„Izrael to nie demokracja a apartheid”. Obrońcy praw człowieka złamali tabu
Autorzy raportu istniejącej od 1989 roku izraelskiej organizacji praw człowieka B’Tselem sięgając po najcięższy kaliber z arsenału oskarżeń wobec prawicowego rządu nazywają własny kraj „ustrojowym apartheidem” na wzór metod działania białych przywódców RPA z Partii Narodowej skazujących czarnoskórą większość na życie w bantustanach.
- Jan Sochaczewski
Dyrektor B’Tselem Hagai El-Ad przekonuje, że wbrew obrazowi promowanemu przez Izrael, kraj ten nie jest demokracją okupującą „sporne tereny” a obszarem pod kontrolą jednej władzy zarządzającej terenami Morza Śródziemnego do rzeki Jordan, gdzie według skrajnie różnych zasad żyje „7 milionów Żydów i 7 milionów Arabów”.
- To nie demokracja plus okupacja. To apartheid od morza do rzeki – „Times of Israel” cytuje El-Ada. oficjalnych statystyk 20 proc. z 9,2 mln obywateli Izraela to Palestyńczycy z równymi prawami co reszta Izraelitów.
Pod kontrolą izraelskich władz od czasu wojny z 1967 roku pozostaje wschodnia Jerozolima, Zachodni Brzeg i Strefa Gazy, gdzie mieszka dodatkowe 5 mln Palestyńczyków. Wszystkie te tereny chcieliby oni odebrać Izraelowi na poczet swojego własnego kraju. Jednak od dekady nie było żadnych wymiernych rozmów pokojowych, o tworzeniu własnego dla Palestyńczyków państwa nie wspominając.
Tymczasem, zgodnie z ustaleniami z Oslo z lat 90-tych ubiegłego wieku, mają oni swój skrawek ziemi graniczący na południowym zachodzie z Egiptem oraz na południu i wschodzie z Izraelem. Od 1994 roku istnieją Palestyńskie Władze Narodowe, czyli Autonomia Palestyńska. Ta tymczasowa struktura administracyjna zarządza obszarem Strefy Gazy i Zachodniego Brzegu Jordanu. Ma uznawanego przez szereg państw prezydenta, rząd i parlament.
Wyniszczone wojną i obciążone olbrzymim przyrostem naturalnym, Strefa Gazy i Zachodni Brzeg Jordanu są zrujnowane gospodarczo i niemal całkowicie uzależnione od Izraela i pomocy zagranicznej. PKB na głowę mieszkańca tego obszaru to średnio 1000 dolarów, przy czym w samej Strefie Gazy już 600 dolarów. To mniej niż w Burkina Faso czy Rwandzie, i blisko 70 razy mniej niż w Izraelu.
- Nie mówimy, że poziom dyskryminacji któremu podlegają Palestyńczycy jest równy gdy chodzi o obywatela Izraela czy mieszkańca Strefy Gazy. Tu chodzi o to, że między rzeką a morzem nie ma centymetra kwadratowego na którym Palestyńczyk i Żyd są sobie równi – podkreśla El-Ad.
Statut Rzymski Międzynarodowego Trybunału Karnego z 2002 roku "zbrodnię apartheidu" definiuje jako „niehumanitarne działania (…) dokonane w ramach zinstytucjonalizowanego ustroju ukierunkowanego na systematyczny ucisk oraz przewagę jednej grupy rasowej nad jakąkolwiek inną grupą lub grupami rasowymi oraz dokonane w zamiarze utrzymania tego ustroju.
Według rzecznika konsulatu generalnego w Nowym Jorku, Itay Milnera, raport B’Tselem wynika ze „skrzywionego podejścia ideologicznego” i ma jedynie „promować własne interesy organizacji”, bo przecież „obywateli Izraela arabskiego pochodzenia można znaleźć zarówno w rządzie jak i korpusie dyplomatycznym”. Wtórują mu („okupacja tak, apartheid nie”) zarówno były konsul generalny w Nowym Jorku Alon Pinkas, jak i rabin Rick Jacobs, z amerykańskiej Unii na rzecz Reformy Judaizmu. Same władze Izraela odrzucają termin „apartheid” przekonując, że panujące od kilkudziesięciu lat rozwiązania są „tymczasowe i wynikają z konieczności zapewnienia bezpieczeństwa”.
Eugene Kontorovich, dyrektor wydziału prawa międzynarodowego w usytuowanym w Jerozolimie think tanku Kohelet Policy Forum przekonuje, że oskarżenia o apartheid nie mają zastosowania już przez sam fakt, że Palestyńczycy mają własny rząd. Raport B’Tselem Kontorovich nazywa „szokująco słabym, nieuczciwym i wprowadzającym w błąd”.
Kohelet Policy Forum to, w opinii gazety „Haaretz” szara eminencja izraelskiej polityki od lat sterująca pracami Knesetu (parlamentu) pisząca prawo z „tylnego siedzenia” i jeden z najbardziej wpływowych graczy na scenie politycznej tego kraju.
Kontorovich jest zdania, że posługując się słowem „apartheid” B’Tselem nie tyle chce wskazać na podobieństwo z dawnym opresyjnym wobec czarnoskórych systemem polityczno-społecznym RPA, co używa terminu bo jest on szczególnie emocjonalnie odbierany w Stanach Zjednoczonych i krajach Zachodniej Europy. El-Ad broni prawa do użycia słowa „apartheid” tłumacząc to niedawnymi wydarzeniami.
Pierwsze z nich to kontrowersyjny zapis w prawie z 2018 roku w którym Izrael został zdefiniowany jako “narodowe państwo Żydów”. Miało to, w ocenie krytyków, sformalizować powszechną dyskryminację Palestyńczyków jako obywateli drugiej kategorii. Drugim impulsem było ogłoszenie przez Izrael w 2019 roku zamiaru włączenia do własnego terytorium 1/3 okupowanych terenów Zachodniego Brzegu gdzie żyje pół miliona izraelskich osiedleńców.
Decyzję wstrzymano, tymczasowo, w ramach porozumień normalizujących stosunki ze Zjednoczonymi Emiratami Arabskimi. Według B’Tselem granice między Zachodnim Brzegiem a Izraelem są, szczególnie dla mieszkańców żydowskich osiedli, jedynie oznaczeniami na mapie bez większego znaczenia (mogą podróżować w obie strony bez problemów, Palestyńczycy muszą mieć zgodę z Izraela).
- Czy ponad pół wieku to zbyt mało by zrozumieć trwałość izraelskiej kontroli nad terytoriami okupowanymi? Ludzie powinni w końcu się obudzić i zacząć używać określeń opisujących rzeczywistość – „Times of Israel” cytuje dyrektora B’Tselem.