Jaka jest rola grotołaza w ratownictwie górskim?
Ratownik GOPR-u, będący także grotołazem, łączy pasję do gór z miłością do eksploracji jaskiń. Dzięki swoim umiejętnościom potrafi działać zarówno na powierzchni, jak i w podziemnych korytarzach. Gdy dochodzi do wypadku w jaskini, jego doświadczenie pozwala mu szybko i skutecznie prowadzić akcje ratunkowe. Wspina się po stromych skałach i przeciska przez wąskie szczeliny, by dotrzeć do potrzebujących. Jego wszechstronność i opanowanie w trudnych sytuacjach sprawiają, że jest niezastąpionym członkiem zespołu ratowniczego.
Z Rajmundem Kondratowiczem o trudach jaskiniowych akcji ratowniczych rozmawia Małgorzata Szumska.
Rajmund Kondratowicz: To była duża akcja jaskiniowa. Jedna z większych w Europie w ostatnich latach. Brałem w niej udział przez 51 godzin bez przerwy…
Małgorzata Szumska: Byłeś w niej zarówno ratownikiem, jak i organizatorem wyprawy?
R.K.: To było tak, że byłem kierownikiem wyprawy eksploracyjnej, z naszego speleoklubu, byliśmy w dwóch zespołach trzyosobowych. Nasza trójka została na biwaku, a druga ekipa, która zaczęła wcześniej, wychodziła już z jaskini. Jeden z trójki uległ wypadkowi, spadł kilka metrów, doznając poważnego urazu miednicy. To było 280 metrów pod ziemią i ponad kilometr od otworu. Daleka droga do ewakuacji. Kolega z tej trójki został przy poszkodowanym, drugi przyszedł do nas poinformować o zdarzeniu. To wszystko trwało, oni mieli godzinę drogi do nas na biwak. Gdy usłyszeliśmy o całym zajściu, od razu ruszyliśmy na pomoc.
M.S.: Jak sobie poradziliście?
R.K.: Jak doszedłem do poszkodowanego, to ugięły mi się nogi. Byłem ciągle w roli kierownika wyprawy. Musiałem złapać oddech, poukładać sobie w głowie, jak z tego wybrnąć, żeby nie pogłębić urazu. Jak go uratować? Było duże zagrożenie, że bez sprzętu tylko pogorszymy jego stan, ale nie mógł tam zostać. Lała się ciągle w tym miejscu woda, a temperatura w jaskini wynosiła 2°C. Dla nas były to ciężkie warunki, dla niego mogły być śmiertelne. Był w pierwszym stopniu hipotermii i mogło być gorzej. Jedyną słuszną decyzją był jego transport w dogodniejsze miejsce.
M.S.: A co z pomocą ze strony służb austriackich?
R.K.: Jeden kolega wyszedł z jaskini i kontaktował się ze służbami, a my działaliśmy na dole. Analizowałem, jaki mamy sprzęt, jak z tego zrobić nosze, jak go przenieść. Ale udało nam się, choć przeniesienie na odległość 60 metrów zajęło prawie pięć godzin. Po kolejnych sześciu godzinach dołączyły służby austriackie i niemieckie. Z Polski, z Grupy Karkonoskiej GOPR, dojechało też dwóch kolegów z doświadczeniem jaskiniowym. Kierownik akcji ratunkowej, Austriak Wilfried, zachował się świetnie. Gdy dotarli do podnóża góry, przetransportował ich szybko śmigłowcem w pobliże wejścia do jaskini, żeby jak najszybciej mogli dołączyć do akcji ratunkowej.
M.S.: To wszystko brzmi, jakby odbyło się w kilka godzin, ale domyślam się, że akcja była długa?
R.K.: To była duża i długa akcja, brały w niej udział ekipy z Austrii i Bawarii oraz chłopaki od nas – z GOPR-u i uczestnicy wyprawy klubowej, w sumie ponad 150 osób. Od wypadku do wydobycia poszkodowanego na powierzchnię upłynęło 48 godzin. 51 godzin byłem non stop przy poszkodowanym. Na szczęście akcja zakończyła się sukcesem.
M.S.: Czy to normalne, że tyle osób brało w niej udział? Czy to po prostu sposób działania Austriaków?
R.K.: Jaskiniowe akcje zwykle potrzebują tyle osób. Kiedy w 2015 roku doszło do wypadku w Jaskini Niedźwiedziej w Sudetach, byli tam ochotnicy prawie z każdej grupy regionalnej GOPR-u. Wtedy wszystkich było ponad 100 osób. Akcje jaskiniowe zdarzają się na szczęście bardzo rzadko, ale są bardzo trudne. Wspomnę o jednej, która miała miejsce w 2014 roku, w Austrii, w Riesending. Trwała prawie dwa tygodnie, brało w niej udział 700 osób, jej koszt wyniósł milion euro…
M.S.: Rozumiem, że w jaskiniach zwykle trwa to tak długo?
R.K.: Ważny jest poziom wyszkolenia ratowników i ich znajomość terenu. Jeśli prowadzący akcję znają jaskinie, to akcja potrafi być kilkakrotnie szybsza, niż gdy idą w nieznane. Łatwiej jest, gdy wiedzą, gdzie są punkty asekuracyjne, gdzie przymocować linę. Gorzej, gdy trzeba budować nowe układy. Dużym utrudnieniem też są wąskie szczeliny, które czasami trzeba rozkuwać, a to też zabiera dużo czasu.
M.S.: Jesteś zarówno tym, który wchodzi do jaskiń dla pasji, jak i tym, który ratuje takich pasjonatów, gdy dojdzie do nieszczęśliwego wypadku. Powiedz mi, jak wytłumaczyć taką pasję, takie narażanie siebie, które może doprowadzić do zaangażowania później kilkuset ratowników, wiązać się później z tak kosztowną akcją… Jak to wytłumaczyć sobie, że to nadal jest OK?
R.K.: Ludzkość zawsze miała w sobie pewną ciekawość i chęć poznawania tego, co nieznane. A im bardziej jesteśmy ciekawi, tym bardziej się narażamy, ale to dzięki temu mamy teraz rozwinięte cywilizacje. Gdyby nie to, to pewnie dalej byśmy…
M.S.: Siedzieli w jaskiniach?
R.K.: Tak! Właśnie! Ta ciekawość jest ważna dla ludzkości. Dzięki niej latamy w kosmos, nurkujemy w głębie oceanu, zdobywamy najwyższe szczyty i najgłębsze jaskinie. Tego nie można oceniać. I my jako ratownicy tego nie robimy, nie oceniamy. My jesteśmy po to, żeby ratować ludzi. A pasja jest po to, żeby pchać ludzi w miejsca niedostępne i niezbadane. Tylko tak jako ludzkość możemy się rozwijać.
Materiał promocyjny marki Defender