Jedwab: Przepych i luksus z owadziego kokonu
Lśniący kolorami tęczy, zwiewny jak mgiełka, zmysłowy jak esencja pożądania. Jedwab. Towarzyszy człowiekowi od kilku tysięcy lat, przybierając postać królewskich strojów, szat liturgicznych, całunów na ostatnią drogę, sukien ślubnych i erotycznej bielizny. Ratował życie, pomagał zachować młodość, cieszył oko walorami dekoracyjnymi. Stanowi zaledwie 0,2 procent światowej produkcji tekstylnej, niezmiennie od lat budząc podobny zachwyt i pożądanie.
Według chińskiej legendy odkrycia cudownego materiału tkackiego dokonała w pałacowych ogrodach żona władcy Huang-di, panującego ok. 2700 r. p.n.e. Cesarzowa Xi Lingshi, na prośbę męża sprawdzająca, co niszczy morwowe drzewa, zauważyła, że liście objadają gąsienice, które po jakimś czasie zaczynają otaczać się białymi kokonami. Przyniosła więc kilka kokonów do pałacu, by przyjrzeć im się bliżej i – czy to w drodze eksperymentu, czy jak głosi inna wersja, przez przypadek – jeden z kokonów znalazł się we wrzątku. Ku zaskoczeniu władczyni w wodzie pojawił się delikatny splot utworzony z długiej nici. Zdumiona zebrała więcej kokonów, a z otrzymanej jedwabnej nici utkała dla męża szatę.
Ile w tym prawdy – nie wiadomo. Wiadomo natomiast, że od początku produkcji jedwab farbowano barwnikami naturalnymi, a już ok. 600 roku p.n.e. posługiwano się krosnami do tkania wzorzystego, które ulepszono w I wieku p.n.e., gdy zaczęto też stosować mechaniczną odwijarkę jedwabiu z kokonów. Cesarzową okrzyknięto boginią, opiekunką jedwabnictwa, i jeszcze dziś Chińczycy pracujący przy produkcji jedwabiu modlą się do niej.
Odkopany w lessach prowincji Shaanxi fragment kokonu datowano na okres między 2600 a 2300 r. p.n.e. Najświeższe odkrycia dowodzą zaś jeszcze dłuższej tradycji jedwabnictwa – kubek z kości słoniowej we wzory z jedwabnikiem oszacowano na 6–7 tys. lat.
Do V wieku p.n.e. hodowla jedwabników rozpowszechniła się w sześciu chińskich prowincjach, gdzie niemal wszystkie kobiety przez kilka miesięcy w roku pracowały przy karmieniu i strzeżeniu jedwabników oraz rozwijaniu kokonów, pleceniu nici, tkaniu, malowaniu i haftowaniu jedwabiu. Każdej wiosny cesarzowa osobiście inaugurowała sezon hodowli.
Właśnie hodowla to słowo-klucz pozwalające zrozumieć fenomen jedwabiu. Wśród 150 tys. gatunków motyli jest jeden wyjątkowy, bo udomowiony przez człowieka: jedwabnik morwowy, Bombyx mori. To jego dziki przodek, Bombyx mandarina, w czasach starożytnych dostarczał nici o niezwykłych właściwościach. Czy to za sprawą cesarzowej Xi Lingshi, czy nie, jedwabnik znalazł się na usługach człowieka i przez wieki wyewoluował do roli wyspecjalizowanego producenta włókien, niepozornego nielotnego motyla zdolnego jedynie do kopulacji i składania jaj następnych generacji producentów jedwabiu.
Każda samica składa zwykle do 800 jajeczek wielkości główki szpilki. W niskiej temperaturze można je przechowywać do roku. Niegdyś tylko wiosną (w hodowli człowiek może stworzyć wiosnę 6 razy w roku) z jajeczek wykluwały się żarłoczne gąsienice, które przez miesiąc żerowały na liściach morwy. W hodowli początkowo co dwie godziny gąsienice dostają karmę ze świeżych, posiekanych liści. Przez trzy dni nie robią sobie nawet przerwy na sen. Wtedy gąsienica przechodzi pierwsze z czterech linień i wkracza w drugi tzw. okres wzrostu. A potem znowu je, je, je, by nabrać energii do przędzenia kokonu. W piątym okresie wzrostu gąsienice rosną już nie z dnia na dzień, ale z godziny na godzinę. Tysiące takich żerujących gąsienic, trzymanych w specjalnych tacach ułożonych jedna na drugiej, czyni hałas podobny do padającego na dach ulewnego deszczu. Każda pożera ok. 50 kg liści dziennie, a podczas całego wychowu – 500 kg! W całym okresie larwalnym jedwabniki przybierają na wadze 10 tys. razy i rosną z 3 mm do 8–10 cm. Wtedy nadchodzi pora budowy kokonu niezbędnego do przepoczwarzenia się gąsienicy. Przestają żerować, stają się przezroczyste, niespokojne i ruchliwe. W końcu w swych gruczołach przędnych zaczynają produkować galaretowatą substancję, która twardnieje w zetknięciu z powietrzem, a unosząc głowy, poruszają nimi miarowo i rozrzucają nić we wszystkich kierunkach. Po kilku godzinach widać już zarysy kokonu, a po dniu pracy gąsienica znika z oczu podglądaczy. Jeszcze 2–3 dni, 400 tys. ruchów głową i kokon przypomina błyszczące białe jajko. W jego wnętrzu gąsienica przeobraża się w poczwarkę, stadium, które trwa 11–16 dni. Dorosłe owady rozpuszczają włókna kokonu specjalnym enzymem i wydostają się na zewnątrz, gdzie przystępują do wielogodzinnej kopulacji, po której samice składają jajeczka i po kilku dniach giną.
Tak to wygląda w naturze. Hodowla polega zaś na tym, by zapewnić gąsienicom najlepsze warunki wzrostu, ale nie dopuścić do przekształcenia poczwarki w dorosłego osobnika, który niszczy drogocenną półtorakilometrową nić. Zazwyczaj po ośmiu dniach kokony poddaje się działaniu gorącej pary, która zabija poczwarki, a następnie trafiają one do gorącej wody, gdzie sploty mocno ściśniętego włókna rozluźniają się, umożliwiając ich rozwinięcie. Czasem przecina się oprzędy, by wydobyć żywe poczwarki, które przechodzą przeobrażenie w motyla poza kokonem – ma to służyć selekcji najwartościowszych osobników do rozrodu.
Zresztą – od najdawniejszych czasów warunki hodowli były jasno określone i miały służyć stworzeniu materiału najwyższej jakości. W dawnych Chinach zalecano, by hodowca przygotowywał się do całego procesu w skupieniu oraz czystości ducha i ciała. Nie mógł pić alkoholu ani używać pachnideł. Miejsce hodowli okadzano najpierw ziołami, co miało służyć dezynfekcji, a podczas wzrostu gąsienic należało zachować ciszę. No i musiał dbać o tajemnicę, bo za zdradzenie sekretów jedwabnictwa groziły tortury i śmierć. To dzięki temu Chiny zachowały monopol na produkcję jedwabiu przez 3 tys. lat. Na czym polega wyjątkowość tej materii? Jedwab to jedno z najcieńszych włókien naturalnych, o bardzo specyficznej budowie. Jego podstawę stanowi fibroina, bardzo wytrzymała i jednocześnie elastyczna substancja białkowa. W przekroju włókna są trójkątne, co sprawia, że załamują światło jak pryzmat, a stworzona z nich tkanina jest nie tylko lśniąca i delikatna, ale też wytrzymała, elastyczna i odporna na odkształcenia.
Wartość jedwabiu zawiera się także w jego innych właściwościach fizycznych. Jedwabna tkanina jest higroskopijna, łatwo wchłania wilgoć i równie łatwo oddaje ją powietrzu, co w gorących regionach subtropikalnej Azji miało niebagatelne znaczenie. Trudno szukać drugiego tak przyjaznego dla ciała materiału: nie wywołuje alergii, w chłodne dni rozgrzewa, a podczas upału daje uczucie chłodu. Odstrasza wszy, pchły i inne pasożyty, dlatego ceniony był podczas wojennych wypraw; czy to wielomiesięcznych rajdów mongolskiej ordy, czy podczas II wojny światowej, kiedy niemieccy oficerowie otrzymywali przydziałową jedwabną bieliznę.
Nic dziwnego, że gdy odkryto jedwab, początkowo mógł on służyć jedynie władcy i najwyższym dygnitarzom. Z czasem jedwabne tuniki zaczęli nosić przedstawiciele innych klas społecznych i znalazł on bardziej ogólne zastosowanie. Używano go nie tylko do produkcji tkanin, ale także strun instrumentów muzycznych, żyłek do łowienia ryb, tasiemek, sznurów, nawet jako pierwszego luksusowego materiału do pisania.
Jedwab stanowił przed wiekami podstawę chińskiej gospodarki. Płacono nim podatki, wynagradzano urzędników, stanowił też cenny dar dla obcokrajowców. Na długo przed powstaniem szlaku handlowego łączącego Chiny z Bliskim Wschodem i Europą, nazwanego zresztą Jedwabnym Szlakiem, co miało miejsce w II w. p.n.e., karawany z cennym ładunkiem podążały na Zachód. W Egipcie znaleziono mumię odzianą w jedwabny strój datowaną na 1000 r. p.n.e.
Rzymianie po raz pierwszy zetknęli się z jedwabiem ok. 100 r. p.n.e., podczas walk z Partami. Trzepoczące na wietrze, płonące jak ogień jedwabne sztandary przeciwników wywołały panikę w rzymskich szeregach. Ale już w czasach Augusta Rzym oszalał na punkcie jedwabiu. Moda rozprzestrzeniała się jak epidemia po stolicy i koloniach śródziemnomorskich, gdzie tkaninę tę zaczęła otaczać legenda, bo przecież chińska tajemnica jeszcze tu nie dotarła. Rzymski historyk Pliniusz Starszy w 70 r. n.e. pisał w swojej Historii naturalnej, że cudowny materiał otrzymywano z pokrywającego liście puchu usuwanego z nich wodą. Horacy i Wergiliusz opiewali piękności w zwiewnych jedwabnych szatach. Szczególnie upodobała sobie importowaną tkaninę Kleopatra, zaskakując coraz to nowszymi kreacjami. I chociaż Tyberiusz zakazał „poniżania dostojeństwa mężczyzny poprzez noszenie jedwabnej odzieży”, już Kaligula publicznie występował w jedwabnej todze, a Marek Aureliusz od 176 roku organizował aukcje drogocennej tkaniny. A kiedy w 410 roku Alaryk I, król Wizygotów, zdobył Rzym, wśród łupów wojennych znalazło się 4 tys. jedwabnych tunik! Istnieje zresztą taka teoria, że pożądliwość Rzymu na jedwab przyczyniła się do upadku imperium. Wielkie ilości materiału docierały do Rzymu z Azji przez Partię, która skutecznie chroniła swą pozycję pośrednika na Jedwabnym Szlaku i sabotowała bezpośrednie kontakty Rzymu z Chinami, sprzedając materiał – dosłownie – na wagę złota. Odpływ cennego kruszcu był coraz większy, zaczęło brakować pieniędzy na żołd dla żołnierzy... Takiego błędu nie popełnił cesarz wschodniorzymski Justynian I, gdy objął władzę z zamiarem odbudowania cesarstwa rzymskiego w dawnych granicach ze stolicą w Konstantynopolu. Produkcja jedwabiu miała dostarczyć środków na ten cel. W 552 roku Justynian wysłał na wschód dwóch nestoriańskich mnichów i obiecał sowitą nagrodę, jeśli przetransportują jajeczka jedwabników z Chin i nauczą Bizantyjczyków hodowli. Mnisi zadanie wykonali – jajeczka ukryli wewnątrz swoich bambusowych kosturów – i mogli odbierać nagrodę od cesarza. Justynian przystąpił do rozwijania jedwabnictwa, głównie w Grecji, i zapewnił Bizancjum wyłączność na jego sprzedaż. Klientami cesarza stały się wszystkie królewskie dwory Europy. Ale i jemu nie udało się utrzymać monopolu. Produkcja jedwabiu rozpowszechniła się na Italię i Hiszpanię. W XII w. dotarła do Francji, a do XVII była już znana w całej Europie.
Prawdziwy jedwab jest jedynym włóknem, które – w zależności od technologii obróbki nici – pozwala otrzymać różne materiały, od zwiewnego muślinu po grubą trykotynę. Powstawały z niego i damskie sandały, i kryte buty, tkano zeń sztandary, a wyszywane złotem i srebrem tkaniny zdobiły świątynie i szaty liturgiczne. Jedwabny ślad znaleźć można u zarania różnych wynalazków. Pierwsze kartki „papieru” były sporządzane z dodatkiem odpadów kokonów jedwabników. Stanowiły osnowę opon samochodowych do czasu wynalezienia materiałów syntetycznych. Lekki i wytrzymały materiał wykorzystała firma Irvin, pionier w konstrukcji spadochronów. Gąsienicę jedwabnika umieściła w swoim logo, a każdy lotnik uratowany dzięki jej spadochronowi wstępował do Klubu Gąsienicy i otrzymywał złoty znaczek – wizerunek gąsienicy z rubinowymi oczami. Podczas II wojny światowej członkami klubu zostało 100 tys. żołnierzy. Deficyt tego materiału właśnie w tych latach wymusił badania, które zaowocowały powstaniem włókien syntetycznych, m.in. nylonu.
Ale i dzisiaj wielu materiałom, które zastąpiły jedwab, brakuje jego uniwersalnych właściwości. Niedawno na jednym z uniwersytetów w Tajlandii przeprowadzono badania, które wykazały, że 16 warstw materiału zatrzymuje kulę pistoletu! Niewykluczone więc, że lekkie i estetyczne jedwabne kamizelki kuloodporne trafią wkrótce do seryjnej produkcji.
Jedwabna nić od dawna wykorzystywana jest w chirurgii. Gładkość i obojętność dla organizmu uczyniła z niej idealny materiał do zszywania ran, o czym wspomina już staroindyjski traktat Ajurweda. W dawnych Chinach przypisywano jej zdolność podwyższania potencji. Ormiański traktat medyczny z XV wieku mówi, że posypany na oczy pokrojony jedwab łagodzi ból, a zjedzony – rozwesela serce, rozjaśnia umysł i wyostrza wzrok. Stąd już tylko krok do kosmetologii, gdzie jedwab znalazł zastosowanie jako dodatek do kremów i pudrów, środek stymulujący i działający odmładzająco na skórę.
Czy to już wszystko, co może nam zaoferować? Z pewnością nie, jak dotąd bowiem rozwój nauki tylko podkreśla wyjątkowość jedwabiu i jego nadzwyczajnych cech.
Autor: Dariusz Baran