Geneza masakry. Wojna z kartelami narkotykowymi w Meksyku [REPORTAŻ]
Prawdziwy świat narkotykowych porachunków wśród meksykańskich karteli jest jeszcze bardziej brutalny, niż przedstawiają go w hollywoodzkich produkcjach. Oto kulisy śmiercionośnego ataku pewnego kartelu na meksykańskie miasteczko w pobliżu granicy Teksasu – i potężnej akcji antynarkotykowej Amerykanów, która do niego doprowadziła.
- Ginger Thompson
Nie można nie zauważyć, że w Allende doszło do czegoś strasznego. Całe kwartały miasta leżą w gruzach. Po rezydencjach, niegdyś pomalowanych w krzykliwe kolory, pozostały szkielety z ziejącymi w ścianach dziurami, osmalonymi sufitami, popękanymi blatami z marmuru i powywracanymi kolumnami. Między gruzami poniewierają się pokryte błotem resztki życia, które rozerwano na strzępy – buty, zaproszenia na śluby, leki, telewizory, zabawki.
W marcu 2011 r. to ciche ranczerskie miasteczko, liczące ok. 23 tys. mieszkańców, a położone zaledwie 40 min jazdy od granicy Teksasu, zostało zaatakowane. Bandyci z kartelu Zetas, jednej z najbrutalniejszych organizacji zajmujących się handlem narkotykami, przeszli przez Allende i pobliskie wioski jak gwałtowna powódź, demolując domy i firmy, porywając i zabijając dziesiątki, może nawet setki mężczyzn, kobiet oraz dzieci.
Jednak w przeciwieństwie do większości meksykańskich miejsc spustoszonych przez wojnę narkotykową to, do czego doszło w Allende, nie zaczęło się w Meksyku, tylko w Stanach Zjednoczonych. Praprzyczyną był niespodziewany sukces, jaki odnotowała Drug Enforcement Administration (DEA – agencja do walki z narkotykami). Oto pewien agent przekonał wysoko postawionego członka Zetas do przekazania numerów identyfikacyjnych telefonów komórkowych umożliwiających ich śledzenie, a należących do dwóch najbardziej poszukiwanych szefów kartelu – Miguela Ángela Treviño i jego brata Omara.
Potem DEA podzieliła się tymi informacjami z jednostką meksykańskiej policji, która od dawna miała problem z przeciekami. Bracia Treviño prawie natychmiast dowiedzieli się, że zostali zdradzeni. I przystąpili do zemsty na domniemanych donosicielach, ich rodzinach i wszystkich osobach choćby luźno z nimi związanych.
Ich okrucieństwo w Allende było o tyle zaskakujące, że bracia nie tylko prowadzili w pobliżu część swoich działań – każdego miesiąca przewożąc przez ten rejon narkotyki i broń o wartości dziesiątków milionów dolarów – ale też obrali miasteczko za swoją siedzibę.
Przez całe lata po masakrze meksykańskie władze prowadziły w tej sprawie zdawkowe, powierzchowne śledztwo. Wzniesiono w Allende pomnik ofiar, nie wyjaśniając do końca, jaki los je spotkał. Władze amerykańskie pomogły w końcu Meksykowi złapać braci Treviño, ale nigdy nie uznały miażdżącego kosztu, jaki się z tym wiązał. Mieszkańcy Allende cierpieli na ogół w milczeniu, zbyt przestraszeni, by wypowiadać się publicznie.
Rok temu organizacja ProPublica i National Geographic postanowiły zebrać informacje na temat wydarzeń w miasteczku w stanie Coahuila. Pozwolić tym, którzy odnieśli największe krzywdy, i tym, który przyczynili się do ataku, opowiedzieć historię własnymi słowami, często narażając się na ogromne ryzyko osobiste. Takie głosy były rzadko słyszane podczas wojny narkotykowej. Miejscowi urzędnicy, którzy opuścili swe placówki, rodziny stające się ofiarami kartelu i swoich własnych sąsiadów, członkowie kartelu, którzy współpracowali z DEA i zobaczyli zamordowanych swych bliskich i przyjaciół, amerykański prokurator, który nadzorował tę sprawę, agent DEA, który prowadził dochodzenie i który ma powiązania rodzinne po obu stronach granicy. Wypytywany o swoją rolę ów agent, Richard Martinez, wcisnął się w fotel, a w jego oczach zaszkliły się łzy.
– Co sądzę o wycieku tej informacji? Wolałbym o tym nie mówić, jeśli mam być szczery. Chcę raczej na tym poprzestać. Wolałbym nie mówić.
Meksykańska Masakra – to, co ją poprzedzało musiało do niej doprowadzić
Pod wieczór w piątek 18 marca 2011 r. bandyci z kartelu Zetas zaczęli napływać do Allende.
Guadalupe García, emerytowana urzędniczka: Jedliśmy akurat posiłek w Los Compadres, gdy weszło tam dwóch facetów. Widać było, że nie są tutejsi. Wyglądali inaczej. To były dzieciaki, mieli 18–20 lat. Zamówili 50 hamburgerów na wynos. Wtedy pomyśleliśmy, że coś się dzieje, i postanowiliśmy wrócić do domu.
Martín Márquez, sprzedawca hot dogów:
Rzeczy zaczęły się dziać wieczorem. Do miasta przybywali uzbrojeni mężczyźni. Chodzili od domu do domu, szukając ludzi, którzy wyrządzili im krzywdę. O 11 wieczorem na ulicach nie było żadnego ruchu. Nic się nie poruszało.
Etelvina Rodríguez, nauczycielka szkoły średniej i żona Everarda Elizonda, ofiary: Mój mąż Everardo zazwyczaj wracał do domu pomiędzy 7 i 7.30 wieczorem. Czekałam na niego. Mijał czas – 7, 7.30, 8, 9. Zaczęłam do niego dzwonić. Telefon nie działał. Pomyślałam, że może jest w domu swojej matki i rozładowała mu się bateria. Zadzwoniłam do jego matki. Powiedziała, że go nie widziała, że może poszedł gdzieś z przyjaciółmi. Ale to nie wydawało mi się logiczne. Zadzwoniłby przecież. Wyszłam więc go szukać.
Panowała napięta atmosfera. Była dziewiąta wieczorem, czyli niezbyt późno, zwłaszcza w piątek. Miasto było zupełnie opustoszałe.
Bezprawie nie było nieznane mieszkańcom Allende. Ze względu na bliskość granicy USA – weekendowe zakupy ludzie robią w centrum handlowym Eagle Pass w Teksasie – niektóre rodziny, żyjące spokojnie w swoich społecznościach, od dawna zajmowały się przemytem. Ale około roku 2007 pojawił się kartel Zetas i region stał się siedliskiem wszelkiego rodzaju przestępczości. Używając pieniędzy i gróźb, grupa przejęła kontrolę nad całymi agencjami publicznymi – wydziałami policji, biurami burmistrzów, a nawet urzędem celnym w pobliżu granicy.
Członkowie kartelu zakorzeniali się w społeczeństwie, wżeniali się w miejscowe rodziny lub robili z nimi interesy. Niektórzy z miejscowych, w tym kilku członków rodziny Garzów, prominentnego klanu ranczerów i górników, wstępowali w szeregi kartelu.
Teraz te powiązania okazywały się zabójcze. Jednym z podejrzewanych przez Zetas o donosicielstwo – jak się okazuje niesłusznie – był José Luis Garza junior, członek kartelu o stosunkowo niskiej randze. Gdy ciężarówki pełne zbirów przybyły do Allende, jednym z ich pierwszych punktów docelowych było ranczo należące do ojca Garzy, Luisa, leżące jakieś 5 km od miasteczka. Po zapadnięciu zmroku z jednej z dużych, zbudowanych z pustaków wiat magazynowych na ranczu zaczęły unosić się płomienie. To kartel palił ciała zmarłych.
Sarah Angelita Lira, farmaceutka i żona Rodolfa Garzy juniora, ofiary: Przyszedł mój mąż, Rodolfo. Powiedział: „Głowa mi pęka. Wezmę prysznic”. Był cały pokryty pyłem, bo otwierał właśnie nowe wyrobisko węgla. Po chwili zaczął dzwonić jego telefon. Myślałam, że Rodolfo poszedł się położyć, ale on wyszedł z sypialni w pełni ubrany i spojrzał mi w oczy w sposób, jakiego dotąd nie widziałam. „Nie wychodź z domu”, powiedział.
„Coś się dzieje. Nie wiem, co to jest, ale nie wychodź z domu. Wrócę”.
Po jakimś czasie Rodolfo do mnie zadzwonił. „Wyjdź z domu” – powiedział. Kazał mi poprosić mojego kuzyna, żeby zabrał naszą córkę Sofię i mnie do domu mojej matki.
Ranczo jego wuja, Luisa, paliło się. A przed bramą stało mnóstwo uzbrojonych mężczyzn. Jego siostra nie odbierała telefonu. Jego ojciec też nie. Posłał zatem jednego ze swych pracowników, Pilo, by ten sprawdził, co się dzieje. Bandyci otworzyli bramę. Pilo wszedł do środka. Ale nigdy nie wyszedł.
Rodolfo był wystraszony. Nie mógł znaleźć swoich rodziców. Nie mógł znaleźć swojej siostry. A teraz zniknął jego najlepszy pracownik. Postanowił, że spróbuje zakraść się na ranczo od tyłu. Kilka minut później zadzwonił ponownie. „Każ swemu kuzynowi, żeby zawiózł cię do Eagle Pass. Nie pakuj się. Po prostu jedź!” – nakazał.
Evaristo Treviño (żadnych powiązań z Zetas), były komendant straży pożarnej: Podlegli mi funkcjonariusze odebrali zgłoszenie pożaru na jednym z rancz Garzów, niecałe 3 km od Allende. Wyglądało na to, że rodzina Garzów odbywa tam jakiś zjazd. Jako jedni z pierwszych na zgłoszenie zareagowali strażacy z wozem zapasowym. Zauważyli tam ludzi powiązanych z organizacjami przestępczymi, którzy w wulgarny sposób, celując do nich z broni, zmusili ich do wycofania się. Powiedzieli, że będzie jeszcze wiele incydentów. Mieliśmy odebrać wiele zgłoszeń mówiących
o strzałach, pożarach i tego typu sprawach. Przykazali nam, byśmy nie ważyli się na nie reagować.
Jako komendant straży mogłem jedynie powiadomić swojego przełożonego, czyli burmistrza. Powiedziałem mu, że znaleźliśmy się w beznadziejnej sytuacji i jedynym, co mogliśmy zrobić wobec kierowanych do nas gróźb, było wycofać się. Obawialiśmy się o własne życie. Nie mogliśmy walczyć wodą z pociskami.
Z Allende bandyci ruszyli na północ przez suchy, płaski teren, do odległego o 55 km miasta Piedras Negras, skupiska montowni nad Rio Grande, zgarniając po drodze ludzi. Wiele ofiar napastnicy zawieźli na jedno z rancz Garzów. Wśród nich Gerarda Heatha, lat 15, i Edgara Ávila, 36. Żaden nie miał nic wspólnego z kartelem ani tymi, którzy zdaniem kartelu współpracowali z DEA.
Claudia Sánchez, dyrektorka ds. kulturalnych i matka Gerarda Heatha, ofiary: Około 10 wieczorem mój mąż zadzwonił do Gerarda, aby sprawdzić, o której syn wróci do domu. Gerardo nie odebrał. Po chwili mąż zadzwonił znowu. Brak odpowiedzi. Chwilę później ktoś zapukał do drzwi. To było kilku przerażonych kolegów syna. Zapytałam: „O co chodzi? Gdzie jest Gerardo?”. A chłopcy powiedzieli: „Oni go zabrali.” „O czym wy mówicie?” – zapytałam. „Kto go zabrał?”
Chłopcy wyjaśnili, że widzieli Gerardo i naszych sąsiadów przed domem tych ostatnich. Nadjechała ciężarówka wioząca mnóstwo uzbrojonych ludzi, którzy wepchnęli sąsiadów i Gerardo na platformę i odjechali. Chłopcy powiedzieli, że nie znali tych ludzi. A ponieważ tamci byli uzbrojeni, nie odważyli się odezwać.
W ciągu kilku minut zadzwoniliśmy do burmistrza Piedras Negras. Akurat bawił się na weselu. Powiedział, że okropnie mu przykro z powodu tego, co się stało, ale niestety nic nie może zrobić. Nie przyjechał ani jeden samochód policyjny.
Następnego ranka, w sobotę 19 marca, bandyci wezwali ciężki sprzęt i kazali zburzyć w całym regionie kilkadziesiąt domów mieszkalnych i budynków mieszczących firmy. Wiele nieruchomości splądrowano w biały dzień, w zasięgu wzroku i słuchu nie tylko przechodniów, ale także komisariatów policji i posterunków wojskowych. Bandyci zachęcali mieszkańców, żeby ci brali, co im się tylko podoba, prowokując gorączkowy szaber.
Rodríguez, żona ofiary: Sobota to dzień, w którym wszystko się zaczęło. Domy zaczęły eksplodować. Ludzie zaczęli włamywać się i plądrować, a ja potrafiłam myśleć tylko o tym, gdzie może być Everardo. Spędziłam całą sobotę na poszukiwaniach i wypytywaniu ludzi, co słyszeli.
Od kogoś usłyszałam: „Widziałam uzbrojonych ludzi”. Ktoś inny powiedział: „Magazyny nadal się palą. Dym jest naprawdę czarny, jakby ktoś palił opony. Czarny przerażający dym”.
Zadzwonił do mnie człowiek, który pracował z moim mężem. Mąż hodował koguty do walk. W tym regionie walki kogutów są bardzo popularne. Pracował dla José Luisa Garzy, ale nie na pełen etat. Rankami i popołudniami chodził na ranczo, żeby karmić zwierzęta. Ten człowiek powiedział mi: „Na tym ranczu dzieje się coś złego. Nie wiemy, co się stało ze wszystkimi ludźmi”. Zapytałam: „Co masz na myśli? Z jakimi ludźmi?”. Wyjaśnił, że dwóch mężczyzn pracujących z moim mężem nie wróciło poprzedniego wieczoru do domów. Jeden był traktorzystą, drugi nawadniał pola. Mówiłam: „No dobrze, to co robimy? Chodźmy ich szukać.” A on mnie ostrzegł: „Nie zbliżaj się tam nawet, bo ciebie też zabiorą”.
Márquez, sprzedawca hot dogów: Miałem dwóch przyjaciół, którzy zbierali i sprzedawali rupiecie. Usłyszeli, że ranczo się pali, a jego właściciele wyjechali, więc wybrali się tam – ojciec i syn – żeby sprawdzić, czy znajdą coś, co warto zabrać. Opowiadali, że zobaczyli przy drodze wielką zamrażarkę. No i chcieli ją zabrać, ale była naprawdę ciężka, więc ojciec powiedział do syna: „Wyrzućmy to, co jest w środku”. Otworzyli ją i zobaczyli dwa ciała. Uciekli.
Evaristo Rodríguez, weterynarz, ówczesny zastępca burmistrza Allende: To nie była oficjalna sesja, ale zebraliśmy się – członkowie rady, dyrektor ds. bezpieczeństwa publicznego. Było wiele pytań. Główne brzmiało: „Co się dzieje?”. Ale tak naprawdę każdy chciał wiedzieć, dlaczego. Wiedzieliśmy już, że była strzelanina i zdarzyły się przypadki zniknięć oraz śmierci. Było wiele pytań o to, co powinniśmy robić, ale nikt nie chciał wziąć spraw w swoje ręce. Jeden z członków rady powiedział nawet: „Zmywajmy się stąd, zanim coś przydarzy się i nam”.
Lira, żona ofiary: Ostatni telefon od Rodolfa odebrałam tuż przed południem. Wydawał się wyczerpany. Nadal nic nie wiedział o rodzicach. Powiedziałam mu, że zrobił dla nich wszystko, co mógł, a teraz musi pomyśleć o Sofii i o mnie. Błagałam, by przyjechał do nas do Eagle Pass.
Powiedział: „Już jadę”. Nigdy więcej go nie usłyszałam.
- dodała.
Sánchez, matka ofiary: Nie ma podręcznika, który by mówił, co robić, kiedy ktoś kradnie ci dziecko. Nie wiesz, jaki powinien być pierwszy krok. Wariujesz. Chcesz biec, ale nie wiesz dokąd. Chcesz krzyczeć, ale nie wiesz, czy ktoś cię słucha. Jeden z kuzynów poradził, żebym to umieściła na Facebooku. Więc napisałam: „Oddajcie mi syna. Jeśli ktoś wie, gdzie on jest, niech go do mnie przyprowadzi”.
Operacja DEA przeciwko kartelowi
Kilka miesięcy wcześniej na przedmieściach Dallas DEA rozpoczęła operację Too Legit to Quit (Zbyt czysty, by przestać), po kilku zaskakujących nalotach. W ramach jednego z nich policja znalazła 802 tys. dolarów zapakowanych próżniowo i ukrytych w baku furgonetki. Jej kierowca powiedział, że pracuje dla faceta, którego zna tylko jako El Diablo, czyli Diabła.
Po następnych aresztowaniach agent DEA Richard Martinez i asystent prokuratora Ernest Gonzalez ustalili, że El Diablo to 30-letni José Vasquez junior, urodzony w Dallas, który zaczął sprzedawać narkotyki już w szkole średniej, a teraz był w Zetas czołowym dystrybutorem kokainy we wschodnim Teksasie. Przerzucał całe ciężarówki narkotyków, broni i pieniędzy.
Kiedy funkcjonariusze przygotowywali jego aresztowanie, Vasquez wymknął się przez granicę do Allende, gdzie poszukał ochrony u członków wewnętrznego kręgu kartelu.
Jednak Martinez i Gonzalez dostrzegli w jego ucieczce pewną sposobność. Gdyby zdołali przekonać Vasqueza do współpracy, mogliby uzyskać dostęp do wyższych szarż kartelu. Mieliby szansę schwytać jego przywódców, zwłaszcza braci Treviño, znanych jako Z-40 i Z-42, którzy zajmowali czołowe miejsca na liście celów DEA.
Martinezowi chodziło o numery identyfikacyjne telefonów BlackBerry należących do braci Treviño, co pozwoliłoby mu ich śledzić. Vasquez pozostawił agentowi możliwości wywierania nacisku. Jego żona i matka nadal mieszkały w Teksasie.
José Vasquez junior, skazany członek Zetas: Żona dzwoni do mnie gdzieś tak o 6 rano i mówi: „Nasz dom jest otoczony”. Zapytałem: „Co to znaczy otoczony?”. A ona na to: „No tak, na zewnątrz jest mnóstwo glin”. Powiedziałem: „Posłuchaj, prawdopodobnie chcą cię aresztować. Zadzwonię [do mojego prawnika]. Pamiętaj tylko, żeby nic im nie powiedzieć. Spróbuj się odprężyć. Wydobędziemy cię za kaucją”.
Potem Richard [Martinez] zadzwonił do mnie stamtąd. Przełączył telefon na głośnomówiący, żeby moja żona mogła słyszeć. Powiedział, że zamierza ją aresztować. Myślałem, że blefuje, więc powiedziałem: „Rób, co musisz”.
Ernest Gonzalez, asystent prokuratora: Początkowo chcieliśmy tylko, żeby José się ujawnił i współpracował, żeby zdradził nam, jaka jest struktura organizacyjna Zetas. Myślę, że to by nas wtedy całkowicie zadowoliło, bo naprawdę nie wiedzieliśmy, jak blisko jest on Miguela i Omara. Dopóki nie zaczął mówić, z kim rozmawiał i kogo widywał, nie wiedzieliśmy, co oni robią. Wtedy zmienił się nasz punkt widzenia na to, co możemy zrobić i jak. Próbowaliśmy wymyślić, w jaki sposób ich dorwać.
Gdy José się nie ujawnił, zrozumieliśmy, że jest gotów poświęcić żonę i wiedzieliśmy, że musimy bardziej dokręcić śrubę, wywrzeć na niego większy nacisk. Richard mówi mu: „Twoja matka zostanie oskarżona.”
Vasquez, skazany członek Zetas: Powiedziałem mu: „Człowieku, posłuchaj, pojadę zaraz na granicę, przekroczę ją i ujawnię się. Nie będę z tobą o nic walczył. Podpiszę wszystkie twoje papiery. Skaż mnie na dożywocie, zamknij i wyrzuć klucz, nie obchodzi mnie to. Ale zostaw w spokoju moją żonę. Daj spokój mojej matce”.
A on mówi coś w rodzaju: „Posłuchaj, jeżeli nie chcesz, by twoja żona poszła do więzienia, albo żeby twoja mama poszła do więzienia, musisz z nami współpracować”.
Powiedziałem: „Richard, chłopie, ja nie chcę współpracować. To doprowadzi do mnóstwa trupów”. On na to: „Mam ci do powiedzenia tylko tyle, że jeśli nie będziesz współpracował, one będą siedzieć tak samo jak ty”. Zapytałem Richarda: „Czego chcesz?”.
Richard Martinez, agent DEA: Chciałem numerów. Liczyliśmy na to, że dopadniemy szefostwo Zetas. Pomyślałem, że te numery dadzą nam największą szansę na ich złapanie.
Gdy przychodzi co do czego, wielu z tych facetów ucieka ze Stanów Zjednoczonych. Ale Ameryka to nadal jest najlepszy kraj na świecie, zwłaszcza jeśli się tu wychowałeś. Chcesz móc w końcu wrócić do Ameryki. Jeżeli twoja rodzina jest tutaj, chcesz się znaleźć w jej pobliżu. Pomyślałem, że kiedy José uświadomi sobie, jaka jest sytuacja, zrobi wszystko, co będzie musiał, żeby nam pomóc. Dopóki miałem okazję, zamierzałem go naciskać.
Vasquez, skazany członek Zetas: Zdobyłem wszystkie numery – 40, 42 i pozostałych. Nie wiedziałem, co mają zamiar z nimi zrobić. Sądziłem, że chcą im założyć podsłuch czy coś w tym rodzaju. Nie przyszło mi na myśl, że prześlą te numery z powrotem do Meksyku. Mówiłem, by tego nie robili, bo mnóstwo ludzi zostanie zabitych. I nie tylko to, bo ja sam nadal tam byłem. Wciąż kręciłem się wokół tych ludzi. Powiedzieli, że tego nie zrobią. Richard mówił, że muszę mu ufać.
Jakieś trzy tygodnie po tym, jak Vasquez dostarczył DEA numery identyfikacyjne telefonów, przywódcy kartelu dowiedzieli się, że jeden z ich ludzi jest zdrajcą. Źródła sił ochrony porządku publicznego powiązane z tą sprawą stwierdziły, że szef DEA w stolicy Meksyku podzielił się informacją na temat numerów z oddziałem meksykańskiej policji federalnej zwanym Poufną Jednostką Dochodzeniową, który był szkolony i weryfikowany przez DEA, ale wciąż miał trudności z ochroną informacji przed kryminalistami. Według wspomnianych źródeł za przeciek był odpowiedzialny któryś z funkcjonariuszy jednostki. Jej ówczesne dowództwo nie odpowiedziało na liczne prośby o rozmowę.
Szefowie Zetas nie mieli większych trudności z zawężeniem listy potencjalnych kapusiów, bo bardzo niewiele osób miało dostęp do numerów identyfikacyjnych ich telefonów. Należeli do nich Mario Alfonso „Poncho” Cuéllar, główny pomocnik braci Treviño w stanie Coahuila, oraz Héctor Moreno, jego prawa ręka.
Nie mówiąc nic Cuéllarowi, Moreno dał numery Vasquezowi. Odwdzięczał mu się za przysługę. Człowiekiem złapanym w furgonetce z 802 tys. dolarów w baku był Gilberto, brat Moreno. Wobec perspektywy 20 lat więzienia Gilberto wyznał, że pracuje dla Zetas, a pieniądze należą do braci Treviño. Vasquez zlecił swemu prawnikowi reprezentowanie Gilberto i obiecał, że nie powiadomi nikogo z kartelu o jego obciążających zeznaniach.
Mario Alfonso „Poncho” Cuéllar, skazany członek Zetas: Jak się zorientowałem, że mam kłopoty? Bo przechowywałem dla kartelu 596 kilo kokainy, a 40 przysłał jakiegoś gościa, żeby je ode mnie odebrał. To było coś, co widywałem już wiele razy. Ilekroć 40 zamierzał zabić kogoś z organizacji, najpierw dbał o odebranie mu towaru.
Przysłał mi swoje zdjęcie całe pokryte rysunkami żab. U dołu napisał:
„Zobacz, te cholerne żaby zastrzeliły mnie”.
Żaby to ich określenie donosicieli.
Zadzwoniłem do 40 i zapytałem: „Hej, o co tutaj chodzi?”. Nie odpowiedział. Stwierdził tylko: „Muszę się z tobą zobaczyć. Gdzie będziesz?”. Powiedziałem mu, że wybieram się na wyścigi konne. Ale nie pojechałem tam. Zadzwoniłem do kilku moich gości i poprosiłem, by sprawdzili, co się dzieje. Gdy tam dotarli, oddzwonili, mówiąc: „Masz przerąbane”. Jeden z ludzi 40 był na torze i klął na mnie, bo się nie pokazałem. Wtedy wiedziałem, że muszę wyjechać. Zacząłem dzwonić do przyjaciół, ostrzegając ich, żeby też się wynosili. Niestety żaden mnie nie posłuchał. Kiedy 40 nie mógł znaleźć mnie, wziął się za nich.
Vasquez, skazany członek Zetas: Héctor [Moreno] zadzwonił do mnie i powiedział, że rozpętało się piekło. Zapytał, co zrobiłem z numerami. Powiedziałem, że przekazałem je DEA. Zadzwoniłem do Richarda [Martineza], pytając: „Co zrobiłeś z numerami?”. „Trafiły do Meksyku” – odparł. A ja na to: „Chłopie, jak mogłeś do tego dopuścić? Mówiłem ci, co się stanie, jeśli te numery trafią do Meksyku”. Richard się tłumaczył: „Człowieku, to nie ja. To nie była moja decyzja tylko szefa. Zrobili to nade mną. Wysłali numery do Meksyku, bo myśleli, że mają tam kogoś, komu mogą ufać”.
Gdy masakra się rozpoczęła, Vasquez, Moreno i Cuéllar uciekli do USA i zgodzili się współpracować z wymiarem sprawiedliwości w zamian za łagodne potraktowanie. Ich wstrząsające relacje
o tym, co działo się w Allende, uświadomiły amerykańskim władzom, jakie skutki wywołał przeciek.
Cuéllar, skazany członek Zetas: Pamiętam moje pierwsze spotkanie z DEA. Opowiadałem im o tym, co się działo w Coahuili. Pamiętam, jak Ernest [Gonzalez] wstał od stołu, wyszedł z pomieszczenia i stanął przed jednym z szefów DEA. Zaczął na niego wrzeszczeć. Krzyczał coś w rodzaju: „Słyszałeś, co się dzieje? Wszystko dlatego, że wysłałeś te numery do Meksyku”.
Gonzalez, asystent prokuratora: Powiedziałem mu, że to skandal. Sprawy nigdy nie powinny się tak potoczyć. Mieliśmy informacje, które mogły nam pomóc w schwytaniu tych facetów, ale z powodu naszego postępowania wszystko się spruło. I teraz został tylko cholerny bałagan.
Pokłosie tragicznych wydarzeń
Przez lata ani stanowe, ani federalne władze Meksyku nie przeprowadziły rzetelnego dochodzenia w sprawie tego ataku. Szacunki co do liczby zmarłych i zaginionych bardzo się różnią i wynoszą
od 28 osób (wersja oficjalna) do około 300 podawanych przez stowarzyszenia ofiar. ProPublica i National Geographic zidentyfikowały około 60.
Krewni, chcący się dowiedzieć, co zaszło i odbudować swe życie, zostali pozostawieni sami sobie.
Żadna rodzina nie utraciła więcej członków niż Garzowie. Uważa się że zginęło ich prawie 20, w tym 81-letnia Olivia Martínez de la Torre i jej siedmiomiesięczny prawnuk Mauricio Espinoza. Rodzeństwo tego niemowlęcia, Andrea i Arturo Espinoza, mający wówczas pięć lat i trzy lata, odnaleziono w sierocińcu w Piedras Negras. Ich rodzice zostali zabici.
Elvira Espinoza, administratorka hotelu i babcia dzieci Espinoza: Andrea mówi, że pojechali do miejsca, gdzie domy nie miały dachów. Powiedziała, że ci mężczyźni kazali wysiąść z samochodu jej matce, babci i prababci. Powiedzieli dzieciom: „Zostańcie tutaj. Chcemy tylko porozmawiać”.
Trzymali je tam i kazali im być cicho. Żadnego płaczu. Andrea mówi, że zmieniała dziecku pieluszki i przygotowywała mu butelki. Nie pamięta, ile dni tam byli, zanim ci mężczyźni zabrali ją, Artura i Mauricia do Piedras Negras. Mówi, że zostawili ją i Artura w jakimś parku, ale Mauriciazabrali ze sobą. Andrea obwinia się o to, do czego doszło. Mówi: „Gdybym była silniejsza, Mauricio nadal byłby z nami”.
Sánchez, matka ofiary: Gdy przekazano mi wieści, moje ciało zwiotczało. [Przedstawiciele władz stanu Coahuila] powiedzieli, że Gerardo został zabrany na ranczo i zabity. Coś wewnątrz mnie mówiło mi, że to prawda, ale zapytałam: „Jesteście pewni, że to był on?”. Odparli, że świadkowie widzieli tam rodzinę z trzema chłopcami i jednym z tych chłopców był mój syn. Podobno zaczął płakać, a tamtych to denerwowało, więc go zabili. Wtedy przestałam rozumieć. Jak ktoś może zabić 15-letniego chłopca, który boi się i płacze?
Bracia Treviño zostali złapani w 2013 i 2015 r. w operacji prowadzonej przez meksykańską armię. Od tamtej pory wpływ kartelu na stan Coahuila osłabł i nocne życie wróciło do Allende, choć wielu mieszkańców jest nadal okaleczonych emocjonalnie. Mają obsesję na punkcie doniesień o przemocy związanej z narkotykami. Boją się, że bracia Treviño kontrolują handel z więzienia.
DEA przypisuje sobie zasługi w związku z tymi zatrzymaniami, ale nie chce wyjaśnić, czy badała, w jaki sposób informacja o numerach wylądowała w rękach Zetas. Terrance Cole, zwierzchnik Martineza w Dallas, i Paul Knierim, ówczesny kierownik DEA w Meksyku, służący jako łącznik z szkoloną przez DEA jednostką meksykańskiej policji federalnej, odmówili wywiadów.
Ale Martinez zgodził się mówić. Uznany za agenta roku 2011 obecnie walczy z rakiem okrężnicy. Jak dotąd agresywne terapie zawodzą. Russ Baer, rzecznik DEA, dwukrotnie przylatywał z Waszyngtonu do Teksasu, aby monitorować wywiady z Martinezem i jeszcze jednym tamtejszym agentem. Kiedy Martinez mówił, Baer mu przerywał, by podkreślić, że czołowi Zetas siedzą w więzieniu, więc dochodzenie agencji okazało się w końcu sukcesem.
Gonzalez, asystent prokuratora: Oczywiście jestem tym zdruzgotany. Wiadomo, że ten rodzaj pracy niesie swoje konsekwencje. Zawsze istnieje możliwość, że ktoś zostanie zabity. Ale gdy bierze się udział w czymś takim, nie mogąc nic zrobić, człowiek jest załamany. Cel był szlachetny – spróbować aresztować tych facetów i wsadzić ich do więzienia, żeby przestali zabijać ludzi. Ale w tym momencie dochodzenia skutek okazał się odwrotny do zamierzonego.
Martinez, agent DEA: Próbowałem. Tak to odczuwam. Robiłem wtedy, co mogłem. Miałem okazję zdobyć dane wywiadowcze i przekazać je dalej. Zdobyłem je. Nie bardzo mogę pojechać do Meksyku, żeby spróbować załatwić to osobiście.
Russ Baer, rzecznik DEA: Jeżeli chodzi o to, co się stało w Meksyku, i następstwa tej kompromitacji, oficjalne stanowisko DEA brzmi następująco: To wyłączna wina Omara i Miguela Treviñów. Zabijali ludzi, zanim do tego doszło, i zabijali ludzi po przekazaniu numerów. DEA wypełniła swoje zadanie, żeby ich namierzyć, i poświęciła swe zasoby na to, by doprowadzić do ich upadku. Pod tym względem odnieśliśmy w końcu sukces. Łączymy się w bólu z tymi rodzinami. Są niestety ofiarami przemocy popełnianej przez braci Treviñów i Zetas. Ale to nie jest historia, w której DEA ma krew na rękach.
1 z 6
Masakra w Meksyku
Władza Zetas w stanie Coahuila osłabła i do Allende powróciło nocne życie. Ostatniej jesieni setki ludzi zebrały się na festynie zwanym cabalgata, uroczystej paradzie kowbojskiej, która trwa dwa do trzech dni, zatrzymuje się na kilku ranczach w okolicy i kończy się wieczornym rodeo.
2 z 6
Masakra w Meksyku
Podczas swej zbrodniczej akcji kartel zgarniał mężczyzn, kobiety i dzieci, osoby niemające nic wspólnego ze zdradą, która wywołała gniew Zetas. Jednym z zabitych był Edgar Ávila, który wybrał się z przyjacielem na mecz piłki nożnej (na zdjęciu z żoną, Maríą Eugenią Velą, i ich córeczką).
3 z 6
Masakra w Meksyku
Orkiestra złożona z bębnów i trąbek ćwiczy
w więzieniu stanowym w Piedras Negras, jednej z wielu instytucji, które Zetas zdołał przejąć w okresie, kiedy doszło do masakry. Osadzeni mówili władzom, że kartel miał tam niemal nieograniczony dostęp i przez lata wykorzystywał ten zakład jako kryjówkę i miejsce egzekucji.
4 z 6
Masakra w Meksyku
Gerardo Heath, 15-letni syn Claudii Sánchez, został porwany i zabity podczas ataku, choć nie miał nic wspólnego z handlem narkotykami. Władze nigdy nie odnalazły jego szczątków. Zamiast nich dały pani Sánchez urnę z ziemią i popiołami z rancza Luisa Garzy. Umieściła ją w tej krypcie.
5 z 6
Masakra w Meksyku
W trakcie masakry miejscowa policja przyglądała się wydarzeniom z boku, także w Piedras Negras, miasta w pobliżu Allende, które też zostało zaatakowane. Kilka lat później, gdy czołowi przywódcy Zetas znaleźli się w więzieniu, urzędnicy z Piedras Negras zwolnili prawie wszystkich funkcjonariuszy, zatrudnili nowych i poprosili wojsko o prowadzenie wspólnych patroli z policją, aby odzyskać zaufanie społeczeństwa.
6 z 6
Masakra w Meksyku
Na oczach przechodniów, nieopodal komisariatu policji, remizy strażackiej i posterunku wojskowego, kartel Zetas burzył w Allende domy mieszkalne i zabudowania firm. Człowiek, który był wtedy burmistrzem, mieszka naprzeciw tego domu, po drugiej stronie ulicy. Początkowo twierdził, że nie widział żadnych oznak przemocy.