsca noclegu i posiłków). www.carpatica.pl
WWW: Inne stajnie w okolicy: www.kulbaka.eu, www.stajniabatiara.cba.pl
A JEŚLI BIESZCZADY, TO...
MIEJSCE 2.
Wyżyna Krakowsko-Częstochowska Nura w jurę
Osiem stopni. Tyle wynosi stała temperatura powietrza w jaskiniach. I nie mówię o tych turystycznych, pokroju Jaskini Łokietka, do której może wejść każdy turysta, nawet w klapeczkach. Tylko o tych, do których trzeba udać się z grotołazem przewodnikiem (i specjalnym pozwoleniem). W Polsce najbardziej różnorodnym terenem do eksploracji jaskiń jest Wyżyna Krakowsko-Częstochowska (zwana też Jurą). Znajdują się tutaj miejsca dla początkujących i dla zaawansowanych. Najdłuższe z jurajskich grot to Wierna (ma 1027 m długości) i Wierzchowska Górna (975 m). W kasku i ze specjalnymi uprzężami można odkryć niedostępne dla turystów podziemne komnaty i korytarze. Poobserwować z bliska nietoperze i poczuć dreszczyk emocji, przeciskając się przez tunele i zjeżdżając na linie nawet kilkanaście metrów pod ziemią. Zazwyczaj podziemne eskapady odbywają się w nocy. Do jaskini najlepiej wziąć ciepłe ubranie. Uwaga! Po wyprawie będzie tak brudne, że pewnie trzeba je będzie wyrzucić.
NO TO W DROGĘ www.it-jura.pl
MIEJSCE 3.
Sokoliki. Na granicie
Swoją przygodę ze wspinaczką Wanda Rutkiewicz zaczynała właśnie tu, w Sokolikach – granitowych skałkach oddalonych o 20 km od Jeleniej Góry. Do dziś jest to ukochane miejsce wielu najlepszych polskich wspinaczy. Szczególnie tych, którzy nie przepadają za tłumami i cenią sobie prawdziwie górski klimat. Skały granitowe charakteryzują się lepszym tarciem niż te wapienne i są bardziej wymagające technicznie. Zaawansowani wspinacze mogą tu trenować przed wyruszeniem w Tatry albo inne wyższe góry. Ale to nie znaczy, że nie nadają się także dla początkujących adeptów tego sportu. Zaletą Sokolików jest brak tłumów, niedzielnych turystów i samochodów – pod te skałki nie da się podjechać, trzeba podejść. Na przykład ze schroniska Szwajcarka umieszczonego w tyrolskim budynku z 1823 r. Po wysiłku ze szczytu skałek na wspinaczy czekają wspaniałe widoki na Kotlinę Jeleniogórską, Pogórze Izerskie, Góry Kaczawskie i Rudawy Janowickie. Nie udało Ci się wdrapać? Ponad stuletnie metalowe schodki wiodą na platformę widokową, na szczycie Sokolika, największej skałki w okolicy. Po wspinaczkowych wyczynach można udać się na spacer wokół kolorowych jeziorek (purpurowego, zielonego, turkusowego). Znajdują się one 20 km na wschód, w okolicach Wieściszowic. Barwy zawdzięczają związkom chemicznym, które pozostały po kopalniach z XIX w.
NO TO W DROGĘ Nocleg w schronisku. www.szwajcarka.jga.pl Lokalna szkoła wspinaczki. www.blondas.pl
MIEJSCE 4.
Biebrza. Odlotowo
Na kajaku, pieszo, tratwą, rowerem. Tę rzekę można odkrywać na wiele sposobów. Ale żeby w pełni docenić piękno Biebrzańskiego Parku Narodowego, najlepiej spojrzeć na niego z góry. Imponujące rozlewiska, pola żółtych kaczeńców, meandry rzeki i migrujące ptaki, dla których Biebrza to miejsce odpoczynku w długiej drodze na północ kontynentu. To wszystko (i wiele więcej) można podziwiać w czasie godzinnego lotu balonem. Najlepiej na tego typu przygodę wybrać się właśnie w maju lub w pierwszej połowie czerwca. Nie należy bać się chłodu. Balon leci z prędkością wiatru, więc ten ostatni nie jest odczuwalny. Nie ma też przeciążeń, dlatego w podróżach balonem rozsmakowują się nawet ci, którzy trzęsą się ze strachu na myśl o samolocie. Aby uczestniczyć w takim locie, niepotrzebne są żadne umiejętności. Trzeba natomiast mieć duszę odkrywcy.
NO TO W DROGĘ Godzinny lot to koszt ok. 450 zł dla jednej osoby. Wyprawy organizuje m.in. Biebrza Eco-Travel. www.biebrza.com
MIEJSCE 5.
Góra Żar. Na skrzydle
Z jastrzębiem w cztery oczy? Tę sztukę potra? ą tylko wytrawni paralotniarze, którzy osiągają większe wysokości lotu, krążąc w prądzie ogrzanego powietrza. Udaje się to po wielu godzinach praktyk. Natomiast aby oderwać się od ziemi i samemu polecieć na wysokość nawet 50 m, wystarczy pięć dni szkolenia w Międzybrodziu Żywieckim. Pierwsze kroki stawia się na wzniesieniu nieopodal góry Żar, kolejne już z samego szczytu (761 m n.p.m.). Paralotniarstwo to najbezpieczniejszy sposób latania, które może uprawiać niemal każdy. Pilot siedzi w uprzęży podwieszonej do skrzydła za pomocą linek. Nawigacja jest bardzo intuicyjna; aby skręcić w prawo, wystarczy pociągnąć linkę sterowniczą z prawej strony. I na odwrót. Teraz tylko jeszcze trochę zajęć teoretycznych, odrobina odwagi i w górę! A jak ktoś w lataniu poczuje się jak ryba w wodzie, to po godzinach szkolenia może odpocząć nad pobliskim Jeziorem Międzyborskim.
NO TO W DROGĘ Lokalna szkoła paralotniarstwa. www.alti-paralotnie.pl
ZAPISZ SIĘ NA NEWSLETTER
Pokazywanie elementu 1 z 1
Zobacz także
Polecane
Pokazywanie elementów od 1 do 4 z 20
Edukacja bez granic: Akademeia High School i sukces w globalnym świecie
Współpraca reklamowa
Madera: raj dla miłośników przyrody i aktywnego wypoczynku
Współpraca reklamowa
Kierunek: Włochy, Południowy Tyrol. Ależ to będzie przygoda!
Współpraca reklamowa
Komfort i styl? Te ubrania to idealny wybór na ferie zimowe
Współpraca reklamowa
Nowoczesna technologia, która pomaga znaleźć czas na to, co ważne
Współpraca reklamowa
Wielorazowa butelka na wodę, jaką najlepiej wybrać?
Współpraca reklamowa
Z dala od rutyny i obowiązków. Niezapomniany zimowy wypoczynek w dolinie Gastein
Współpraca reklamowa
Polacy planują w 2025 roku więcej podróży
Współpraca reklamowa
Podróż w stylu premium – EVA Air zaprasza na pokład Royal Laurel Class
Współpraca reklamowa
Chcesz czerpać więcej z egzotycznej podróży? To łatwiejsze, niż może się wydawać
Współpraca reklamowa
Portrety pełne emocji. Ty też możesz takie mieć!
Współpraca reklamowa