Z okna kuchni swej przyczepy mieszkalnej w Auburn w stanie Illinois Ashley Aldridge dobrze widziała odległy o jakieś 100 m przejazd kolejowy. Ta 19-letnia matka właśnie nakarmiła dwójkę swoich dzieci – roczne i trzyletnie – i zabierała się do zmywania po obiedzie, gdy nagle zwróciła uwagę na wózek inwalidzki, który zobaczyła chwilę wcześniej. Wózek się nie przemieszczał, utkwił na torach. Niepełnosprawny mężczyzna wołał o pomoc. Minął go motocykl i dwa samochody, ale żaden pojazd się nie zatrzymał. Ashley wybiegła z przyczepy i krzyknęła do sąsiadki, by rzuciła okiem na jej dzieci. Chciała pomóc człowiekowi na wózku. Wtedy usłyszała ostrzegawczy gwizd pociągu i dzwonki towarzyszące opadającym szlabanom. Ashley pobiegła boso po żwirze. Gdy dopadła do niepełnosprawnego, pociąg znajdował się w odległości niecałego kilometra i zbliżał się z prędkością ok. 125 km/h. Ashley nie zdołała uwolnić zaklinowanego wózka, objęła więc mężczyznę za pierś i próbowała go podnieść. Nie była w stanie. Dźwignęła jeszcze raz, ciągnąc z całych sił. Przewróciła się, a niepełnosprawny upadł na ziemię obok niej. Parę sekund później lokomotywa zmiażdżyła wózek.

Reklama

Ashley Aldridge nie znała mężczyzny, któremu uratowała życie. Mimo to starała się go ocalić, narażając własne życie. Jej bohaterski czyn to przykład ekstremalnego altruizmu – tak naukowcy nazywają bezinteresowne akty pomocy obcym osobom, jeśli ten, kto im pomaga, ryzykuje przy tym poniesieniem olbrzymiej szkody. Nie jest zaskakujące, że wielu spośród takich bohaterów wykonuje profesje, w których narażanie własnego życia po to, żeby uratować innych, należy do obowiązków zawodowych. Tak jak w przypadku izraelskiego majora Roia Kleina, który rzucił się na odbezpieczony granat, by ocalić swoich żołnierzy. Ale inni są przeciętnymi ludźmi.

Mechanizm ewolucyjny

Zestawmy najszlachetniejsze czyny z okropieństwami, jakich dopuszczają się ludzie: morderstwami, gwałtami, porwaniami, torturami. Pomyślmy o rzezi dokonanej przez mężczyznę, który w październiku zasypywał kulami ludzi stłoczonych na festiwalu muzyki country w Las Vegas, zabijając 58 osób i raniąc aż 546. Takie okropieństwa są wprawdzie dalekie od normy, a jednak wydarzają się dostatecznie często, żebyśmy zdawali sobie sprawę ze smutnej prawdy: ludzie są zdolni do niewysłowionego okrucieństwa. Ekstremalni altruiści i psychopaci dostarczają nam przykładów najlepszych oraz najgorszych spośród ludzkich instynktów. Na jednym krańcu moralnego spektrum mamy poświęcenie, ofiarność i inne szlachetne cechy. Na drugim – egoizm, przemoc i niszczycielskie impulsy.

Według badaczy oba te typy zachowań mają korzenie w naszej ewolucyjnej przeszłości. Stawiają oni hipotezę, iż ludzie (i wiele innych gatunków, choć w mniejszym stopniu niż my) rozwinęli w sobie pragnienie pomagania sobie nawzajem, bo do przeżycia niezbędna była współpraca w ramach dużych grup społecznych. Ale że owe grupy musiały konkurować ze sobą o zasoby, kluczowe znaczenie miała też gotowość do okaleczania i zabijania przeciwników.

– Jesteśmy najbardziej społecznym, a także najbardziej skłonnym do przemocy gatunkiem na ziemi – twierdzi neurosocjolog Jean Decety. – Mamy dwa oblicza, ponieważ oba mocno przydawały się do przeżycia.

Przez wieki pytanie o źródła dobra i zła w człowieku było przedmiotem debaty filozoficznej bądź religijnej. Ale w ostatnich dziesięcioleciach badacze dokonali znacznych postępów, zbliżając się do naukowego zrozumienia tego, co skłania ludzi do takich zachowań. Jak się wydaje, jedno i drugie powiązane jest z kluczową cechą emocjonalną: empatią, czyli naturalną umiejętnością doświadczania przez mózg tego, jak czuje się inna osoba. Naukowcy odkryli, że to właśnie empatia wzbudza w naszych sercach gorące współczucie, skłaniając nas do pomocy cierpiącym. Badania wskazują również na związek stosowania przemocy, psychopatii oraz zachowań antyspołecznych z brakiem empatii. Ten zaś zdaje się wynikać z upośledzonego działania połączeń nerwowych.

Wrodzona czy nauczona

Dawniej naukowcy sądzili, że małe dzieci nie przejmują się dobrem innych. Niedawne odkrycia wskazują jednak, iż niemowlęta odczuwają empatię już na długo przed swoimi pierwszymi urodzinami. Badania w tej kwestii przeprowadził m.in. zespół psycholożki z Uniwersytetu Hebrajskiego w Jerozolimie Maayan Davidov. Badacze analizowali zachowanie dzieci obserwujących cierpiącą osobę – płaczące dziecko, eksperymentatora czy ich własną matkę udającą, że stało jej się coś złego. Wiele niemowląt niemających jeszcze nawet pół roku reaguje na takie bodźce wyrazem twarzy wskazującym na troskę, niektóre wykonują też nacechowane nią gesty.

Ponadto jeszcze w pierwszym roku życia dzieci zdradzają oznaki prób zrozumienia obserwowanego cierpienia.Półtoraroczne dzieci często przekładają odczuwaną empatię na pozytywne zachowania społeczne: przytulają drugiego człowieka czy podają zabawkę cierpiącemu dziecku, żeby je pocieszyć. Nie dotyczy to jednak wszystkich maluchów. U niewielkiej mniejszości już od drugiego roku życia badacze obserwują coś, co nazwali czynnym lekceważeniem innych.

– Kiedy ktoś mówił, że komuś stała się krzywda, takie dzieci jakby śmiały się z tej osoby albo nawet próbowały uderzyć ją rączkami i powiedzieć coś w rodzaju: „Wcale nic ci nie jest” czy „Powinnaś bardziej uważać” – relacjonuje Carolyn Zahn-Waxler z Uniwersytetu Stanu Wisconsin w Madison.

Zahn-Waxler i jej koleżanka po fachu Soo Hyun Rhee obserwowały je dalej, aż weszły one w okres dojrzewania. Okazało się, że owe dzieci charakteryzowało wysokie prawdopodobieństwo rozwinięcia się u nich skłonności antyspołecznych. W ramach innych badań mierzono nieczułość i brak okazywania emocji u nastolatków, kiedy pytano ich, czy czują wyrzuty sumienia, gdy zrobili coś złego. Ci, którzy otrzymywali dużo punktów w skali nieczułości-braku emocji, często miewają poważne problemy behawioralne. Na przykład okazują ekstremalną agresję w trakcie bójek albo są wandalami. Naukowcy odkryli również, że część tych nastolatków popełnia później poważne przestępstwa. Niektórzy wykazują skłonności do tego, żeby stać się w dorosłym życiu psychopatami w pełnym tego słowa znaczeniu: osobami kalkulującymi wszystko chłodno, bez mrugnięcia okiem popełniającymi najstraszliwsze czyny.

Skoro tkwiący u źródła zachowań psychopatycznych deficyt empatii można zaobserwować już w wieku niemowlęcym, to czy „zło zapisane jest w genach”, zwinięte w spirali DNA niczym czekający na sposobność do ataku wąż? Odpowiedź nie jest ani jednoznacznie pozytywna, ani jednoznacznie negatywna. Jak to bywa z wieloma chorobami, swoją rolę odgrywają zarówno natura, jak i wychowanie. Badania bliźniąt pozwoliły ustalić, iż wykazywana przez niektóre małe dzieci czy nastolatków nieczułość i nieokazywanie emocji w znacznym stopniu wynikają z odziedziczonych przez nie genów.

Z drugiej strony obserwacja 561 dzieci urodzonych przez matki o notowanych zachowaniach antyspołecznych wskazała naukowcom, że te spośród owych dzieci, które żyły w rodzinach adopcyjnych zapewniających im ciepło i środowisko sprzyjające rozwojowi, daleko rzadziej wykazywały nieczułość niż dzieci zaadoptowane przez gorzej dbające o nie rodziny. Dzieci wyposażone w geny zwiększające prawdopodobieństwo, iż trudno im będzie odczuwać i okazywać empatię, często nie mają możliwości znalezienia się w korzystnie oddziałującym środowisku.

– Łatwo sobie wyobrazić, że dziecko, które nie okazuje uczuć tak jak dzieci rozwijające się w typowy sposób, które nie okazuje empatii, budzi u otaczających je osób – rodziców, nauczycieli, rówieśników – reakcje bardzo różne od tych, jakich doznaje bardziej uległe i empatyczne dziecko – mówi Essi Viding, psycholog z University College London. – Oczywiście wiele spośród tych dzieci żyje ze swoimi biologicznymi rodzicami, czyli często oddziałuje na nie równocześnie druga niedobra rzecz: mają rodziców być może gorzej przystosowanych do wypełniania rozmaitych aspektów zadań rodzicielskich, mniej empatycznych, mniej kompetentnych w panowaniu nad własnymi emocjami.

Zimny psychopata

Nocą 11 maja 2012 r. w Derby w Wielkiej Brytanii strażacy desperacko starali się uratować sześcioro dzieci z płonącego domu. Niestety płomienie buchały tak mocno, że gdy ratownicy zdołali wreszcie dotrzeć na piętro, gdzie spała owa szóstka dzieci o nazwisku Philpott, już tylko jedno z nich żyło. A i ów wyniesiony z pożaru chłopiec umarł dwa dni później w szpitalu. Policja podejrzewała podpalenie. Mieszkańcy Derby zebrali pieniądze, by pomóc rodzicom, Mickowi i Mairead Philpottom, opłacić koszty pogrzebu. Na konferencji prasowej Mick Philpott dziękował współobywatelom, łkał i osuszał oczy chusteczką – tyle że chusteczka pozostała zaskakująco sucha. Zemdlał, wychodząc z konferencji, ale idący za nim policjant zwrócił uwagę, że omdlenie wyglądało nienaturalnie. 18 dni później aresztowano państwa Philpottów.

Detektywi ustalili, iż to oni, wraz ze wspólnikiem, podpalili dom po to, aby zrzucić winę na kochankę Micka. Sąd uznał całą trójkę za winną nieumyślnego spowodowania śmierci. Udawanie żałoby przez Philpotta i okazywany przez niego brak wyrzutów sumienia to jedne z charakterystycznych cech psychopatów – jednostek, które opinia publiczna wyobraża sobie jako wcielenie zła. Psychopaci całkowicie lekceważą uczucia innych, choć, jak się wydaje, uczą się udawać emocje.

– Oni są po prostu naprawdę zupełnie niezdolni uznać empatii, poczucia winy czy wyrzutów sumienia za coś wartościowego – tłumaczy neurolog Kent Kiehl. – Ci ludzie po prostu ogromnie różnią się od pozostałych.

Kiehl spędził ostatnie 20 lat na badaniu owej różnicy, skanując mózgi skazanych. Kiehl z zespołem za pomocą rezonansu magnetycznego przeskanowali od 2007 r. ponad 4 tys. więźniów. Mierzyli aktywność w ich mózgach oraz wymiary ich poszczególnych obszarów. W mózgach przestępców psychopatów obserwuje się obniżoną aktywność ciała migdałowatego, głównego ośrodka przetwarzania emocji, w porównaniu z tymi więźniami, którzy nie są psychopatami. Badano to, kiedy przypominali sobie oni nacechowane emocjonalnie słowa, jakie pokazano im chwilę wcześniej, m.in. „nieszczęście” i „ponury”. W ramach badania podejmowania decyzji związanych z moralnością naukowcy proszą więźniów o ocenę tego, na ile agresywne są pokazywane im na ekranie zdjęcia, np. zakrwawionej twarzy pobitej osoby. Psychopatyczni przestępcy oceniają zdjęcia dość podobnie jak ci, którzy nie są psychopatami. Jednak u psychopatów obszary mózgu pełniące zasadniczą rolę w rozumowaniu moralnym są zwykle słabiej pobudzone.

Na podstawie powyższych oraz podobnych odkryć Kiehl nabrał przekonania, że u psychopatów praca układu połączonych ze sobą nawzajem struktur mózgu uczestniczących w przetwarzaniu emocji, podejmowaniu decyzji, kontroli impulsów oraz stawianiu celów – m.in. ciała migdałowatego oraz kory oczodołowo-czołowej – jest upośledzona.

– W zasadzie jednostki wykazujące wyraźne cechy psychopatii mają w tych strukturach 5-7 proc. mniej substancji szarej niż inni więźniowie – mówi Kiehl. Jak się zdaje, psychopata kompensuje owo upośledzenie, posługując się innymi częściami mózgu, którymi symuluje poznawczo to, co tak naprawdę należy do obszaru emocji. To znaczy psychopata musi pomyśleć o dobru i złu, podczas gdy reszta ludzi to po prostu czuje – napisał Kiehl w 2011 r.

Ekstremalni altruiści

Kiedy Abigail Marsh, psycholog z Uniwersytetu Georgetown, miała 19 lat, jej samochód wpadł w poślizg na moście, po tym jak gwałtownie zakręciła kierownicą, żeby nie przejechać psa. Straciła panowanie nad pojazdem, który się obrócił, a potem zatrzymał na lewym pasie, przodem do tych, które nadjeżdżały za nim. Marsh nie była w stanie uruchomić silnika; bała się wysiąść, bo mijały ją z wielką prędkością inne samochody. W końcu jakiś mężczyzna zjechał na bok, przebiegł przez autostradę i pomógł jej uruchomić pojazd.

– Biegnąc tak, w poprzek autostrady, mocno ryzykował życiem. Nie ma innego wytłumaczenia tego faktu niż to, że po prostu chciał pomóc – komentuje Marsh. – Jak to możliwe, że coś skłania człowieka do podobnego zachowania? Abigail Marsh wciąż zadawała sobie to pytanie. Krótko po tym, jak podjęła pracę na waszyngtońskiej uczelni, zaczęła się zastanawiać, czy okazany przez kierowcę na moście altruizm nie był pod pewnymi względami przeciwieństwem psychopatii. Zaczęła szukać grupy wyjątkowo ofiarnych osób i przyszło jej do głowy, że idealnie nadadzą się do badań dawcy nerek.

Pomyślała o osobach, które oddały nerkę obcemu człowiekowi bez żadnej rekompensaty. Marsh i jej zespół sprowadzili z całego kraju na badania 19 takich dawców nerek. Naukowcy pokazali każdej z tych osób serię czarno-białych fotografii przedstawiających twarze o różnych wyrazach: jedne były przerażone, inne pełne gniewu, jeszcze inne miały neutralny wyraz. Równocześnie skanowano mózgi badanych za pomocą rezonansu magnetycznego, mapując ich aktywność oraz strukturę. Patrząc na przerażone twarze, dawcy narządów wykazywali silniejszą odpowiedź prawego ciała migdałowatego niż grupa kontrolna. Ponadto badacze odkryli, że prawe ciała migdałowate owych dawców były przeciętnie o 8 proc. większe. Podobne badania przeprowadzone na psychopatach pokazały coś odwrotnego: ciała migdałowate w ich mózgach są mniejsze niż u ludzi w grupie kontrolnej i mniej pobudzone, gdy jednym i drugim pokazuje się przerażone twarze.

– Twarze wyrażające przerażenie wzbudzają niepokój i troskę. Jeżeli nie reagujesz na taki wyraz twarzy, to nie będziesz okazywał troski o innych ludzi – tłumaczy Marsh. – Wielcy altruiści po prostu wydają się bardzo wrażliwi na cierpienia innych, przy czym najbardziej dotkliwym cierpieniem jest przerażenie. Być może dawcy są tak wrażliwi częściowo dlatego, że mają większe niż przeciętnie ciała migdałowate.

Niszczycielska siła autorytetu

Ludzie w swojej większości nie są ani ekstremalnymi altruistami, ani psychopatami, i w normalnych warunkach nie popełniają aktów przemocy skierowanych przeciwko innym. Mimo to zdarzają się przypadki ludobójstwa – zorganizowanych masowych morderstw wymagających współudziału oraz bierności dużych grup ludzi. Od czasu do czasu pewne grupy osób zorganizowane w oparciu o swoją przynależność etniczną, narodową, rasową czy religijną brutalnie unicestwiają inne grupy. Naziści, Czerwoni Khmerzy, ekstremiści Hutu w Rwandzie, terroryści z Państwa Islamskiego... Praktycznie w każdej części świata doszło do jakiegoś straszliwego ludobójstwa.

Jak to się dzieje, że głos sumienia nie ma decydującego znaczenia dla szeregowych sprawców ludobójstwa? Częściowo pomagają to zrozumieć słynne eksperymenty przeprowadzone w latach 60. przez Stanleya Milgrama, psychologa z Uniwersytetu Yale. W ich ramach proszono badanych o rażenie prądem siedzącą w innym pokoju osobę, kiedy błędnie odpowiedziała na pytanie, przy czym badani mieli zwiększać napięcie po każdej nieprawidłowej odpowiedzi. Ponaglani przez odgrywającą rolę eksperymentatora osobę w fartuchu laboratoryjnym często zwiększali napięcie aż do niebezpiecznych poziomów. W rzeczywistości nikogo nie rażono prądem, a słyszane przez badanych okrzyki bólu zostały nagrane wcześniej. Eksperyment pokazał, jak określił to Milgram, „ekstremalną gotowość dorosłych osób do posunięcia się do niemal dowolnych czynów na rozkaz osoby mającej autorytet”.

Gregory Stanton, założyciel pozarządowej organizacji Genocide Watch stawiającej sobie za cel zapobieganie masowym morderstwom, zidentyfikował stadia mogące spowodować, iż ludzie w innych warunkach przyzwoici popełniają morderstwa. Zaczyna się od tego, że demagogiczni przywódcy definiują pewną grupę jako „innych” i głoszą, iż stanowi ona zagrożenie dla interesów ich zwolenników, grupa ta staje się celem. Następnie dochodzi do dyskryminacji i po niedługim czasie przywódcy charakteryzują osoby, przeciwko którym się zwracają, jako podludzi. Powoduje to stopniowy zanik empatii grupy ich zwolenników wobec owych „innych”. Następnie społeczeństwo staje się spolaryzowane.

– Ci, którzy planują ludobójstwo, mówią „albo jesteś z nami, albo przeciwko nam” – kwituje Stanton. Jeszcze później następuje faza przygotowań: architekci zagłady sporządzają listy śmierci, gromadzą broń i planują, jak ich szeregowi poplecznicy mają dokonywać morderstw. Członków grupy „innych” czasami zmusza się do przeniesienia się do gett bądź obozów koncentracyjnych. Wreszcie rozpoczynają się masakry. Wielu spośród sprawców ludobójstwa w zasadzie nie doznaje wyrzutów sumienia, lecz nie dlatego, żeby nie byli zdolni do ich odczuwania (w przeciwieństwie do psychopatów), tylko dlatego, że wynajdują sposoby na racjonalizację popełnianych przez siebie morderstw.

James Waller, badacz zjawiska zagłady z Keene State College w stanie New Hampshire, opowiada, iż do pewnego stopnia zaobserwował ową „niewiarygodną zdolność ludzkiego umysłu do doszukiwania się sensu w najgorszych czynach oraz ich usprawiedliwiania”, kiedy przeprowadzał wywiady z dziesiątkami mężczyzn Hutu skazanych za popełnianie zbrodni w czasie ludobójstwa w Rwandzie. Niektórzy z nich dosłownie rąbali na kawałki dzieci. Waller relacjonuje, iż sprawcy tłumaczyli to sobie w ten sposób: „Gdybym tego nie zrobił, te dzieci dorosłyby i zabiłyby mnie. To było konieczne dla przeżycia mojego ludu”.

Wyćwiczona empatia

Nasza zdolność do empatii oraz wyrażania tego w formie współczucia może być wrodzona, nie jest jednak niezmienna. Podobnie skłonność dziecka do rozwinięcia w sobie psychopatii i socjopatii nie jest aż tak zdeterminowana, żeby nie dało się na nią wpłynąć. W ostatnich latach naukowcy pokazali, iż jest możliwe zduszenie zła w zarodku, jak również wzmocnienie naszych pozytywnych instynktów społecznych. Możliwość zapobieżenia temu, aby skłonni do przemocy młodzi chłopcy stali się na całą resztę życia bezwzględnymi kryminalistami, przetestowano w placówce Mendota Juvenile Treatment Center w stanie Wisconsin. Mieszkają w niej sprawcy poważnych wykroczeń, ale prowadzona jest bardziej jak szpital psychiatryczny niż więzienie. Trafiają tam nastolatkowie o już długich kartotekach kryminalnych stanowiący zagrożenie dla innych.

– To ludzie, którzy w zasadzie już wypadli poza nawias rodzaju ludzkiego – nie są w najmniejszym stopniu związani z nikim i przyjmują naprawdę wrogą postawę wobec każdego – opowiada psycholog Michael Caldwell.

Ośrodek ów próbuje nawiązać więź z wychowankami mimo ich agresywnego, antyspołecznego zachowania. Nawet kiedy osadzony ciska w pracowników placówki odchodami, personel i tak stara się traktować go po ludzku. Młodzież jest codziennie oceniana według skali zachowań. Jeżeli postępują dobrze, zyskują pewne przywileje na dzień następny, np. możliwość pogrania w gry wideo. Jeśli ich ocena jest zła, przywileje tracą. Placówka skupia się nie na karaniu za złe zachowanie, ale na nagradzaniu pozytywnych. To wyróżnia ją spośród większości więzień czy poprawczaków.

Z biegiem czasu nastolatkowie zaczynają zachowywać się coraz lepiej, twierdzi Greg Van Rybroek, dyrektor ośrodka. Zmniejsza się ich nieczułość, wzrasta zdolność do kontrolowania własnych emocji i panowania nad swoimi skłonnościami do przemocy. I wydaje się, że to trwała zmiana. Jego analizy wskazały, iż nastolatkowie leczeni w ramach tamtejszego programu popełnili w okresie od dwóch do sześciu lat po opuszczeniu ośrodka znacznie mniej wykroczeń, a ich wykroczenia były o wiele mniej związane z użyciem przemocy niż w przypadku nastolatków leczonych gdziekolwiek indziej.

– Nie dysponujemy żadną magiczną różdżką – zastrzega się Van Rybroek. – Udało nam się natomiast stworzyć system patrzenia na świat z punktu widzenia tych młodych ludzi oraz przełamywania tego w uczciwy, spójny sposób.

W ostatnim dziesięcioleciu naukowcy odkryli, iż nasz „społeczny mózg” pozostaje plastyczny nawet po osiągnięciu przez nas dorosłości i że można nas wyćwiczyć w większej uprzejmości i dobroci. Neurosocjolog Tania Singer jest pionierką w zakresie badań, które to pokazują. Singer i jej zespół odkryli, że empatia oraz współczucie korzystają z innych sieci połączeń w mózgu. Jedno i drugie może prowadzić do pozytywnych, prospołecznych zachowań, ale empatyczna odpowiedź mózgu na widok cierpienia innej osoby może czasami prowadzić do empatycznego cierpienia – negatywnej reakcji, która sprawia, że patrzący chce odwrócić wzrok od cierpiącego, żeby zachować własne poczucie dobrostanu.

Aby wzmóc współczucie, które łączy w sobie świadomość cierpienia drugiego człowieka z pragnieniem ulżenia temu cierpieniu, Singer i jej zespół badali skutki rozmaitych ćwiczeń. Ważne ćwiczenie, zaczerpnięte z tradycji buddyjskiej, polega na medytowaniu przez badanego o ukochanej osobie – np. rodzicu czy dziecku – w taki sposób, aby kierować ku tej osobie ciepło i dobroć, a następnie stopniowo rozszerzać te same uczucia na znajomych, obcych, a nawet wrogów, w poszerzającym się coraz bardziej kręgu miłości. Zespół Singer pokazał, iż badani, którzy ćwiczyli się w tej formie medytacji „miłującej dobroci” choćby przez kilka dni, wykazywali bardziej nacechowaną współczuciem odpowiedź mózgu w trakcie oglądania filmików z cierpiącymi psychicznie ludźmi niż ci, którzy nie ćwiczyli – chodzi tutaj o mierzalny poziom aktywności określonych obwodów w mózgu. W ramach innego badania zespół pod kierunkiem Singer obserwował skutki ćwiczenia się badanych we współczuciu i skłonności do udzielania pomocy. Posłużono się w tym celu grą komputerową.

Badani sterowali wirtualnym bohaterem, który miał dotrzeć na ekranie do skrzyni pełnej skarbów przez labirynt, przy czym musiał po drodze otwierać kolejne bramy. Mógł przy tym otwierać bramy innej, znajdującej się w pobliżu postaci, także szukającej skarbów. Naukowcy ustalili, że badani, którzy mieli za sobą trening współczucia, okazywali więcej pomocy współgraczowi, to jest odpowiednikowi obcego człowieka, niż badani z grupy kontrolnej.

Reklama

Świadomość, iż być może jesteśmy w stanie ukształtować nasze mózgi tak, abyśmy okazywali więcej altruizmu, rysuje przed społeczeństwem optymistyczną perspektywę. Singer jest przekonana, że jednym ze sposobów na jej przybliżenie, na ziszczenie się owej szlachetnej przyszłości, mogłoby być włączenie treningu współczucia do programów szkolnych. W efekcie na świecie mogłoby być więcej łagodności, a odruchowa dobroć przestałaby być czymś wyjątkowym, stając się cechą konstytutywną ludzkości.

Reklama
Reklama
Reklama