„Ekwadorski sen” ludu Keczua. Jak jeden list zmienił życie całej społeczności
Przez 200 lat pracowali w tej fabryce niczym niewolnicy, dziś są jej właścicielami. Losy ludu Keczua, rdzennych mieszkańców Ekwadoru, to urzeczywistnienie mitu o drodze od pucybuta do milionera.
- Ewa Treszczotko
W wielu krajach latynoskich panuje stereotyp, że ludność indygeniczna [rdzenna, lokalna – przyp. red.] jest leniwa, żyje z pomocy socjalnej i rządowej zapomogi. Z pewnością nie w Ekwadorze!
Była już fabryka tkanin San Pedro w Otavalo, miasteczku oddalonym o dwie godziny drogi od stolicy Ekwadoru miasta Quito, przez prawie 200 lat była miejscem mozolnej pracy ludu Keczua. Pracy, za którą otrzymywali upokarzająco niską pensję. Dziś była fabryka jest żywym muzeum kultury Keczua i dowodem sukcesu ludności rdzennej.
Zamieszkałam w Otavalo w XIX-wiecznym domu „El Patrona”, czyli „szefa, opiekuna, dobrodzieja”, który założył fabrykę. Do dziś w Ekwadorze pracownicy o nielubianej szefowej lub szefie mówią ironicznie „el patrona /el patron”. Oczywiście za ich plecami.
Upokorzeń było wiele
– Wypłata dzienna była niska. Wtedy dniówka była równowartością 20 centów. Kobiety chciały podwyżki, aby utrzymać swoje dzieci. Pewnego popołudnia postanowiły bardzo miło poprosić patrona o podwyższę, nie kłócąc się, po prostu wytłumaczyć, że ceny rosną i nie starcza im na życie. Były niemal pewne, że zrozumie. Patron po wysłuchaniu prośby z ironicznym uśmiechem odpowiedział im, że jeśli chcą więcej zarabiać, to niech idą pracować jako prostytutki – wspomina don Rene, rodowity Keczua, dziś odpowiedzialny za muzeum.
Ponad dekadę temu don Rene, zainspirowany słynną książką „Sekret” Rhondy Byrne, wierząc, że dzięki pozytywnym myślom i wizualizacji można spełnić każdy cel, napisał list do prezydenta Ekwadoru z prośbą o pomoc finansową w wykupieniu fabryki.
Miejsce niewolniczej pracy jego dziadka i ojca, od czasu swojego powstania miało 17 właścicieli. Ostatnimi byli Kolumbijczycy, którzy w latach 90. doprowadzili fabrykę do zadłużenia i upadku.
– Rok, dwa lub trzy lata… To, czego chcesz, spełni się. Spokojnie, po cichu, wykorzystuj czas, a nie marnuj go. Nie siedź z założonymi rękami i nie czekaj, ale działaj. Trzeba dokładnie sprecyzować, czego się chce – tymi słowami don Rene tłumaczył mi, czemu postanowił napisać do prezydenta.
Nieoczekiwany telefon
Don Rene napisał do prezydenta, ale przez miesiąc odpowiedź nie nadeszła. Prezydent nie odpisał. Pewnego dnia do mężczyzny zadzwonił przedstawiciel Corporación Financiera Nacional, narodowego banku Ekwadoru, mówiąc, że dostał nakaz znalezienia najlepszego kredytu z dofinansowaniem, aby wspólnota 21 rodzin Keczua mogła wykupić fabrykę. Przyznał, że nie zna powodu decyzji ani szczegółów, ale takie polecenie otrzymał z pałacu prezydenta i nie może go kwestionować.
Okazało się, że własnoręcznie napisany przez Rene list naprawdę trafił na prezydencki stół. Dzięki temu w 2010 roku wspólnota 21 rodzin ludności Keczua połączyła siły i przyjęła wspólnie korzystny kredyt. Keczua stali się właścicielami fabryki.
Żywa lekcja historii
Każdy dzień w muzeum był dla mnie jak żywa lekcja historii. Nauczyłam się tradycyjnej metody przędzenia i tkania, poznałam tradycje pogrzebowe, weselne, związane z karnawałem i wizytą u lekarza, którego tytułuje się tu „taita”, czyli ojciec, nauczyciel i nie ma to dużo wspólnego z wizją medyka ze świata zachodniej kultury.
Podczas wspólnej pracy, tej mniej związanej z prowadzeniem muzeum, ale codziennych zadań, które wymagają założenia gumofilców, Keczua stopniowo otwierali się przede mną. Odważyłam się zadawać bardziej intymne, a nawet trywialne pytania. Na przykład czy to prawda, że indigenas się nie pocą tyle co my, biali i że ich ciał nie pokrywa owłosienie?
– Tak, to prawda. Jeśli dziś miejscowy ma włosy pod pachami lub w miejscach intymnych, oznacza to, że jego wśród jego przodków, dziadów i pradziadów był ktoś z krajów kolonizacyjnych. Indígena pura no tiene el pelo. „Czysty” przedstawiciel rdzennej ludności, w którego drzewie genealogicznym byli tylko tubylcy, nie ma owłosienia na ciele – wyjaśnił mi mój gospodarz, podczas wspólnego zbierania kukurydzy.
„Indianin” to słowo obraźliwe
Byłoby prościej zrozumieć kim są Keczua, gdybym od początku używała słowa Indianie lub grupa plemion indiańskich. Pamiętam jednak, że „Indio”, czyli Indianin to w krajach obu Ameryk słowo wysoce obraźliwe, politycznie niepoprawne i równie silnie dyskryminujące, co „czarnuch” lub „białas”.
Jeśli planujecie podróż do krajów Ameryki Południowej i użyjecie zwrotu Indio, czyli Indianin możecie zostać odebrani bardzo negatywnie. Ludność rdzenna, grupy indygeniczne, a nawet brzmiące egzotycznie w języku polskim indigenas nie jest rasistowskie.
– Nie jesteśmy z Indii i nie nazywa się nas Indios (Indianie). Jesteśmy Keczua – powiedziała mi moja gospodyni, dona Luzmila, wykładowczyni uniwersytecka języka kichwa.
O autorce
Nazywam się Ewa Treszczotko. Z wykształcenia jestem specjalistą ds. stosunków międzynarodowych, kulturoznawcą Ameryki Łacińskiej i trenerką fitness. Odwiedziłam do tej pory 70 państw (stan na kwiecień 2021). Moje motto w podróży to „Dam radę. Uda mi się”.
W styczniu 2021, balansując między dynamicznymi restrykcjami linii lotniczych, rozpoczęłam kolejną podróż, tym razem przez Amerykę Południową od Bogoty do Rio de Janeiro. Pracuję jako wolontariuszka w każdym miejscu, które odwiedzam w zamian za nocleg.
Pomagam w organizacjach charytatywnych, na farmach, w hostelach i szkołach językowych. Integruję się z lokalną ludnością, poznając ich prawdziwe, codzienne życie. O tym, gdzie byłam i co mnie spotkało, dowiedzie się z moich profilów społecznościowych: www.instagram.com/ewa_treszczotko i www.facebook.com/evatreszczotko.
Patronat medialny podróży: National Geographic Traveler Polska
1 z 14
Ekwadorski sen ludu Keczua
Doña Luzmila, moja gospodyni. Kobiety Keczua przywiązują wagę do biżuterii ludowej. Opięte przy szyi koraliki, najczęściej złote lub czerwone, zdobią kobiety nawet podczas codziennych obowiązków domowych, jak gotowanie.
2 z 14
Ekwadorski sen ludu Keczua
Pogrzeb w kulturze Keczua to złożona ceremonia, trwająca aż do świtu. Są specjalne gry, które po części przypominają zabawy na polskich oczepinach. Zmarłemu przygotowuje się prowiant, aby niczego mu nie zabrakło w drodze na “tamten świat”. Kukurydza, ryż, owoce i pieniądze to tylko część “wyprawki”.
3 z 14
Ekwadorski sen ludu Keczua
Plaza de los Ponchos to jedna z największych atrakcji w Otavalo. Wielu zagranicznych turystów odwiedza miasto tylko ze względu na sobotni, wielki targ pełen rękodzieła ludowego, czyli artesanii. Podczas pandemii bardzo turystyczne Otavalo zaczęło świecić pustkami, co wpędziło w kłopoty finansowe wielu mieszkańców. Miejsca na stoiska handlowe pozostają wolne.
4 z 14
Ekwadorski sen ludu Keczua
Street food Ekwadoru. Maduros con queso to grillowane, zielone banany nadziewane serem. Ser może być drobno posiekany (bardziej słony) lub pokrojony z plastry (ser podpuszkowy, mniej słony). Maduros sprzedaje się na ulicznych stoiskach, cena 0.50 -1$, zależnie od wielkości banana.
5 z 14
Ekwadorski sen ludu Keczua
Don Rene i jego syn zabrali mnie na Targ Zwierząt, gdzie spróbowałam świnki morskiej. Sprzedawczyni zapytała mnie, którą część świnki chciałabym spróbować (1 zwierzę to 4 porcje).
– Weź "udko", tam jest najwięcej mięsa. Masz szczęście, że próbujesz tu świnki organicznej na targu, te serwowane w restauracjach są faszerowane chemią – radził mi don Rene.
Pomyślałam o Chrumci i Chrumci Junior, świnkach morskich, które były moimi pupilami w dzieciństwie. Różnice kulturowe to część podróżowania.
6 z 14
Ekwadorski sen ludu Keczua
Świnka morska opiekana na ruszcie to przysmak w Ekwadorze. Mięso z cuy, czyli świnki jest droższe niż kurczak lub wołowina. Serwuje się je "od święta", na ważnych uroczystościach, na przykład na weselach.
7 z 14
Ekwadorski sen ludu Keczua
Mercado de Animales, czyli targ zwierząt nieopodal Otavalo. Co sobotę rano przyjeżdżają tu handlarze z okolicy, aby sprzedać, między innymi kury, kaczki, gęsi, króliki i świnki morskie. Obowiązuje tu zakaz sprzedaży zwierząt służących jako domowe pupile, jak psy czy koty. Jest tu też osobna sekcja na zwierzęta karmione chemią (3 kury za 10$) i na te karmione organicznie, których jest zdecydowanie więcej.
8 z 14
Ekwadorski sen ludu Keczua
Poza dwoma wulkanami Imbabura i Cotacachi w okolicy Otavalo są atrakcje, do których o wiele łatwiej się dostać, bez ryzykowania życia i zdrowia. Wodospad Peguche to jedno z tych miejsc. W porannych promieniach słońca wygląda bajecznie.
9 z 14
Ekwadorski sen ludu Keczua
Złoto, czerwień i turkus to dominujące kolory w biżuterii noszonej przez kobiety Keczua.
10 z 14
Ekwadorski sen ludu Keczua
Słynący ze swoich właściwości zdrowotnych i wymiarów (może ważyć nawet 40 kg) jackfruit, czyli owoc drzewa bochenkowego jest ciężko dostępny w Polsce nawet w wersji w puszce. Na ulicach Otavalo sprzedawcy “batidos” mają w ofercie shake owocowy z yafri albo yaca, jak nazywa się tu ten owoc. Polecam!
11 z 14
Ekwadorski sen ludu Keczua
Na ulicach ekwadorskiego Otavalo większość ludności Keczua nosi tradycyjnie stroje, które łączą dla wygody z odzieżą "świata zachodu". Lniane męskie sandały można zastąpić adidasami, a falbaniastą, ręcznie wyszywaną bluzkę połączyć z chroniącym od słońca kapeluszem.
12 z 14
Ekwadorski sen ludu Keczua
W czasie pandemii muzeum odwiedza kilku turystów miesięcznie. Właściciele doña Ludmilla i don Rene zajmują się w tym czasie swoim ogródkiem na stoku rzeki i zwierzętami domowymi. Przez brak dochodów z muzeum, starają się być samowystarczalni. Ja towarzyszę im, ich znajomym i dzieciom od rana do wieczora.
Najwięcej intrygujących informacji o kulturze Keczua dowiedziałam się podczas luźnych rozmów pomagając przy pracy. Ludzie są szczerzy, gdy się z nimi integruje, a nie siada do wywiadu przy stole i włącza dyktafon.
13 z 14
Ekwadorski sen ludu Keczua
Don Pedro Perez Pareja założył fabrykę tkanin w XIX wieku. Ze swojego biura miał widok na halę produkcyjną. Fabryka od jej założenia miała łącznie 17 właścicieli, zanim Keczua wykupili ją z pomocą prezydenta.
Niektórzy z właścicieli poza tytuowaniem się “El Patron” wymagali całowania w pierścień na powitanie.
14 z 14
Ekwadorski sen ludu Keczua
Jedno ponczo tka się około miesiąca, dlatego ceny są wysokie. Skórzany pas wbijający się w plecy utrzymuje napięcie nici. W tej niezmiennej pozycji, kiedyś z fabryce San Pedro, ludność Keczua pracowała nieraz po 14-16 godzin dziennie.
Za powolną pracę lub przerwę ludzie "patrona" smagali ich batem. Dziś Keczua (wspólnota 21 rodzin, które zainwestowały w odkupienie fabryki) są właścicielami byłej fabryki. Zmienili ją w muzeum swojej kultury, Museo Viviente Otavalango.